Starszemu pokoleniu audiofilów Linn kojarzy się raczej z techniką analogową, jeśli jednak przestudiujemy obecne portfolio marki okaże się, że co prawda poczciwy gramofon nadal jest ważnym i wciąż rozwijanym zagadnieniem, ale obecnie większy nacisk kładziony jest na źródła cyfrowe. Również tutaj, dla niezbyt zorientowanych w temacie słuchaczy może być kolejne zaskoczenie, gdyż Szkoci w swojej ofercie nie posiadają ani jednego odtwarzacza kompaktowego i będąc w pełni przekonanymi ułomności formatu CD, stawiają wyłącznie na odtwarzacze strumieniowe, widząc w nich jedyną sensowną opcję dla źródeł cyfrowych. Takie są jednak poglądy właściciela firmy, który uważa, że jeśli chodzi o jakość prezentowanego dźwięku referencyjność gramofonu jest niezaprzeczalna , potem długo nic, a ofertę zamyka cyfra z plików. W świetle powyższych faktów trudno nie uznać go za ekscentryka i to na skalę światową. Co ciekawe, po wielu prywatnych rozmowach z dystrybutorem wiem, że nie jest to tylko chwyt marketingowy, tylko życiowa karma Ivora Tiefenbruna. W sprawie analogu chętnie się z nim zgodzę, jednak jeśli chodzi o drugi front działań (pliki), na chwilę obecną nie widzę siebie jako ich gorliwego propagatora, przeciwstawiając im jeszcze poczciwy kompakt. Mimo takiego postrzegania sprawy napędu, nie deprecjonuję najnowszych trendów i staram się sprostać wyzwaniom, co jakiś czas wpuszczając na kilka dni do mej samotni przedstawicieli cyfrowego jutra. I tak idąc z duchem czasu, dzięki polskiemu dystrybutorowi podczas dzisiejszego spotkania przyjrzę się umiejętnościom generowania dźwięku nowatorskiemu w swej koncepcji działania „Systemowi marzeń” tytułowej manufaktury, którą reprezentować będą: odtwarzacz strumieniowy Akurate Exakt DSM i kolumny podstawkowe Exakt Akudorik.
Rzeczony zestaw jest stosukowo nowym produktem, który w swoich założeniach chce wyeliminować zniekształcenia powstające zarówno podczas przesyłania sygnału analogowego długimi kablami od wzmacniaczy do kolumn, jak również szkodliwiego wpływu wszelkich dodatkowych połączeń pomiędzy poszczególnymi komponentami całego systemu. Taki cel pociągnął za sobą zmianę założeń co do miejsca obróbki i wzmacniania sygnału źródłowego, w konsekwencji przenosząc przetworniki cyfrowo-analogowe wraz ze wzmacniaczami do zestawów głośnikowych. Dostarczona do testów para kolumn jest odmianą podstawkową, dlatego szkoccy inżynierowie niejako zmuszeni gabarytami, całość elektroniki przetwarzająco-wzmacniającej umieścili w specjalnie zaprojektowanych do tego celu stabilnych standach. Niestety jak wszyscy wiemy, jakiekolwiek wibracje dla urządzeń audio są niepożądane i z tego powodu głównym polem działań inżynierów była izolacja owych czułych komponentów od generujących drgania przetworników elektroakustycznych. Z informacji, jakie udało mi się uzyskać wynika, że to był najbardziej pracochłonny proces powstawania tej linii zespołów głośnikowych, gdyż idea efektywnego odsprzęgnięcia całości objęła kilka bardzo drobiazgowo mierzonych pod kątem sonicznym ułomnych projektów. A jak wygląda konfiguracja takiego zestawu? Na pierwszy rzut oka jest dość prosta, ale wymaga nieco obeznania w temacie. W praktyce jednostka sterująca połączona jest kablami Ethernet z aktywnymi kolumnami, routerem i twardym dyskiem. Odtwarzacz po odebraniu typowego dla odtwarzaczy strumieniowych sygnału z twardego dysku, po uprzednim opatentowanym przez markę Linn roboczym przekodowaniu, przesyła go najzwyklejszą, spełniającą standardy skrętką do DAC-ów usytuowanych we wspomnianych standach kolumn. Tam, przetworzone do postaci analogowej ciągi cyfrowe zasilają w każdej z kolumn cztery końcówki mocy – monitory są czterodrożne, dlatego mamy 4x100W. Owe końcówki są tranzystorowe, jedynie ich zasilanie jest impulsowe, co zatwardziałych purystów może nieco odtrącać. Jednak radzę stonować swój wewnętrzny opór, gdy jak zdążyłem się przekonać w jednym z wcześniejszych testów, żadnych szczególnie degradujących brzmienie artefaktów z tego powodu nie notujemy. Sam moduł wzmacniający jest mocno obłożony radiatorami, dzięki czemu nawet głośne i długotrwałe granie nie nagrzewa zbytnio osiągającej stan lekkiego ciepła konstrukcji.
Próbując nieco przybliżyć wizualizację przybyłych na występy komponentów, zacznę od źródła z serii Akurate DSM. Ta oscylująca w ogólnie przyjętym rozmiarze dla audio konstrukcja, za sprawą zastosowanego zasilacza impulsowego jest stosunkowo lekka. Czarny mat dostarczonego egzemplarza wywołuje ogólny spokój jego postrzegania, który dzięki minimalnej ilości przycisków i ciemnego wyświetlacza na przednim panelu, wpisuje się w trend minimalistycznego wystroju pomieszczeń wielu potencjalnych nabywców. Za to tył DSM-a prezentuje całkowicie odmienny świat, oferując tak pożądane przez wymagających audiofilów wejścia i wyjścia we wszystkich możliwych standardach analogowych i cyfrowych. Po wyliczankę proszę udać się na stronę internetową, gdyż pełny opis każdego z przyłączy pochłonąłby kilka szpalt tekstu, a to mogłoby okazać się niestrawne. Jednak, jeśli ktoś z czytelników chciałby odczuć na własnej skórze istnego słowotoku i lawiny informacji na ten, jak i inne dotyczące dzisiejszych bohaterów tematy konfiguracyjne, proszę udać się do warszawskiego dystrybutora i zadać Panu Krzysztofowi Juniorowi stosowne pytanie. Moc wrażeń granicząca z przytłoczeniem wszystkimi danymi konstrukcyjnymi marki Linn, podczas kilkugodzinnej, niezobowiązującej rozmowy gwarantowane. Od razu uspokajam, P. Krzysztof na wstępie proponuje kawę i z własnego doświadczenia radzę nie odmawiać. Ale wróćmy do realiów mojego prywatnego spotkania z propozycją wyspiarzy. Przyglądając się kolumnom, na pierwszy rzut oka widzimy dość typowo wyglądające podstawkowce, co jest bardzo złudne, gdyż są to bardzo zaawansowane czterodrożne konstrukcje. Przednie ścianki w dolnej części goszczą głośniki niskotonowe, na które od góry lekko nachodzą moduły średnio – wysokotonowe. Kolorystyka fortepianowej czerni (17 warstw lakieru) i srebra nadaje posmak ekskluzywności produktu. Boki kolumn płynnym łukiem zbiegają się ku nieco węższemu tylnemu panelowi, gdzie swoje ujście znalazł sporej wielkości port bass – refleksu, jak również sygnowana nazwiskiem pracownika składającego daną parę tabliczka znamionowa. Ot takie przywiązanie do podnoszących prestiż posiadania takiego produktu detale. I gdy w tym momencie zwykle kończy się opis większości obecnych na rynku kolumn, to obcując z marką Linn, dopiero zaczynam dochodzić do ich najważniejszych podzespołów. Chodzi mianowicie o sekcje przetworników i wzmacniaczy, które znajdując się wewnątrz podtrzymujących zespoły głośnikowe słupów nośnych, są miękko odprzęgnięte od tych wydawałoby się dość zwyczajnie wyglądających, ale specjalnie w tym celu skonstruowanych podstawek. Owe standy są konstrukcjami z grubej, bardzo sztywnej blachy, o pełnej płaszczyźnie bocznych ścianek i wąskich poprzeczkach z przodu i tyłu, tworząc coś w rodzaju pustej przestrzeni dla wspomnianego przed momentem wsadu elektronicznego, który z uwagi na swe pływające mocowanie, na czas transportu – podobnie jak w pralkach automatycznych – przykręcamy na sztywno specjalnymi kształtkami i śrubami. Nie wiem czy dobrze widać, ale na zdjęciach starałem się uchwycić fakt istnienia specjalnego portu sygnału audio pomiędzy oboma członami zespołów głośnikowych. To solidna, sztywna i gwarantująca dobry kontakt szyna, która centruje niejako ze sobą obie części podczas montażu. Całość konstrukcji stoi na korelujących wizerunkowo z samą kolumną, umożliwiających łatwe poziomowanie i dzięki specjalnemu przetłoczeniu skuteczne wentylowanie wzmacniaczy podstawach. Z uwagi na fakt, iż kolumny są aktywne, do zasilenia całości systemu będziemy potrzebować trzech sieciówek, ale proszę się nie martwić, gdyż Szkoci „cierpiąc” na przekonanie o braku wpływu tych akcesoriów na dźwięk, dostarczają elegancko wyglądające komputerówki, które w przypadku jednostki centralnej przez umieszczenie gniazda blisko ścianki obudowy, są nie do zastąpienia naszymi grubaśnymi wężami ogrodowymi. Panowie z Linna tak mają i trzeba potraktować to jako ich wsad w ochronę naszego budżetu domowego. Mimo miliona dodatkowych i według producenta bardzo ważnych informacji na temat recenzowanego produktu pozwolę sobie zakończyć ten akapit, po raz kolejny kierując wszystkich dogłębnie zainteresowanych do kopalni wiedzy, czyli wspomnianego kilka linijek temu Pana Krzysztofa i z dużym bagażem kilkunastodniowych doświadczeń zapraszam do jakże ważnego procesu odsłuchowego.
Zanim zacznę jakiekolwiek rozważania na temat walorów sonicznych szkockiego plikograja, muszę nakreślić sytuację w jakiej zostałem postawiony. Nie chodzi o jakąkolwiek próbę pozycjonowania mnie lub goszczonego sprzętu, tylko zwrócenie uwagi na sporą hermetyczność dostarczonego „Systemu marzeń”. A sprawa ma się tak. To, co dotarło na testy, jest z założenia jedną nierozerwalną całością, co sprawia, że żaden inny produkt spoza tej linii Linn-a nie ma szans na równoległe występy. Co więcej, jakakolwiek dopasowująca do swoich preferencji ingerencja w ustawienie kolumn, bez wprowadzania danych do systemu jest szkodliwa! Całość uruchamiają panowie z salonu i nie jest to działanie pod tytułem: otwieramy kartony, stawiamy klocki, spinamy kablami i szlus. Niestety są to mozolne pomiary ustawienia kolumn względem siebie, dystansu do wszelkich ścian i sufitu, wielkości pomieszczenia, odległości od miejsca odsłuchu, by na koniec wklepać wszystko w stosowne tabelki, a system uwzględniwszy zadane wartości stwierdził, że według założeń konstruktora tak będzie najlepiej. I nie powiem, jest dobrze, ale dla początkującego w tej materii nabywcy jest to nieco problematyczne i deprymujące. Jak wszyscy zdążyli się zorientować, w tematach uruchamiania plików jestem ewidentnym laikiem. Dlatego przy każdej okazji uprzedzam o mogących wystąpić problemach z wydawałoby się uważanymi za proste instalacją i obsługą takich urządzeń. Co prawda moje dotychczasowe spotkania z podobnymi źródłami przebiegały w miarę łatwo, zadziwiająco intuicyjnie i bezproblemowo, aż na występy dotarł „pionier” tego segmentu audio – tytułowy Linn. Nagle okazało się, że ….. najwidoczniej mój czas na takie zabawki jeszcze nie nadszedł. Nie chodzi mi o deprecjonowanie kogokolwiek, tylko pokazanie, że w swym pędzie do pierwszego miejsca w dziedzinie technicznych nowinek, niektórzy zapominają o podobnych do mnie, szukających prostych i nienastręczających problemów konfiguracyjnych ludziach. Oczywiście jak wspominałem, zaraz po zakupie wszystko zestroją przedstawiciele salonu, ale co będzie w przypadku jakiejkolwiek awarii systemu? Tutaj proszę dopowiedzieć sobie listę niecenzurowanych słów. Innym ważnym aspektem całej zabawy z tą skąd inąd bardzo lubianą przez mnie marką są wymagania sprzętowe do obsługi systemu. Na szczęście mam Maca i dało się jego system operacyjny upgrade’wać do najnowszej, całkowicie nieznanej i całkowicie zbędnej wersji (co wcale nie jest takie oczywiste), która miała jedno, powtarzam, jedno zadanie, z Air-a zrobić pilota! Nawet Ipad 2 nie jest już w stanie w pełni obsłużyć najnowszych konstrukcji ze Szkocji. To idzie „nieco” za szybko, albo skierowane jest wyłącznie do grupy „Japi…”, która bez najnowszych komputerowych gadgetów nie wyobraża sobie jakiejkolwiek egzystencji. Jednak nie roztrząsając tego pobocznego tematu, uspokajam wszystkich potencjalnych początkujących, że przez dwa tygodnie zabawy z linią EXAKT nie miałem większych problemów natury użytkowej, ciesząc się dobiegającym z kolumn dźwiękiem. Co więcej, po pełnej codziennych problemów z tą materią lekturze for internetowych i przywoływaniu weń Linn-a, jako ostoi bezawaryjności, możemy spojrzeć przyjaznym okiem na wypracowaną przez lata solidność marki. Ale ok., wystarczy tych uwag, przejdźmy do clou programu.
Jak można zorientować się ze zdjęć, pretendujące do miana „wymarzonych” monitory były najdelikatniej rzecz ujmując „nieco” za małe do kubatury je goszczącej. Muszę jednak pochwalić pracę konstruktorów, gdyż podczas całego testu te „maleństwa” grały bardzo swobodnym dźwiękiem, bez najmniejszych oznak osiągania granic swoich możliwości. Oczywiście należy wziąć pod uwagę mój kameralny repertuar i wykorzystywane średnie poziomy głośności, ale zdroworozsądkowo rzecz biorąc, kto używa monitorów w wielkim salonie do słuchania heavy metalu. Ja raczej unikam takich klimatów, a znając oczywiste – konstrukcyjne ograniczenia testowanych komponentów, staram się raczej eksplorować ich zalety, niż nieczystymi zagraniami punktować przewidywane z góry porażki. Niemniej jednak, nawet nieco cięższe kompilacje rockowe wypadały bardzo przyzwoicie. A jak odebrałem dźwięk generowany przez szkocki zestaw? Muszę szczerze powiedzieć, że te kilkanaście spędzonych razem dni były owocnym w pozytywne doznania okresem. Monitory z racji swoich gabarytów fantastycznie znikały z pomieszczenia, dając projekcję głębokiej sceny muzycznej. Próby doginania kolumn po rozruchowym optymalizowaniu przez dystrybutora nie przynosiły większej poprawy i wróciwszy do początkowego ustawienia, dałem porwać się muzyce. Przejrzawszy zaproponowaną płytotekę gęstych plików, skupiłem się na interesującym mnie repertuarze, a ten z racji nastawienia na wysublimowaną wokalistykę miał obnażyć wszystkie niedociągnięcia, jeśli takowe by wystąpiły. Tymczasem sprawy potoczyły się zgoła innym torem i to, co miało być katem, okazywało się pięknym, bogatym w wysublimowane niuanse materiałem. Rozpocząłem od linnowskich realizacji muzyki George’a Friedricha Handela. Pierwsze, co uderza słuchacza, to ogólny spokój generowanych fraz muzycznych. Chodzi mi o czyste i jak to niektórzy nazywają czarne niczym smoła tło, co ułatwiało percepcję najdrobniejszych szczegółów artykulacyjnych poszczególnych partii wokalnych. Przy takim materiale wręcz idealnie słyszymy każdego biorącego udział w spektaklu muzyka i wokalistę, a oczami wyobraźni bez najmniejszego trudu pozycjonujemy ich na wirtualnej scenie. Z uwagi na fakt, że taki repertuar faworyzował środek pasma, po kilkupłytowej serii z muzyką dawną zaprosiłem do domu Herbie Hancock’a z kompilacją „River”. To jest trochę POP-ująca pozycja w jego dorobku muzycznym, ale sporo wokalizy znanych artystów, jak również kilka świetnie mówiących prawdę o jakości generowanego dźwięku instrumentów naturalnych, były pomocne w wyrobieniu sobie zdania, z czym tak naprawdę mamy do czynienia. Próbując prześledzić widmo akustyczne, muszę powiedzieć, że jest bardzo spójne. Nastawione raczej na gęstość i gładkość przekazu, które odbierałem jako ukierunkowane w stronę analogowości, niż dociążenia samego w sobie. Ten sznyt grania odczuwałem praktycznie w każdym rodzaju muzyki i co ciekawe także nośnika – o tym później. Niemniej jednak, czytelność kontrabasu mimo dawki nasycenia była bardzo dobra, środek pasma dzięki wspomnianemu efektowi czarnego tła czarował rozdzielczością, wyciągając z drugiego, a czasem trzeciego planu często ulatujące w niebyt artefakty. Taki myk czytelności dalszych planów był prawdopodobnie pokłosiem realizowanej przez zestaw korekcji akustyki pomieszczenia, co mogłem zweryfikować podczas niedawnego spotkania z zestawem Accuphase i Dynaudio. Wtedy było to bardzo łatwe do wychwycenia, gdyż ówczesna konfiguracja pozwalała zrobić to za pomocą jednego przycisku, gdy tymczasem u Szkotów ta procedura wymagała ingerencji w program konfiguracyjny. I nie był bym sobą, gdybym nie poprosił dystrybutora o krótką, ale bardzo pouczającą sesję bez korekcji. Porównując oba sposoby eliminacji problemów pomieszczenia (Linn – Accuphase), oba skutkują nasyceniem i większym udziałem źródeł pozornych w spektaklu muzycznym, wyciągając je nieco na pierwszy bardziej słyszalny plan. Ale gdy Japończyk trochę przybliżał muzyków do słuchacza, to Szkot nie ingerował w lokalizację dochodzących dźwięków, pozostawiając fantastyczne rozmiary głębi. Z uwagi na różne upodobania co do projekcji sceny przez konkretnego słuchacza, nie oceniam tego aspektu w realiach dobre / złe, tylko wspominam, czego możemy spodziewać się po przesiadce z jednego na drugiego producenta. Niemniej jednak obie korekcje odbieram w bardzo podobny sposób, czyli nie do końca idealnie oddający atmosferę muzyki nagrywanej na setkę w obiektach sakralnych, lub tym podobnych kubaturach. Po zastosowaniu eliminatora rezonansu pomieszczenia odsłuchowego, niestety ginie eteryczność tej bardzo wysublimowanej muzyki. Takie sztuczne wyciąganie z tła, czyli „pokazywanie palcem” gdzie stoi nasz artysta, czyni koncert trochę sztucznym. Giną naleciałości odbić ścian i sufitu, a także aura wokół każdego dźwięku, co sprawia, że realizowana w kościele sesja staje się produktem studyjnym. Tego typu zabiegi po prostu trzeba lubić i koniecznie przekonać się na własne uszy, dlatego proszę nie brać tych kliku zdań jako być albo nie być dla tego seta. Moje pomieszczenie nie jest najgorsze, ale mając pewne niedociągnięcia, prawdopodobnie daje ten przed-korekcyjny uwielbiany przeze mnie bonus prawdy. Ale zostawmy nieszczęsną korekcję. Idąc dalej śladem brzmienia Linn’a, docieramy do poziomu górnych rejestrów, które będąc spójne z resztą pasma, nie starały się narzucać, jednak gdy wymagał tego materiał, potrafiły spektakularnie zaistnieć w przestrzeni międzykolumnowej, pokazując tym sposobem swą różnorodność i dźwięczność. Na koniec zmagań z cyfrą, jako źródłem puściłem kilka kawałków grupy Van Halen z krążka „Fair Warning”. O dziwo, ta nieco wiekowa i ciężkawa, ale gęsto wydana muzyka, podobnie do poprzednich, całkowicie innych gatunków muzycznych zabrzmiała bardzo strawnie. Może nie tak wysublimowanie – wtedy nacisk kładło się na całkowicie inne niż obecnie aspekty brzmieniowe, ale z odczuwalną separacją instrumentów i wokaliz, czego niezbyt często mam okazję zasmakować.
Poznawszy zalety i wady grania zer i jedynek, przesiadłem się na wbudowany w jednostkę centralną przedwzmacniacz gramofonowy i sięgnąłem po kilka czarnych krążków. O ile wszelkie założenia konstrukcyjne, wymuszające dodatkowe kodowanie sygnału do obróbki w kolumnach, przy cyfrze można potraktować jako nieszkodliwe – choć z pewnością znajdą się tacy, którzy usłyszą negatywny wpływ podobnych zabiegów na dźwięk, to już sama myśl wstępnej cyfryzacji płyty winylowej budziła mój niepokój. Stosunkowo niedawno miałem możliwość zapoznania się podobną obróbką i niestety dostrzegałem pewne „ale”. Jednak zacznijmy od początku. Poprzedzający próbę z winylem zestaw gęstych plików, swą jakością wymusił występy równie pieczołowicie przygotowanego materiału analogowego, dlatego jako pierwszy na talerzu wylądował Antonio Forcione ze swoją koncertową płytą w kwartecie. Oczywiście z uwagi na dobre przygotowanie jakościowe systemu Linna, ta pozycja umocniła jego pozytywne postrzeganie, prezentując bardzo wciągający, podbudowany barwą i homogenicznością zestaw utworów. Czy to powolne frazy balladowe, czy energetyczne popisy front mena, czuć było drzemiący w takiej konfiguracji potencjał. Zadziwiające, że te nieduże kolumny potrafiły wygenerować takie pokłady niskich rejestrów, bez uczucia ich sztucznego pompowania, co niestety jest dość częstym zjawiskiem. Po sukcesie wzorcowo nagranego materiału, przesiadłem się na czarny krążek wspomnianego w akapicie z plikami Herbie Hancock’a z kompilacją „River”. Prezentacja niewiele się zmieniła, niosąc jedynie symptomy nieco mniejszego udziału ilościowego i jakościowego wysokich tonów. Niskie tony i środek pasma oscylowały w usłyszanej wcześniej estetyce, sprawiając tym sporo radości. Po kilku podobnie odebranych nowo-tłoczonych winylowych plackach, sięgnąłem po analogowe asy, czyli propozycje z okresu świetności płyty gramofonowej, w standardowych dla dobrych oficyn wydaniach. I znowu, Japo, Enja, Ecm, Blue Note, wszystko gało znakomicie. Niestety jak dla mnie za znakomicie. Wspomniana wcześniej maniera dobrego osadzenia w barwie i ciężarze, również teraz była wiodącym aspektem słuchanych produkcji i to bez względu na studyjny, bądź koncertowy rodowód. Jedyna odczuwalna zmiana to nakreślona kilka linijek temu prezentacja górnych rejestrów, oscylująca w wyznaczonym przez Szkotów zakresie. Dla większości potencjalnych nabywców najnowszych technologii, w których prym wiedzie marka Linn, takie granie to fantastyczna wiadomość. Kładziemy płytę na talerz i odpływamy przy przecudownie grającej muzyce. Nie wiem tylko, jak tak wierny winylowi Ivor Tiefenbrun wytłumaczy posmak lekkiego uśredniania położonego na gramofonie materiału muzycznego. Oczywiście nie musi, ja jestem tylko szarym odbiorcą, a on kreatorem rynku. Co by jednak nie powiedział, to stare płyty podobnie jak dzisiaj były bardzo różnorodnie nagrane, a w efekcie ww. cyfrowej obróbki dostajemy pięknie wygładzony i „poprawiony” materiał. Nie oceniam tego jako złe, tylko nie do końca prawdziwe, a dla takiego purysty w tym temacie jak ja, to jest bardzo ważne. Puentując ten akapit przyznam, że próba połączenia mojego Feickerta z zestawem Linna w wartościach bezwzględnych dała fantastyczny dźwięk, a czy wpisze się on w upodobania poszczególnych klientów, pokaże życie.
Cieszę się, że udało mi się posłuchać najnowszej szkockiej konstrukcji u siebie. Wspomniane problemy konfiguracyjne są tylko konsekwencją mojego lenistwa przy obcowaniu ze zdigitalizowaną muzyką, a nie wadą samą w sobie. Każdy choćby minimalnie orientujący się w graniu z plików meloman, poradzi sobie bez większych problemów. Moje perypetie opisuję raczej w ramach szukania dziury w całym, dlatego na akapit konfiguracyjny proszę brać małą poprawkę i przypominam, że poprawny start i dalszą, jeśli taka będzie potrzebna konsultację gwarantuje salon sprzedży. Odnosząc się do brzmienia prezentowanego „Zestawu marzeń”, muszę powiedzieć, iż nie spodziewałem się takiej otwartości grania. Zawsze podczas występów w salonie odbierałem ten aspekt jako nieco zawoalowany, gdy tymczasem w bezpośredniej konfrontacji z moim materiałem muzycznym wypadł bardzo dobrze. Co więcej, te teoretycznie za małe kolumny swobodnie nagłaśniały spore pomieszczenie. Może nie było sejsmicznych pomruków, ale jeśli ktokolwiek szuka takowych w małych monitorach, moim zdaniem jest dopiero na początku drogi w zabawie w audio. Innym ważnym aspektem AKURATE EXAKT DSM jest jego kompatybilność z szeroką paletą posiadanych przez potencjalnych nabywców urządzeń cyfrowych, czego brak w poprzednim modelu był głównym zarzutem sporej grupy oponentów. Na dodatkową uwagę zasługuje również fakt czysto użytkowy, czyli eliminacja kabli głośnikowych i interkonektów, minimalizując tym sposobem zaszafkowego wiecznie splątanego pająka. Cienka skrętka łatwo daje się ukryć, a po rozmowie z przedstawicielem salonu wiem, że nawet znaczna jej długość ma naprawdę minimalne, występujące poza percepcją człowieka skutki. Szkoci nawet się nie domyślali, że myśląc o eliminacji szkodliwych połączeń, dobrze przysłużyli się również naszym relacjom z żonami. Proponując spięcie wszystkiego (jedno pudełko na stoliku i dwa monitory) cienkimi linkami, propagują zadowolenie minimalizmem gabarytowym naszych drugich połówek, dzięki czemu my możemy delektować się wymarzonym dźwiękiem w domowym zacisza.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Linn Polska
Ceny:
Akurate Exakt DSM: 4 550 £
Akudorik Exakt: 15 250 £
Dane techniczne
Akurate Exakt DSM:
Kompatybilne formaty plików: FLAC, ALAC, WAV, AIFF (192 kHz/24 bit), MP3, WMA, OGG
Wejścia audio: 2x Analogowe RCA (dwie pary), w tym phono-stage dla wkładek MC (lub MM), z możliwością zamiany na wejście liniowe; 1x Analogowe XLR (para); 3x Cyfrowe elektryczne (Coaxial); 3x Cyfrowe optyczne (Toslink); 1x Mini-Jack na przednim panelu; 4x HDMI (w tym DSD → PCM)
Wyjścia audio: 2x Analogowe RCA (dwie pary), 1x Analogowe XLR (para), 1x Cyfrowe elektryczne (Coaxial), 1x Cyfrowe optyczne (Toslink),
4x Cyfrowe Exakt-Link (RJ45), 1x Mini-Jack na przednim panelu, 1x HDMI audio + video
Wymiary S x G x W: 380 mm x 380 mm x 91 mm
Waga: 5,7 kg
Akubarik Exakt:
Wejścia audio: 1x Exakt Link
Wyjścia audio: 1x Exakt Link (Do podłączenia innych komponentów Exakt)
Wzmocnienie:
Głośnik super-wysokotonowy: 100W
Głośnik wysokotonowy: 100W
Głośnik średniotonowy: 100W
Głośnik niskotonowy: 100W
Wymiary W x S x G: 958 mm (na standzie) x 228 mm x 325 mm
Waga: 23 kg
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL PHAROAH
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA