1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Luxman C-900u & M-900u

Luxman C-900u & M-900u

Link do zapowiedzi: Luxman C-900u & M-900u

Opinia 1

Być może się mylę, ale w kwestii rozpoznawalności dzisiejszy gość ma po swojej stronie całą populację melomanów od seniora począwszy, na początkującym adepcie sztuki obcowania z muzyką skończywszy. Tak tak, ta japońska marka jest jednym z liderów w interesującym nas obszarze szeroko rozumianych dóbr konsumpcyjnych i choć takich rozpoznawalnych producentów na rynku obecnie jest cała masa, to diabeł tkwi w szczegółach, gdyż na tle wielu dzisiejszych graczy tytułowy Luxman z racji kilkudziesięcioletniej działalności jest nie tylko równorzędnym sparingpartnerem, ale również profesorem. Co to zmienia? Bardzo wiele. Otóż inżynierowie z tej stajni podczas tworzenia firmowego portfolio nie opierają się o przypadek, czy setki skazanych na porażkę doświadczeń, tylko bazują na wieloletnim doświadczeniu, co z jednej strony skraca czas dojścia do perfekcji , a z drugiej jest odpowiedzią na oczekiwania szalenie wymagającego rynku. Jak im to wychodzi? Sądząc po reakcjach odbiorców znakomicie. Jednak żeby nie rzucać pustymi frazesami, dzięki warszawskiemu dystrybutorowi – Sieci Salonów Top HiFi & Video Design, w dzisiejszym odcinku postaram się w miarę strawnie opisać ofertę brzmieniową zestawu przedwzmacniacza liniowego Luxman C-900u i stereofonicznej końcówki mocy Luxman C-900u.

Jak widać na powyższych fotografiach, obudowy opiniowanych konstrukcji wykonano z aluminium. Nic nadzwyczajnego? Od strony materiałowej być może tak, gdyż w obecnych czasach wydaje się to być pewnego rodzaju standardem. Mało tego, standardem, który zastosowany bez pewnego pomysłu na efekt finalny staje się wzorniczą nudą. Dlatego też cieszy mnie fakt, iż Japończycy do projektowania obudów ewidentnie się przyłożyli i dzięki lekkiemu zaobleniu bocznych krawędzi frontów ich postrzeganie bardzo zyskuje na atrakcyjności. To pozornie prosty zabieg, jednak w połączeniu z pewnego rodzaju sterylną szarością aluminium owe zaokrąglenia stają się przyjemnym dla oka, a nie zawahałbym się stwierdzić, że wręcz przykuwającym wzrok miłym akcentem wzorniczym. Rozpoczynając miting techniczny od przedwzmacniacza spieszę donieść, iż jego bryła osiąga typowe dla tego segmentu urządzeń rozmiary. Front oprócz przywołanych zabiegów wizualnych jest ostoją sporej ilości delikatnie zagłębionych informacyjno-manipulacyjnych akcesoriów. Przemierzając jego parcele od lewej strony mamy do dyspozycji okrągły włącznik, dużą gałkę selektora wejść, pod nią przycisk Line Straight, tuż obok dwa spłaszczone, nieduże pokrętła Bass/Treble, następnie pionowe czarne okienko wyświetlające informacje o stanie urządzenia, potem kolejne bliźniacze do ww. pokrętło oznaczone jako Balance, zaś całkowicie na prawej stronie kolejną dużą gałkę – tym razem wzmocnienia i dwa okrągłe przyciski: Output Mode, Ext Pre.
Przerzucając wzrok na tylny panel przyłączeniowy naszym oczom ukazuje się pełne profesjonalizmu podejście konstruktorów do tematu zaspokajania wszelkich potrzeb potencjalnego użytkownika. To znaczy? Cóż, mamy do dyspozycji zestaw trzech par wejść i dwóch par wyjść liniowych w standardach RCA/XLR, jeden zestaw RCA –wejście zewnętrznego przedwzmacniacza/procesora, gniazdo zasilania IEC, mały włącznik główny i dwa wyjścia sterowania LAN. Wystarczy? Zapewniam, że nawet dla notorycznego marudy tak. A, żeby takowemu dodatkowo przyciąć skrzydła, dodam jeszcze, iż w komplecie producent dostarcza do pre świetnie prezentującego się pilota zdalnego sterowania.
Temat końcówki mocy w aspekcie postrzegania, z wyjątkiem znacznie większych gabarytów, będzie identyczny, czyli obudowa wykonana z aluminium z płynnie przechodzącym w boczne ścianki frontem. Zasadnicze różnice zaś z racji niezbędności grawitacyjnego chłodzenia nagrzewającej się podczas pracy końcówki mocy pojawiają się dopiero na górnej płaszczyźnie – wyposażono ją w usytuowane na bokach serie, biegnących od przodu ku tyłowi, zabezpieczonych kratką w kształcie plastra miodu, prostokątnych otworów. Ale to nie koniec odmienności obydwu komponentów, gdyż piecyk z racji prostego zadania wzmocnienia przygotowanego przez przedwzmacniacz sygnału na awersie uzbrojono jedynie w zorientowane bliżej prawej strony, bardzo lubiane przez miłośników muzyki wskaźniki wychyłowe oddawanej mocy i umieszczone w lewym dolnym rogu kilka diod informacyjnych o aktualnym stanie końcówki mocy, włącznik, oraz dwa guziki Input/Display. Wieńcząc dzieło różnic pomiędzy opisywanymi komponentami dodam na koniec, że plecy końcówki są ostoją dla pojedynczych terminali kolumnowych, również singlowych wejść i wyjść w standardach RCA/XLR, gniazda zasilania IEC, zacisku uziemienia i wejścia sterowania LAN.

Wpinając w swój tor rzeczony zestaw pre-power przez cały czas miałem w myślach testowaną jesienią zeszłego roku integrę L-509X z jej żywiołowością tak w aspekcie ostrości rysunku źródeł pozornych, jak również bezpośredniości przekazu. Jednym słowem, była orędownikiem energicznego grania ponad wszystko. To była świetna, ale jednak pozbawiona spokoju najlepszych konstrukcji prezentacja. Oczywiście nutkę wyrafinowania dawało się w nią tchnąć odpowiednim okablowaniem, tudzież akcesorium antywibracyjnym, jednak fakt jest faktem, że bez owych zabiegów była nader analityczna. Po co o tym wspominam? To proste, bowiem dzisiejsi bohaterowie są rozwinięciem tamtego modelu, czyli rozdzieleniem sekcji przedwzmacniacza od końcówki mocy, co powinno przynieść znaczne różnice w ofercie brzmieniowej. I? A jakże, ta separacja zrobiła dobrą robotę, gdyż przekaz nabrał oczekiwanej przeze mnie od przedstawicieli segmentu High End dostojności, jednak nie tracąc nic w kwestiach rozdzielczości i kontroli dźwięku. Co zatem zaoferował mi zestaw C-900u/M-900u? Bardzo przyjemnie spędzony przy muzyce czas. To było rysowane na czarnym tle, ale bez wyskoków ostrości i do tego przyjemne ciemnawe granie. Ciemnawe nie dlatego, że muzyka sączyła się z niedoświetlonej wirtualnej sceny, tylko jej solidne uzbrojenie w masę i energię niskich rejestrów wespół z przyjemnym nasyceniem średnicy i witalnymi, jednak nie narzucającymi się wysokimi tonami, na tle 509-ki dawało poczucie przyjemnego uspokojenia przekazu. Oczywiście pełnego informacji i kontroli, ale już nie tak mocno akcentującego wyczynowość najdrobniejszych składowych. To zaś zaowocowało świetnym budowaniem pełnych oddechu, znakomicie rozbudowanych w wektorach szerokości i głębokości międzykolumnowych wydarzeń sonicznych.
Weźmy na tapet dysponującą mocnym głosem Cassandrę Wilson z materiałem zatytułowanym „Traveling Miles”. Wspomniana diva zabrzmiała wręcz wzorcowo, czyli nadal dysponowała mocnym instrumentem gardłowym, jednak w całej rozciągłości podania najdrobniejszych informacji o jej wokalu system nie epatował męczącymi sybilantami, jedynie delikatnie informując mnie o ich bycie. Kolejna sprawa. Wiadomym jest, że produkcje tej pani są mocno podkręcone realizacyjnie nie tylko w otwartości materiału, powodując tym sposobem nadmierne podawanie syków wokalu, z czym Luxman znakomicie sobie poradził, ale również w kwestii ilości basu i temperatury średnicy. Na szczęście dobrze skonstruowane komponenty, do jakich bez dwóch zdań należy zakwalifikować nasz tytułowy set, potrafią zapanować również nad takimi aspektami, co w tym przypadku zaowocowało pełną kontrolą niskich i średnich rejestrów, a to przełożyło się na świetną prezentację nie tylko wspomnianej wokalizy, ale również zjawiskowe oddanie równowagi pomiędzy ilością palca, struny i pudła rezonansowego w grze gitary, a także pracy wentyli wespół ze świetnym pokazaniem plastyki wibracji stroika saksofonu. Po takiej prezentacji nie mogłem nie sprawdzić, jak nasz świetnie dozujący nasycenie i napowietrzenie dźwięku tandem spisze się z nieco gorzej zrealizowanym krążkiem „The Doors” rockowej grupy The Doors. Efekt? Jak mogłem się spodziewać, przywołane nieco wcześniej uczucie pewnego rodzaju ciemności i nasycenia zestawu świetnie zbilansowało krzykliwość i typową dla masteringu takich produkcji anorektyczność przekazu, pozwalając tym sposobem nie tylko spędzić z tą grupą kilkadziesiąt przyjemnych minut, ale również dodatkowo bez uwierania w uszy nieco podkręcić gałkę wzmocnienia. Na koniec testu postanowiłem być bezlitosny i w napędzie CD-ka wylądowała formacja Yello ze znanym wszystkim – nawet przeciwnikom – krążkiem „Touch”. Po tej prezentacji nie miałem już żadnych wątpliwości, że dzielone wzmocnienie Luxmana nie tylko jest świetne w tym co robi, ale robi to w moim, pełnym dostojności, umiejętnie naszpikowanym nieobliczalnością w oddawaniu zapisanych na płycie informacji, stylu. Jakim? To proste. Gdy wymagał tego materiał, niskie rejestry bez oznak bułowatości bezlitośnie trzęsły moim pokojem, zaś po przeciwnej stronie barykady wysokie tony w przypadku oddania przenikliwych przesterów i pisków robiły to z całą mocą karmionego takim sygnałem gwizdka wykorzystywanych podczas testu Dynaudio Confidence 60. Niemożliwe? Powiem szczerze, że po teście integry nie spodziewałem się po topowej dzielonej amplifikacji aż tak dramatycznego przyrostu wyrafinowania a raczej dalszego trwania w iście studyjnej analityczności. Tymczasem srebrni bohaterowie niniejszej recenzji wzbili się na wyżyny oczekiwanego przeze mnie poziomu jakości prezentacji.

Jak wspominałem, do powyższego testu podchodziłem z pewną rezerwą. Tymczasem Luxman z wypracowaną przez lata doświadczeń łatwością pokazał, iż zajmowanie danej półki cenowej, a przez to jakościowej, wiąże się z konkretnym oczekiwaniem docelowego – czytaj zaawansowanego w odbiorze muzyki – użytkownika. Wzmacniacz zintegrowany dedykowany jest do innej grupy słuchaczy, która jestem w stanie nawet stwierdzić, po zapoznaniu się z zestawem dzielonym początkowo mogłaby kręcić nosem na brak ostrych krawędzi i sonicznych wyskoków” 900-ek. Nasz dzisiejszy punkt zapalny to inna liga nie tylko urządzeń, ale również odbiorców szukających w dźwięku wyrafinowania, a nie pokazywania dobrze wypadających jedynie w pewnych okolicznościach, a przez to zbędnych w obcowaniu z muzyką przez duże „M” artefaktów. Kogo widzę w grupie potencjalnych zainteresowanych? Szczerze? Być może Was zaskoczę, ale nawet wielbicieli nadprogramowych fajerwerków, gdyż jestem przekonany, że już po kilku dniach obcowania z wyśmienicie podanym materiałem zrozumieją, w czym rzecz i jeśli środki płatnicze nie będą dla nich problemem, tytułowy zestaw pre-power Luxman C-900u/M-900u nawet po niezobowiązującym odsłuchu nie wróci już do dystrybutora.

Jacek Pazio

Opinia 2

Dzisiejszy test jest kolejnym dowodem na to, że warto być cierpliwym i ze stoickim spokojem czekać na rozwój wypadków. Po co się bowiem szarpać i denerwować, skoro to, co ma się zdarzyć, wcześniej, czy później nastąpi i to niezależnie od naszych mniej, bądź bardziej usilnych starań. Weźmy na ten przykład Luxmana, który cały czas gdzieś tam krążył po własnej orbicie pojawiając się to tu, to tam, jednak bez jasno zdefiniowanego statusu dystrybutorskiego. Dopiero oficjalne zajęcie się marką przez Sieć Salonów Top HiFi & Video Design sprawiło, że zamiast pojedynczych egzemplarzy, na sklepowych półkach zagościła praktycznie pełna oferta japońskiego wytwórcy, czego pokłosiem była zarówno nasza recenzja wielce intrygującej a zarazem wymagającej (od reszty toru) integry L-509X, jak i cieszący się szalonym powodzeniem cykl prezentacji prowadzonych przez Marcina Majewskiego – kierownika kieleckiego salonu dystrybutora, podczas ostatniej edycji Audio Video Show. I właśnie, wśród pyszniących się srebrem frontów delicji naszą uwagę zwróciła dzielnie radząca sobie z majestatycznymi Magico S5 MkII stereofoniczna końcówka mocy M-900u. Nie muszę chyba dodawać, iż od razu wyraziliśmy gotowość jej przygarnięcia, chociażby prosto z wystawy. Jak jednak nadmieniłem na wstępie słowem – kluczem była w tym wypadku cierpliwość i po nieco ponad półrocznym oczekiwaniu możemy wreszcie się z Państwem podzielić wrażeniami z odsłuchów topowego duetu z Jokohamy- Luxmanów C-900u i M-900u.

Już przy 509-ce perfekcja wykonania budziła nasz niekłamany podziw, jednak dopiero przy tytułowym secie widać do czego zdolni są Japończycy. I nie, wcale nie oznacza to, że nabywcę już od progu oszałamia iście bizantyjskie bogactwo ornamentyki i zawiłość formy. Jest wręcz odwrotnie – bowiem elementów dekoracyjnych nie ma tu wcale a zamiast nich króluje prostota i ponadczasowy minimalizm ograniczający wszelakiej maści regulatory i przełączniki do niezbędnego, oczywiście w obrębie kanonu marki, minimum.
Dlatego też na masywnym, aluminiowym, satynowym – piaskowanym froncie C-900u oprócz włącznika z dedykowaną błękitną mini diodą i obrotowego selektora źródeł, pod którym przycupnął niewielki przycisk pominięcia sekcji equalizacji „line straight”, odnajdziemy regulatory niskich i wysokich tonów, czy też zlokalizowane po przeciwległej stronie pionowego okna wyświetlacza (gorąco polecamy wielce przydatną, dostępną z poziomu pilota opcję zoom) pokrętło balansu, przyciski wyboru wyjść i aktywujący możliwość pracy z zewnętrznym przedwzmacniaczem/procesorem, oraz oczywiście gałkę regulacji głośności.
Ściana tylna prezentuje się równie elegancko. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem trzy pary wejść RCA i XLR, oraz dwie pary wyjść w podobnej, zdublowanej konfiguracji uzupełnione o parę wejść RCA na zewnętrzne pre. Całość uzupełniają terminale zdalnego sterowania, gniazdo zasilające i niepozorny włącznik główny.
Sercem C-900u jest ultra precyzyjna 88 stopniowa regulacja głośności LECUA (Luxman Electronically Controlled Ultimate Attenuator) 1000. W dodatku, z racji pełnego zbalansowania konstrukcji w tytułowym pre wykorzystano równolegle cztery takie układy. Natomiast nad sprzężeniem zwrotnym czuwa ODNF (Only Distortion Negative Feedbac) w wersji 4.0 zapewniający ekstremalnie niski poziom zniekształceń, przy niezwykle wyśrubowanym (123dB RCA, 126dB XLR) odstępie sygnału od szumu. Miłym widokiem jest sekcja zasilania, w której solidne trafo CI współpracujące z czterema kondensatorami o pojemności 3300 µF.
Stereofoniczny wzmacniacz mocy M-900u prezentuje się jeszcze dostojniej. Jego monumentalny front zdobią dwa okna z podświetlonymi na biało wskaźnikami wychyłowymi, które choć asymetrycznie umieszczone nie zaburzają w żaden sposób równowagi projektu. Z kolei lewy dolny narożnik okupuje włącznik z dwiema diodami informującymi o aktywności/uśpieniu, dwie kolejne diody przypisano do wejściom, które wybieramy stosownym niewielkim przyciskiem a temat guzikologi zamyka kolejny odpowiedzialny za iluminację VU-meterów. Płyta górna to elegancko ponacinany projekt znany już z 509-ki. Ściana tylna jest tyko potwierdzeniem firmowego minimalizmu. W jej centrum znajdziemy jedynie arę terminali RCA i XLR przedzielonych zaciskiem uziemienia a poniżej nich gniazdo zasilania. Okupujące obie flanki masywne terminale głośnikowe są pojedyncze. Z ponadnormatywnych dodatków wypada wspomnieć o magistrali sterowania, przełączniku trybu pracy wzmacniacza i fazy na XLR-ach.
Zaglądając do trzewi widać, że żarty się skończyły i próżno szukać tam audiofilskiego powietrza. Zamiast tego mamy 1 250VA trafo El nieopodal którego ulokowano baterię czterech kondensatorów o pojemności 20 000μF każdy. Tranzystorowy stopień wyjściowy jest zdolny oddać 2 x 150W przy 8Ω i 2 x 300 W przy 4Ω obciążeniu a po przełączeniu w tryb mono 600W przy 8Ω, z których pierwsze 12 W jest w klasie A. Cała elektronika zamocowana jest na wewnętrznej ramie umieszczonej wewnątrz masywnej obudowy, która z kolei spoczywa na czterech żeliwnych nóżkach.

O ile wspominaną 509-kę z powodzeniem można było porównać do niezwykle precyzyjnej aparatury studyjno – laboratoryjnej, dzięki której usłyszymy rodzaj wełny z jakiej wykonano szal wokalistki udzielającej się w chórkach, o tyle tytułowy duet ową wyśrubowaną analityczność przyobleka w adekwatne do swojej postury i flagowości wyrafinowanie oraz dostojeństwo. Oferowany przez topowe Luxmany dźwięk jest urzekający, uzależniający – organiczny i homogeniczny. Jest ponadto w sposób oczywisty osadzony w doskonale nam znanej estetyce byłego redakcyjnego wzmacniacza Reimyo KAP – 777 i referencyjnego przedwzmacniacza Robert Koda Takumi K-15. Mamy zatem obezwładniającą i przykuwającą na długie godziny do fotela muzykalność przy jednoczesnym braku utraty jakichkolwiek detali, czy niuansów i to nawet podczas wieczorno-nocnych odsłuchów, przy dość ograniczonych poziomach głośności. I nie mówię w tym momencie o jakiś skompresowanych, pociągniętych loudnessem muzakach, lecz nagraniach z czasów, gdzie żeby zaistnieć trzeba było umieć grać i śpiewać. Dlatego też z niekłamaną przyjemnością raczyłem się swingującym albumem „Afro Bossa” Duke’a Ellingtona, czy nie mniej uroczym „Ella And Louis” Elli Fitzgerald i Louisa Armstronga, które japońska amplifikacja zagrała iście po mistrzowsku – bez zbędnej nerwowości i równie niepotrzebnej, akurat przy takim repertuarze, spektakularności. Luxmany skupiły się głownie na ukazaniu flow, odwzorowaniu klimatu tamtej epoki i swoistemu, wynikającemu z bezdyskusyjnej wirtuozerii niewymuszeniu. Znacie Państwo to wrażenie, gdy obserwujecie jakiegoś mistrza w konkretnej dziedzinie, który najbardziej karkołomne ewolucje wykonuje, przynajmniej pozornie, bez większego wysiłku, więc i Wam samym wydaje się, że to przecież nie może być coś trudnego. No to co? Mikrofon, albo trąbka w dłoń, ewentualnie miejsce przy fortepianie czeka i voilà. I…? Okazuje się, że owa łatwość jest właśnie li tylko pozorem, gdyż wynika z wielu lat ciężkiej pracy i wrodzonego talentu.
Wracając do meritum oferowany przez Luxmany dźwięk był niezwykle mocno osadzony w barwie, konsystencji a przy tym kontury poszczególnych instrumentów i źródeł pozornych wcale nie cierpiały na zbytnią zgrubność, czy rozedrganie. Były w pełni wyraźne i klarowne, po prostu, w sposób całkowicie oczywisty były – bez potrzeby podkreślania na każdym kroku swojej obecności. Dokładnie tak samo jak w życiu – patrzymy na coś i to coś widzimy, stwierdzając, iż ono po prostu jest i nie wpatrujemy się w każdą krawędź, płaszczyznę, czy załamanie. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by w dowolnej chwili skupić na owym czymś swoją uwagę i właśnie owe niuanse kontemplować. Z brzmieniem 900-ek jest dokładnie tak samo. W pierwszej kolejności asymilujemy ich przekaz jako nierozerwalną i oczywistą całość, a gdy tylko najdzie nas ochota bez najmniejszego trudu jesteśmy w stanie przejść z trybu syntezy do analizy i śledzić poczynania poszczególnych muzyków, propagację dźwięku pod sklepieniami sakralnych budowli i inne tego typu smaczki.
Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że 900-ki sprawdzą się tylko w takich wysublimowanych, niespiesznych klimatach, gdyż wystarczyła przesiadka na „Arcane Astral Aeons” Sirenii i „Ballistic, Sadistic” Annihilatora, by na własnych trzewiach przekonać się, iż deklarowany przez producenta współczynnik tłumienia wynoszący całkiem rozsądne 710 nie jest czczą przechwałką, lecz jedynie wskazówką iż nad czym, jak nad czym, ale nad kolumnami w stylu Dynaudio Confidence 60 M-900u jest w stanie z łatwością zapanować. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z wieloplanowymi prog-metalowymi epickimi pasażami, czy też piekielnie szybkimi i zajadle kąsającymi riffami próżno szukać utraty kontroli, bądź nawet najmniejszych oznak kompresji. Co ciekawe nawet przy niemalże koncertowych poziomach głośności równowaga tonalna cały czas pozostaje na niezmiennym poziomie – z lekko faworyzowaną średnicą i jej połączeniem z wyższym basem. Nie oznacza to bynajmniej wycofania wysokich tonów, bądź zmiękczenia dołu, lecz raczej czytelną deklarację własnej sygnatury. W końcu na tym poziomie można pozwolić sobie na grę w otwarte karty, tym bardziej, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zdecyduje się na zakup tzw. „dzielonki” za ponad 100 kPLN w ciemno, bądź li tylko na podstawie opinii osób trzecich, w tym naszych.
O kreowanej scenie z premedytacją do tej pory nie wspominałem, gdyż była ona w sposób oczywisty zależna od reprodukowanego materiału, więc przy kameralnych, studyjnych nagraniach potrafiła z powodzeniem zmieścić się w naszym blisko 40-metrowym OPOS-ie, za to wielka symfonika i koncertowe spektakle dla dziesiątek tysięcy rozentuzjazmowanych fanów z łatwością wykraczały nie tylko poza rozstaw kolumn, co i oktagonalny obrys ścian.
Podczas testów nie omieszkaliśmy również sprawdzić jak tytułowe Luxmany wypadają podczas solowych występów i o ile sygnaturze końcówki najbliżej do wypadkowego brzmienia japońskiego duetu, o tyle przedwzmacniacz nieco nas zaskoczył. Jednak po kolei – M-900u to bezdyskusyjny władca muzykalności i wynikającej ze świadomości własnej zajebistości dobrodusznej kontroli. On nic nie musi a jedynie może, a że może naprawdę dużo, to i tak właśnie gra – bezstresowo, bez limitów i zastanowienia z wrodzona wirtuozerią trafiając w każdą nutę i klimat nagrania. Krótko mówiąc nie sposób go nie kochać.
Z kolei C-900u, jak na high-endowe centrum sterowania przystało, jest przykładem transparentności i neutralności. Skoro ma jedynie kontrolować poziom głośności z wybranego przez użytkownika źródła to właśnie to robi. W dodatku robi to wybornie i o ile w większości przypadków spotykamy się z koniecznością kompromisu, czyli coś za coś, o tyle przy C-900u trudno mi się do czegokolwiek przyczepić, gdyż do M-900u pasuje jak ulał a i z innymi końcówkami z pewnością nie ograniczy ich możliwości. Nie limituje dynamiki, nie ogranicza rozdzielczości i co najważniejsze nie majstruje przy proporcjach dźwięku. Warto jednak mieć na uwadze iż nie jest to urządzenie mogące cokolwiek w naszym torze zamaskować, bądź wręcz naprawić. No chyba, że zastępuje jakiegoś przysłowiowego „muła bagiennego”, bądź anorektycznego suchotnika, to wtedy rzeczywiście tak – osiągnięta na drodze „transplantacji” poprawa i naprawa będzie ewidentna. Jeśli jednak do tej pory graliście Państwo z systemu opartego na wzajemnej kompensacji wad poszczególnych składowych i poprzez dołożenie przedwzmacniacza dalej chcecie podążać w tym kierunku, to pomyliście adres, bo 900-ka tego nie zrobi.

No to najwyższa pora na małe résumé. Z Audio Klanem, czyli z Siecią Salonów Top HiFi & Video Design współpracujemy od ponad sześciu lat i śmiem twierdzić, iż dzisiejszy, tytułowy duet śmiało mogę, całkowicie subiektywnie, uznać za nie tylko najlepsze, lecz również najbardziej uniwersalne wzmocnienie, jakie od ww. dystrybutora dane nam było testować. W dodatku, patrząc na stricte high-endowe realia relacja jakość/cena w przypadku obu Luxmanów utrzymuje się na iście dumpingowym poziomie i o ile tylko rozglądacie się Państwo za czymś z podobnego, bądź nawet wyższego, pułapu cenowego sugeruję czym prędzej umówić się na odsłuch C-900u & M-900u, bo bardzo możliwe, iż będzie to zarazem pierwszy, jak i ostatni z serii. Szalenie trudno bowiem obok tego dźwięku przejść obojętnie a jeszcze trudniej z niego dobrowolnie zrezygnować. Dlatego Państwu przekazuję moją osobistą rekomendację a sam wpisuję końcówkę M-900u na listę życzeń do Świętego Mikołaja.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– wzmacniacz zintegrowany: Accuphase E800
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Dynaudio Contour 60
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Ceny
Luxman C-900u: 58 999 PLN
Luxman M-900u: 58 999 PLN

Dane techniczne
Luxman C-900u
Czułość wejściowa: 255mV RCA, 255mV XLR
Impedancja wejściowa:43kΩ RCA, 86kΩ XLR
Impedancja wyjściowa:1V/90Ω, max. 11V RCA; 1V/180Ω, max. 22.5V XLR
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz (+0, -0.1dB)
5Hz – 120kHz (+0, -3.0dB)
Zniekształcenia THD: 0.009% (20Hz – 20kHz) RCA
0.005% (20Hz to 20kHz) XLR
Stosunek sygnał/szum: 123dB RCA, 126dB XLR
Regulacja głośności: LECUA1000
Regulacja tonów:
BASS: ±8dB @ 100Hz
TREBLE: ±8dB @ 10kHz
Pobór mocy: 42W; 2.2W (standby)
Wymiary (S x W x G): 440 x 130 x 430 mm
Waga: 19.7kg

Luxman M-900u
Moc wyjściowa: 2 x 150W/8Ω; 2 x 300 W/4Ω, 600W/8Ω (Mono)
Max. chwilowa moc wyjściowa:2 x 1,200W/1Ω; 2,400W/2Ω (Mono)
Czułość wejściowa: 1.24V/150W (8Ω) GAIN 29.0dB
Impedancja wejściowa: 51 kΩ RCA; 34 kΩ XLR
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz (+0, –0.1dB)
1Hz – 130kHz (+0, –3.0 dB)
Zniekształcenia THD: < 0.008% (1kHz/8Ω)
< 0.1% (20Hz – 20kHz/8Ω)
Stosunek sygnał/szum: 117dB
Transformator: 1,250VA typu EI
Współczynnik tłumienia: 710
Pobór mocy: 540W (max), 280W (bez sygnału), 1.0W (standby)
Wymiary (S x W x G): 440 x 224 x 485 mm
Waga: 48.0 kg

Pobierz jako PDF