Opinia 1
Po mającej miejsce na tegorocznym Audio Show prezentacji możliwości kondycjonera/filtra sieciowego Isotek Evo3 Aquarius uznaliśmy z Jackiem, że warto byłoby rzucić na niego uchem w zdecydowanie bardziej kontrolowanych warunkach, czyli naszych systemach. Prowadzone przez Keitha Martina pokazy zbawiennego wpływu angielskiego prądouzdatniacza na elektronikę Primare zasilającą kolumny Raidho S-2.0 były na tyle jednoznacznie pozytywne, że prawdę powiedziawszy nie było w ciągu dwóch dni wystawy chyba nikogo, kto uznałby, że to tylko autosugestia. Skoro zatem w tak ekstremalnych warunkach, jak hotelowo – wystawowy poligon obfitujący zarówno w spadki napięcia, mniej bądź bardziej kontrolowane przepięcia znajdującego się w sąsiednich pokojach sprzętu Isotek może nie tyle działał cuda, co po prostu zatrzymywał większość obecnych w sieci wszelkiej maści elektrośmieci to w domowym zaciszu powinno być tylko lepiej.
Evo3 Aquarius należy do dedykowanej systemom o orientacyjnej wartości 1,5 – 5 k£, czyli przynajmniej na europejskie warunki dość budżetowym, linii Performance. Wykonano go jednak nad wyraz solidnie a sam design zasługuje wyłącznie na komplementy. Pomimo standardowych wymiarów i klasycznej, prostopadłościennej bryły atrakcyjności korpusowi dodaje mieniąca się, chropowata i szorstka w dotyku powłoka lakiernicza. Front ma postać masywnego grilla ozdobionego prostokątną, centralnie umieszczoną płytką z dwiema, delikatnie świecącymi błękitnymi diodami zatopionymi w szyldzie z logiem producenta i nazwą modelu.
Ściana tylna pokryta została estetyczną grafiką stanowiącą tło dla sześciu gniazd sieciowych Schuko, oraz głównego, prostokątnego gniazda zasilającego w standardzie IEC C20. Dwa najbliższe, 16A przyłącza przewidziano do odbiorników charakteryzujących się dużym apetytem na energię, a więc wszelkiego rodzajów wzmacniaczy, subwooferów, etc, a pozostała 5A czwórka spokojnie powinna obsłużyć inne, mniej wymagające urządzenia. Zgodnie z materiałami dostarczonymi wraz z kondycjonerem 3-ka zapewnia 60dB redukcję RFI i ochronę przed pikami osiągającymi wartości 67,500A. Jeśli zaś chodzi o wydolność prądową, to dwa pierwsze gniazda oferują 3680W łącznie a pozostałe cztery 1150W w trybie ciągłym.
Po dostaniu się do środka oczom ciekawskich ukazuje się dość minimalistyczny układ filtrująco – zabezpieczający z wyraźnie zachowanym podziałem na sekcje dedykowane urządzeniom o większym i mniejszym zapotrzebowaniu na energię. Całość okablowano srebrzonymi przewodami OFC w izolacji FEP.
Po przepięciu się z mojej dyżurnej listwy GigaWatta i kilkudniowej akomodacji testy postanowiłem rozpocząć od pozornie niezbyt wymagającego materiału. „Traces of You” Anoushki Shankar to zwiewny i przesiąknięty klimatem Indii album, za produkcję którego odpowiadał i świetnie sobie poradził Nitin Sawhney. Ponieważ od dłuższego czasu eksploatowałem powyższe wydawnictwo i to zarówno na swoim systemie, jak i na równolegle testowanej amplifikacji Auralica z transportem plików Meridiana zmiany wprowadzone przez Isoteka były od razu zauważalne. Delikatnemu zaokrągleniu zostały poddane kontury a całość nabrała wewnętrznego spokoju i pastelowej łagodności. Pewnemu odfiltrowaniu uległy najwyższe składowe, które zamiast od czasu do czasu atakować skrzącymi się drobinami arktycznego lodu wolały pieścić zmysły bursztynową poświatą popołudniowego słońca. Powyższy zabieg z pewnością spodoba się posiadaczom zbyt analitycznych i cierpiących na niedostatki finezji wyższych rejestrów systemów, co jest z resztą w pełni zrozumiałe, jeśli pod uwagę weźmiemy fakt, że to właśnie im Evo3 jest dedykowany. Ja jednak korzystając z nadarzającej się sposobności mogłem wreszcie z dziką satysfakcją, w spokoju i bez obaw związanych z uszkodzeniem szkliwa wysłuchać w całości takich „audiofilskich” realizacji jak np. „Szeptem” Anny Marii Jopek, czy „Death Magnetic” Metallicy, choć akurat w tym ostatnim przypadku trudno mówić o spokoju.
Bardziej rozbudowany, zarówno pod względem instrumentalnym, jak i złożoności partytury materiał wypadał po zaaplikowaniu filtracji Isoteka gęściej i odrobinę ciemniej, niż zazwyczaj. Nagranie „Carmen” G.Bizeta z 1963r (Herbert Von Karajan) stało się bardziej intymne, bliższe słuchaczowi a obecny do tej pory szum tła został zredukowany do pomijalnego poziomu. Uzyskany efekt przypominał trochę działanie redukcji szumów oferowanych przez Dolby B, czy nawet S. Będący wulkanem energii album „Bolero! – Orchestral Fireworks” (Eiji Oue; Minnesota Orchestra) został zaprezentowany z większym skupieniem na wydarzeniach rozgrywających się w centrum pasma a dotychczasowa natychmiastowość blach ustąpiła pierwszeństwa akcentowi położonemu na ich barwę i fakturę. Jednak zamiast spodziewanej utraty czytelności dźwięku, jego komunikatywność nie uległa drastycznemu pogorszeniu, a mikro detale nadal były wyraźnie obecne w nagraniu. Prawdopodobnie swoje trzy grosze dorzuciło do tego pewne odciążenie najniższych rejestrów. Bas stał się odrobinę lżejszy a poprzez szybsze wygaszanie nie odwracał uwagi od reszty pasma.
Na koniec postanowiłem wykonać dość karkołomne porównanie i podobnie jak Keith Martin na Audio Show w szranki z IsoTekiem wystawiłem zwykły hipermarketowy przedłużacz. Cóż, pierwsze słowa, jakie wypowiedziałem po przepięciu systemu z angielskiego kondycjonera w „porządnego” śnieżnobiałego konkurenta i włączeniu „The Last Ship” Stinga niestety nie nadawały się pod żadnym pozorem do publikacji. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że imć Gordon Sumner potrafi zachrypieć, zaszeleścić i zaseplenić, ale degradacja dźwięku była porównywalna do próby odbywania referencyjnego odsłuchu nawet nie przy wykorzystaniu nadawanej na żywo transmisji radiowej, lecz z użyciem automatu telefonicznego ustawionego w pobliżu sporadycznie uczęszczanej trasy tramwajowej. Licząc, że to tylko autosugestia a słuch prędzej czy później i tak się zaakomoduje do zastanego status quo próbowałem iść w zaparte i … poległem przy szóstym utworze – „Practical Arrangement”. Niby spokojna, romantyczna ballada a cykające niczym kapsle z butelek po mleku blachy i suchy, nieprzyjemny wokal całkowicie niweczyły jakąkolwiek przyjemność z odsłuchu. Krótko mówiąc audiofilska wersja „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Dziękuję, ale to nie dla mnie. Zanim jednak wróciłem do IsoTeka w akcie desperacji sięgnąłem jeszcze po wysłużonego Fellowes’a 99164. Jazgot na górze ustał jak nożem uciął, jednak razem z nim „siadła” też dynamika, oczywiście przyjmując za punkt odniesienia angielski kondycjoner a nie plastikowe badziewie. Choć komfort z odsłuchu znacząco wzrósł dłuższe obcowanie z tak podawaną muzyką miało jednak działanie relaksująco-usypiające a przecież chodzi o to, by muzyka łagodziła obyczaje a nie zwiotczała mięśnie.
Jak widać na załączonym przykładzie IsoTek EVO3 Aquarius wydaje się być logicznym i ze wszech miar pożądanym upgradem w stosunku do zasilania systemów audio bądź to bezpośrednio „ze ściany”, bądź z ultrabudżetowych propozycji wielkopowierzchniowych marketów RTV/AGD. Jeśli zaś chodzi o bardziej wysublimowaną i zarazem wycenioną na podobnym poziomie konkurencję, to akurat w tym momencie nie odkryję Ameryki pisząc, iż bez bezpośredniego porównania we własnym systemie nie ma co wróżyć z fusów. Trzeba ruszyć 4 litery, wypożyczyć kondycjoner na kilka dni i po prostu posłuchać.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Dystrybucja: Chillout Studio
Ceny:
– Kondycjoner EVO3 Aquarius 6 gniazdkowy 5490 pln.
– Kabel sieciowy 2mb EVO3 ELITE 1650 pln.
Dane techniczne:
EVO3 AQUARIUS 6
Parametry pracy: 100-240V / 50-60Hz
Dopuszczalna łączna moc podłączonych urządzeń: 3680W (230V)
Gniazdo zasilające: C20 (piny poziome, wtyk prostokątny) IEC
Wymiary(S x W x G): 444 x 85 x 305mm
Waga: 9Kg
Dostępne wersje kolorystyczne: Czarna, srebrna
EVO3 ELITE
Przewodniki: 99.999999% OFC posrebrzane
Dielektryk: Teflon (FEP)
Wypełnienie: Bawełna
Styki: OFC 24ct pozłacane
System wykorzystany w teście:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Meridian Control 15
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Przedwzmacniacz: Auralic Taurus Pre
– Monofoniczne końcówki mocy: Auralic Merak
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Neyton Neurnberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Harmonix X-DC2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód LC-2mk2
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Jak ważnym elementem systemu audio jest zasilanie, nie trzeba chyba nikomu udowadniać i prawdopodobnie każdy audiofil w większym lub mniejszym stopniu zastanawiał się jak ten temat ugryźć. Jedni ciągną osobną linię – niestety tylko nieliczni szczęśliwcy mogą sobie na to pozwolić – omijającą wszelkiego rodzaju zakłócacze w docelowym gniazdku, jakimi są urządzenia życia codziennego, inni próbują okiełznać ten problem, stosując wypasione sieciówki, a jeszcze inni sięgają po produkty czyszczące prąd, czyli wszelkiego rodzaju filtry, regeneratory i kondycjonery. Ja zastosowałem u siebie pierwszy wariant z dwoma potrójnymi naściennymi listwami gniazd sieciowych i jak do tej pory nie znalazłem lepszego rozwiązania, które nie pozostawiałoby piętna na końcowym efekcie całej układanki audio, jakim jest sygnał docierający z kolumn. Jakiekolwiek dodatkowe urządzenie w torze zasilania zawsze wprowadzało raz lepsze, innym razem gorsze zmiany, gdy ideałem zdawałoby się być coś na wskroś przeźroczystego sonicznie. Drobne poprawienie rozdzielczości- nie mylić z rozjaśnieniem lub podniesieniem tonacji – mógłbym zaliczyć do pozytywnych efektów usunięcia niepożądanych tętnień sieci, jednak to, co najczęściej słyszę, odciska zbyt głębokie piętno na reprodukcji dźwięku. Z tego powodu niektórzy nabywcy stosują podobne zabawki, jako środki dopieszczające ich system pod względem brzmienia. Rozsądny audiofil wiedząc, że w różnych systemach zmiany mogą być spolaryzowane w całkowicie przeciwnych niż oczekuje kierunkach, testuje dany upgrade na własnym organizmie. Jakoś tak się złożyło, że do tej pory nie gościłem u siebie poprawiacza prądu (oprócz niezobowiązująco krótkich epizodów) i z miłą chęcią przyjąłem propozycję, przetestowania angielskiego kondycjonera marki ISOTEK model EVO3 AQUARIUS wraz z kablem zasilającym EVO3 Elite, którego dystrybucją zajęło się krakowskie Chillout Studio.
Główny bohater testu – kondycjoner, swymi gabarytami zbliżony jest do rozmiarów budżetowych wzmacniaczy. Przednia ścianka to wyfrezowany podobnie do radiatorów gruby płat szczotkowanego aluminium, który w centralnej części otrzymał prostokątną nakładkę z logo firmy i dwiema diodami sygnalizacyjnymi załączenie. Mocno zagospodarowana tylna ścianka zmieściła sześć gniazd, gdzie dwa znajdujące się tuż przy terminalu zasilającym są wysokoprądowe, a reszta przeznaczona jest dla urządzeń o rozsądnym zapotrzebowaniu na życiodajny efekt spalania węgla kamiennego. Całość otula połączona ze ściankami bocznymi górna pokrywa w napylanym wyglądającym jak papier ścierny z brokatem lakierze. Główny włącznik w postaci hebelka umieszczono pod spodem przy prawej przedniej nóżce. W ofercie są dwie wersje kolorystyczne – srebrna i czarna, tymczasem na występy dotarła smutniejsza wersja black. Zerkając na pozycję cennikową zajmowaną przez Aquarius’a, trzeba uczciwie stwierdzić, że to początek listy i przeznaczony jest raczej do systemów budżetowych. Jednak wizyta w przekraczającym teoretycznie jego możliwości secie, pozwoli na dokładne przyjrzenie się jak wykonuje swoje zadanie. Jako uzupełnienie sekcji zasilania, w komplecie z kondycjonerem przyjechał ubrany w złotą koszulkę kabel sieciowy. Wtyki w przeźroczysto – fioletowej kolorystyce oznaczone logo Isotek’a, na metalowych elementach styków dostały powłokę 24 karatowego złota. Wszystko wygląda szykownie i pozostało mieć nadzieję, że równie dobrze jak aparycja wypadną walory soniczne. Nie rozdrabniałem testu na części pierwsze, sprawdzając z osobna wpływ sieciówki i kondycjonera, tylko wpiąłem wszystko w zalecane gniazda i dałem całości czas na wyczucie swoich potrzeb i możliwości.
Z uwagi na fakt wyraźnego zalecenia producenta mojej końcówki mocy, aby zasilać ją bezpośrednio ze ściany, musiałem poczynić kilka prób w tym temacie i przepinając ją pomiędzy gniazdami listwy ściennej i kondycjonera, po raz kolejny okazało się, że ma rację. W ofercie firmy Reimyo jest filtr sieciowy, jednak Japończycy zwracają uwagę by ominąć go przez to prądożerne urządzenie. Angielski sposób na śmieci w linii energetycznej powodował, że poprawione Volty, całkowicie wypijały życie ze słuchanej muzyki i cały przekaz gasł, oddzielając mnie od muzyków dość grubą kotarą. Ale proszę się nie przejmować, już nie tacy gracze w dostarczaniu energii mieli podobne problemy i nie skreślałbym produktu Isotec’a z listy odsłuchowej. To jest tylko potwierdzenie słuszności zaleceń konstruktora, a nie porażka, jako taka dostarczonego urządzenia. Po tym doświadczeniu Aquarius zasilał tylko dzielony napęd z przedwzmacniaczem i w takiej konfiguracji było już znacznie lepiej. Miał swoje trzy grosze w podawaniu całości przekazu, ale nie było to tak doskwierające jak w przypadku pieca Reimyo.
Ruch z podłączeniem końcówki do ściany na czas tych kilkudniowych prób pozwolił na komfortową analizę prezentacji spektaklu muzycznego. Zestaw dostarczony przez Chillout Studio nadawał swój sznyt, jednak było to już tylko muśnięcie w porównaniu do pierwszej konfiguracji. Isotek dzielnie walcząc z przewyższającym go jakościowo systemem, postawił na masę z lekkim zaokrągleniem górnych rejestrów. Muzyka dostała kolorytu, jakiego prawdopodobnie pożąda wiele systemów. Oczywiście źródła pozorne nie były cięte już tak ostrą linią, ale nadal dały się z łatwością ogniskować na obszernej scenie. Ta nie ucierpiała prawie nic na relacjach Anglia-Japonia, a jeśli już coś dawało się we znaki, to mniejsza otwartość i swoboda dalszych planów będąca konsekwencją dopasowywania wysokich tonów do reszty pasma. Pamiętajmy, że to jest produkt dla innej grupy docelowej, gdzie ta maniera będzie rozwiązaniem wielu bolączek, albo w ogóle będzie niezauważalna. Bez bezpośredniej konfrontacji się nie obejdzie. Ja postaram się przekazać jak wyglądał efekt finalny tej zabawy na konkretnych płytach, co dla osoby znającej dany krążek może dostarczyć sporo ważnych informacji. Zresztą wszelkiego rodzaju testy zawsze powinno traktować się jako ogólne wskazówki przedzakupowe, gdyż nawet najbardziej pochwalne recenzje urządzeń są wypadkową możliwości sprzętowych i preferencji oceniającego.
Żeby co nieco przybliżyć efekt testowanego połączenia, wybrałem dwie propozycje z odległych sobie stylów muzycznych. Pierwszy to ECM-owski krążek sygnowany przez Torda Gustavsena – piano w kwartecie z Tore Brunborgiem – sax. tenorowy, Matsem Eiertsenem – double bass, Jarle Vespestadem – drums zarejestrowany w 2012 roku i zatytułowany ”The Well”. Nawet, jeśli ktoś nie posiada przytoczonego tytułu, to znając podejście wspomnianej oficyny do realizacji nagrań, otrzyma pełną paletę ważnych informacji. Słuchając tej płyty odczuwałem dużo przyjemności. Muzycy grając na swoich instrumentach dostali dodatkową dawkę barwy, co bardzo pomagało w grze saksofonu, zwiększając jego homogeniczność. Kontrabas grał trochę bardziej pudłem, ale nie zlewał się w jednostajna papkę, a fortepian zdawał się być drugim po „saksie” najwięcej zyskującym źródłem dźwięku. Barwa i dociążone najniższe składowe wyraźnie pozycjonowały go na wirtualnej scenie. Jedynie bębniarz ze swoimi perkusjonaliami miał trochę trudniej, gdyż nie były tak zwiewnie jakby sobie tego życzył. Blachy trochę krócej wybrzmiewały, lecz na tyle czytelnie, że nie było dysonansu pomiędzy nimi i resztą instrumentów. Wszystko to razem powodowało niewymuszony odsłuch płyty od pierwszych do ostatnich taktów muzyki.
Pogrubienie i lekkie zaokrąglenie dźwięku w repertuarze plumkania było naprawdę akceptowalne, dlatego postanowiłem sprawdzić jak zbawienny wpływ ma takie postawienie sprawy w konfrontacji z muzyką elektroniczną i w napędzie wylądował krążek „EXCITER” zespołu Depeche Mode. Tutaj już raczej należą się same pochwały, gdyż obecnie unikając takich projektów – kiedyś byłem ich wiernym fanem, a jeśli już słucham to bardzo cicho. Tymczasem komplet Isotek’a za sprawą swojego wkładu w obróbkę sygnału pozwolił na przekręcenie gałki wzmocnienia w niedostępne do tej pory rejony głośności. Generowane przez syntezatory sztuczne dźwięki nabierały przyjaznego dla ucha koloru i gładkości, pozwalając przywołać wspomnienia młodzieńczych lat spędzonych przy takiej muzyce. Teraz staram się dozować poziom nadmiernie sztucznych dźwięków i taki obrót sprawy jest dla mnie okazją powrotu do pięknej przeszłości. Jeśli ktoś w swej płytotece posiada tylko taki repertuar i chce ocalić resztki słuchu, to angielski kondycjoner jest dla niego stworzony. Ja ten pogląd rozszerzyłbym na większość krzykliwej muzyki, tylko nie do końca da się określić, która jest krzykliwa, a która przyjemna. Niestety to jest już kwestia nonszalancji i weku słuchacza, a jak ogólnie wiadomo, młody adept percepcji fal dźwiękowych z reguły nie zastanawia się co będzie na starość, a ta niestety nadchodzi niespodziewanie szybko.
Muszę przyznać, że początkowe obawy o niedopasowanie możliwości produktu Isotek’a do potrzeb systemu Reimyo, po sensownym kompromisie, okazały się być lekko nadmuchane. Moja końcówka jeszcze z żadnym tego typu urządzeniem nie zagrała na miarę swoich możliwości i podobna sytuacja z Anglikami nie świadczy o porażce. A to, co ma do zaoferowania w moim mocno ukierunkowanym na środek pasma systemie, w większości innych zestawień będzie balsamem na uszy. Sprawdzić nie zaszkodzi i jeśli nic nie usłyszymy, będzie oznaczać, że idealnie wpasowało się w nasz tor, izolując go od śmieci w linii energetycznej, a jak coś doda w pożądanym kierunku, to tylko się cieszyć. Ja miałem wiele przyjemności w obcowaniu z dostarczonymi przez krakowskie Chillout Studio bohaterem testu i zachęcam do wypróbowania.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC XLR: Furutech FA-13 701+702G
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy LINN UPHORIK