1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Lawrence Audio Violin

Lawrence Audio Violin

Opinia 1

Szczerze mówiąc, a raczej pisząc, wokół tematu niniejszej recenzji krążyłem od … maja 2012 r., gdy przygotowując swoją pierwszą relację z monachijskiego High-Endu, niemalże u progu wytrzymałości fizycznej, trafiłem do pomieszczenia, w którym grały kolumny inne niż wszystko, co do tej pory widziałem. Oczywiście niekonwencjonalna forma to bardzo często jeden a zarazem jedyny sposób, by przykuć uwagę zwiedzających, lecz tym razem było inaczej. Nawiązujące kształtami do rodziny instrumentów smyczkowych kolumny Lawrence Audio były co prawda niezaprzeczalnie intrygujące od strony wzorniczej, lecz przede wszystkim grały i w dodatku grały tak, że gdyby nie nieuchronnie zbliżająca się godzina zamknięcia wystawy, to spokojnie mógłbym spędzić na odsłuchu ładnych parę godzin. Prezentowane, zgrabne Viole kreowały niezwykle zjawiskową przestrzeń i czarowały taką swobodą, oraz wyrafinowaniem, że jadąc do hotelu wiedziałem na 100%, że tego tajwańskiego producenta trzeba dobrze zapamiętać i jeśli tylko nadarzy się stosowna okazja próbować zdobyć jego kolumny na testy.

Niestety na kolejny odsłuch musiałem cierpliwie czekać i dopiero po roku, podczas kolejnego High-Endu dane mi było delektować się dźwiękami reprodukowanymi przez obdarzone zdecydowanie poważniejszymi gabarytami Cello. Całe szczęście moje wygórowane oczekiwania i wyidealizowane przez czas oczekiwania wspomnienia nie legły w gruzach i nie tylko zostały spełnione, lecz poprzeczka wylądowała o kilka cm wyżej. Krótko mówiąc było lepiej niż poprzednio. Większe kolumny – szersze pasmo i co ważne ilość cały czas szła w parze z jakością. Sytuacja idealna. Nieprawdaż? Cóż, idealna by była, gdyby w Polsce pojawił się dystrybutor a tak … znów musiałem czekać, lecz już nie kolejny rok a „tylko” do listopada, gdyż podczas Audio Show, w pokoju zajmowanym przez naszych krajowych specjalistów walczących z wibracjami (Franc Audio Accessories) i przesyłem sygnału (Audiomica Laboratory) stały i co najważniejsze grały Viole! Jak się jednak okazało kolumny nabył Franz (znaczy się Paweł Skulimowski) z Franc Audio Accessories na użytek własny i dla własnej, niezaprzeczalnej przyjemności a nad komercyjną dystrybucją musi się chwilkę zastanowić.

Ponieważ owa chwilka przybrała formę bliżej nieokreślonej przyszłości w tym roku sytuacja zapowiadała się podobnie – w maju Lawrence’ów mogłem posłuchać w Monachium i po cichu liczyłem, że w listopadzie również pojawią się na w którymś z pokoi. Traf jednak chciał, że prezentowana podczas ubiegłorocznej wystawy parka pojawiła się w stolicy na gościnnych występach zdecydowanie wcześniej, co czym prędzej wykorzystaliśmy i w ciągu dwóch tygodni poprzedzających Audio Show mogliśmy z Jackiem posłuchać tych uroczych kolumn we własnych czterech kątach.

Zanim jednak przejdę do części związanej z walorami brzmieniowymi tytułowych kolumn warto byłoby pokusić się o krótką notkę natury informacyjnej, gdyż ww. koreańska marka w Polsce nie jest znana szerszej publiczności. Początki działalności Lawrence Audio sięgają 1996 roku, kiedy to założyciel – multiinstrumentalista, artysta malarz, projektant wnętrz i … mebli, Pan Lawrence Liao rozpoczął produkcję małoseryjnych i praktycznie wykonywanych na indywidualne zamówienie kolumn głośnikowych. Jak zwykle w takich przypadkach bywa ilość zamówień sukcesywnie rosła aż czas było usiąść, na spokojnie wszystko przeanalizować i spróbować uporządkować własne wyroby w spójną całość. Kolejnym i niewątpliwie udanym krokiem okazała się promocja marki na światowych wystawach a co za tym idzie rozpoznawalność.
W chwili obecnej portfolio Lawrence Audio zawiera jedenaście modeli kolumn, oraz zalążek zapowiadanej już jakiś czas temu linii elektroniki, której przedstawicielem jest minimalistyczny, lampowy przedwzmacniacz i … na razie pojawiający się wyłącznie na zdjęciach phonostage. Na szczycie katalogu kolumn niepodzielnie króluje potężny, 100 kg, trójdrożny model The Eagle a ofertę otwiera niewielki głośnik centralny Owl.

Dostarczony do testów model Violin jest największą konstrukcja podstawkową w katalogu. Poniżej znajdują się trzy monitory, z czego jedynie Mandolin ma formę zbliżoną do starszego rodzeństwa a Party I i II charakteryzują zdecydowanie bardziej konwencjonalne kształty. Za to idąc w górę cennika powoli opuszczamy smukłości na rzecz bardziej obfitych kształtów i szerokiego spektrum dostępnych na rynku przetworników poczynając od wstęgopochodnych AMT na diamentowych Accutonach skończywszy. Wróćmy jednak do bohaterek niniejszego testu, których bryły dalekie są od konwencjonalnych prostopadłościennych skrzynek. Komora główna przypomina wariację nt. kryształu ze ścianami ustawionymi względem siebie tak, że nie sposób mówić o jakiejkolwiek równoległości. Całość zwieńczona jest krótkim gryfem nadającym bryle optycznej lekkości i odwołującej się do kubistycznej wizji skrzypiec. Violiny to wyposażone w 13 cm przetwornik wstęgowy Aurum Cantus i 20cm midwoofer z włókna węglowego monitory wentylowane od spodu, przez co wymagają dedykowanych, wyposażonych w stosowny otwór standów. A skoro jesteśmy przy podstawkach, to wypadałoby wspomnieć, iż nie dość, że wykonane są z MDFu, to jeszcze przychodzą one w częściach. W rezultacie szczęśliwy nabywca dostaje swoiste 2w1, gdyż nie tylko staje się posiadaczem intrygujących, acz niewątpliwie komercyjnych – skończonych konstrukcji głośnikowych a jednocześnie ma szansę na chwilę zabawy w DIY, bądź jak kto woli poczuć klimat IKEI. Dodatkowo producent zapobiegliwie dołączył do kompletu śruby umożliwiające solidne zespolenie kolumn z podstawkami, co posiadaczom małoletnich pociech i wszelakiej maści czworonogów może zapewnić w miarę spokojny sen.

Czytając opisy brzmienia kolumn wielokrotnie można natknąć się na wzmianki o ich przysłowiowym znikaniu z pokoju odsłuchowego i sam do używania takowych metafor się przyznaję, gdyż jest to niewątpliwa zaleta poszczególnych konstrukcji. Niezależnie od gabarytu i projektu plastycznego, jeśli tylko po włączeniu muzyki przestajemy dostrzegać, zwracać uwagę na kolumny to znaczy, że jest dobrze. Jednak w przypadku Lawrence’ów sprawy delikatnie rzecz ujmując trochę się komplikują, bo na Violiny wyglądające niczym suma zabiegów stylistycznych stosowanych zarówno przez Pabla Picassa, jak i Salvadora Dali po prostu chce się patrzeć. Jest w ich kształtach tyle intrygującego piękna, że wstawiając je do pokoju spokojnie możemy mówić o aranżacji wnętrza a nie li tylko o uzupełnieniu posiadanego zestawu audio.
Z optymalnym ustawieniem nie odnotowałem praktycznie żadnych problemów – wystarczyło, że punktem wyjścia było lekkie dogięcie ku miejscu odsłuchowemu a po kilku próbach lekkie skorygowanie w celu prawidłowego wypełnienia dźwiękami sceny pomiędzy kolumnami. Odległość od ściany tylnej, ze względu na wentylowanie do dołu, nie jest może krytyczna, ale rozsądnym minimum wydaje się ok. 50cm.  
Brzmieniowo jest całe szczęście podobnie – łatwo poznać drzemiący w kolumnach potencjał, których atrakcyjny wygląd idzie w parze z równie wysokiej klasy dźwiękiem. Co ważne, pierwsze uwagi, jakie pojawiły się w moich notatkach dotyczyły zaskakująco niskiego a przy tym dobrze kontrolowanego zejścia basu. Przepinając swoje dyżurne Gaudery na Violiny byłem akurat podczas odsłuchu dość energetycznego albumu „The Wrong Side of Heaven and the Righteous Side of Hell, Volume 1” formacji Five Finger Death Punch. Dla osób nieobeznanych z heavy metalowymi i metalcore’owymi klimatami pierwszy kontakt z taką muzyką może być porównywalny jedynie z solidnym łykiem Ardbega, jednak nawet na tak brutalnym i niewątpliwie wymagającym materiale azjatyckie monitory nie skapitulowały. Oczywiście musiały nieźle się napocić aby nadążyć za obłąkańczymi partiami perkusji okraszonymi przytłaczającą ścianą gitarowych riffów i wokalami przechodzącymi od melodeklamacji po przedagonalne ryki i growl, lecz po prostu dawały radę. Dobiegające z głośników dźwięki były niepokojąco brutalne, ofensywne i … właśnie takie, jakie być powinny. Zero dosładzania, łagodzenia i zaokrąglania – krótkie, lecz treściwe uderzenia oparte na zwinnym basie i rysowanych mocną kreską konturach instrumentów. Im bardziej karkołomne stawało się tempo i im bardziej zagmatwane partie instrumentów dochodziły do głosu tym apetyt na prąd azjatyckich podstawkowców stawał się większy i jeśli tylko lubią Państwo od czasu do czasu dać czadu, to lepiej pomyśleć o tym zawczasu i podpiąć do Lawernce’ów kawał porządnego pieca. Nie chodzi w tym momencie o tzw. „papierowe” Waty, ale o te prawdziwe, wynikające z zaplecza, jakie dają porządne trafa i odpowiedni zapas µF. W dodatku nie ważne, czy będzie to tranzystor, czy też lampa, byleby podczas jego projektowania myślano przede wszystkim o dźwięku a nie możliwych oszczędnościach, bo tego typu działania się mszczą a Violiny nie przepuszczą okazji, by o tym przypomnieć.
Podobnie rzecz ma się z symfoniką. „Rhapsodies” Stokowskiego i ścieżka dźwiękowa z „Gladiatora” autorstwa Hansa Zimmera w kulminacyjnych momentach sprawiały, że bez odpowiednio wydajnego wzmacniacza na Violinach czuć było spadek motoryki i dopiero przepięcie na dyżurnego Electrocompanieta ECI5, Coplanda CTA-405A a jeszcze lepiej na niezwykle uroczy duecik Accuphase’a w składzie C-2120 i A-klasowej końcówki A-36 okazywało się powrotem do świata żywych. Rozmach i skala kreowanej sceny w ślepym teście z pewnością wskazywałaby na zdecydowanie większe konstrukcje, ale mając przed oczyma Lawrence’y mogłem się tylko zastanawiać, jak Panu Liao udało się tak nagiąć prawa fizyki. Podobne wrażenie robiła głębokość i wieloplanowość, co jak wiadomo przy symfonice ma kluczowe znaczenie dla czytelności dźwięku. Łatwość, z jaką można było śledzić zarówno partie poszczególnych instrumentów, jak i obejmować wzrokiem/słuchem całą orkiestrę nie powinna pozostawić żadnego melomana obojętnym.
Na opartym o zdecydowanie skromniejsze instrumentarium repertuarze, czyli osadzonych w soft jazowym mainstreamie klimatach z damskimi wokalami w roli głównej do głosu doszła jeszcze jedna cecha, o której nie sposób nie wspomnieć. Chodzi mianowicie o drobne, acz niezwykle miłe podkręcenie temperatury, barwy ludzkiego głosu. Przy niskich, jedwabistych głosach, jakimi natura obdarzyła np. Queen Latifach, czy Cassandrę Wilson ciarki na plecach u męskiej części słuchaczy były gwarantowane. Niezależnie od poziomu głośności namacalność i wręcz magiczna umiejętność wykreowania holograficznych postaci artystek znajdujących się niemalże na wyciągnięcie ręki sprawiały, że mając Lawrence’y u siebie na testach bardzo często kończyłem odsłuchy późną nocą właśnie takim, odpowiednio dobranym repertuarem. W końcu któż nie chciałby kłaść się do snu kołysany np. „Killing Me Softly With His Song” w wykonaniu Roberty Flack. Powyższa zdolność do materializowania frontmanów procentowała również w bluesie, gdyż dawno nie słuchałem tyle B.B.Kinga co z Violinami. Płaczliwa, soczysta i połyskująca ciepłym blaskiem gitara mistrza otwierająca „Blues On The Bayou” wypełniała całe pomieszczenie spokojnymi, rozleniwiającymi dźwiękami.

Lawrence Audio Violin to kolumny niezwykłe nie tylko pod względem niezwykle atrakcyjnego wyglądu, lecz również, a może nawet przede wszystkim z powodu niezwykle urokliwego brzmienia. Nie uśredniając i nazbyt nie ingerując w reprodukowany materiał z wielkim wdziękiem i wrodzoną swobodą oddają zawarte w muzyce emocje a będąc zdolnymi do zagrania praktycznie każdego repertuaru poczynając od brutalnego metalcore’u na niewielkich jazzowych składach kończąc próbny odsłuch we własnych czterech kątach należy planować z rozmysłem, bo wypięcie i odesłanie może być nie tyle niemożliwe, co po prostu przykre. Mówi się trudno i … trzeba będzie poczekać do maja na kolejny High End, gdzie mam nadzieję Lawrence’ów nie zabraknie.

Marcin Olszewski

Producent: Lawrence Audio / kolumny dostarczone dzięki uprzejmości Franc Audio Accessories
Cena: 7 500 USD

Dane techniczne:
Konstrukcja: dwudrożna, wentylowana od spodu
Pasmo przenoszenia: 35-28 000 Hz ±3dB
Skuteczność: 88 dB
Impedancja:8 Ω (minimum 6.4 Ω)
Rekomendowana moc wzmacniacza: 30-150W
Przetwornik wysokotonowy: wstęga aluminiowa (130mm×8.5mm×0.01mm)
Przetwornik nisko/średniotonowy: 1×200mm (8″)
Częstotliwość podziału: 2200 Hz
Okleina:Cherry, Rosewood
Wymiary kolumn (W x S x G): 810 mm × 260 mm × 400 mm
Waga kolumn: 19.5 kg /szt.
Wymiary standów (W x S x G): 420 mm × 350 mm × 430 mm
Waga standów:7 kg /szt.

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor La Roccia Reference + ZYX 4D
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude; Octave Phono Module;
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Copland CTA-405A; Hegel H160
– Przedwzmacniacz liniowy: Accuphase C-2120
– Wzmacniacz mocy: Accuphase A-36
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Wszelkiego rodzaju testy urządzeń audio z reguły opierają się o ogólnie dostępne w naszym kraju komponenty. Nieczęste, a rzekłbym nawet dość rzadkie przypadki wizyt w Polsce jakichś nietuzinkowych i niedystrybuowanych jeszcze produktów, można policzyć na palcach dwóch rąk, a i to tylko dzięki sporym wysiłkom któregoś ze znacznej grupy rodzimych recenzentów. Sprawa niestety jest bardzo prozaiczna, gdyż tak naprawdę chodzi o generowane przez indywidualne sprowadzanie tylko do celów testowych koszty, co w ramach dostępności towaru u jednego z krajowych opiekunów marki staje się pomijalnym problemem. Ale na szczęście są między nami przyjaźnie nastawieni ludzie (nie tylko opiniodawcy) i gdy uda im się coś nieznanego, a do tego ciekawego sprowadzić, dzielą się możliwościami posłuchania i wydania opinii z różnymi pismakami. I tak dzięki uprzejmości krajowej manufaktury, zajmującej się eliminacją szkodliwych wibracji dla sprzętu audio – Franc Audio Accessories, razem z Marcinem dostąpiliśmy przyjemności zakosztowania dziwnie wyglądających, ale bardzo intrygujących dźwiękowo kolumn (kłania się wizyta w Monachium) z dalekiego Tajwanu, bez problemów zdobywającej rynki świata marki Lawrence z modelem Violin.

Standardowo w tym miejscu znajduje się dłuższy, bądź krótszy potok fraz myślowych na temat ogólnych spraw związanych z wyglądem i budową rzeczonego bohatera testu. Tymczasem to, co stanęło przed stolikiem ze sprzętem, jest bliżej nieokreślonym zespołem instrumentalno – industrialnych skojarzeń plastycznych, mocno zaangażowanego w odróżnienie się od konkurencji projektanta. Do końca nie mam pojęcia czym się kierował, ale sądzę, że głównym założeniem była minimalizacja szkodliwych fal stojących wewnątrz konstrukcji i połamanie w tym celu wszelkich ścianek obudowy, bez względu na ich pozycję względem miejsca odsłuchowego. Ta hybryda wizualna, w wyglądzie której przewija się kilka rozpoznawalnych dla obeznanych w naszym hobby czytelników motywów, jest połączeniem stojącego na współgrających wizualnie stendach instrumentu lutnio-podobnego i jednego z projektów amerykańskiego Avalona. Nie podejmuję się dokładnego opisania tego wizjonerskiego snu konstruktora, ale wspomnę tylko, że na czymś przypominającym przednią ściankę znajdziemy dwa przetworniki, z których jeden jest sporej wielkości wstęgą wysokotonową, a drugi przetwornikiem średnio-niskotonowym. Konstrukcja z racji niezbyt dużego litrażu oparta jest o dmuchający w dół otwór bas-refleksu i wyposażona w pojedyncze terminale głośnikowe. Ważnym elementem są również wspomniane wpisujące się w ten potok skosów i dziwnie ponacinanych płaszczyzn podstawki pod kolumny, eliminując tym sposobem spory problem dla potencjalnego kupca, jakim byłby proces ich nabycia lub dorobienia na zamówienie w podobnej stylizacji. Całość stoi na solidnie i ładnie wykonanych, wkręcanych w podstawę kolcach. Resztę proszę dooglądać sobie na chirurgicznych zdjęciach Marcina, gdyż ja mimo sporej nawałnicy bliżej nieokreślonych pomysłów na dokładną słowną wizualizację, mam problem z ich ustawieniem w zrozumiałych ciągach zdaniowych, dlatego w angielskim stylu – wycofując się niepostrzeżenie z problemu – przejdę do meritum, czyli odsłuchu.

Przyznaję się bez bicia, gdy widzę wstęgę na froncie kolumny, natychmiast zaczynam martwić się o me drogocenne narządy słuchu, co po ostatnich kilu bardzo pozytywnych kontaktach z takimi przetwornikami zdaje się być zbędną naleciałością z okresu ich pierwszych aplikacji. Konstruktorzy po kilku latach doświadczeń ku mojemu miłemu zaskoczeniu zaczęli wyciągać z nich na tyle dużo trudnych do osiągnięcia dla konwencjonalnych głośników pozytywnych aspektów, że sam dziwię się moim pierwszym odruchom. Wracając do testu, ten cały wywiad środowiskowy mego postrzegania podobnie wyposażonych zespołów głośnikowych posłużył jedynie do przygotowania podłoża pod falę może nie ponadprzeciętnych zachwytów – jak prawdopodobnie wielu czytelników wie, nie jestem w tym temacie zbyt wylewny, ale bardzo dobrych opinii, które w miarę strawny sposób postaram się teraz wyłożyć.

Po należnej każdej nowej konstrukcji w moim torze audio rozgrzewce, przystąpiłem do pozycjonowania rzeczonych kolumn względem miejsca odsłuchowego, mając na celu uzyskanie maksymalnie głębokiej sceny, przy zachowaniu idealnej czytelności źródeł pozornych. Obcując na co dzień z pochodną monitorów bliskiego pola, brak podobnych efektów odbieram jako amputację bardzo ważnej dla mnie części wydarzenia, jakim jest spotkanie sam na sam z wyraźnie pozycjonowanymi w wirtualnym bycie muzykami. Niestety życie jest brutalne i nie zawsze da się osiągnąć wysoki poziom konsensusu pomiędzy moimi oczekiwaniami, a możliwościami prezentującego się gościa. Na szczęście tajwańscy przybysze – kolumny Lawrence – bez najmniejszych problemów dawały upust moim żądzom, co z pewnością było zasługą wspaniałego zestrojenia groźnie wyglądających wstęg z głośnikiem średnio-nisotonowym, a to niestety nie jest takie łatwe, jakby wielu się wydawało. Będąc nieco połechtany po uszkach, postanowiłem wykorzystać atut budowania napowietrzonej, głębokiej i czytelnej sceny, dlatego bez zastanowienia do napędu powędrował wspaniale zrealizowany, nagrywany na setkę w klasztornych wnętrzach krążek Jordi Savalla zatytułowany „EL CANT DE LA SIBIL-LA”. Ta owocna w doznania pokroju osobistej obecności podczas realizacji płyta jest dla mnie papierkiem lamusowym możliwości holograficznych testowanych komponentów i jeśli tylko mariaż nowoprzybyłej kostki domina (produkt testowy) z synergicznie zestawioną resztą toru audio wprowadzi zapowiadającą ciekawy efekt końcowy iskrę, nie waham się jej użyć. Tak też było i tym razem, co udowodnił teoretycznie rzecz biorąc nudnie bo monotonnie śpiewający dawne sakralnej pieśni chór. Rozmach dobiegających do naszych uszu, nagranych w monstrualnej klasztornej kubaturze głosów wraz z odpowiadającym na te artefakty pogłosem owej budowli, dały pokaz, jak robią to najlepsi realizatorzy nagrań i konstruktorzy kolumn – o elektronice Reimyo nie będę wspominał, gdyż występuje tutaj jako profesor, a nie aplikant. Oczywiście nie sposób przy tym zapomnieć o umiejętności rozlokowania poszczególnych chórzystów, tak w zakresie szerokości, jak i głębokości goszczącej ich areny muzycznej, co wydaje się być pochodną sposobu tworzenia spektaklu 3D, jakiego maiłem przyjemność zaznać. Ale idźmy dalej tropem dobrej muzyki i pamiętając, że mamy dwudziesty pierwszy wiek, a co za tym idzie, w eterze nie unosi się jedynie muzyka sakralna, dlatego z premedytacją sięgnąłem po przeciwny biegun, czyli elektronikę w podobnie dobrym jak Jordi Savall wydaniu. Może nie tą najnowszą, produkującą bliżej nieokreślone wychylenia membran głośników, tylko projekt jazzowy Erika Truffaza, który nadal nie ma nic wspólnego z naturalnymi (oprócz niego) instrumentami naturalnymi. Krążek wspomnianego artysty zatytułowany „REVISITE” dał wgląd w nieco inne rejony możliwości zestawu marki Lawrence. Generowane dzikie basowe pomruki stwarzały ładną podstawę tej energetycznej muzie, może nie rysując jej ostrym rysikiem, ale nadal bardzo zwartym piórem. Ważne, że ilość niskich składowych przy swej solidności nie powodowała efektu buczenia, co jest częstą przypadłością produktów próbujących za pomocą sztucznie aplikowanych dziur stratnych udowodnić coś, czego nie są w stanie zrobić. Piję oczywiście do skierowanego w podłogę bas refleksu, pomagającego wydobyć odpowiednią ilość najniższych składowych z będących obecnie „trendy” małych skrzynek, który dla osłuchanego użytkownika oczywiście był słyszalny, ale tak umiejętnie zestrojony, by nie determinować gumowatości tego zakresu. Jak dotąd nic nie wspominałem jeszcze o średnicy, ale do weryfikacji tego pasma zaprosiłem na koncert innego artystę, zaprzęgając tym razem do pracy me archaiczne źródło, jakim jest gramofon. Oczywiście jak to często bywa, pojechałem na maxa i na Feickercie Woodpecker wylądował czarny jak smoła winylowy placek z remasterowanym singlem muzyki Luisa Armstronga zatytułowanym „Satchmo”. Kto chociaż raz słyszał to wydawnictwo wie, że przy braku rozdzielczości często nadrabianej ilością górnego zakresu (nie mylić z jakością) bardzo łatwo stracić klimat tej kompilacji. Dodatkowo bezkompromisowe podejście do wydania oficyny Audio Fidelity  – gruby winyl na 45 obrotów – jest ekstremum jakie można uzyskać z tej stareńkiej formy zapisu. Najbardziej ciekawiło mnie, jak zaprezentują się niespecjalnie z pietyzmem kiedyś traktowane blachy, jak też mogące wypaść nader ostro dęciaki i muszę powiedzieć, że mimo zastosowania wzbudzających każdorazowo mój niepokój głośników wstęgowych, całość pokazała się nadspodziewanie dobrze. Na tyle dobrze, że łagodne dla ucha strojenie wstęg nie ograniczało dobrze słyszalnych kończących frazy wokalne świstów Armstronga, co jest znakiem rozpoznawczym jego ponadczasowej barwy i chropowatości głosu. Patrząc całościowo na ten utwór, muszę przyznać, że wypadł zadziwiająco intrygująco, czego w tym repertuarze się nie spodziewałem. Oczywiście słyszałem lepsze odtworzenia, choćby z nakreślających moją nową drogę życia audiofila austriackich ISIS-ów (Trenner & Friedl), ale proszę wziąć pod uwagę rozpiętość cenową porównywanych konstrukcji. Wiem, wiem pieniądze nie grają, ale proszę mi wierzyć, ciężko zmusić mnie do choćby zastanowienia się nad wymianą kolumn w torze referencyjnym, gdy tymczasem marka T&F jako pierwsza zachwiała posadami obecnych na stałe Brav’o Consequence+. Wracając do naszych lutnio-podobnych kolumn, uważam, że są ciekawą, dystyngowanie grającą ze sporym bagażem zalet konstrukcją. Jeśli szukacie czegoś o nietuzinkowym wyglądzie, a przy tym generującego solidne dźwięki, powinniście ich posłuchać, a mogą okazać się strzałem w dziesiątkę  – oczywiście na chwilę obecną natychmiast muszę dodać: „jeśli kiedykolwiek nadarzy się taka możliwość”.

Jestem bardzo rad, że zastosowane w kolumnach głośniki wstęgowe przestały krzyczeć na ludzi. Co więcej, stwarzają piękną holografię, która nie jest łatwa do wykreowania. Dodatkowym aspektem wydaje się być pomysł na bryłę konstrukcji, może nie wpisujący się w gusta wszystkich naszych żon, ale z pewnością bardzo interesujący w wyglądzie. Reasumując całościowo wartości soniczne i wizualne, z czystym sumieniem stwierdzam, że jest to żywiołowo, ale bez natarczywości grający zestaw i jeśli tylko jesteśmy w stanie zaliczyć jego design do kategorii „ok.”, możemy mieć zestaw na długie lata.

Jacek Pazio

  System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio; Solid Base VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert WOODPECKER
ramię: SME M29R
wkładka: Dynavector DV-20X2
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF