Nie ma się co oszukiwać, dziesięć dni temu przekroczyliśmy półmetek tegorocznych wakacji. Na szczęście dramatu nie ma, gdyż przed nami jeszcze kilka ładnych tygodni błogiego chilloutu. A jeśli ma to być wypoczynek i wyluzowanie w pełnym wymiarze naszego jestestwa, także dzisiejsze spotkanie będzie w tym duchu. Co mam na myśli? Otóż dając lekko odpocząć szarym komórkom nie będziemy skupiać się na zazwyczaj istotnych dla każdego z nas niuansach brzmieniowych tytułowego podmiotu. Powiem więcej, nie będziemy nawet sprawdzać, czy w ogóle wpływa na brzmienie czegokolwiek. Powód? Banalny, gdyż ów bohater ma nam ułatwić płynne zakończenie w pełni kontrolowanego tudzież z jakiś powodów przypadkowo pozbawionego kontroli, odsłuchu. O czym mowa i jaki jest sens stosowania takiego rozwiązania? Zapewniam, że po spełnieniu istotnego warunku sprawa jest warta świeczki. A ów warunek to obcowanie z muzyką na bazie gramofonu. I bez znaczenia jest, jak często wykorzystywanego, gdyż nasz dzisiejszy gość – Little Fwend (automatyczny podnośnik ramienia gramofonowego) oprócz tego, że jest ułatwieniem analogowego życia, to bardzo często sposobem na przedłużenie żywotności zawieszonej na ramieniu wkładki gramofonowej, co za moment postaram się dokładnie opisać.
Za sprawą samego, norweskiego producenta podczas zeszłorocznej wystawy AVS 2024, dotarły dwa rozmiary (high i low) tytułowego podnośnika ramienia gramofonu po dotarciu igły do końca strony płyty analogowej. Dwa, aby niezależnie od goszczącej w danym momencie u mnie „szlifierki” miał szansę ów „dynks” zaaplikować. Model Low może być stosowany pod ramionami gramofonowymi, gdzie prześwit pomiędzy spodem ramienia a powierzchnią montażową wynosi od 32mm do 49mm, a Model High od 49mm do 82mm. Wszyscy zainteresowani zabawą z czarną płytą doskonale zdają sobie sprawę tak z mnogości pomysłów na plintę gramofonu, jak i budowy oraz zawieszenia na niej ramienia, co sprawia, że raz odległość pomiędzy taflą plinty, a belką ramienia jest większa, a raz mniejsza. Stąd pomysł, aby wyglądającą bardzo podobnie konstrukcję wykonać w dwóch rozmiarach w domenie wysokości. Podstawa tytułowego podnośnika to wariacja stożka ze ściętym czubkiem, w którą od góry wpuszczono płynnie podnoszącą się windę. Ta dodatkowo pozwalając na idealne dopasowanie jej zakresu działania do niezbędnej wysokości pomiędzy werkiem a belką ramienia została wyposażona w wydłużony wpust w współpracujący z podstawą, który na koniec kontrowany jest usytuowaną z boku śrubą na klucz imbusowy. To bardzo istotne, gdyż po wstępnym dobraniu Little Fwend w wersji wysokiej lub niskiej, w kwestii idealnego skalibrowania go do budowy konkretnego gramofonu operujemy dosłownie na poziomie milimetra lub nawet mniej. Naturalnie winda sama z siebie nie zadziała, dlatego w tym samym module co ona, oprócz wyściełanego gumą odboju w kształcie literki „T” wbudowano system zwalniający blokadę jej mikroskopijnego tłoka. Jak rozwiązali to w środku, nie mam pojęcia i tak naprawdę jest nieistotne. Najważniejsze, że skierowany do góry, w celach estetycznych zakończony kulką cienki pręcik po popchnięciu przez ramię w bok uruchamia proces jego podnoszenia. Spokojnie, aby wywołać ten efekt potrzeba dosłownie muśnięcia, tak więc nawet najdelikatniejszej wkładce nic nie zagraża – mam na myśli obawę o boczne obciążenia igły. Aby jednak rzeczony podnośnik w odpowiedni sposób zadziałał, naszego bohatera montujemy nie w miejscu po dojściu igły do końca rowka płyty, tylko odrobinę wcześniej, aby ruch belki ramienia zdążył dotknąć cienkiego pręcika zwalniającego blokadę. A oczywiście montujemy po to, aby mieć pewność, że igła nie będzie szorowała po wewnętrznym okręgu.
Jak montujemy? W banalny sposób, czyli przy pomocy załączonych w komplecie okrągłych dwustronnych plasterków. Dlaczego przyklejamy? To chyba jasne, że aby system zadziałał, podnośnik musi być stabilny i nie dać się przesunąć lub przewrócić działaniem ramienia. Co robimy po zakończeniu procesu unoszenia? Najpierw wracamy z ramieniem do stanu zero, a następnie wciskamy wspornik w podstawę, co powoduje automatyczne zabezpieczenie zwalnianej przez cienki pręcik blokady toczka. Finito. Możemy rozpocząć słuchanie drugiej strony płyty. Jak widać, być może sama aplikacja LF wymaga nieco skupienia, ale już obsługa tego ustrojstwa to banał. Jednak bez względu na wszystko przyznacie, biorąc pod uwagę ilość zaliczonych, co istotne, nieprzewidzianych przypadków pozostawienia grającej płyty bez kontroli zakończenia jej odtwarzania sprawia, iż temat wbrew pozorom jest bardzo ważny. A dodatkowy feedback jest taki, że przy okazji znakomitej funkcjonalności Little Fwend jest bardzo estetycznie wykonany.
Komu zaleciłbym zastosowanie naszego bohatera? Bez ogródek powiem, wszystkim bez względu na cenę i jakość posiadanego gramofonu. A to dlatego, że urządzenie znakomicie sprawdzi się w każdej konstrukcji, a tych drogich z uwagi na wykonanie w stylu High Tech z pewnością nie oszpeci. Po co? Przykład zaczerpnę ze swojego ogródka. Choćby po to, aby wymknąwszy się na moment ze swojej samotni po espresso bądź lód do kolejnej lampki bursztynowej ambrozji, spełnić kilka drobnych, zazwyczaj trwających dobre pół godziny – czyli zawsze dłużej niż cała strona płyty – próśb mojej drugiej połówki. Może nie zdarza się to jakoś często, ale wiem, że nawet sporadyczne odmowy współpracy mimo dużej wyrozumiałości wspomnianej białogłowy, na dłuższą metę mogą być zaczynem do zaburzenia bezcennego dla melomana miru domowego. A to tylko jeden przypadek niezbędności zastosowania opisywanego „lewarka”, gdyż nie należy lekceważyć także trywialnego zasypiania podczas słuchania muzyki po ciężkim dniu pracy. Bredzę? Panowie, parafrazując klasyka powiem tak: niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie zasnął podczas pełnego zatopienia się w muzyce. Ja nie raz na tym poległem i osobiście w pełni odpornego na takie sytuacje osobnika nie znam. A zapewniam, maniaków gramofonowych na mojej liście znajomych jest sporo. Kończąc ten wakacyjny lifestyle-owy tekst o poprawiaczu życia gramofono-maniakom wszystkich niezdecydowanych lub obawiających się o nieprzewidywane konsekwencje użycia Little Fwend zachęcam do odwiedzenia linka do strony producenta. Na niej z pomocą stosownego filmiku zapoznacie się z działaniem naszego bohatera.
Jacek Pazio
Dystrybucja: EIC
Producent: Little Fwend
Cena: 599 PLN (regularna 849 PLN)
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Commander
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC, ZenSati Angel
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80