Kablologia nadal jest dość kontrowersyjnym tematem, ale na szczęście coraz trudniej znaleźć ogniska zapalne i jeśli tylko nie będziemy na siłę szukać oponentów, wówczas możemy spokojnie wymieniać się spostrzeżeniami w tym temacie. Oczywiście zawsze znajdzie się oburzony ateista audio-voodoo, jednak rozsądny rozmówca nie da się wciągając w zaplanowaną prześmiewczą intrygę słowną i taki pomijany w rozmowie niedowiarek, a raczej jego cel umrze śmiercią naturalną, podczas konsekwentnie rozwijającej się konwersacji. Przerabiałem to nie raz i wiem, że działa. Z technicznego punktu widzenia powinien mieć rację, tylko jak wytłumaczyć fakt, że ja co nieco słyszę. Na ślepe testy dałem się raz namówić i tylko z powodu braku treningu, trafiłem jedynie 9 na 13 razy, z czego ostatnie 7 z rzędu. A, żeby trochę podkręcić atmosferę dodam, że kable to przy tym „pikuś”. Ale nie o tym chciałem napisać. Mam lepsze rzeczy do roboty niż udowadnianie komukolwiek swoich racji, a takim zajęciem jest słuchanie i wyrażenie opinii o zestawie przewodów: interkonektów RCA i głośnikowych w dwóch konfekcjach: szpilki i widły, wymaganych do zasilenia moich kolumn. Nareszcie ktoś pomyślał i dostarczył niezbędny komplet. Dotąd otrzymywałem pojedyncze sztuki i miałem do rozwiązania rebus, gdzie pojawią się największe zmiany. Tym razem wspomniany KBL Sound z Warszawy, poproszony o wymagany set, stanął na wysokości zadania i komfortowo przygotowany do odsłuchu, okablowałem swój set modelami Red Eye.
Testowana seria Red Eye warszawskiego KBL Sound, to solidnie zakonfekcjonowane i ubrane w opalizującą bordowo-czarną plecionkę przewody. Zastosowane wtyki, widły i szpilki nie pochodzą od żadnego z dużych graczy na rynku, ale są bardzo solidne. Odbiór wizualny całości jest bardzo pozytywny, a podatność na dowolne formowanie podczas układania za sprzętem, dla większości zainteresowanych klientów jest nie do przecenienia. Stacjonujące u mnie na stałe Harmonixy, są przeciwtezą produktu z pod szyldu KBL – sztywne i niewspółpracujące z właścicielem podczas podłączania, bronią się jedynie wartościami sonicznymi. W przypadku bohaterów tego spotkania mamy pełną uległość przy spinaniu zestawu, a jak wypadły w najważniejszym aspekcie swojego bytu, postaram się bezstronnie, jak tylko to jest możliwe opisać. Dla wstępnego zapoznania się gości z moim zestawem audio, na początek wykorzystałem cały dostarczony komplet i wcisnąwszy guziczek „replay” na ok. dwie godziny opuściłem stanowisko recenzenta. Wszystko powinno popracować ze sobą przed krytycznym odsłuchem, nawet jeśli są to tak niewinne części układanki jak określany przez złośliwców: „ zwykły drut ze szpuli w ładnej koszulce”. Z uwagi na wcześniejsze wygrzanie kabli przez producenta podczas różnych prezentacji, zaplanowany czas rozgrzewki spokojnie wystarczył na dopasowanie się całości.
Po okresie aklimatyzacji, celem określenia jakie zmiany wniosą poszczególne grupy kabli, w systemie pozostał tylko interkonekt. Głośnikowe (kierunkowe) zostawiłem na drugie danie, a jako deser zakosztowałem pełnego seta mieniących się jak jadowite żmije sznurków. Cała ta procedura pokazała gości z bardzo dobrej strony oferujących podobny do siebie i często pożądany rys brzmieniowy. Jak wieść gminna niesie Harmonix, z którym rywalizował KBL, jest ucieleśnieniem gry wyeksponowanym środkiem, przy zachowaniu czytelności reszty pasma. Do tej pory nie słyszałem gęściej podających muzykę kabli, no może cięższych w dole pasma, ale za to twardszych, co nie zawsze jest mile widziane. Tymczasem Warszawiacy pokazali, że da się jeszcze gęściej, barwniej i cieplej. Przekaz muzyczny nabiera nieprawdopodobnych „rubensowskich” kształtów, nie popadając przy tym w ociężałość w stylu wszechobecnej „buły”. Owszem, dźwięk staje się trochę cięższy, ale jest to na tyle wyważone, że po kilku płytach, staje się nawet pożądane, a jeśli na półce stoją poszkodowane przez realizatorów, a uwielbiane przez nas pozycje płytowe, w pełni docenimy ich możliwości. Poszczególne dźwięki są czytelne, ale wycięte z tła obfitszą kreską. Jednak najważniejszym aspektem jest brak jakiegokolwiek zmniejszenia otwartości i swobody grania, a to jest częstą konsekwencją podobnych zabiegów. Tutaj dostajemy umiejętnie zestrojony zestaw zalet. Próbując określić jak zachowują się poszczególne podzakresy pasma, to oprócz nasyconej ale czytelnej środkowej części widma dźwięku, dostajemy dociążony ale kolorowy bas, a całość dopełnia nie wychodzący przed szereg, jednak kiedy potrzeba popisujący się iskrą górny zakres. Przyglądając się umiejętnościom budowania sceny, ta jest fantastycznie odwzorowana w głąb i szerz, jednak z lekką tendencją skupienia drugiej linii muzyków do środka. To może być pochodną ich nasycenia, ale proszę się nie niepokoić, nie siedzą sobie na kolanach i tylko bezpośrednie porównanie z zestawem referencyjnym pokazuje powyższą tendencję. Ma to swoje dobre strony w przypadku problemów zestawu kolumn ze zniknięciem z pokoju słuchacza, z czym często się spotykam. Dźwięk nie chce się oderwać się od głośników i zaburza pozycjonowanie źródeł pozornych, tymczasem umiejętności bohaterów testu w pogłębianiu i lekkim skupianiu sceny, pomagają zbudować ją w oczekiwanych proporcjach. Ja mam set szyty na miarę i takich zabiegów nie potrzebuję, ale sporo wydawałoby się skończonych zestawów, nie do końca sobie z tym radzi.
Sprawdziwszy co mają do zaoferowania produkty o wdzięcznej nazwie Red Eye, wykorzystałem z premedytacją ich możliwości i do napędu powędrowała płyta z pianistą w roli frontmana. Gęsty i barwny z dobrą podstawą basową fortepian, jest czymś, co bardzo lubię. Co prawda można uznać, że to odejście od neutralności, tylko kto wie jak on dokładnie brzmiał podczas sesji nagraniowej, która w dodatku była koncertem w klubie jazzowym. Mowa o materiale naszego znanego „klawiszowca” Krzysztofa Herdzina, który w narodowym trio wespół z nieżyjącym już nieodżałowanym Zbigniewem Wegehauptem – acoustic bass i Cezarym Konradem – drums, w 2004 roku zarejestrował koncertowy krążek w warszawskim klubie Tygmont, zatytułowany „Live In Tygmont”. Płyta ta jest popisem umiejętności muzyków i realizatorów. Pierwszych nie trzeba dowartościowywać, gdyż sami zadbali o zasłużone laury na polskiej scenie muzycznej, ale drudzy powinni wiedzieć, że wykonali kawał dobrej roboty. Oczywiście takie wrażenie ma każdy siedzący przy suwakach „majster”, jednak wizyta wytworów owych popadających w samo-zachwyt dźwiękowców w dobrym zestawie audio, często przynosi rozczarowanie słuchacza. A ten biedak jako ostatnie ogniwo życia płyty, pokiwa głową i odstawi ją w niebyt na najniższą półkę, mimo że swoim wkładem muzycznym niesie wiele dobrego. Na szczęście tę pozycję kupowałem w antykwariacie, gdzie przesłuchanie zawartości jest nieodłącznym rytuałem, i wiedziałem jak wypada w ważnym dla mnie aspekcie, jakim jest jakość realizacji. Tak, tak, najważniejszy jest wsad emocjonalny, ale dlaczego nie poszukać czegoś, co niesie ze sobą wszystkie wymagane przez audiofila elementy. Wracając do płyty, już w pierwszym utworze kompilacji otrzymujemy popis umiejętności K. Herdzina, co dodatkowo uatrakcyjnia paleta wspomnianych zalet okablowania – barwa, dociążenie niezaburzające czytelności i dźwięczna góra. Kontynuując słuchanie tego koncertu, każdy muzyk ma swoje pięć minut, w których docenimy proponowany przez KBL Sound pomysł na uprzyjemnienie słuchania. Nasycenie sprawia, iż mamy więcej muzyki w muzyce, a solówki kontrabasu i perkusji udowadniają, że nie gubimy niezbędnej dla całości detaliczności i czytelności. Szybkie pasaże dźwiękowe pozwalają na weryfikację tych niuansów i jak dla mnie całość prezentowała była na bardzo dobrym poziomie. Oczywiście znajdzie się osoba dzieląca włos na czworo, która uzna taki przekaz za spowolniony, dlatego zawsze planowany zakup należy skonfrontować w posiadanym zestawie.
Zachęcony popisem K. Herdzina, przyjaznym okiem spojrzałem na półki z winylami i zatrudniłem do pracy zestaw analogowy. Dość często torturowany ostatnimi czasy phonostage z Katowic, jest ucieleśnieniem muzykalności i barwy, ale dlaczego nie spróbować jeszcze podgrzać atmosfery. To jest idealny partner do takich zabaw, gdyż umiejętnie różnicuje kładzione na talerzu krążki, a wiele z nich potrzebuje dodatkowego wypełnienia. Kiedyś robiło się to pokrętłami – obecnie rzadko spotykanymi, teraz takie dodatki są „passe” i musimy jakoś sobie z tym radzić. Z uwagi na pierwszy dość spokojny koncert (trio) na nośniku cyfrowym, wydłubałem z półki oznaczonej free-jazz, stary również koncertowy japoński krążek, zrealizowany przez znaną oficynę ENJA, w składzie Manfred Schoof, Akira Sakata, Yosuke Yamashita, Takeo Moriyama zatytułowany „Distant Thunder”. Po przesłuchaniu tego projektu stwierdzam, iż takiej dawki masy i koloru ów krążek wymaga przy każdorazowym odtworzeniu. Każdy instrument został pokazany w pełnej palecie swoich barw, a umiejętności masteringowców z tamtych lat zwiększały przyjemność percepcji ferii dźwięków. Muszę przyznać, że pierwsze chwile z marką KBL Sound, nie zapowiadały takich wrażeń, ale mile mnie zaskoczyły. Oczywiście chcąc udowodnić porażkę zestawu z Warszawy, na upartego znalazłbym jakiś całkowicie skopany materiał, ale chyba nie na tym polega testowanie, żeby złośliwie położyć prezentację. Należy puszczać wymagające utwory, ale strzał po niżej pasa całkowicie złą realizacją nie jest w mojej naturze. Posiadam sprzęt dobrej klasy i staram się kupować płyty pokazujące jego walory. I tak z wielką przyjemnością można by przesłuchać całość zasobów muzycznych, gdyby nie drobny fakt, jakim jest spowodowany rozwojem cywilizacji notoryczny brak czasu.
Zaproponowana przez firmę KBL Sound linia okablowania Red Eye, mocno mnie zaintrygowała. Pierwszy kontakt zrodził lekką niepewność o czytelność całości po firmowym dociążeniu przekazu, co w konfrontacji z posiadaną płytoteką całkowicie się nie sprawdziło i w efekcie zaznałem wiele zadowolenia z odsłuchów. Bohaterowie spotkania są raczej propozycją dla systemów cierpiących na nadmierną detaliczność, jednak już w zrównoważonych zestawach pokażą właścicielom, gdzie tkwią jeszcze niewykorzystane i często pożądane pokłady barwy przy odtwarzaniu muzyki. Słuchacze szukający cięcia powietrza ultradźwiękami, raczej nie skuszą się na opisywane produkty, ale niezobowiązująca próba we własnym systemie podczas dalszych poszukiwań, może czasem skierować ich w stronę głębszego kolorytu grania. Kto wie, posłuchać nie zaszkodzi, tym bardziej, że producent jest pod tym względem bardzo elastyczny.
Jacek Pazio
Dystrybucja/Producent: KBL Sound
Ceny:
– Głosnikowy: 2×2.5m – 7800 zł
– Interkonekt RCA: 2x1m – 6400 zł
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”