Skoro pojawiliśmy się w Studiu U22 w środę zamiast w czwartek to logicznym wydaje się, że powinniśmy mieć do czynienia z plikami a dokładnie streamingiem spod szyldu Tidala. Podział jest jasny – cyfrowe środy, winylowe czwartki. Tym razem jednak miało być inaczej. Ba, diametralnie inaczej. Co prawda patronem nadal był Tidal, lecz zamiast plików pojawili się żywi artyści. Tzn. nie dziwi fakt, iż przybyli byli żywi, bo całe szczęście jeszcze nikt nie wpadł na dość makabryczny pomysł obwożenia zmumifikowanych kompanów po świecie a jedynie, że zamiast audiofilskiego ołtarzyka załapaliśmy się na kameralny mini koncert. Brzmi świetnie, nieprawdaż? Teoretycznie tak, choć gwiazda wieczoru – zespół LemOn był dla nas taką samą niewiadomą jak dajmy na to undergroundowa scena rave w Korei Północnej. Co prawda mój nastoletni pierworodny coś tam mi zawzięcie tłumaczył, ale niewiele zdziałał, gdyż telewizji od kilku lat nie oglądam a i radia słucham w zdecydowanie cięższych klimatach, więc pojechałem niejako zupełnie niezorientowany nastawiając się na tzw. spontan.
Tematyka koncertu wydawała się całe szczęście dość bezpieczna – promocja najnowszego albumu „Etiuda Zimowa”, wyraźnie wskazywała na około kolędowy i refleksyjny nastrój. Moje przypuszczenia utwierdził wystrój Studia U22, oraz suto zastawiony stół z cudownie polepszającym samopoczucie ponczem. Jednak wraz z upływającym czasem robiło się coraz gwarniej i tłoczniej, by na moment przed planowaną godziną rozpoczęcia do sali „odsłuchowej” praktycznie nie dało się wejść. W dodatku większość publiczności stanowiły przedstawicielki płci pięknej a wśród męskiej mniejszości można było wyłuskać … celebrytów. O zajęciu miejsc siedzących można było co najwyżej pomarzyć a kiedy na wygospodarowaną przestrzeń sceniczną wkroczył Igor Herbut z zespołem fani tłoku w środkach komunikacji miejskiej poczuli się z pewnością jak w siódmym niebie. Atmosferę dodatkowo podgrzewał generator dymu.
Entourage chłopaków z LemOn utrzymany w stylistyce zbliżonej do lansowanego nie tak dawno nurtu emo-drwali budził co prawda na początku moje obawy, jednak już po pierwszych zagranych przez nich taktach i kilku zaśpiewanych frazach równie dobrze mogliby występować w tradycyjnych strojach ludowych Fidżi. Serio. Po prostu od pierwszej nuty wszystko spięło się w sensowną całość. Pomiędzy zespołem a publicznością czuć było niezwykle silną więź emocjonalną. Nie było nic w stylu my jesteśmy tu, oni są tam … Nie, nie tam gdzie dawniej stało ZOMO, choć nieopodal – na Wiejskiej działy się naprawdę dziwne rzeczy. Generalnie chodzi o to, że nie sposób było wyczuć jakiegoś dystansu, gwiazdorzenia i czasem spotykanej „sodówki”. Chłopaki dawali z siebie wszystko a publiczność reagowała z właściwą, szczerą i niewymuszoną żywiołowością. Jak to niezwykle trafnie ujął Piotr Welc – gospodarz tego całego zamieszania – „czuć było magię” i może brzmi to dość patetycznie, to tak właśnie było. Nastrojowo, nostalgicznie, ale jakoś tak rodzinnie, choć może lepiej byłoby napisać jak wśród starych i dobrych znajomych, gdyż przyjaciół wybieramy sobie sami a z rodziną … czasem różnie bywa. W dodatku rozbrajająca szczerość Igora w przerwach między utworami potrafiła zjednać mu nawet największych oponentów i jeszcze ten jego niesamowity wokal. Zero forsowania, popisów – po prostu chłopak śpiewał prosto z serducha, całym sobą i robił to tak, że ciary po plecach przechodziły.
Duże słowa uznania należą się również dźwiękowcom, którzy nie próbowali ogłuszyć zgromadzonej publiki i pomimo dość ekstremalnych warunków pracy spokojnie można uznać, że doznania soniczne serwowane podczas środowego wieczoru mogły wpędzić w głęboką depresję niejeden high-endowy system.
Serdecznie dziękując za gościnę już teraz możemy pół oficjalnie zapowiedzieć, że równiez za tydzień w U22 będzie ciekawie, bardzo ciekawie …
Marcin Olszewski