1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Lumin M1

Lumin M1

Po istnej rewolucji i niemalże wywróceniu do góry nogami rynku high-endowych streamerów stworzona przez Pixel Magic Systems Ltd marka Lumin, a raczej ludzie za nią stojący, wcale nie myślą o wcześniejszej emeryturze, wakacjach w tropikach i odcinaniu kuponów od odniesionego sukcesu. Wręcz przeciwnie – zamiast cierpliwie czekać aż rynek nasyci się dotychczasowymi modelami cały czas podsycają ogień zainteresowania co i rusz wypuszczając w świat intrygujące nowości. Warto przy tym zauważyć, że zamiast pompować marketingową bańkę i bazując na nie tyle pochlebnych co huraoptymistycznych recenzjach iść coraz wyżej z górnym pułapem cenowym myślą też o „normalnych” ludziach chcących w możliwie prosty i bezbolesny, nie tylko pod względem ergonomii, jak i finansowym wejść obiema nogami w świat cyfrowego audio. W ramach potwierdzenia powyższej tezy spokojnie można wspomnieć o testowanej przez nas nie tak dawno temu D1-ce, czy dedykowanym azjatyckim plikograjom serwerze L1. Jednak uzupełnianie oferty to jedno a patrzenie w przyszłość to zupełnie inna bajka. Dlatego też panowie Nelson Choi i Li On po raz kolejny zagrali va banque i stawiając na szali swoją ciężko wypracowaną reputację pokazali zintegrowany z sekcją wzmacniającą streamer M1. Jeśli zatem ciekawi Państwa jak wypadła próba ekspansji na obce do tej pory dla Lumina terytoria wzmocnienia sygnału serdecznie zapraszam do dalszej lektury.

Sama bryła – projekt plastyczny urządzenia, jak i wykorzystana obudowa do złudzenia przypominają to, co do tej pory świetnie sprawdzało się np. w przypadku modelu T1. Co prawda ze względu na dodanie funkcji wzmocnienia i wewnętrzny zasilacz dodano jej małe co nieco we wszystkich wymiarach, ale nie mając możliwości porównania 1:1 obu Liminów spokojnie możemy mówić o daleko idącej unifikacji. Solidny płat aluminium na froncie i nie pozostawiający jakościowego niedosytu korpus z również aluminiowych giętych profili sprawiają minimalistyczne, ale niezaprzeczalnie eleganckie wrażenie. Centralnie umieszczony, zielonkawo-niebieski wyświetlacz uzupełniają włącznik po lewej i pokrętło głośności po prawej. Jaskrawość displaya oczywiście jest regulowana a na nim samym podawane są wszystkie najistotniejsze parametry odtwarzanego materiału, jednak biorąc pod uwagę, że i tak, i tak gdzieś pod ręka musimy mieć tablet/smartfon to spokojnie można dać sobie radę bez niego. Równie, a raczej wręcz zaskakująco ascetycznie przedstawia się ściana tylna, bowiem oprócz pojedynczych terminali głośnikowych i gniazd zasilającego użytkownicy do dyspozycji mają jedynie dwa porty USB i port Ethernet. Koniec, kropka. Nijakich innych wejść i wyjść, niezależnie czy to analogowych, czy cyfrowych po prostu nie ma. Na otarcie łez pomyślano za to o zacisku uziemienia. W związku z powyższym zdani jesteśmy li tylko na granie po tzw. skrętce a przynajmniej wpięcie M1-ki w domową sieć w celu zapewnienia jej choćby symbolicznego sterowania.
A właśnie sterowanie. Pilota, podobnie jak w przypadku starszego rodzeństwa nie ma co szukać, więc chciał nie chciał zdani jesteśmy na obsługę streamo-wzmaka Lumina z poziomu tabletu/smartfona i choć sytuacja od premiery pierwszego azjatyckiego plikograja uległa znacznej poprawie, bo tytułowe cudo nakarmimy plikami z NASa, bądź wpiętego bezpośrednio w niego dysku USB za pomocą appki zainstalowanej na Androidzie, to i tak i tak, jeśli chcemy w pełni wykorzystać drzemiący w M1-ce potencjał kompatybilności z serwisami streamingowymi z Tidalem HiFi na czele, to jesteśmy skazani na możliwie młode modele urządzeń z nadgryzionym jabłkiem w herbie. Powyższy stan rzeczy niespecjalnie mi się podoba, bo nie przepadam za traktowaniem mnie jako konsumenta drugiej kategorii, bądź skazywanie na użytkowanie produktów wyłącznie jednej i jedynie słusznej marki. O samej appce i działających zamiennikach (Kinsky, Bubble) pisałem już przy okazji D1-ki, a skoro nijakich specjalnych różnic funkcjonalno – wizualnych nie zauważyłem, więc wspomnę tylko, że całość działa stabilnie i tak jak po prostu powinna.

Topologia wewnętrzna M1-ki jest zaskakująco prosta od strony wizualnej i zdecydowanie bardziej skomplikowana od strony elektronicznej niż na pierwszy rzut oka można byłoby się spodziewać. W ogólnym ujęciu opiera się ona na dwóch układach TI TAS5558 współpracujących z parą kości TAS5624A  w stopniu wyjściowym  odpowiedzialnych za konwersję sygnału do postaci PWM. Same TAS5624A są niczym innym jak wzbogaconymi o Mosfety D-klasowymi układami TAS5614A wykorzystującymi wzmocnienie stałonapięciowe. Żeby jednak nie było zbyt „normalnie” ktoś w Luminie uznał, że zaprzęgając do pracy TAS5558 nie ma co kombinować i ustawiono w nim „na sztywno” częstotliwość próbkowania na 176.4kHz zapewniającą zgodność zarówno z sygnałami PCM, jak i DSD a przy okazji eliminując konieczność obecności dwóch oscylatorów kwarcowych, na rzecz jednego – o parametrach 12.288MHz. Krótko mówiąc niezależnie od tego, jakim sygnałem nakarmimy tytułowego Lumina to i tak i tak zostanie on zresamplowany do postaci 24 Bit/176.4kHz a o wszystkie konieczne nastawy zadbają filtry cyfrowe zaszyte w FPGA Altera Cyclone IV. W związku z powyższym logicznym stało się wyłączenie znanej z „gołych” odtwarzaczy opcji zmiany częstotliwości próbkowania z poziomu GUI użytkownika. Oczywistą oczywistością jest regulacja głośności dokonywana w domenie cyfrowej a sygnał analogowy pojawia się dopiero na końcowych filtrach – tuż przed terminalami głośnikowymi.
Biorąc pod uwagę mocno kompaktowe gabaryty i możliwie największa integrację zamiast zewnętrznego zasilacza zdecydowano się na umieszczenie układu impulsowego wewnątrz korpusu, lecz dbając przy tym zarówno o brzmienie, jak i o komfort psychiczny jednostek najdelikatniej rzecz ujmując nie przepadających za tego typu rozwiązaniami całość ukryto wewnątrz prostopadłościennej ekranującej puszki.
I jeszcze jeden drobiazg. M1-ka nie została wyposażona w żadną łączność bezprzewodową, więc jeśli nie mamy możliwości pociągnięcia do niej skrętki warto zaopatrzyć się w stosowny router Wi-Fi mogący pełnić rolę access pointa.  

Samo wpięcie w domową sieć LAN, skomunikowanie z dostępnymi w niej serwerami UPnP (gorąco polecam darmowy MinimServer) i zindeksowanie posiadanych plikozbiorów w przypadku M1-ki odbywa się całkowicie intuicyjnie a jeśli tylko mamy aktywne konto np. na Tidalu, to wystarczy w stosownej zakładce wpisać swój login i hasło, by dosłownie po chwili móc swobodnie czerpać pełnymi garściami z nieprzebranych zasobów ulubionego serwisu streamingowego. O zupełnie bezbolesnym procesie uruchamiania tej niezwykle zaawansowanej pod względem technologicznym maszynerii wspominam nie bez satysfakcji, gdyż wcale nie jest to standardem a wręcz coraz częściej okazuje się, że usługi instalacyjno – konfiguracyjne oferowane przez wyspecjalizowane salony audio mające na półkach najświeższe nowinki cyfrowego audio wcale nie są tak zbyteczne, jakby mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Tym razem jednak wystarczy wypakować niepozornego all’in’one’a, wpiąć mu w zadek przewód zasilający, skrętkę, kable głośnikowe, zaopatrzyć się w stosownej klasy kolumny i voilà – możemy słuchać muzyki. A proszę mi wierzyć, że słucha się jej nad wyraz przyjemnie. Podobnie jak swoje starsze rodzeństwo M1-ka gra w sposób całkowicie niewymuszony i daleki od próby oszołomienia słuchacza od pierwszych taktów reprodukowanym materiałem. Stawia raczej na kulturę i spójność przekazu aniżeli epatowanie detalami, cięcie krawędziami i kłucie alikwotami. To po prostu nie ta szkoła grania. On nic nikomu udowadniać nie musi, coś jak Eric Clapton na albumie „Eric Clapton & Friends”, który gra bo chce i lubi a nie dla tego, że musi, bo ktoś mu kazał. Jest w tym brzmieniu jakiś wewnętrzny spokój, który już po kilku minutach udziela się również słuchaczowi, więc to, co było zaplanowane „za godzinę” automatycznie zmienia swój status na „na jutro”. Siedzimy, słuchamy, ba chłoniemy muzykę i jest nam po prostu dobrze. Czyż nie o to chodzi?
Początkowe obawy o rzeczywistą wydajność prądową Lumina równie szybko jak się pojawiły to w takim samym tempie stopniały do poziomu zero, gdyż równo z moimi Guderami, które nawet przy dużej dozie dobrej woli trudno byłoby nazwać łatwymi do napędzenia, jak i potężnymi trójdrożnymi Dynaudio Excite X44 radził sobie nadspodziewanie dobrze. Może nie była to kontrola pełna i absolutna, jaką zapewniał im Accuphase E-470, czy Musical Fidelity M6 500i, ale proszę wybaczyć. W tej cenie i przy takiej funkcjonalności uznawanie tego za wadę byłoby daleko posuniętym nietaktem. Co prawda kreska, jaką kreślone były kontury źródeł pozornych pochodziła raczej z ołówka HB aniżeli twardej H5-ki, ale nic się nie zlewało, ani tym bardziej nie miało tendencji popadania w impresjonistyczną nieokreśloność. Począwszy od mocno niezobowiązujących soft-rockowych klimatów „The Long Run” Eagles po thrashowy album „Dystopia” Megadeth nie odnotowałem nawet najmniejszych problemów z selektywnością. Jeśli chodzi o gradację poszczególnych planów to zdecydowanie lepiej w roli papierka lakmusowego sprawdza się repertuar klasyczny. Racząc zatem zamplifikowanego Lumina specjałami w stylu kameralnego „TARTINI secondo natura” i monumentalnego „Rhapsodies” zwracałem uwagę nie tylko na wydarzenia pierwszoplanowe, lecz i na to, co działo się w dalszych rzędach a działo się tam całkiem sporo. Bardzo sugestywnie została oddana barwa instrumentów, ich natywna tkanka i iście analogowa soczystość okraszona przyprószonymi złotem najwyższymi rejestrami.
Im dłużej słuchałem M1-ki tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że jest to produkt wręcz idealny dla praktycznie każdego melomana. Nie dość, że za każdym razem i na każdym repertuarze stara się skupić na zaletach danego materiału aniżeli wadach, to jeszcze uroczo czaruje sprawiając, że nie sposób się od tak prezentowanej muzyki oderwać. Patrząc na powyższą manierę zupełnie na chłodno i obiektywnie mamy bezdyskusyjnie do czynienia z tzw. dźwiękiem „zrobionym”, ale zrobionym bardzo dobrze. To w żadnym razie nie jest ordynarne lukrowanie, ale i do absolutnej, laboratoryjnej neutralności i transparentności „trochę” Luminowi brakuje. Pytanie tylko co z tego, skoro dzięki temu bez obaw możemy sięgać po nagrania, które do tej pory trzymaliśmy na dysku głównie przez sentyment a każda próba odsłuchu kończyła się migreną. Tym razem kolejne podejście ma całkiem spore szanse na sukces, sukces okupiony płaską i dwuwymiarową, ale jednak strawną prezentacją.
Tym oto sposobem dochodzimy na koniec do pewnej, zauważalnej po dłuższej znajomości cechy tytułowego Lumina – do delikatnego, lecz jednak uśredniania. Całe szczęście ów proces nie opiera się na równaniu w dół, lecz na utrzymywaniu wysokiego i w większości przypadków w pełni satysfakcjonującego stałego poziomu ambitnego Hi-Fi, ale miłośnikom dzielenia włosa na czworo i porównywania 15 różnych wydań tego samego albumu sugeruję skierować swe kroki gdzie indziej. Po prostu, skoro i tak wszystko na wejściu sprowadzane jest do wspólnego mianownika 24 Bit/176.4kHz takie wyścigi bitowości i częstotliwości tym razem nie mają większego sensu, gdyż więcej w nich będzie autosugestii wynikającej z interpretacji wskazań wyświetlacza aniżeli rzeczywistych różnic. Zdecydowanie lepiej zamiast na cyferkach skupić się na muzyce.

Lumin M1 jest niezwykle udanym urządzeniem mogącym z powodzeniem stanowić trzpień ambitnych i dostarczających wiele satysfakcji z jakości reprodukowanego dźwięku systemów Hi-Fi. Warto jednak pamiętać, że jest to trzpień niezwykle hermetyczny i ograniczający swobodę wyboru jedynie do kolumn i okablowania. Jednak to, co dla jednych (vide audiofilów) wydaje się być przekleństwem, dla innych (melomanów) jawi się wybawieniem. Jeśli zatem zależy Wam na maksymalnej integracji i z pełną stanowczością, sami przed sobą – patrząc sobie głęboko w oczy przed lustrem uznacie, że właśnie i zarazem wyłącznie w plikach jest przyszłość a zakup M1-ki ma stać się końcem Waszych elektronicznych poszukiwań to nie zastanawiajcie się ani chwili dłużej. Lumina pokochacie miłością szczerą i bezgraniczną.

Marcin Olszewski


Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 11 900 PLN


Dane techniczne:
– Protokół przesyłu: UPnP AV
– Minimalna zalecana impedancja głośników: 4 Ω
– Moc wyjściowa: 2x60W / 8 Ω, 2x100W / 4 Ω
– Wejścia: Ethernet 1000Base-T, USB (pamięci masowe z jedną partycją FAT32, NTFS, EXT2/3)
– Obsługiwane formaty plików audio:
Bezstratne
PCM: 16 – 32bit/44.1kHz – 384kHz FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF
DSD: 1bit/2.8MHz – 5.6MHz DSF, DIFF, DoP
Stratne: MP3, AAC
– Odtwarzanie Gapeless
– Obsługiwane urządzenia sterujące: wszystkie modele Apple iPad (v2 lub później) z iOS 5.0 lub nowszym
– Funkcje aplikacji: grafika wysokiej rozdzielczości, kompatybilność z AirPlay, obsługa znaczników, obsługa platform streamingowych  Tidal i Qobuz.
– Zasilacz: 100-240V AC
– Wymiary (S x W xG): 361mm x 323mm x 58mm
– Waga: 4,5 kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Bluesound NODE2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accuphase E-470
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Audiovector SR3 Signature; Dynaudio Excite X44
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; 聖Hijiri Nagomi
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF