1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Linear Audio Research LAR IA 30 mkII

Linear Audio Research LAR IA 30 mkII

To, że mamy wielu bardzo dobrze przygotowanych do projektowania i produkcji komponentów audio inżynierów, od dawien dawna wydaje się być oczywiste. Niestety z różnych powodów – czy to finansowych, organizacyjnych, marketingowych etc… – prawie zawsze w starciu z coraz częściej zalewającą nas mocno forsowaną w mediach „bylejakością” zachodniej elektroniki, mają pod górkę, zarzucając często wspaniale zapowiadające się pomysły. Dlatego ostatnimi czasy we wszystkich periodykach o tematyce odtwarzania dźwięku, daje się zauważyć bardzo pożądany, bo promujący naszą rodzimą myśl techniczną trend. Coraz częściej na tapetach pism drukowanych, czy internetowych lądują ciekawe produkty, które bez jakichkolwiek kompleksów mogą konkurować z propozycjami z zagranicy. Sami razem z Marcinem staramy się, co jakiś czas zabiegać, by na łamach Soundrebels gościć kogoś z naszego podwórka, a że oferta mocno się rozrasta, nie mamy z tym większego problemu. Takim to sposobem w progach redakcji zawitało już drugie urządzenie, pochodzące spod ręki Pana Eugeniusza Czyżewskiego – właściciela marki Linear Audio Research. Osobiście miałem przyjemność poznać rzeczonego konstruktora na spotkaniu wrocławskiego odłamu „Podziemia winylowego”, po którym do dzisiaj mam bardzo pozytywne wspomnienia. Tak tak, nadeszły czasy, że ludzie kochający poczciwy winyl, spotykają się w zaciszach swoich grup, by delektować się muzyką odtwarzaną w ten dość archaiczny sposób, gdyż w świecie wirtualnym (internet) nowicjusze w tym temacie wespół z ich zatwardziałymi przeciwnikami „hejtują” między sobą, sprowadzając ten „obrządek” do poziomu wykresów, co zdroworozsądkowo rzecz ujmując, nie ma jakiegokolwiek sensu. Wracając do owego spotkania, wspominałem o bardzo miłych jego aspektach. Jakich? To w dobie ogólnej pogoni za pieniądzem bez utrzymania jakichkolwiek ram szacunku do rozmówcy, może wydawać się skazywaniem swojej działalności na niebyt, ale nawet przez moment nie były poruszane zagadnienia pobożnych życzeń twórcy i udowadniania ich występowania w finalnym zadaniu Jego urządzeń (dźwięku), tylko miła atmosfera przy dobrej kawie i snującej się w tle muzyce. Ba nawet poproszony o garść słów komentarza do testowanego przeze mnie przedwzmacniacza gramofonowego, skreślił kilka czysto technicznych zdań, bez wprowadzania tekstu na poziom wyimaginowanych uniesień podczas użytkowania przez potencjalnego nabywcę. To jest obecnie „passe”, ale jeszcze na szczęście się zdarza. Ponadto bardzo pozytywny odbiór – zarówno u nas, w redakcji, jak i przede wszystkim rynku pierwszego recenzowanego na naszych łamach phonostage’a LAR LPS-1 sprawił, że bez większych problemów przyjęliśmy na testy lampowy wzmacniacz zintegrowany o handlowej nazwie LAR I30 Mk II, którego dystrybucji podjął się krakowski Nautilus.

Również i tym razem Pan Eugeniusz Czyżewski był tak miły i postanowił w kilku zdaniach przybliżyć rys historyczny tytułowej konstrukcji:
„Wzmacniacz IA-30 Mk2 jest urządzeniem stereofonicznym, zbudowanym w układzie dual mono, z przeciwsobnymi stopniami mocy pracującymi w układzie „ultralinear”, w którym zastosowano tetrody jako lampy mocy.
Pierwsze konstrukcje przeciwsobnych wzmacniaczy mocy o małych zniekształceniach i dużej wierności odtwarzania powstały na początku lat 50-tych ubiegłego wieku. David Hafler i Herbert Keroes jako pierwsi opublikowali (a wcześniej skonstruowali i przebadali model) schemat wzmacniacza przeciwsobnego, w którym pojawiło się rozwiązanie „ultralinear”, polegające na zastosowaniu ujemnych sprzężeń zwrotnych w siatkach ekranujących lamp mocy, uzyskanych z odczepów uzwojeń pierwotnych transformatora wyjściowego. To rozwiązanie zmniejsza wielokrotnie zniekształcenia nieliniowe i poprawia dynamikę wzmacniacza w stosunku do rozwiązania klasycznego, w którym siatki ekranujące zasila się z osobnego źródła napięcia.
W ciągu ponad 60 lat powstały na świecie setki konstrukcji lampowych wzmacniaczy audio, korzystających z opisanego rozwiązania. W wielu z nich próbowano ulepszyć pomysł Haflera, na ogół bez powodzenia. Pojawiły się również nowe typy lamp „do audio” o lepszych właściwościach od 6L6, których użył Hafler w swym pierwszym modelu (EL34, 6CA7, 6550, KT88, EL156).
Potem nastała era tranzystora i konstrukcje lampowe poszły w odstawkę z wyjątkiem wzmacniaczy gitarowych.
Reaktywacja lampy w sprzęcie audio z najwyższej półki nastąpiła w latach 90-tych ubiegłego wieku za sprawą m.in. takich firm, jak Audio Note, Conrad-Johnson, VTL, McIntosh. Z roku na rok poprawiała się również dostępność lamp na rynku, a nawet pojawiły się nowe ich modele, jak np. KT120 i KT150.
Do tematów „lampowych” w audio wróciłem w 2000 roku po ponad 20-letniej przerwie, chcąc mieć na własny użytek poręczny i dobrze grający wzmacniacz. Powstałą wówczas konstrukcję dopracowałem, w rezultacie czego mamy IA-30 Mk2, sprawdzający się równie dobrze jako wzmacniacz do głośników i do słuchawek. Jego konstrukcja jest dual mono – w każdym z dwóch kanałów pracuje osobny transformator zasilający. To rzadko spotykane we wzmacniaczach zintegrowanych rozwiązanie zapewnia całkowity brak przesłuchów między kanałami.
Jest jeszcze jedno, typowe dla moich konstrukcji, rozwiązanie układów wejściowych. Selektor wejść na przekaźnikach jest umieszczony bezpośrednio przy złączach wejściowych, a stamtąd sygnały audio trafiają do siatek sterujących lamp pierwszego stopnia wzmacniającego. Po nim znajduje się regulacja głośności. Taka konfiguracja ma korzystny wpływ na mikrodynamikę wzmacnianych sygnałów. Wzmacniacze mocy korzystają z rozwiązania Haflera, czyli pracują w układzie „ultralinear” z lampami 6CA7 i zapewniają bardziej dynamiczny dźwięk niż podobne mocowo i bardzo popularne EL34. Podstawowy układ pracy przeciwsobnego stopnia mocy zmodyfikowałem w taki sposób, by dało się stroić symetrię sygnałów sterujących lampami 6CA7, w celu redukcji zniekształceń nieliniowych.
Obudowa wzmacniacza jest lekka i sztywna, wykonana wyłącznie z aluminium. Najcięższe elementy, czyli transformatory, są mocowane do wewnętrznych bocznych ścianek, co zapewnia dobre wyważenie.
Płytki wzmacniaczy są zamontowane na platformie, która jest elastycznie połączona z obudową, co eliminuje przenoszenie drgań mechanicznych na lampy. Umieszczenie lamp wewnątrz obudowy powoduje, że wzmacniacz jest bezpieczny w użytkowaniu w stosunku do dzieci i zwierząt domowych.”

Wzmacniacz IA 30 Mk II jest słusznej wagi urządzeniem opartym o szklane bańki, gdzie wzmocnieniem w układzie dual-mono zajmują się 6CA7, a swoimi gabarytami oscyluje w rozmiarach typowych dla urządzeń audio. Czyli standardowa szerokość, przy nieco powiększonej ze względu na lampy wysokości. Patrząc na projekt plastyczny, po kontakcie z poprzednim bohaterem widać nieco inne, zdecydowanie poważniejsze podejście do wizualizacji konstrukcji. Nie powiem, phonostage był opakowany porządnie, ale progres w postrzeganiu nowoprzybyłej do mnie bryły i materiałów użytych do jej budowy jest znaczny. Dostarczony do testu egzemplarz, to czarna, delikatnie ożywiona srebrnymi i drewnianymi dodatkami obudowa z grubych blach aluminiowych. Front, jako osobny płat w swej centralnej części otrzymał eliptyczną nakładkę ze stali nierdzewnej, na krańcach której usytuowano dwa pokrętła – również z nierdzewki: lewe- włącznik i zmiana wejść, a prawy wzmocnienie. Wspomniana tabliczka przełamująca monotonię przedniej ścianki, przecina mniej-więcej w połowie wkomponowane w jej środkowej części wskaźniki wychyłowe, pomiędzy którymi czerwona dioda sygnalizuje inicjację głównego włącznika. Pod lewą gałką znajdziemy również coś dla „słuchawkowców” w postaci implementacji stosownego gniazda. Zewnętrzna część chassis integry, to gięte blachy aluminiowe, które na bocznych ściankach zdobią, dodając nieco ekskluzywności drewniane wstawki. Górny płat obudowy z racji występowania na pokładzie lamp elektronowych, poprzez sporej wielkości kratownicę w tylnej części oddaje wytworzone podczas pracy ciepło. Tył beż większych udziwnień, wyposażono w zestaw pięciu wejść liniowych, jedno wyjście monitorowe (np. do bi-ampingu), usytuowany na zewnętrznych krawędziach zestaw terminali głośnikowych i po prawej stronie zintegrowane z głównym włącznikiem gniazdo ECI. Od razu uspokajam nerwowych klientów, że ogólna jakość wykonania opisywanego urządzenia jest bardzo dobra i w żaden sposób nie odbiega od zachodnich konstrukcji. Oczywiście jeśli ktoś życzy sobie wymyślne kolorowe i w nadmiarze świecąco połyskujące ornamenty, to zapraszam do oferty producentów z Azji, gdzie pomysłowi konstruktorzy bijące pięknem bursztynu lampy, potrafią podświetlić na niebiesko. Na szczęście racjonalność techniczna i wizerunkowa Pana Eugeniusza jest na powszechnie akceptowalnym poziomie i o podobnych „kwiatkach” nie może być mowy.

Jako że bohaterem jest lampowa integra o mocy 30W , co wbrew pozorom jest sporym zapasem energii jak na takie konstrukcje, postanowiłem zweryfikować jej umiejętności ze stacjonującymi jeszcze u mnie kolumnami tubowymi niemieckiej manufaktury Odeon NR 28. Nie była to próba mająca na celu ułatwianie życia LAR-owi, tylko możliwie maksymalne wyduszenie drzemiących w nim pokładów piękna zastosowanej techniki. Lampa i wysoko skuteczne zespoły głośnikowe w założeniach są ze sobą tak powiązane – jak za czasów komuny kawa i „WZ”-ka, że mając taką możliwość, grzechem byłoby zaniechanie takiego połączenia, tym bardziej, że zaprzęgnięte do testu zespoły głośnikowe, są wykwintną, bo unikającą krzykliwości odmianą tub. To nawet nie przeczucie, to teoretycznie „pewnik” pchał mnie w taki układ – analog, lampa, tuba i jak się później okazało, tak zestawiony system potwierdził to z nawiązką. IA30 jako punkt odniesienia miał przedstawiciela jak on sam dźwigającego szklane bańki – włoski Synthesis A50T, z małą korektą mocy do 50W, a wszystko karmiły osadzone w barwie źródła: analogowe – Kuzma Stabi S wespół z phonostage RCM SENSOR PRELUDE IC i odtwarzacz kompaktowy CEC CD3N. Jak widać z wyliczanki, zadbałem by cały tor był jak najbardziej sformatowany pod testowany produkt, a jak to zagrało?

Lampa, jak każde urządzenie audio gra teoretycznie od razu, ale swoje prawdziwe „ja” pokazuje po około dwóch kwadransach pracy. Gładkość rozdzielczość i kontur niskich składowych nabierają wówczas swoich ostatecznych kształtów, utwierdzając nas w przekonaniu, że początkowe „zimno-lampowe” takty nie są apogeum możliwości, a jedynie zapowiedzią wspaniale zapowiadającego się spektaklu. Już tuż po rozgrzewce frazy dobiegające z kolumn, stawiały jasną diagnozę, że mamy do oceny urządzenie celujące w grupę o wyrobionym guście muzycznym, gdzie rysowana skalpelem konturowość, przesadna rozdzielczość i monstrualnie napompowana podbudowa dolnego pasma akustycznego nie jest celem nadrzędnym, w czerpaniu przyjemności ze słuchania. Oczywiście nikt tutaj nie mówi o szkodliwych uśrednianiach wymienionych aspektów, tylko sznycie dobrze skonstruowanego wzmacniacza lampowego, czyli: dający niezłą podstawę krótki bas, rozświetlona w stronę czytelności średnica i mieniąca się ciepłymi iskierkami, nienatarczywa góra pasma. Pełnię zalet najlepiej zaprezentować w dobrze zrealizowanym repertuarze, do którego zaprzęgnięto instrumenty naturalne, co w pełni zdawał się zapewnić srebrny krążek Michela Godarda zatytułowany „Moteverdi”. Ta muzyki kompilacja dawnej, dała tak oczekiwany przeze mnie pierwiastek magii podczas jej odtwarzania, że cudowny głos wokalistki, pozycjonowanie muzyków na scenie i pełna paleta dodatkowych pochodzących z interakcji z pomieszczeniem smaczków dźwiękowych, zdawała się mówić: „słuchamy do końca”, co oczywiście wykonałem z dużą przyjemnością. Próbując już na tym dość wczesnym etapie skonfrontować dwóch kontrpartnerów, dało się zauważyć lekką przewagę dwa razy droższego wzorca (A50T) w dziedzinie wysycenia źródeł pozornych (ich masy) wraz ze zwiększeniem konturu grania, co oczywiście skutkowało uczuciem obniżenia poziomu szumu tła, dając wrażenie większej namacalności bohaterów sesji nagraniowej. Ale to, co zaprezentował wrocławski wzmacniacz, nie odbierałem stricte jako wadę, tylko inny, bardziej pastelowy, gładszy, dający nieco jaśniejszy obraz środka pasma i prawdopodobnie akceptowalny przez większą grupę lampiarzy dźwięk. Co więcej, ta zdawałoby się dość diametralna różnica stawała się całkowicie pomijalna już po kilku utworach, dość szybko uzmysławiając mi, że to tylko inny punkt widzenia. Scena wzorowo prezentowała wszelkie poczynania uczestników słuchanych spektakli muzycznych, a całość widma akustycznego skrojono tak, by począwszy od dolnych częstotliwości poprzez środek, po górne rejestry dać nam spójny w lampowej estetyce, z dużą ilością informacji o pracy muzyków dźwięk. Naprawdę świetnie to wypadło. Po tym zestawie dla wtajemniczonych w muzykę dawną, w napędzie wylądowała równie ambitnie nagrana płyta pani Youn Sun Nah z krążkiem „Voyage”, a stawiająca na wokal w bliskim polu mikrofonu nagrywającego, co pozwalało prawie dosłownie poczuć oddech wokalistki. Tutaj nie będę specjalnie się rozwodził i powiem krótko: ktoś przedkładający muzykę generowaną płucami artystów ponad najbardziej wyśmienicie brzmiące instrumenty akustyczne, może mieć problem z rozstaniem się z testowanym urządzeniem i zawczasu ostrzegam przed skutkami posłuchania dla samego odhaczenia na liście zdobytych doświadczeń. Ten akapit pewnie mógłby ciągnąć się bez końca w samych superlatywach już przy nośniku cyfrowym, ale nie odmówiłem sobie zaprzęgnięcia do pracy gramofonu. To było bardzo pouczające posunięcie, gdyż zakochany w starych tłoczeniach- nowych wydań mam poniżej setki i to raczej tylko z uwagi na brak możliwości kupienia starych pozycji – zasmakowałem dawnego sposobu realizacji, z całym bagażem dźwięczności fortepianu Oscara Peterson’a, gitary Joe Pass’a i kontrabasu Ray’a Bowna. Ci giganci jazzu mimo słyszalnych sporych szumów – nie jestem pierwszym właścicielem płyty, a i dawna technika analogowa funduje nam takie artefakty – razem z realizatorem dźwięku dali pokaz wirtuozerii muzycznej jak i masteringowej. Mimo upływu lat wszystkie instrumenty zdawały się lśnić na wirtualnej scenie, czarując barwą, gładkością i czytelnością, a wspomniana wcześniej maniera lekkiego wygładzania była wręcz niezbędna w tej odsłonie, dlatego nigdy nie należy generalizować usłyszanych różnic szufladkując je jako wady, gdyż co słuchacz i jego płytoteka, to inne wymagania od odtwarzającego daną muzykę sprzętu. Pozorne stępienie obrysu dobiegających do mnie dźwięków i ich mniejszy ciężar, nie generowały jakichkolwiek uśrednień, co wielokrotnie udowodniły solowe kontrabasowe popisy Ray’a Brown’a, gdzie podczas szybkich pasaży wyraźnie słychać było pracę pudła ozdabianą niekiedy charakterystycznymi klaśnięciami strun o gryf. Oczywiście dobrze, że mam pod ręką myjkę do płyt, gdyż takie rodzynki wymagają bezwarunkowej kąpieli przed pierwszym kontaktem z naszą drogocenną igłą wkładki gramofonowej, ale jak zdejmiemy z niej naleciałości czterdziestoletniego leżakowania w papierowej często porwanej koszulce, bez większych problemów przenosimy się w tamte wspaniałe czasy. Bez tego obrządku cały czar słuchania często przegrywa z bezlitosnym brudem kilkudziesięcioletniego leżakowania. To było dziewicze po zakupie odtworzenie tego krążka, a że owa wyprawa do komisu płytowego zaowocowała w trzy z podobnych czasów pozycje, nie pozostało nic innego jak przed co by nie mówić smutnym rozstaniem z wrocławskim produktem, zapoznać się przy jego pomocy z nowymi nabytkami winylowymi.

Niestety, czas z dobrze grającymi urządzeniami jak wszystko co fajne w naszym życiu minął zadziwiająco szybko. Jestem bardzo zadowolony, że po sukcesie przedwzmacniacza gramofonowego konstruktor nie spoczał na laurach i kontynuuje dobrą passę w tworzeniu zabawek dla audiofilów. Śledząc Jego paletę produktów wzmocnienia sygnału audio o różnej mocy wyjściowej, widać jak na dłoni, że każdy kto kocha technikę lampową, znajdzie coś dla siebie i posiadanych kolumn. Zawsze zachęcam do spróbowania rodzimych produktów audio, gdyż po wielu latach zabawy na tym polu wiem z całą pewnością, że jakakolwiek naklejka zachodniego brandu na podobnym do polskiego pułapie cenowym będzie miała spore problemy w utrzymaniu kroku naszym konstruktorom. Oczywiście zawsze znajdzie się jakiś rodzynek w ofercie wielkich tego świata, ale po co na siłę przeczesywać nieskończone listy propozycji, gdy pod ręką mamy takie znakomite produkty. LAR  IA30 MkII jest na tyle ciekawym i bardzo dobrze grającym urządzeniem, że po raz kolejny po moich szarych komórkach zaczęły kłębić się myśli o torze lampowym. Chyba zaprzestanę testowania takich wzmacniaczy, bo na starość robię coraz bardziej sentymentalny, albo – co jest raczej bardziej prawdopodobne – te produkty coraz częściej są w stanie bez najmniejszych kompleksów konkurować z techniką półprzewodnikową, czego przykładem jest ”manufaktura” Pana Czyżewskiego, a słowo „manufaktura” proszę odbierać w tym akapicie jako solidność w podejściu do klienta, a nie dłubanie na kolanie ledwo trzymających się kupy gratów.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Nautilus
Cena:  8900 PLN

Dane techniczne:
Liczba wejść: 5 par RCA
Czułość przy maksymalnym wzmocnieniu: 0,775 V
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Wzmocnienie napięciowe: maksymalnie 26 dB
Odstęp sygnału od szumu: 80 dB
Moc ciągła (sinus 1 kHz): 2×30 W/8 Ω
Zniekształcenia nieliniowe (8 Ω, 1 W, 20 Hz – 20 kHz): mniejsze od 1%
Pasmo przenoszenia -3 dB (sinus, 1 W): 10 Hz – 40 kHz
Wymiary: 430 x 380 x 150 mm
Masa: 19,5 kg

System wykorzystany podczas testu:
Kolumny: Odeon NR 28
Wzmacniacz: Synthesis A50T
CD: CEC CD3N
Gramofon: Kuzma Stabi S
Phonostage: RCM SENSOR PRELUDE IC
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
Kable zasilające: Organic Audio Power
Stolik: Solid Base VI  

Pobierz jako PDF