Tak się jakoś fantastycznie złożyło – oczywiście z pewną pomocą może niezbyt wygórowanych ilościowo, ale jednak zauważalnych wydatków na dobre gatunkowo trunki, że nadal jestem zauważalnym klientem dla znanego Wam z wielu moich relacji skrywającego się pod logo M&P ośrodka zaopatrzenia we „wszelakiej postaci wodę ognistą”. To oczywiście niesie ze sobą pewien bagaż rozpoznawalności, by co jakiś czas otrzymywać zaproszenia na bardziej ekskluzywne, bo zamknięte, prezentacje przynoszących podczas konsumpcji nader bogatych w doznania smakowe i zapachowe napojów wyskokowych. Tak też było i tym razem, czego potwierdzeniem był imienny bilet na dla niektórych „niestety” środową imprezę 07.10.2015, z czego akurat ja po delikatnych zmianach logistycznych w wytypowanym do imprezy dniu z dużą ochotą skorzystałem. Jedynym minusem tej edycji „nirwany alkoholowej” z mojego punktu widzenia był fakt przeniesienia owego eventu w okolice znajdującego się w bezpośrednim sąsiedztwie Starego Miasta Teatru Wielkiego, co w konfrontacji z dotychczasowym trzykilometrowym oddaleniem od miejsca codziennego stacjonowania, jawiło się jako lekki problem natury logistycznej. Ale jak mają polewać za darmo i do tego trunki z najwyższej półki, to nawet zima stulecia nie przeszkodziłaby mi w dotarciu do przystani rozkoszy dla kubków smakowych. W taki oto sposób, wbrew wszystkim przeciwnościom losu – przypominam o środku tygodnia i lokalizacji – dotarłem do będącego gospodarzem spotkania klubu Platinum przy ulicy Fredry 6.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakim obciążeniem dla szarych komórek jest wstępne wytypowanie z bardzo bogatej oferty festiwalowej kandydata do pierwszej degustacji. Wiadomo przecież, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, dlatego gdy dwa lata temu swoje podboje propozycji producenckiej zaczynałem od szkockich pewniaków, kończąc na niespecjalnie trawionej, ale jak się wstępnie okazało nieźle wypadającej wódce, to już zeszły rok zapoczątkowała owa fantastycznie prezentująca się wizualnie w trupiej czaszce woda ognista „Crystal Head”. I gdy pierwsze dwa podejścia były bardzo łatwą, wręcz samoistnie nasuwającą się decyzją, to obecne sprawiało tyle wydawałoby się prozaicznych problemów, że postanowiłem pójść na żywioł i zdałem się na zrządzenie losu. Pomyślicie sobie, że przecież nawet przy nieprzemyślanej kolejności i tak nic nie traciłem, ale pamiętajcie, a jeśli ktoś nie miał przyjemności uczestnictwa w podobnych soborach zdradzę, że nasze narządy powonienia i smaku z każdą następną, nawet najmniejszą i przepłukiwaną czystą wodą, dawką procentów tracą nieco na dogłębnej dociekliwości w ocenie tego co spożyliśmy. Nie wierzycie? Może się uśmiejecie, ale gdy w zeszłym roku za ostatni punkt degustacji obrałem sobie amerykańskiego Balntonsa, po organoleptycznym prześledzeniu całej oferty, postawiłem na najmocniejszą bo 66 „voltową” pozycję w liczbie sztuk dwie. I co? Wstyd się przyznać, ale do dnia dzisiejszego wewnętrznie boję się otworzyć choćby jedną z nabytych butelek, posiłkując się raczej nie cierpiącą na braki wsadowe zawartością barku. Niezłe co? A to wszystko wina wypalonych pod koniec imprezy kubków smakowych, dla których bez względu czym je „poparzymy”, jest wszystko jedno. I nie mówcie mi, że tak nie jest, bo doznałem tego na własnej skórze. Tak więc, nauczony latami poprzednimi i lekko zdając się na los, opisywaną dzisiaj imprezę rozpocząłem od rumu Ron Barcelo i w koszyku zakupowym bez najmniejszego uczucia zdrady przekonań do mocno torfowej i dymnej Whisky wylądowała propozycja pod nazwą „Imperial”. Nie będę dzisiaj opisywał każdego ze stoisk odwiedzanych producentów, ale wspomnę może tylko o zdecydowanie bogatszej niż w zeszłym roku ofercie wskrzeszającej zamknięte niegdyś destylarnie marki The Lost Distillery. Oczywiście, jak to zwykle w życiu bywa, najlepsza smakowo i bukietowo zajmuje pierwsze miejsce cenniku, ale jestem w stanie stoczyć bratobójczą walkę, że doznania podczas spożycia w korelacji z ceną bronią się znakomicie. Gdy tak przemierzałem bezkresy goszczącego mnie klubu, nie omieszkałem zaopatrzyć się w gifty dla żony w postaci różnorakich likierów i innych słodkich specyfików, by zakończyć na zaskakująco wpisującym się tego dnia w mój gust czterdziestoletnim Calvadosie z destylarni Louis De Lauriston. Po raz kolejny możecie się śmiać, ale jak to mawia mój znajomy: „doby Calvados nie jest zły”, co wręcz podręcznikowo udało mi się tego dnia potwierdzić. Gdy tak rozprawiałem na ten temat z prezentującym ów trunek znajomym ze zlokalizowanego koło mnie salonu M&P, pomimo wdzierających się ironicznie gdzieś w tok rozmowy określeń typu: „przecież to wódka z jabłek i gruszek” byłem bliski decyzji zakupowej. Niestety zaplanowana lista mocno ograniczała w tym momencie możliwości nabycia, ale kto wie, co wydarzy się za rok.
Zbliżając się ku końcowi dzisiejszej bardzo okrojonej myślowo relacji, nie mogę nie wspomnieć o mile zaskakującym akcencie z naszego podwórka, jakim była oprawa dźwiękowa całego przedsięwzięcia prowadzona przez znany sporej grupie audio-maniakom warszawski salon Hi-Ton. Co prawda generowana muzyka stanowiła jedynie dodatek w tle, ale fantastycznie prezentująca się elektronika znakomicie podkreślała wyjątkowość imprezy, wzbudzając przy okazji spore zainteresowanie przybyłych gości. Nareszcie ktoś z ulicy Pańskiej w Warszawie postanowił poszukać niszy dla dystrybuowanego przez siebie, generującego wyśmienitą jakość dźwięku systemu i zadbał o pojawienie się w odpowiednim miejscu i czasie takiej prezentacji. Idąc za katującą nas codziennie w TV reklamą, nie mogę powiedzieć nic innego, jak „Brawo Wy”.
I tym optymistycznym akcentem zakończę to niestety ostatnie sprawozdanie z moich wojaży po prezentowanych w zaprzyjaźnionym salonie destylarniach świata. Przyczyna zaprzestania relacjonowania ww. imprez może wydawać się osobom postronnym prozaiczna, lecz pojawiając się od trzech lat z aparatem pod pachą na opisywanych festiwalach i tak jak zaznaczyłem na wstępie będąc rozpoznawalnym przez większość załogi M&P klientem (o imiennych zaproszeniach nawet nie wspomnę) nie sądziłem, abym musiał wyjaśniać niezbyt dyskretnej części obsługi po co to robię. Nie mam w tym momencie do nikogo jakiś większych pretensji, lecz po prostu zamiast udowadniać, że nie biorę udziału w żadnej aferze podsłuchowej wolę posiedzieć w mej audiofilskiej samotni i zająć się recenzowaniem japońskiego zestawu audio za blisko milion złotych. Oddając się swojej pasji i przelewając na klawiaturę własne refleksje nie będę musiał się już zmagać z ww. przeciwnościami losu musząc odpowiadać na dziwne serie pytań.
Na koniec chcę podziękować organizatorom za zaproszenie na tegoroczną edycję Salonu Degustacyjnego Luksusowych Alkoholi M&P, gdyż tak jak w poprzednich latach, pozwoliła mi rozszerzyć horyzonty smakowe w dotychczas omijane szerokim łukiem propozycje. W zeszłym roku oprócz listy pewniaków degustacja zaowocowała zakupem najmocniejszego bourbona Blantons, w tym rumu „Imperial” i mocnym wejściem w smak Calvadosa, a w przyszłym? Kto wie?
Jacek Pazio