Opinia 1
Od niepamiętnych, czyli wczesnoszkolnych czasów po dzień dzisiejszy poniedziałek nieodzownie kojarzy się zarówno mi, jak i podejrzewam większości populacji z prawdziwą traumą. Po weekendowych szaleństwach, bądź w pełni zasłużonym lenistwie trzeba zwlec o jakieś zupełnie nieludzkiej porze odwłok, doprowadzić do umownego stanu używalności i na kolejne pięć dni stać się anonimowym trybikiem w szkolnej/korporacyjnej (niepotrzebne skreślić) maszynie. Wyjątkiem od powyższej, jakże pesymistycznej reguły są (zdecydowanie za krótkie) w przypadku dziatwy szkolnej wakacje a dorosłych urlopy, oraz … przynajmniej dla „wierzącej i praktykującej” części braci audiofilskiej odsłuchy. I właśnie z takim, ostatnim z powyższej listy, stanowiącym nad wyraz skuteczny antydepresant, przypadkiem mieliśmy do czynienia w ostatni poniedziałek. Co prawda najpierw trzeba było w pocie czoła odrobić wymaganą „pańszczyznę”, by potem przedzierając się przez dotrzeć do upragnionego celu, ale wyprzedzając nieco bieg wydarzeń i psując niejako niespodziankę nie będę trzymał Państwa dłużej w niepewności – było warto.
W położonym pośród księżycowo – post apokaliptycznego krajobrazu (kończenie prac nad drugą nitką metra) warszawskim salonie Hi-Ton Home of Perfection odbyła się inauguracja serii ogólnopolskich prezentacji ekstremalnie high-endowego systemu serii HV T+A Elektroakustik, którą uświetnił swoją obecnością Pan Jens Welteke – Sales Manager na Europę ww. marki.
W urządzonym ze smakiem, oraz godnym pochwały zachowaniem umiaru w środkach akustycznej adaptacji pomieszczeniu stanął potencjalny i wielce prawdopodobny kandydat do kolejnego odcinka naszego serialu o systemach marzeń w składzie:
– odtwarzacz / DAC: T+A MP3000HV,
– przedwzmacniacz – T+A P3000HV,
– pracujące w trybie monobloków końcówki mocy: T+A A3000HV z dedykowanymi zasilaczami T+A PS3000HV,
– kolumny: T+A CWT 2000
Całości dopełniało okablowanie:
– IC XLR: CARDAS Sky
– przewody głośnikowe: CARDAS Sky
– przewody zasilające: CARDAS Cross (do CD) i CARDAS Twinlink (Preamp); ENERR Symbol HYBRID w wersji 20A (monobloki + zasilacze)
Nie można też zapomnieć o firmowej listwie filtrująco-zasilającej Power Bar 2+5. Wszystkie elementy prezentowały udany mariaż satynowo – srebrnych korpusów z ukrytymi za czarnymi (przy wygaszeniu) „szybami” wskaźników wychyłowych i paneli dotykowych.
Biorąc pod uwagę początek tygodnia i dość późno popołudniową porę udało nam się z Jackiem wstrzelić na tyle idealnie, że nie dość, że nie zakłóciliśmy żadnej z wcześniej prowadzonych prezentacji, to załapaliśmy się na małą reorganizację w ustawieniu systemu, oraz możliwość niezobowiązującej rozmowy z Panem Welteke, podczas której mogliśmy zajrzeć do trzewi MP3000HV, P3000HV i Power Bara. Zmiana ustawienia systemu wynikała z troski o komfort termiczny A-klasowych końcówek a wiwisekcja wspomnianych urządzeń pozwoliła na tzw. „macanta” przekonać się o iście pancernej solidności niemieckiego High-Endu, oraz bezkompromisowości wykorzystanych rozwiązań. Wystarczy wspomnieć o praktycznie całkowitej izolacji sekcji wejściowej i odpowiedzialnej za obróbkę sygnałów cyfrowych od stopnia wyjściowego, czy nader rzadko stosowanego rozdzielenia zasilania części analogowej od cyfrowej w praktycznie najbardziej ekstremalny sposób. Otóż nie dość, że dedykowane poszczególnym sekcjom zasilacze umieszczono w komorach wygospodarowanych wzdłuż bocznych ścianek urządzeń, to dodatkowo każdy z modułów zasilających otrzymał własne gniazdo zasilające. Krótko mówiąc zarówno przedwzmacniacz, jak i odtwarzacz wymagają zastosowania po parze kabli zasilających. Końcówki mocy zadowolą się za to pojedynczymi przewodami, jednak chcąc zastąpić firmowe – „komputerowe” sieciówki lepiej pamiętać o tym, by wybrać modele wyposażone w 20A wtyki IEC.
Zaskakująco szczere podejście do tematu i absolutne zero pseudoaudiofilskiego voodoo, czy zasłaniania się kosmicznymi technologiami, bądź tajemną wiedzą. Taka postawa po prostu świetnie oczyszcza atmosferę, przełamuje (czysto hipotetyczne) pierwsze lody i pozwala na pełną szczerość. W końcu, jeśli producent gra z nami w otwarte karty, to czemu my mielibyśmy postępować inaczej.
Początek odsłuchu spokojnie możemy określić mianem niezobowiązującej gry wstępnej ze spokojnym i stonowanym pod względem emocjonalnym wkładem merytorycznym pasującym idealnie do kręgów zbliżonych do ECM-owskiego mainstreamu, pokazał liryczną i delikatną stronę prezentowanego systemu. Pomimo budzącej respekt mocy wykorzystanych, pracujących w klasie A końcówek mocy i przynajmniej pod względem optycznym ledwo mieszczących się w sklepowym pomieszczeniu kolumn dźwięk dobiegający naszych uszu był zadziwiająco eteryczny i zwinny. Czuć było drzemiący w nim potencjał, ale spokojny i niewymagający gwałtownych wychyłów przyciągających wzrok malachitowo – zielonych wskaźników repertuar pozbawiony był nawet najmniejszych oznak nerwowości oferując w zamian iście zjawiskową przestrzeń i precyzję w kreowaniu źródeł pozornych. Dość bliskie sąsiedztwo tylnej, silnie wytłumionej ściany trochę ograniczało obecność spodziewanej na tych poziomach cenowych głębi sceny, lecz bądźmy szczerzy – mając ochotę na zakup takiego seta trzeba byłoby być niespełna rozumu, by decydować się na niego bez uprzedniego odsłuchu we własnych czterech kątach. Poza tym minimalna, zalecana przy modelu CWT 2000 odległość od linii kolumn wynosi 3-4 m, co niestety w salonowych warunkach okazało się praktycznie awykonalne. Oczywiście mogliśmy przepiąć się na zdecydowanie mniejsze CWT 500, lecz powyższą alternatywę rozpatrywaliśmy jedynie chwilę i to tylko hipotetycznie. W końcu nie co dzień trafia się okazja posłuchania tak okazałych konstrukcji. Nadszedł zatem moment na użycie własnego materiału testowego, który pozwolę sobie zamieścić poniżej w formie listy, by w dalszej części móc swobodnie się do niego odwoływać. Albumy podaję w porządku alfabetycznym:
– Alice In Chains – “The Devil Put Dinosaurs Here”
– Arild Andersen – “Kristin Lavransdatter”
– BADBADNOTGOOD – “BBNG2” [24bit 96 kHz]
– Hanna Banaszak – „Live – w Studiu Koncertowym im. W. Lutosławskiego”
– Megadeth – “Super Collider”
– Ray Brown & Laurindo Almeida – “Moonlight Serenade”
– Stanislaw Soyka – “W Hołdzie Mistrzowi”
– Stereoplay – “30 Jahre Yello Geschichte”
– Susan Wong – “My Live Stories” [24bit 96kHz]
Na pierwszy ogień poszły Yello i BADBADNOTGOOD, które w okamgnieniu pokazały nie tylko wydajność prądową użytych końcówek mocy, ale i ich zdolność do wprost zjawiskowo zamordystycznej kontroli potężnych kolumn. Bas był niesamowicie krótki, punktowy i prowadzony z iście laserową precyzją a przy tym charakteryzowała go natychmiastowość, oraz brak jakichkolwiek podkolorowań. Równie szybko, jak atak na trzewia słuchaczy był przypuszczany, z taką sama prędkością następowało jego wygaszanie. Czegoś podobnego można byłoby się spodziewać po konstrukcjach w pełni aktywnych a przecież w CWT 2000 jedynie elektrostatyczna sekcja wysokotonowa, pracująca w zakresie 2000 Hz – 40 kHz, posiadała dedykowane źródło prądu. W obliczu powyższych faktów, jeśli nawet żywiliśmy pewne obawy przed tym, czy ustawione przez dystrybutora kolumny kolokwialnie mówiąc nie „ugotują” się w salonowym pomieszczeniu to spokojnie mogliśmy je wyeliminować lakoniczną adnotacją – „nie dotyczy”.
Idąc jeszcze krok dalej wyciągnąłem ciężką artylerię i ku przerażeniu Jacka postanowiłem przez chwilę pokatować system Alice In Chains i Megadeth. Efekt był nie dość, że w pewnym sensie spodziewany to jeszcze bezsprzecznie spektakularny i … bolesny. Pomimo całej gładkości i krystalicznej czystości dźwięk był nie owijając w bawełnę po prostu koszmarny. Mizeria materiału źródłowego została obnażona, wyeksponowana i podana na srebrnej tacy. Cóż, kolejny raz sprawdziła się złota zasada High-Endu: „shit in, shit out”.
Najwyższy czas przestać kombinować i zacząć wreszcie raczyć się muzyką nie dość, że świetnie zagraną, to i nagraną z poszanowaniem nie tylko sztuki realizatorskiej, ale i nerwów słuchaczy. Baśniowy charakter “Kristin Lavransdatter” został na tyle sugestywnie zaprezentowany przez system T+A, że o ile wcześniejsze muzyczne ekstrema dość mocno przetrzebiły kworum, to już Arild Andersen skutecznie przyciągnął całe, prowadzące kuluarowe dyskusje towarzystwo. Potem było jeszcze ciekawiej. Przykładowo realizm “Moonlight Serenade” podkreślała wierność w oddaniu gabarytów wykorzystanego instrumentarium. Aspekt ten jest o tyle wart podkreślenia, że przy wysokomocowej amplifikacji i potężnych kolumnach, z czym niewątpliwie mieliśmy w tym wypadku do czynienia, bardzo często dochodzi do pewnego wyolbrzymienia – przeskalowania źródeł pozornych. Drobne azjatyckie wokalistki przybierają wtenczas wzrost gwiazd NBA, skrzypce gabarytami przypominają wiolonczelę a fortepian ma przynajmniej z siedem metrów długości. Jednak zamiast taniej „efektowności” T+A postawiło na wierność faktom. Ot niemiecki pragmatyzm – skoro rzeczywistość jest jak najbardziej OK. a słuchacze z reguły dysponują wiedzą o prezentowanym im przez system materiale, to po co sztucznie cokolwiek zmieniać. Kłamstwo ma przecież krótkie nogi i pręcej czy później wyjdzie na jaw pozostawiając po sobie jedynie niesmak i rozczarowanie.
Oczywiście powyższe obserwacje należy rozpatrywać w kategoriach czysto orientacyjnych, gdyż przy tego typu prezentacjach można co najwyżej w przybliżeniu określić potencjał (bądź jego brak) konkretnego zestawu. Do bardziej wiążących wniosków potrzeba nie tylko zdecydowanie więcej czasu, ale i zwykłego nauczenia się danego pomieszczenia. Prezentacja przygotowana przez dystrybutora T+A – Hi-Ton Home of Perfection pozwoliła nam zatem jedynie skosztować smaku niemieckiego High-Endu i wzmóc apetyt przed daniem głównym, którym mamy nadzieję będzie odsłuch ww. systemu w bardziej kontrolowanych warunkach.
Serdecznie dziękując za zaproszenie polecamy się oczywiście na przyszłość, gdyż nawet pozostając jedynie przy ofercie T+A z powodzeniem można pokusić się o złożenie jeszcze kilku intrygujących systemów. Z pewnością potwierdzą to bywalcy monachijskiego High Endu, gdzie niemiecki producent z dumą prezentował nie tylko bohaterów niniejszej relacji, ale i swoją ulampowioną V-series.
Marcin Olszewski
Opinia 2
W miniony poniedziałek 23 czerwca 2014 roku miałem przyjemność uczestniczyć w prezentacji rozpoczynającej tygodniowy cykl pokazów otwartych topowego tranzystorowego zestawu niemieckiej marki T+A serii HV, przeprowadzonej przez warszawski salon audio HI-TON Home of Perfektion. Nie wiem dlaczego, ale znając doskonale ową firmę produkującą komponenty audio, zawsze kojarzyła mi się raczej z urządzeniami opartymi o lampy elektronowe, które mimo mojej wrodzonej wrażliwości na niepowtarzalność, nie przemawiały do mnie swoim projektem plastycznym. Oczywiście jak zawsze nie deprecjonowałem wartości sonicznych, jakie sobą reprezentują, a po tym spotkaniu dziękuję sobie w duchu za takie podejście, gdyż musiałbym wszystko odszczekać. Ale wracając do spotkania, z dużą dozą pewności jego bohater reprezentuje najwyższą ligę, którą słychać było od pierwszych rozruchowych taktów muzycznych. Dlatego cieszę się, że ten kosztowny – flagowy zestaw, najpierw prezentowany w Warszawie, zaliczy jeszcze tourne po Polsce, by na koniec zawitać w nasze progi, wzbogacając cykl „System marzeń”. Zapowiada się smakowicie, ale niestety będzie to okupione sporym wysiłkiem fizycznym, gdyż jak donoszą informacje producenta, całość waży około 500 kilogramów. Na szczęście dedykowane pomieszczenie znajduje się na parterze, tak więc jest szansa, że po instalacji na docelowym miejscu, nie będziemy musieli zaliczyć turnusu rehabilitacyjnego w Ciechocinku. Jak można się spodziewać, pół tony elektroniki musi swoje kosztować i niestety z przykrością informuję, że do zagwarantowania środków płatniczych celem rozliczenia się w kasie salonu podczas transakcji zakupowej, nie wystarczy przekazanie organów nawet całej rodziny, ale wygrana w totolotka już bez kumulacji z powodzeniem załatwia sprawę. Jednak nie rozprawiając o możliwościach nabywczych – przecież nie muszę go kupować, by w miarę bezstronnie przetestować, z niecierpliwością czekam na to spotkanie, którego przedsmak usłyszałem w salonie. Elektronika idąca z duchem czasu jest centrum dowodzenia wszelkiego rodzaju nośnikami cyfrowymi, bez względu na dostarczaną doń postać. Wszystkie komponenty połączone firmowymi kablami sterującymi, umożliwiają pełną kontrolę całej układanki. Nawet drobna niezgodność fazy dochodzącej do jakiegokolwiek urządzenia jest oznajmiana stosownym komunikatem. System tym sposobem sam dba o jak najlepsze warunki do pracy. Całość uzupełniał monstrualnie duży zestaw kolumn z baterią wstęgowych głośników wysokotonowych, sporą grupą średniotonowców i czterema niskotonowcami. Przetworniki basowe z uwagi na ilość i rozmiar umieszczono na bokach konstrukcji i o dziwo mimo niezbyt dużej kubatury salonu, nawet podczas głośniejszych kawałków testowych, nie zanotowaliśmy dudnienia w pomieszczeniu. Wszystko czytelne i pod pełną kontrolą. W przeciwieństwie do produktów lampowych, dizajn proponowanej tego dnia do odsłuchu elektroniki od pierwszego kontaktu wzrokowego wzbudził moje zainteresowanie swą z jednej strony prostotą mariażu dwóch podstawowych kolorów – czarny i wariacja białego – jak i próbą powrotu do dawnych czasów poprzez zastosowanie dużych wskaźników wychyłowych. Wszystko wygląda bardzo smacznie wizualnie.
Przyglądając się samemu salonowi, daje się zauważyć duże przywiązanie do estetyki rozlokowania sprzętu na półkach. Żadnego chaosu, czy przypadkowości, tylko przemyślana koncepcja prezentacji każdego urządzenia. Bez zbędnego ścisku, nie przytłaczając klienta nadmiarem towaru, pozwalają włączyć w proces zakupowy dość ważny element, jakim jest odbiór projektu plastycznego. Wiadomo, że sporo audiofilów – nawet tych ortodoksyjnych, jednak nieprzyznających się do tego, czasem kupują również oczami, puszczając w niepamięć drobne niedoskonałości dźwiękowe. Ja teoretycznie też przedkładam jakość dźwięku ponad wygląd urządzenia, ale lubię, jak mająca zająć centralne miejsce na szafce ze sprzętem zabawka, nie straszy swoim wyglądem. W HI-TON-ie wiedzą jak oprócz pokazania możliwości sonicznej produktu w najlepszej konfiguracji, wyeksponować jego projekt, mamiąc tym – w dobrym tego słowa znaczeniu – potencjalnego nabywcę.
Wracając do samego pokazu. Gdy do mych uszu dobiegły pierwsze takty muzyki, słychać było, duży potencjał dynamiki. Już przy cichym graniu całkowicie zimnego sprzętu stopa perkusji była twarda i bardzo czytelna. Trochę obawiałem się jej jakości przy dużych poziomach decybeli, ale Marcin swoim przyniesionym repertuarem zweryfikował ten aspekt, całkowicie wybijając mi z głowy podobne myśli. Pomieszczenie mimo niespełniania potrzeb pojemnościowych prezentowanego zestawu, dzięki dużemu zapasowi mocy nie zgłaszało jakichkolwiek problemów natury fal stojących. Seria kaskadowych elektronicznych zakłócaczy spokoju w eterze i masakrycznie skompresowanych kawałków muzyki metalowej, nie zachwiała tego stanu rzeczy. Gdy odbębniłem – nie mówię, że bez przyjemności – te próby radzenia sobie seta T+A z przeciwnościami losu, na koniec doprosiłem się do posłuchania czegoś, co pokaże jego wyrafinowanie. Czekałem na ten moment ze sporym niepokojem, gdyż pionowo usytuowana kawaleria wstęg, mogła całkowicie zniweczyć ten uzbierany wcześniej bagaż pochwał. Materiał ECM-u z naszym naczelnym trębaczem Tomaszem Stańko na czele, przy nazbyt dosłownym pokazaniu informacji zakodowanych na płycie, może wprowadzić weń dawkę sztuczności w postaci przejaskrawienia odbioru źródeł pozornych. W początkowym materiale mogło to tak nie doskwierać, dając wykrojonych skalpelem muzyków, jednak jazz sygnowany przez Manfred’a Eeicher’a jest mekką ciszy. Ten najważniejszy element wyrazu, przecięty świdrującymi nienaturalnie ostrymi blachami perkusisty, niczym zdmuchnięcie świeczki może zniweczyć budowaną mozolnie atmosferę intymności. Na szczęście w tej odsłonie było bardzo dobrze, ale poziom wyrafinowania i sposób wirtualnej prezentacji, spróbuję ocenić dopiero w domu. Nie żebym miał jakieś podstawy do narzekania, ale takie smaczki mimo najlepszego przygotowania salonu można w pełni zweryfikować tylko przy zerowym szumie tła grubo po północy w znanych sobie warunkach lokalowych. Przynajmniej ja mam takie zdanie i nie jest to moje widzimisię, tylko lata doświadczeń z różnymi skutkami.
Na koniec chciałbym podziękować gospodarzom za zaproszenie na ciekawy pokaz horrendalnie drogiego zestawu, który ma szansę zawitać w moim domu. Jeśli nawet jakimś zbiegiem złych okoliczności do tego nie dojdzie, to ta wizyta potwierdziła dobitnie, że żądana zań cena ma swoje odzwierciedlenie w jakości oferowanego dźwięku. Czy w estetyce każdego klienta, tego nie wiem, ale jeśli nawet nie trafi idealnie w punkt „zero”, pozostawi po sobie bardzo pozytywne wrażenie.
Jacek Pazio