1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. LAR LPS-1

LAR LPS-1

Z założenia interesujemy się dość wysoką półką cenową, jednak czasami w ramach projektu „RWPG” z udziałem polskiej myśli technicznej, młodych czytelników odsyłam do wyszukiwarek kierując w czasy głębokiego PRL-u, bierzemy na testy również ciekawostki z niższego pułapu. Taki produkt już na wstępie powinien pozytywnie rokować na przyszłość, w przeciwnym wypadku szkoda czasu i nerwów. Na szczęście wieści w sieci szybko się rozchodzą i jeśli tylko coś ciekawego pojawi się na rynku a w dodatku jest to rodzimy wyrób, możemy szybko zareagować i skontaktować się z konstruktorem. Podobnie było i tym razem, jedynie informacje o potencjale drzemiącym w będącym obiektem niniejszego testu produktu otrzymałem od zaprzyjaźnionego wrocławskiego odłamu „Podziemia winylowego”. Dzięki kolegom ze stolicy Dolnego Śląska, miałem okazję osobiście poznać Pana Eugeniusza Czyżewskiego – właściciela firmy Linear Audio Research (LAR), posiadającej w swojej ofercie przedwzmacniacz gramofonowy o nazwie LPS-1.

W umówionym terminie otrzymałem stosowną przesyłkę, która po doświadczeniach nabytych podczas niedawnego testu phonostage’a RCM-u (ważącej kilkanaście kg. Therii), wydała mi się nader lekka. Procedura rozpakowywania przyniosła jeszcze większe zaskoczenie, okazało się bowiem, iż przedwzmacniacz w dostarczonej do recenzji dzielonej wersji, został zapakowany w aluminiową zgrabną walizeczkę, której waga przekraczała ciężar skrywanej w swoich trzewiach zawartości. Nawet J. Bond nie powstydziłby się takiego neseserka, którego można byłoby się spodziewać np. po tak audiofilskiej angielskiej marce jak np. AMR. Bardzo miły gadżet. Niemniej to, co postawiłem na stoliku, ważyło poniżej dwóch kilogramów, zwiększając tym moją ciekawość, co do jakości oferowanego dźwięku.

Podczas przemierzania odmętów internetu, natknąłem się na kilka zdjęć LPS-1, które bez skali porównawczej nie zdradzały jego wielkości, a ściślej „małości”. To dwa prostokątne w przyjaznej srebrno-czarnej stylistyce pudełeczka z aluminium. Przednia ścianka przedwzmacniacza oprócz stosownych napisów i centralnie umieszczonej diody sygnalizującej gotowość do działania, posiada dwa pokrętła, gdzie lewe odpowiedzialne jest za regulację obciążenia wkładki – urządzenie jest uniwersalne, gdyż obsługuje wszystkie rodzaje wkładek: MM i MC, a prawe to regulacja wzmocnienia sygnału wyjściowego. Absolutny minimalizm połączony z ergonomią, dzięki którym można było zrezygnować z tak popularnych mikroprzełączników. Tył natomiast, ledwo mieści najistotniejsze terminale – po jednej parze wejściowych i wyjściowych gniazd RCA, wielopinowe gniazdo łączące z zasilaczem i śruba uziemienia. Miejsca jest kolokwialnie mówiąc na styk i niestety wymyślne, rodem z „audiovoodoo”, grubaśne wtyki audiofilskich otyłych interkonektów mogą się nie zmieścić, a jeśli już się uda, to w połączeniu z niewielkimi rozmiarami i wagą LPS-1, istnieje realne zagrożenie ściągnięcia nieszczęsnego urządzenia ze stolika. Kto przesadzi w tej materii, niech sobie radzi sam – może dociążyć biedne maluchy np. figurkami Buddy lub Sfinksa. Zasilacz umieszczony w identycznej obudowie – na froncie dostał włącznik i diodę, a tył uzbrojono w dwa gniazda: sieciowe IEC i wielopinowe przewodu łączącego oba elementy. Z drutami zasilającymi podobnie jak z łączówkami nie należy przesadzać, ponieważ „anakonda” grubości nadgarstka uniesie biedaka nad stolik. Na początek jednak w komplecie dostajemy zwykły kabel komputerowy, a zabawę w kablologię zaleca się dopiero po osłuchaniu się z nowym nabytkiem.

Moja ciekawość była na tyle paląca, że podłączywszy do sieci i wpiąwszy otrzymane phono LPS-1 w system, z miejsca skupiłem się na słuchaniu. Z perspektywy kilku przesłuchanych płyt stwierdziłem, że gdzieś popełniłem błąd. Nawet nie tyle z racji braku rozgrzewki i zgrania całości ze sobą (to też), co nagłego przejścia z pułapu stratosfery na poziom ceny dla „ludzi” porównywanych komponentów, co było trochę nie fair. Na szczęście swoją przygodę z analogiem zaczynałem od budżetowego gramofonu z wbudowanym pre firmy Pro-Ject, i to pozwoliło mi na szybkie wnioski napływające z masy mózgowej: „Gdzieś popełniłem „zonka”, bo to niemożliwe, żeby tak grało”. Człowiek tak przyzwyczaja się do dobrego, że czasem nie zauważa popełnianego „faux pas”, próbując dość szybko oceniać produkt ze zdecydowanie niższego pułapu cenowego. Przeskok kilka oczek niżej zawsze wywołuje takie efekty i formułowanie natychmiastowych wniosków jest bardzo krzywdzące i nieprofesjonalne. Muszę albo bardziej się pilnować, albo odesłać Therię dystrybutorowi, o którą na szczęście jeszcze się nie upomina. Powyższy falstart postanowiłem zrekompensować sobie kilkugodzinnym niezobowiązującym słuchaniem, bez napinania się na radykalne wnioski, dążąc do oswojenia się ze sposobem prezentacji nowego elementu w torze audio. Potwierdzając moje przypuszczenia, produkt Pana Czyżewskiego (przywracając spokój mojej duszy), zaczął pokazywać swoje walory, których wcześniej nie zauważałem. Dodatkowy czas na rozgrzewkę pozwolił „zaakomodować się wnętrznościom” do trudnej obciążeniowo wkładki, która ze względu na bardzo niską oporność wewnętrzną „położyła” kiedyś smakowicie zapowiadającą się prezentację. Podejrzewam, że mimo swoich możliwości wrocławski produkt, nie współpracował jeszcze z takimi małymi sygnałami, gdyż początkowe bolączki zniknęły jak zły sen.  Na koniec może zasygnalizuję, gdzie tkwi różnica obu urządzeń wzajemnie się zastępujących, ale w formie ciekawostki, a nie wytykania wad, gdyż to z założenia dwa różne docelowe światy i bezpośrednia konfrontacja jest bezsensowna.
Kilkanaście czarnych krążków z różnych stylów muzycznych i epok tłoczenia, dało bardzo pozytywny obraz możliwości testowanego phonostage’a, który włączony w tor piętnujący wszelkie niedostatki, (jeśli takowe wystąpią) radził sobie bez problemu, konsekwentnie realizując zamierzenia konstruktora. Te kilka dni słuchania, uznaję za okres przyjemnego, bardzo równego, gładkiego i pastelowego spektaklu, pozwalającego czerpać dużą radość z przygody z winylem. Mówiąc o równości grania, mam na myśli jego spójność, gdzie żaden zakres nie wychodził przed szereg. Zwiększenie komunikatywności przekazu poprzez podniesienie tonacji „średnicy”, ułatwiało wgląd w detale nagrania, a umiejętne wyważenie temperatury „góry”, zapobiegało zbytniej analityczności brzmienia. Najlepsze jest jednak to, że przy dostrajaniu do siebie obu zakresów, najniższy pozostał na swoim miejscu i jeśli takowy występował w materiale muzycznym, bez problemów i sztucznego podbijania – celem zwiększenia atrakcyjności, wybrzmiewał koloryzując dolne pasmo. Fajny zabieg mogący wielu pozytywnie zaskoczyć, albo słabo osłuchanego audiofila brakiem buczącego i bułowatego dudnienia zniechęcić. Spektakularnego napompowania tutaj nie doświadczymy, a jeśli już, to wina będzie leżeć po stronie reszty toru audio. Dostajemy tylko prawdę, podaną w przyjemny, obfitujący w dużą dawkę informacji sposób. Dla mnie to uczciwa propozycja, która się sprawdziła, a nabywca musi sobie odpowiedzieć sam: prawda o nagraniu różnicująca realizacje (omawiana propozycja), czy obfite jednostajne granie bez względu, co położymy na talerzu gramofonu (szukamy dalej).

Próbując znaleźć piętę Achillesową tego dzielnie spisującego się maleństwa (na obecnym pułapie cenowym przyzwyczaiłem się do mocno rozbudowanych konstrukcji) zacząłem z wysokiego „C” i sięgnąłem na półkę z energetycznym graniem. Chcąc sprawdzić jak rozświetlenie przekazu poradzi sobie z większą ilością instrumentów dętych w materiale free – jazzowym, na talerzu wylądował podwójny album Kena Vandenmarka, zrealizowany w krakowskim klubie Alchemia, jako kompilacja kilku koncertów. Album ten to ekskluzywne limitowane wydanie (moje to 279-te z 1000-ca sztuk) przypadkiem kupione we wrocławskim antykwariacie (dziwne są losy płyt winylowych), zapakowane w pokryty welurem kartonowy box, świadczący o wyjątkowym podejściu do projektu. Dla mnie ważniejszym jest fakt, że nagranie, mastering i wydanie odbyło się w Polsce, co w połączeniu ze znakomitym zgraniem materiału na setkę, dającego odczuć atmosferę niedużej sali koncertowej, potwierdza kunszt realizatorów z nad Wisły. Widać, że jak się chce, to można zrobić coś dobrego – oby takich perełek było więcej. Z lekkimi obawami opuściłem igłę na płytę i ku miłemu zaskoczeniu okazało się, że wszystkie instrumenty formacji są znakomicie pozycjonowane na czytelnej, szerokiej i przyzwoicie głębokiej scenie. Nie są to może hektary głębi, ale na tym pułapie cenowym wypada to bardzo dobrze. Każde źródło pozorne bez względu na gęstość i szybkość materiału muzycznego bezproblemowo daje się pozycjonować. Pełniące wiodącą rolę saksofony i klarnet, mimo wspomnianego rozjaśnienia, nadal mają gładką i mięsistą, zwiększającą realizm odbioru fakturę, a ich solowe partie w balladach grane z pełnych płuc, przyprawiają o gęstą skórę na plecach. Kontrabas, mimo że trochę lżejszy, pokazuje jak na dłoni, wibrującą i uderzającą o gryf strunę. Mimo szybkiego energetycznego tempa, nie odczuwamy zlania instrumentów w jedną ścianę dźwięku, a przy takim materiale to jest już sztuka. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to lekko zgaszone blachy, ale to konsekwencja bilansowania pasma i patrząc pod kątem czytelności, lepiej tak niż natarczywie.
Kolejna próba, to materiał z „wieszczem jazz-owym” Milesem Davisem, zatytułowany „SOMETHIN ELSE”. To stare tłoczenie, które bardzo zyskało na mariażu z wyrobem Pana Czyżewskiego, gdyż nagrania z dawnych lat mają manierę ciemnej realizacji. Tutaj tytułowy phonostage poprzez dodanie oddechu spisał się znakomicie. Stonowane perkusjonalia zyskały na takiej prezentacji – mocno szeleszczące w porównaniu z dzisiejszymi standardami nagrywania, a dęciaki jak na poprzednim krążku, epatowały nasyconym brzmieniem, tworząc mainstreamowy wciągający spektakl.

Test nie byłby kompletny bez sprawdzenia jak LAR LPS-1 radzi sobie z partiami wokalnymi i bez chwili wahania wydłubałem z półki audiofilsko wydany na grubym winylu (45 RPM) dwupłytowy album Jacinth-y „HERE-S TO BEN”. To moja dyżurna testowa pozycja, pozwalająca w dobrych zestawieniach zajrzeć w otchłań gardła artystki. I tutaj wszystko było na adekwatnym do poprzednich płyt poziomie. Jednak znając owy materiał z najlepszych odtworzeń, daje się zauważyć lekkie – coś w rodzaju przygaszonego światła, przyciemnienie. Dodatkowo Jacinth’a cofa się o pół kroku, dając więcej swobody i namacalności swojemu zespołowi. Takie „wyżyłowane” realizacje bezproblemowo ukazują zmiany wprowadzane przez nowe elementy zestawienia. Oczywiście powyższych obserwacji absolutnie nie należy rozpatrywać w kategorii dyskwalifikacji czegokolwiek, gdyż każdy ma inne oczekiwania, a i docelowy set może potrzebować różnej ingerencji z zewnątrz, dlatego też większość producentów i sklepów udostępnia urządzenia to własnej nausznej weryfikacji. Kupowanie w ciemno to ruletka – niestety często uprawiana.
Podsumowując refleksje na temat wyrobu Pana Eugeniusza Czyżewskiego, przyznam się, że praktycznie do końca nie znałem jego oficjalnej ceny i znalazłszy gdzieś w intrenecie cenę 3 tys. PLN, wziąłem ją za punkt odniesienia. Tymczasem informacja o pułapie 2 tys. PLN, zwiększyła moje pozytywne zaskoczenie po ciekawym i pozytywnie odebranym teście. Myślę, że warto spróbować tego pomysłu na obróbkę sygnału analogowego, gdyż przytoczone przeze mnie odstępstwa od znanego mi wzorca, w systemach dedykowanego pułapu cenowego, mogą w ogóle być niezauważalne. Proszę potraktować moje wnioski jako coś w rodzaju efektu zderzenia dwóch światów – które w życiu codziennym się nie zdarzają i drogowskazu na przyszłość, co Was czeka (wiele przyjemności) konsekwentnie podążając ścieżką analogu. Na pułapie 2 kzł. phonostage Linear Audio Research LPS-1 jest bardzo ciekawą i obowiązkową w procesie wyboru propozycją.

Na koniec obiecałem kilka zdań o różnicach konfrontujących się produktów, ale po tej przygodzie nie widzę większego sensu jałowej wyliczanki, która nic konstruktywnego nie wniesie. Krótko mówiąc: można lepiej, ale nie oszukujmy się, trzeba znacznie zwiększyć budżet zakupów, co w przypadku przeszacowania możliwości reszty systemu, w konsekwencji zakończy się porażką. Starajmy się dobierać wszystko z głową, bo mezalianse to loteria. Zbyt wyrafinowane urządzenie wytknie niedostatki naszego systemu, a po trudach związanych z jego kompletowaniem, obróci się przeciwko nam i „intruzowi”. Nie próbujmy zbudować zdecydowanie lepszego toru z gramofonem w roli źródła, kosztem jakości Cd playera. Najpierw osiągnijmy pełne zadowolenie z formatu cyfrowego, a następnie bierzmy się za analog. Dobry punkt odniesienia pomoże w jego umiejętnym zestawieniu, a mając dwa równoważne napędy pozwoli uniknąć radykalizacji swoich przekonań.

 
tekst:Jacek Pazio

Zdjęcia: Jacek Pazio, Marcin Olszewski.

Producent: Linear Audio Research

Cena: 1990 zł

Dane techniczne:
-wzmocnienie napięciowe: regulowane w przedziale od +46 dB do +66 dB
– korekcja charakterystyki częstotliwościowej: RIAA
– niedokładność korekcji: +/- 0,5 dB
– impedancja wejściowa: regulowana w przedziale od 20 Ohm do 47 kOhm
– odstęp sygnału od szumu: >100 dB
– maksymalny poziom sygnału wyjściowego: 9 V RMS
– impedancja wyjściowa: 100 Ohm
– zasilanie: 230 V, 50 Hz
– pobór mocy: maksymalnie 5 W
– wymiary [mm]: przedwzmacniacz 190 x 106 x 50, zasilacz 170 x 106 x 50
– masa: 1,5 kg

Na moją prośbę Pan Eugeniusz skreślił kilka słów o swoim dziecku:

O konstrukcji LPS-1
Z szanownymi czytelnikami tego portalu podzielę się informacjami, po co i dlaczego zaprojektowałem i produkuję ten phonostage. Potrzebowałem go, dobrze grającego, uniwersalnego i wygodnego w użyciu, bo zajmuję się serwisem urządzeń audio, w tym gramofonów, a oprócz tego słucham muzyki z winyli dla zwykłej przyjemności. Przejrzałem więc ofertę rynkową uniwersalnych przedwzmacniaczy RIAA i stwierdziłem, że te lepsze są prawie wszystkie na bakier z ergonomią. Dłubanie wkrętakiem zegarmistrzowskim z tyłu lub od spodu, żeby właściwie ustawić mikroprzełączniki od wzmocnienia i obciążenia wkładki, było dla mnie nie do przyjęcia. Dlatego zdecydowałem o zaprojektowaniu własnej konstrukcji według kilku prostych założeń. Po pierwsze, regulacje (GAIN, LOAD) mają być na płycie czołowej, dwoma właściwych rozmiarów pokrętłami, wzmocnienie regulowane płynnie, obciążenie – skokowo. Po drugie, phonostage ma się mieścić w dwóch jednakowych obudowach – w jednej zasilacz, w drugiej dwa kanały wzmocnienia z korekcją RIAA. I żadnych zasilaczy wtyczkowych, przeważnie o zbyt małej mocy, za to z dużymi szumami i zakłóceniami. Po trzecie, wspomniana korekcja ma być bierna (nie w pętli sprzężenia zwrotnego), umiejscowiona między dwoma jednakowymi stopniami wzmacniającymi. Po czwarte, do wzmacniania sygnałów z wkładki gramofonowej nie będą użyte wzmacniacze operacyjne, bo nie są dostatecznie dobre, by bez zniekształceń i z małymi szumami obsłużyć wkładki MC (z wkładkami MM od biedy dałyby sobie radę).
Stopnie wzmacniające (po dwa na kanał) zrobiłem w układzie z redukcją składowej stałej, używając wzmacniaczy różnicowych audio, opracowanych kilkanaście lat temu przez Analog Devices do profesjonalnych preampów mikrofonowych. Najlepsze okazały się SSM2019 i ich odpowiednik INA217. Cztery takie kostki załatwiają całość wzmocnienia w obu kanałach. W filtrach RIAA pracują selekcjonowane rezystory metalizowane i kondensatory polipropylenowe. Nie są to bynajmniej komponenty audiofilskie, lecz do zastosowań przemysłowych. Żeby w głośnikach nie było słychać „strzałów” od stanów nieustalonych w obwodach zasilania przy załączaniu preampu, sygnały wyjściowe pojawiają się z kilkusekundowym opóźnieniem.
Dwie jednakowe obudowy z profili aluminiowych od niemieckiego producenta (Fischer Elektronik) mają kolor naturalnego anodowanego alu lub są czernione. Płyty czołowe są malowane na czarno, nadruki na nich wykonano techniką sitodruku. Złącza RCA pochodzą z firmy NEUTRIK, dobrze znanej wszystkim zawodowo pracującym z dźwiękiem. Starannie dobrałem transformator do zasilacza. Jest toroidalny, fabrycznie zalany żywicą i ma moc 15 VA, a na dodatek jest całkowicie cichy. Te 15 VA w stosunku do mocy pobieranej przez elektronikę to o wiele za dużo, ale lubię mieć „twarde” zasilanie, bo tylko takie gwarantuje wierne odtwarzanie trudnych sygnałów.
Zakres regulacji wzmocnienia został tak dobrany, by głośność z gramofonu i z CD-playera, przy odtwarzaniu tej samej płyty (winyl i CD) była jednakowa. Regulacja obciążenia wkładki jest w zakresie od 20 Ohm do 1000 Ohm dla MC, a dla MM ma jedną wartość – 47 kOhm. Pojemność wejściowa ma wartość 110 pF i ne jest regulowana. Phonostage dobrze współpracuje ze wszystkimi typami gramofonów, które mają zacisk lub przewód uziemienia.

Eugeniusz Czyżewski (06. 09. 2013 r.)

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
– lampowa końcówka mocy: PAT – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”  
                                

Pobierz jako PDF