1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Lifestyle
  6. >
  7. IV Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P

IV Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P

Opinia 1

W ramach dzielenia się własnymi pasjami a zarazem wzajemnego poszerzania horyzontów postanowiliśmy z Jackiem zaproponować Państwu coś z pozoru niewiele mającego wspólnego z audio, czyli relację z IV Ogólnopolskiego Salonu Win i Alkoholi M&P. Z premedytacja w poprzednim zdaniu użyłem zwrotu „z pozoru” gdyż nader często podczas wieczornych, bądź prowadzonych w szerszym gronie odsłuchów jednym z drobiazgów uprzyjemniających delektowanie się muzyką jest lampka jakiegoś zacnego trunku. Zaznaczam „delektowanie się” a nie doprowadzanie do stanu mającego niewiele wspólnego z dumy wynikającej z bycia przedstawicielem homo sapiens. Dla tego też staramy się wybierać wina, bądź inne specyfiki oferujące bogactwo doznań porównywalne z odkrywaniem niuansów obecnych w muzyce. Oczywiście nawet w najmniejszym stopniu nie namawiamy do podążania naszą drogą i przypominamy, że alkohol przeznaczony jest wyłącznie dla osób pełnoletnich, jednakże nieśmiało sygnalizujemy, iż od czasu do czasu lampka leciwego destylatu może podnieść walory artystyczne niejednego nagrania. Biorąc jednak pod uwagę, że umieszczenie tejże relacji nawet w sekcji poświęconej akcesoriom i tuningowi byłoby zbyt daleko posuniętym (nawet jak na nas) nadużyciem pozwoliliśmy sobie podpiąć ją pod jakże nośny dział lifestyle.

W nad wyraz rześkie czwartkowe popołudnie 17 września wybraliśmy się z Jackiem na IV Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P odbywające się w zabytkowych wnętrzach „Fortecy” na ul. Zakroczymskiej w Warszawie. Lokalizacja tego typu imprezy nieopodal Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych wydaje się prawdziwym strzałem w dziesiątkę, gdyż w przypadku, jeśli kogoś naszłaby ochota na omszałą butelczynę pamiętającą czasy Kolumba, to zamiast osuszać bankomat zdecydowanie rozsądniej byłoby udać się do ww. instytucji w celu nabycia paru, odpowiednio zadrukowanych arkuszy. Dzięki dość wczesno popołudniowej porze nie mieliśmy problemu ani z zaparkowaniem (co w tamtych okolicach jest nie lada wyczynem), ani nie musieliśmy przepychać się w tłumie podobnych do nas „koneserów”.  

W głównej sali, choć zdecydowanie trafniej byłoby w tym wypadku mówić o zadaszonym wewnętrznym dziedzińcu, ulokowano większość producentów win a w przylegających „krużgankach” rozgościli się wystawcy oferujący wszelakiej maści zdecydowanie mocniejszych trunków. Co najważniejsze organizator zadbał, by na każdym sotoisku znajdował się bądź to przedstawiciel producenta, bądź przynajmniej osoba doskonale obeznana z ofertą. Dzieki temu można było uniknąć dość kuriozalnych i psujących nastrój wypadków, gdy pytając się o klasykę, czyli Cabernet sauvignon zdarzało mi się słyszeć rezolutna odpowiedź padającą z uroczej hostessy iż Cabernet jest tutaj a  Sauvignon niestety się skończyło. Takie podejście do tematu niezmiernie cieszy, gdyż jest oznaka, iż kultura spożycia zauważalnie się podnosi a i czasy, gdy szczytem szczęścia było zdobycie Sophii, bądź Egri Bikavér powoli odchodzą w zapomnienie.
Wróćmy jednak do zdecydowanie przyjemniejszej rzeczywistości. Biorąc pod uwagę, iż niejako byliśmy w pracy szanse na degustację choćby ćwierci oferowanych trunków było fizycznie niemożliwe, więc chcąc nie chcąc ograniczyliśmy się do rozmów z wystawcami i fotografowania, próbując jedynie najbardziej intrygujących nas specjałów. Tzn. Jacek próbował dzień wcześniej podczas zdecydowanie bardziej kameralnej degustacji w Whisky & Cognac Club, rolę królika doświadczalnego powierzając mi w czwartek a samemu pełniąc odpowiedzialną rolę obserwatora i kierowcy.

Nie wdając się zbytnio w niuanse, gdyż ulubione smaki są sprawą jeszcze bardziej indywidualną niż nasze gusta muzyczne pozwolę sobie jedynie zasygnalizować kilka ciekawych, oczywiście z mojego punktu widzenia ekspozycji.

Sporym zainteresowaniem cieszył się słynny Absynt, czyli destylat powstający z kompozycji ziół zamoczonych w alkoholu. Dreszczyku emocji dodawała z pewnością informacja o niewielkiej, ale jednak, zawartości Tujon (czyli neurotoksyny), w której to przedstawiciele „Belle Epoque” poszukiwali natchnienia i proroczych wizji.

Zdecydowanie mniej „uduchowiające” specjały można było skosztować na stoisku z Nikka Whisky, czyli whisky pochodzącej z … Japonii. Tak, tak, z Japonii, będącej czwartym producentem whisky na świecie. Trunki pochodzące z Kraju Kwitnącej Wiśni charakteryzują się przepiękną bursztynową barwą, cytrusowo-miodowymi aromatami i niekiedy torfowymi nutami. Dla osób gustujących w wyrobach pochodzących z Islay mogą wydawać się początkowo zbyt gładkie i wycofane, lecz kultury i gładkości nie sposób im odmówić.

Pozostając w krainie łagodności nie sposób nie wspomnieć o znakomitych Bourbonach Blanton’s, których szczegółowe opisy powinny zachwycić nawet rozkochanych w liczbach księgowych. Wystarczy tylko wspomnieć, że każda butelka posiada etykietę zawierającą m.in. numer beczki, butelki, nazwę magazyny, numer stelażu, oraz datę otwarcia beczki. Słowem iście audiofilski i wzorowo „otagowany” trunek. I jeszcze mały, acz miły drobiażdżek – butelki zamknięte są korkami z jedną z 8 miniaturek jeźdźca na koniu, które razem tworzą słowo Blantons.

Zamykając rozdział ambrozji pieszczących podniebienie niejako na deser zostawiłem 30-to letni Guy Lheraud X.O Eugene 30 YO Cognac o waniliowo-pomarańczowych nutach oraz orzechowych przebłyskach. Prawdę powiedziawszy mając możliwość dłuższej degustacji nie miałbym nic przeciw, by całą imprezę spędzić właśnie przy tym trunku, co biorąc pod uwagę moje zamiłowanie do diabelskich wywarów z Islay zaskoczyło nie tylko Jacka, ale i mnie samego.

A właśnie – gratką dla pasjonatów destylatów, których aromat kojarzy się zdecydowanie bardziej z apteką i prosektorium niźli z wykwintną degustacją, z pewnością była kolekcja szkockich single maltów sygnowanych logo najmłodszej, wybudowanej na wyspie Islay destylarni – Kilchomana. Produkcja tych piekielnych specyfików o słomkowej barwie rozpoczęła się w 2005, dzięki temu za butelkę naprawdę zacnej Whisky producent jeszcze nie życzy sobie równowartości dwutygodniowego pobytu na Lazurowym wybrzeżu w 5* hotelu. Mi osobiście do gustu najbardziej przypadły Kilchoman Single Cask M&P 2008 i już sobie ostrzę zęby na przyszłoroczne butelkowanie Kilchoman Single Malt Loch Gorm Sherry.

Po skutecznym wypaleniu kubków smakowych powyższą miksturą poszukiwania odpowiednio finezyjnego wina przez pierwsze kilkadziesiąt minut przypominały wpatrywanie się w starożytne freski wewnątrz egipskich grobowców tuż po wejściu z oślepiającego słońca pustyni. Po prostu zamiast degustować można było spokojnie porozmawiać z podobnymi nam zapaleńcami, powymieniać się obserwacjami i uwagami, oraz swoimi typami. Dzięki temu trafiliśmy na fenomenalne Speri Amarone.

Ta klasyczna, pochodząca z najlepszej winnicy Speri – Monte Sant’Urbano mieszanka szczepów Corvina Veronese, Rondinella i Corvinone wprost oszałamiała bogactwem smaków i dojrzałością. Niezaprzeczalnie wytrawnę i ciężkie jest zarazem jedwabiście gładkie i intensywnie owocowe, lecz nie w dość spontaniczny, acz lekko nieokrzesany nowoświatowy sposób, lecz dystyngowany i przemyślany. Czteroletni okres dojrzewania w beczkach ze słoweńskiego dębu nadaje temu winu odpowiedniego konturu, dzięki któremu zyskuje na wyrazistości nie tracąc nic z właściwego sobie kolorytu i spoistości wypełnienia. Po takiej ambrozji znów musieliśmy zrobić sobie przerwę by docenić walory zdecydowanie bardziej przystępnych win jak francuskiego Chateau Paul Mas Clos Des Mures o intensywnym aromacie lukrecji, czy chilijskiego, bardzo rześkiego Casas Patronales Reserva Privada Chardonnay.

Tym oto sposobem czwartkowe popołudnie niepostrzeżenie minęło a my, przeglądając zdjęcia i poczynione naprędce notatki już nie możemy doczekać się kolejnej edycji. Serdecznie dziękujemy Organizatorom za zaproszenie a Państwu za uwagę.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Alkohol jest nieodłącznym towarzyszem życia człowieka. Jedni widzą w nim przyjaciela, pomagającego utopić wszelkie smutki codziennej wegetacji, inni kolokwialnie mówiąc „łykają” by przetrwać do następnego dnia, a jeszcze inni traktują go jako niezbędną część zabawy – pijąc do efektownego zejścia z parkietu (urwanie filmu), co później wykorzystują brylując w podobnym sobie towarzystwie. Ja chyba jestem staroświecki, gdyż od zawsze ta wysokoprocentowa ciecz służyła mi do delektowania się jej smakiem. Oczywiście zdarza się traktować ją jako „pomagacz” w zabawie np: męczące wesela, czy makabrycznie nagłaśniane bale sylwestrowe, ale już na imprezach rodzinnych staram się zabezpieczyć coś schlebiającego moim drogocennym kubkom smakowym. Oszczędzam je, gdyż są podstawą pięknej przygody spożywania alkoholu z jego bukietem informacji zapachowych i smakowych, które zauważamy dopiero po wejściu na odpowiedni szczebel wtajemniczenia. Śpieszę od razu wyjaśnić, że jeśli ktoś takowe aspekty odczuwa przy rozrabianej ze skażonego spirytusu „berbelusze”, nie jest smakoszem w powszechnie przyjętym tego słowa znaczeniu i powinien poszukać w słowniku innego określenia takiego stanu nirwany. Jest kilka pospolitych synonimów, jednak biorąc pod uwagę, że nie wszyscy zdają sobie sprawę ze swojego problemu, nie zrobię tutaj ulicznej wyliczanki. Jak to często mówię, najważniejszy jest „fun” z tego co się robi, byleby nie miało to negatywnego wpływu na osoby postronne. Dla mnie, jako audiofila, dobry Single Malt jest ukojeniem dnia trudu w pracy, przy muzyce odtwarzanej na wykolej klasy sprzęcie audio. Można rzec, że te dwa aspekty nawzajem się uzupełniają, a dobra Whisky połączona z dobrą muzyką, plasuje się tuż za intymnymi kontaktami damsko męskimi.

Takie podejście do tematu alkoholu, plus fakt, że nigdy w życiu nie zapaliłem papierosa sprawił, iż moja droga małżonka zapragnęła zrekompensować mi poniesione straty moralne za pomocą karty stałego klienta w warszawskim oddziale sieci Alkohole i Wina Świata M&P w Wesołej. Wiedziała, że jedna, może dwie butelki drogiego, ale dobrego trunku miesięcznie nie zrujnują nam portfela, a moją wdzięczność może niejako mimochodem wykorzystać przy swoich zakupach związanych z działem mody. Podczas gdy taki układ obu stronom cały czas odpowiada, ja ze swoimi wydatkami stałem się na tyle zauważalnym klientem, że dostaję zaroszenia na coroczne galę pod nazwą: „Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P”. Tegoroczna edycja była czwartą tego typu imprezą, z czego ja pojawiłem się już drugi raz. Zeszłoroczne doświadczenia jakimi był straszliwy tłok w godzinach późno popołudniowych, zaowocowały dość wczesnym pojawieniem się razem z Marcinem w lokalu „FORTECA” przy ulicy Zakroczymskiej 12 w Warszawie. To był bardzo dobry ruch, pozwalający na spokojne obfotografowanie całości przedsięwzięcia, po którym pozwoliliśmy sobie przejść do najważniejszego punktu tej wyprawy, jakim była degustacja połączona w wielu przypadkach z rozmową z właścicielami winnic i destylarni wystawianych trunków. A było co smakować i tylko zdrowy rozsądek pozwolił na wyjście z „Fortecy” na własnych nogach.

Jak sama nazwa wskazuje, wiodącym alkoholem było wino, pokazujące większość portfolio  Salonu M&P.  Główną halę w kształcie okręgu podzielono na rejony świata, co dla w miarę obeznanego smakosza było drogowskazem, jaki kierunek dogłębniej penetrować, a jaki znając od podszewki można pominąć. Spróbowanie całej wystawionej oferty z uwagi na ilość było prawie niemożliwe, ale przybyli na wystawę przedstawiciele producentów – często właściciele, i wykwalifikowana obsługa salonów z całej Polski, weryfikując wstępne oczekiwania, prezentowali interesujące nas szczepy czy apelacje. Nie będąc „winiarzem” i traktując je jako dodatek do rodzinnego weekendowego obiadu, ilość próbek ograniczałem do przychylnych opinii Marcina. On bryluje w tych tematach, a dodam również, że jest jednym z moich mentorów w sztuce spożywania mocniejszych trunków, dla których przybyłem tego dnia, czyli Whisky.

Trunki wysokoprocentowe razem z winami z nowego świata ulokowane były, w okalającym centralną salę na wzór „Krakowskich Sukiennic” korytarzu. Panujący półmrok wespół z intrygująco dobranym oświetleniem, fantastycznie podkreślał nietuzinkowość tej części festiwalu, gdzie w przeważającej części swój zakątek znalazły wszelkie mocne alkohole od Burbonów, Cognac’ów po Whisky. Tam spędziliśmy większość zarezerwowanego na degustację czasu, co zaowocowało wieloma pozytywnymi odkryciami.  
Ukierunkowany przez swoich „nauczycieli”, będąc w sklepie, jestem dość monotonny w zakupach, nabywając tylko znane mi destylarnie z konkretnych regionów. Człowiek staje się ortodoksem, gdyż z obawy przed „wtopą” natury degiustacyjnej zbytnio nie eksperymentuje. Na szczęście takie spotkania pozwalają nie tylko rozwiać tracpiące nas wątpliwości, ale i znacząco poszerzyć horyzonty. Dzięki nim spróbowałem wykwintnych, nigdy niebranych pod uwagę alkoholi jak: 46 letni ARMAGNAC za bagatela 830 PLN, 40 letnie ROYAL OPORTO ( 680 PLN), 40 letni koniak LHERAUD X.O CHARLES VII (1350 PLN), 17 letni NIKKA 17 YO TSRU (850 pln), CALVADOS HORS D’AGE LOUIS LAURITON (340 PLN) i wiele innych ciekawych n, acziespożywanych wcześniej „napitków”, które pokazały się z bardzo dobrej strony. Pełnej oferty nie sposób wymienić i zbytnio nie ma sensu, ale dotychczasowy kanon w postaci brandów: KLICHOMAN, BEN RIACH, GLENDRONACH i ARTBEG, spokojnie mogę wzbogacić o inne pozycje. Największym zaskoczeniem tych targów była jednak prezentacja na stoisku TEQUILI. Podchodząc do stolika, na starcie zaznaczyłem, że nie przepadam (nie znaczy, że nie spożywałem) za tym rodzajem „wody ognistej” (bez wzglądu na smak), na co pan z obsługi dopowiedział, że błądzę i złapawszy za butelkę w kształcie trupiej czaszki, napełnił moją szklaneczkę. To doświadczenie pokazało, że jeśli chcemy napić się czegoś dobrego bez względu na materiał wsadowy do fermentacji, musimy jedynie wspiąć się na odpowiednio wysoką półkę cenową, gdzie podczas produkcji główny nacisk kierowany jest na efekt końcowy. Pierwszy raz piłem Tequilę jak rasowego Single Malta, z wyczuciem pełnej palety zapachu i smaku. Szczere podziękowania z mojej strony dla tego Pana, który po raz kolejny udowodnił, że człowiek uczy się przez całe życie. Dla wyjaśnienia dodam, iż ten fakt miał miejsce dzień przed główną wystawą na zamkniętym pokazie dla wybranej grupy klientów, na który również zostałem zaproszony.

Nie byłbym sprawiedliwy, gdybym nie zdradził głównego celu tej wyprawy, jakim było poszukiwanie czegoś dla mojej drugiej połówki. Szukałem niedrogiego wyrobu, prezentującego duży bukiet smaku z nutą słodyczy o mocy na poziomie wina. Jej podstawowym drinkiem jest pospolite Whisky lub Burbon zaprawione colą – „budżetowa” masakra. Odwiedzając każdy stolik prosiłem o propozycję dla niej i coś o smaku „podkładów kolejowych nasączonych płynem hamulcowym DA-1” dla siebie. Najlepsze jest to, że każdy z wystawców był przygotowany na oba warianty. Jeśli nie do końca wpisujące się w moje potrzeby, to przynajmniej podążające w odpowiednim kierunku. Koniec, końców wychodząc, jako „gift” dla małżonki zakupiłem dwa Likiery – „LIMONCELLO RONER”  i ” HOLLER SAMBO”, uzupełniając to pozycją  „ROYAL OPORTO” z 2008 roku.

Ten dzień pełen doznań dla kubków smakowych festiwalu, pozwoli mi i wielu przybyłym gościom, na rozszerzenie koszyka planowanych zakupów podczas wizyt w salonach M&P, a zwiększenie poziomu wydatków, może skutkować zaproszeniami na zamknięte pokazy mocnych trunków, na których miałem zaszczyt być już obecny. Dziękuję organizatorom za takie poszerzające horyzonty spożywania alkoholu wydarzenia i miłą obsługę w salonach sprzedaży, życząc sukcesów w dalszym powiększaniu oferty destylarni i winnic, co pozwoli na skupienie wokół siebie większej ilości zadowolonych klientów.
Do zobaczenia w salonach.

Jacek Pazio.

 

Pobierz jako PDF