1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Lumin

Lumin

Od paru miesięcy w rozmowach z zaprzyjaźnionymi audiofilami na temat odtwarzaczy strumieniowych nazwa Lumin odmieniana była we wszystkich formach i przez wszystkie przypadki. Powód był prozaiczny – dochodzące z zagranicznych for, portali i periodyków wiadomości były jeśli nie huraoptymistyczne to przynajmniej bardzo przychylne. Porównywano go z topowymi urządzeniami uznanych producentów i z reguły na tle konkurencji hongkongijska nowalijka wypadała nader pozytywnie. Proszę się zatem nie dziwić, że gdy tylko dowiedzieliśmy się o uzyskaniu przez Moje Audio praw do dystrybucji tytułowego urządzenia na terenie Polski od razu wpisaliśmy się na listę społeczną chętnych do testów a przede wszystkim odsłuchów i to nie towarzysko – kurtuazyjno – wyjazdowych, lecz takich prawdziwych, „z krwi i kości” – we własnym systemie. Kiedy zatem w pewien sobotni wrześniowy poranek u mych drzwi stanął kurier sporo wysiłku kosztowało mnie wypakowanie, zrobienie kilku zdjęć a następnie uzbrojenie się w poważne pokłady cierpliwości zdolne zapewnić bezstresowe osiągnięcie przez dostarczone urządzenie pokojowej temperatury.

Ograniczając się jedynie do kontemplacji nad solidnością i minimalizmem projektu, który nieodparcie przywodził mi na myśl najbardziej zaawansowany odtwarzacz plików z oferty Linna – Klimax DS rozważałem wszystkie „za” i „przeciw” takiej polityki uderzających podobieństw. Jednak w tym przypadku „podobieństwo” miało się okazać nie tyle zwykłym kopiowaniem, naśladownictwem, bądź jak co poniektórzy „życzliwi” określali mianem „klonowania”, lecz jedynie punktem wyjścia do własnych przemyśleń i rozwiązań. Mi osobiście takie podejście konstruktorów z Pixel Magic Systems Ltd. nie przeszkadzało, gdyż sam wielokrotnie wskazywałem na pewne rozwiązania Szkotów, które niekoniecznie budziły mój entuzjazm i byłem bardzo ciekaw, kiedy pojawi się na rynku godna konkurencja pozbawiona ograniczeń „protoplasty”. Piszę o tym na wstępie, gdyż w przypadku Lumina nie ma mowy o dorabianiu żadnych rozbuchanych ideologii i wymyślaniu na nowo koła. Jego twórcy otwarcie przyznają, że u podstaw ich projektu leżały najlepsze dostępne odtwarzacze plików/streamery na rynku. Dogłębna analiza ich budowy, zalet i wad zaowocowała własnym projektem, który z założenia miał być słabości konkurencji pozbawiony. Odpowiedzi na pytanie, czy powyższe idee udało się urzeczywistnić postaram się udzielić już za chwilę.

Zanim jednak przejdę do opisu wrażeń nausznych skupię się na chwilę na aspekcie bardziej namacalnym a przez to oczywistym, czyli wyglądzie i budowie wewnętrznej.Tytułowy Audiofilski Sieciowy Odtwarzacz Muzyczny (Audiophile Network Music Player) odziano w masywny korpus wykonany z jednego bloku aluminium, w którym wycięto jedynie komory dedykowane dwóm głównym płytkom drukowanym i jednej niewielkiej, odpowiedzialnej za obsługę wyświetlacza. Podobnie jak w ostatnio testowanym zestawie Alluxity taka budowa w pewnym sensie wymusiła montaż odwrotny, przez co laminaty przymocowane są do góry nogami – do powierzchni górnej urządzenia a podstawa w formie ciężkiej, przykręcanej płyty, oprócz oczywistych względów estetycznych i ochronnych pełni jedynie funkcję użytkową, gdyż to do niej przykręcone są podklejone gumą toczone nóżki. Front odtwarzacza wycięto po łagodnym łuku i lekko pochylono a w wyfrezowanym otworze umieszczono czytelny błękitny wyświetlacz informujący o podstawowych parametrach odtwarzanych plików. Display oczywiście można przyciemnić, bądź całkowicie wyłączyć, co wydaje się całkiem logiczne, skoro i tak nawigacja odbywa się bądź to poprzez tablet/smartfon, bądź komputer z zainstalowaną linnowską aplikacją Kinsky. I tu od razu pozwolę sobie na małą dygresję. Producent, zapewne przez wrodzoną nieśmiałość, nie chwali się pełną kompatybilnością z Kinsky’m, przez co osoby wykazujące objawy alergiczne na produkty Apple’a nie są zdane wyłącznie na „izabawki” z nadgryzionym jabłkiem w logo, lecz w pełni komfortowo obsłużą Lumina z poziomu swoich smartfonów i tabletów opartych na androidzie. Jedynym ograniczeniem będzie (zakładam, że chwilowy) brak dostępu do bardziej zaawansowanych funkcji streamera, jak ustawianie upsamplingu, lecz akurat nie są to tzw. nastawy pierwszej potrzeby i raz skonfigurowanych raczej się nie zmienia co 5 minut.

Umieszczone na cofniętej względem krawędzi płycie tylnej gniazda są niejako ukryte przed wzrokiem ciekawskich, lecz zaglądając pod masywny nawis płaszczyzny górnej można odkryć solidne, szeroko rozstawione i oczywiście złocone terminale RCA, ich zbalansowane odpowiedniki XLR, cyfrowe wyjścia w standardzie BNC i HDMI, oczywisty port Ethernet i zacisk uziemienia. A teraz skupię się na dwóch rzeczach. Jednej dobrej i drugiej … „dobrej inaczej”. Ta pierwsza to wielopinowe gniazdo zasilające dedykowane solidnemu, zakonfekcjonowanemu odpowiednią wtyczką z zakręcanym kołnierzem przewodowi dostarczającemu życiodajny prąd z zewnętrznego (bynajmniej nie wtyczkowego) zasilacza opartego na dwóch toroidalnych trafach. Elementem dyskusyjnym (przynajmniej na chwilę obecną) jest natomiast podwójne gniazdo USB, które w początkowej fazie służyć miało jedynie do celów serwisowych, jednak od momentu premiery, wraz z kolejnymi update’ami oprogramowania doszły mnie słuchy, iż umożliwiają one odtwarzanie plików z podłączonych do nich pendrivów i dysków USB. Niestety podczas ponad 3 tygodniowych testów dostarczony do mnie egzemplarz nie był łaskaw rozpoznać żadnego z moich nośników USB (pomimo aktualizacji firmware’u), co mogłoby sugerować, iż urządzenie niespecjalnie przepada za pamięciami masowymi sformatowanymi w NTFSie.

Sam zasilacz oprócz umieszczonego centralnie na froncie głównego włącznika z jakże uwielbianą przez Azjatów błękitną aureolką prezentuje się całkiem zgrabnie, choć daleko mu do solidności i masywności jednostki głównej. Za to wyeksmitowanie traf poza strefę obróbki sygnału audio przyniosło kolejną korzyść – możliwość dowolnego żonglowania przewodami zasilającymi, co w przypadku umieszczenia gniazda zasilającego pod „okapem” odtwarzacza znacząco ograniczyłoby ich wybór ze względu na zbyt mały prześwit. A tak cała, nie zawsze piękna plątanina kabli, nawet przy ustawieniu Lumina na widoku nie razi audioestetów a kablofetyszysci mogą niepostrzeżenie oddawać się swoim słabostkom.

Tak jak już zdążyłem wspomnieć wnętrze odtwarzacza podzielone jest na dwie komory główne i jedną mniejszą – pomocniczą mieszczącą logikę wyświetlacza. Pierwsza z „dużych” płytek mieści część nazwijmy to wstępną, czyli interfejsy cyfrowe (oparte m.in. na układach Realteka, Silicon Image i Altera) a pod niewielkimi radiatorami ukryto procesor wraz obsługujący system odtwarzacza. Płytka przetwornika mieści za to parę kości Wolfson Microelectronics WM8741 zdolnych obsłużyć zarówno sygnały PCM i DSD. W tym momencie dochodzimy do momentu, w którym … odwołując się do filmowej analogii, towarzysząca thrillerom ścieżka dźwiękowa w umiejętny sposób podnosi widzom ciśnienie. Otóż producenci chwalą się, iż Lumin jest pierwszym odtwarzaczem plików DSD zdolnym obsługiwać je natywnie, czyli bez konwersji do PCM, choć oczywiście odpowiednią opcję upsamplingu w menu można ustawić. Niestety pierwsze testy nie rokowały zbyt dobrze – pomimo wielokrotnych prób z oprogramowaniem Twonky (zarówno preinstalowanym na WD Llive, jak i postawionym na komputerze), JRiver i PS Audio nie udało mi się zmusić odtwarzacza do prawidłowego rozpoznania (pliki DSD w ogóle nie były przez niego widziane) a przede wszystkim zagrania takich plików. Dopiero instalacja dedykowanego serwera UPNP – polecanego przez ekipę Pixel Magic Systems Ltd. Minim server rozwiązała problem i pliki DSD 64 (2.8224Mbit/s) Lumin z godnością przyjął na klatę. Niestety konieczność używania aplikacji zainstalowanej na znajdującym się wpiętym do sieci laptopie (WD oficjalnie nie wspiera możliwości instalowania alternatywnego oprogramowania) i zauważalnie niższa wydajność Mninim’a w porównaniu z preinstalowanym na WD Twonky’m sprawiła, iż po kilku testach powróciłem do pierwotnej konfiguracji. Po prostu uznałem, że przeglądając „plikotekę” postaram się nie zwracać uwagi na materiał DSD, co okazało się dziecinnie proste, gdyż katalogi zawierające wyłącznie tego typu nagrania, niezależnie od tego, czy nawigowałem przez dedykowaną aplikację Lumina, czy też przez alternatywny soft Linna, po prostu pozostawały niewidoczne. Całe szczęście pliki DXD 24BIT/352.8kHz nie sprawiały Luminowi nawet najmniejszych problemów i ich obsługa była możliwa z dowolnego serwera. Musze jednak przyznać, że powyższa sytuacja trochę mnie skonfundowała, gdyż zarówno uruchomienie, jak i całkowicie bezbolesne użytkowanie stawiało testowany odtwarzacz w bardzo korzystnym świetle. Ba, gdyby nie to małe „ale” mógłbym polecić go z czystym sercem nawet osobom zupełnie nieobeznanym z arkanami PC-Audio, gdyż przy odpowiednio zautomatyzowanym RIP-NASie i dedykowanej aplikacji łatwość użytkowania i praktycznie pomijalna konfiguracja czyniły z produktu Pixel Magic Systems Ltd. godnego następcę, bądź nawet rozwinięcie klasowych konwencjonalnych odtwarzaczy. Oczywiście, jeśli tylko pojawi się odpowiednia poprawka (oprogramowania Lumina, bądź dedykowanego serwera UPNP) umożliwiająca mniej problematyczne odtwarzanie blików DSD z chęcią dokonamy ponownych odsłuchów i zamieścimy stosowną erratę. Mówi się jednak trudno i przynajmniej na razie trzeba się liczyć z takimi mniej, lub bardziej uciążliwymi chorobami wieku dziecięcego. Za to z okładkami, sortowaniem po tagach i jakże istotną szybkością, oraz płynnością nawigacji po ok. 1TB bibliotece w ramach codziennego użytkowania nie miałem nawet najmniejszych problemów.

Skoro część techniczno-użytkową mamy już za sobą możemy wreszcie skupić się na najważniejszym, czyli na muzyce, a tą Lumin gra nadzwyczaj pięknie. Przepraszam wszystkich tych, którzy liczyli na stopniowanie napięcia, budowanie nastroju i niespodziewaną kulminację, lecz już od pierwszych minut z wpiętym w tor chińskim (Hong Kong pomimo sporej autonomii oficjalnie należy do CHRLD) streamerem wszystko staje się jasne. Po prostu typowy przykład kochaj, albo rzuć. Tutaj nie ma mowy o wzajemnym docieraniu się, czy małżeństwie z rozsądku. Jak na razie jedyny, choć chodzą słuchy o planach wprowadzenia na rynek jego skromniejszego pod względem designu rodzeństwa, produkt Pixel Magic Systems Ltd. urzeka muzykalnością, gładkością i naturalnością. Co ważne w praktycznie samych superlatywach można się zacząć wypowiadać już przy materiale 16bit/44.1 kHz, czyli „zwykłej” jakości CD. Połączenie spokoju, wysublimowania i homogeniczności z rewelacyjną rozdzielczością przywodziło mi na myśl „pomysł” na muzykę promowany przez pana Kazuo Kiuchi w produktach Reimyo. Wystarczyło włączyć „Pavane For A Dead Princess” Steve Kuhn Trio, by zostać otulonym dźwiękami rzeczywistych rozmiarów fortepianu, kołysanym niespiesznymi partiami kontrabasu i intrygowanym mieniącymi się tysiącem barw delikatnie uderzanymi blachami. Całkowity brak nerwowości, hiperdetalicznych zapędów i prób epatowania wyciągniętymi z zakamarków studia nagraniowego detalami sprawiały, że czas przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie. Przecież to, czym mieliśmy zająć się teraz, spokojnie może poczekać do jutra, a rzeczy niezwykle pilne jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki zaskakująco łatwo dawały się przesunąć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Jednak, kiedy nie wiadomo jakim sposobem zamiast jednego albumu przesłuchałem jeszcze „Komedę” Leszka Możdżera i ścieżkę dźwiękową z „Finding Neverland” Jana A.P. Kaczmarka uznałem, że albo przeprowadzę się do Toskanii, albo do Katalonii, gdzie stwierdzenie „mańana” jest na porządku dziennym, albo zmienię repertuar i wezmę się wreszcie do roboty. Tylko jak tu się zmobilizować, kiedy jeden z najtrudniejszych instrumentów, czyli fortepian, „puszczony” z Lumina gra jakby jakimś cudem komuś udało się wyeksmitować sąsiadów, wyburzyć parę ścian i w tak powstałej przestrzeni ustawić Steinway’a, Bösendorfer, bądź chociażby Yamahę. Wyraźne kontury, właściwy gabaryt a przede wszystkim soczystość i namacalność wskazywały, że konstruktorzy streamera sumiennie odrobili pracę domową.

Próbując znaleźć odpowiednią motywacją do działania sięgnąłem po patetyczną i nagraną niemalże z hollywoodzkim rozmachem ścieżkę dźwiękową „Space Battleship Yamato” autorstwa Naoki Sato & Yasushi Miyagawa. Wielka współczesna symfonika, postrzępione tempa i gwałtowne skoki dynamiki okazały się dla Lumina równie ambitnym wyzwaniem, co spacer po krakowskich Plantach dla triatlonisty. Zero stresu, zero oznak kompresji i wręcz wzorowa czytelność, przy jednoczesnym braku popadania w nadmierną detaliczność najdalszych planów nawet w najbardziej spektakularnych momentach. Całość brzmiała niezwykle spójnie, homogenicznie i nader wszystko naturalnie. Zamiast nadmiernego epatowania konturami i mikrodetalami nacisk został położony na ukazanie danego albumu jako skończonego konceptu a nie zlepka wielu oderwanych od siebie detali i dźwięków.

Sięgając po „gęste” nagrania Nirvany („Nevermind” Remastered/24bit96kHz) i Dream Theater („Dream Theater”/24bit96kHz) niezbyt liczyłem na jakieś objawienie i jakościową ekstazę, jednak nawet na tak surowym i progresywnym materiale testowany odtwarzacz potrafił dotrzeć do źródeł, prezentując odpowiednio oszlifowany i doprowadzony do stanu używalności ładunek emocjonalny. Niemalże thrashowy początek „The Enemy Inside” (Dream Theater) miał odpowiedni drive i zadziorność i dopiero wchodzące chwilę później klawisze i wokal wprowadzały jako – taką linię melodyczną. Najniższe składowe może nie były tak konturowe i natychmiastowe jak w paskowym odtwarzaczu CEC CD3N, lecz trudno było różnorodności i zejściu basu cokolwiek więcej zarzucić. Basowe pasaże BADBADNOTGOOD z albumu „BBNG2” (24bit96kHz) trzęsły posadami mego lokum, skutecznie oczyszczając membrany moich Gauderów z niewidocznych drobinek kurzu.

Jednak niezależnie od tego, czy do Lumina trafiał materiał SD, czy też HD jedna jego cecha była ewidentna, permanentna i zarazem niepokojąca. To niezwykłej urody, na wskroś cyfrowe źródło nie miało w sobie za grosz cyfrowej maniery, zdigitalizowanego chłodu, czy też „poupsamplingowej” posypki będącej połączeniem słodkości z lekką nutą pikantności/podostrzenia konturów. Po prostu grało muzykę w taki sposób, jakby jego konstruktorzy zaimplementowali w jego trzewiach zaawansowany protokół odpowiedzialny za tryb „vinyl mode”. Nawet Metallica na „The Ecstasy Of Gold” ze składanki „We all love Ennio Morricone” zabrzmiała tak, jak zabrzmieć przynajmniej teoretycznie nie mogła. Soczyście, z feelingiem i drivem, jaki z reguły można usłyszeć wyłącznie z czarnego krążka, bądź podczas obecności na koncercie. Oczywiście ta ostatnia sytuacja jest niedoścignionym wzorcem, lecz Lumin ewidentnie podąża we właściwym kierunku.

Dość oczywiste podobieństwo do Klimaxa Linna rodzi pytanie, który ze streamerów jest lepszy. Cóż, abstrahując od dość drastycznej różnicy w cenie, przy lepszej funkcjonalności i ergonomii skłaniałbym się jednoznacznie ku Luminowi. Co prawda podczas testów nie miałem okazji dokonać bezpośredniej konfrontacji obu urządzeń, jednak Klimaxa dane mi było słuchać w wielu systemach i konfiguracjach i za każdym razem doskonale można było zdefiniować prezentowane dźwięki, jako pochodzące ze źródła cyfrowego, a co najważniejsze źródła kładącego większy nacisk na stronę techniczną niż emocjonalną odtwarzanego materiału. Z Luminem tych cyfrowych stygmatów nie ma. W Luminie rozdzielczość nie jest tożsama ze zbytnim wyostrzeniem, zimną hiperdetalicznością i tnącymi uszy krawędziami, których w muzyce na żywo nie sposób zaobserwować. Podobnie jest z gradacją i skokami dynamiki – są one oczywiste i natychmiastowe, jednak ich atak ma w sobie coś z naturalnej, choć zarazem nieraz ledwo zauważalnej miękkości, zaokrąglenia. Przecież będąc na koncercie nie słyszymy, o zobaczeniu nawet nie wspominając, krawędzi kostki, jaką posługuje się gitarzysta a (o dziwo) nie odczuwamy z tego tytułu nawet najmniejszej irytacji, czy rozczarowania.

Nie chciałbym w tym momencie popadać w zbyt daleko posunięty patos, jednak z radością muszę stwierdzić, iż pochodzący z Hong Kongu streamer jest zaskakująco daleki od przysłowiowej komputerowej symboliki kojarzonej z tzw. plikograjami i niepokojącej mody na stosowanie coraz popularniejszych rozwiązań OEMowych (np. StreamUnlimited). Dopiero z wpiętym w tor audio Luminem można naprawdę doświadczyć tego, co zwykło określać się mianem wysokiej rozdzielczości. Wysokiej, czyli jak najbardziej zbliżonej do tego, co można usłyszeć na żywo, w studiu, sali koncertowej, czyli do tzw. naturalnych dźwięków. Nie lepszych, nie ulepszonych, gdyż jak już zdążyliśmy się przekonać poprawianie natury nie zawsze wychodzi nam na zdrowie. Ja zredefiniowania pojęcia rozdzielczości dzięki Luminowi dokonałem, a Państwu tego szczerze życzę.

Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski

Dystrybutor: Moje Audio
Cena: 5980 €

Dane techniczne:
– Obsługa UPnP AV z odtwarzaniem gapless i playlist
– Obsługiwane formaty audio:
Formaty bezstratne:
DSD: DSF (DSD), DIFF (DSD), DoP (DSD)
PCM: FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF
Stratnie skompresowane formaty audio: MP3, AAC
– Obsługiwane częstotliwości próbkowania i długości słów: PCM, 44.1khz-384kHz, 16-32bit, Stereo; DSD, 2.8MHz, 1bit, Stereo
– Wejścia: Ethernet Network 100Base-T
– Wyjścia:
Analogowe: XLR (4Vsms), RCA (2Vrms)
Cyfrowe: BNC SPDIF: PCM 44.1khz-192kHz, 16-24bit; HDMI: PCM 44.1khz-192kHz, 16-24bit; DSD 2.8MHz, 1bit
– Wymiary/waga:
Jednostka główna (SxGxW): 350mm x 345mm x 60mm / 8kg
Zasilacz (SxGxW): 100mm x 295mm x 55mm / 2kg
– Pobór energii: 20W (w trybie pracy), 15W (Standby)

System wykorzystany w teście:
– CD/DAC: Ayon 1sc, CEC CD3N
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Wzmacniacze zintegrowane: Electrocompaniet ECI 5, Ayon Crossfire III
– Przedwzmacniacz: iFi iTube; Alluxity Pre-amp One
–  Wzmacniacz mocy: Alluxity Power-amp One
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Harmonix HS101-Improved-S; Neyton Neurnberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Argento Serenity „Signature” XLR
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF