1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Reportaże
  6. >
  7. MERGING + NADAC

MERGING + NADAC

Minione – środowe, trochę naznaczone pechem popołudnie (13.07.2016), dla mnie jako przedstawiciela braci przykładającej dużą uwagę do jakości odtwarzanego dźwięku było bardzo owocne w przemyślenia obrazujące mój nieco odmienny w stosunku do znajomych punkt widzenia pewnych około – dźwiękowych pojęć. Ta różnica teoretycznie jest pięknem samym w sobie, ale impreza uświadomiła mi, jak odległe są punkty odniesienia każdego z nas co do definiowania pewnych słyszanych zdarzeń sonicznych. I nie drążę tematu jedynie dla czystej złośliwości, tylko przywołuję problem na potrzeby uświadomienia sobie i Wam, dlaczego zdecydowana większość odwiedzających mnie gości tak kręciła nosem na temat stosunkowo niedawno recenzowanego na naszych łamach zestawu Gauder Akustik – Vitus Audio. Już wtedy miałem pewne podejrzenia, ale ostatnia popołudniowa konfrontacja postawiła przysłowiową kropkę nad „i” moich domysłów.   

Nie będę uskuteczniał wyliczanki sprzętowej, a już tym bardziej przywoływał jej wartości rynkowej, jednak chcąc nieco wprowadzić Was w ten środowy świat sprzętowy muszę zaznaczyć, że spośród tej, że tak żartobliwie powiem, sterty elektroniki grało dosłownie kilka komponentów. Które? Pierwsze z nich to tytułowy, najskromniejszy wizerunkowo i gabarytowo, czerpiący  swój rodowód z rynku „pro” pliko-grajek MERGING + NADAC. Ten posiłkujący się na przemian sygnałem dostarczanym skrętką z komputera i już konwencjonalnym przewodem cyfrowym z napędu niemieckiego Accustic Arts dzięki regulowanemu stopniowi wyjściowemu potrzebował jedynie końcówek mocy i kolumn. Tutaj setem wzmacniającym okazały się być monstrualne piece Soulution, a emiterami dźwięku Prince’y Hansen Audio.  O kabelkologii nawet nie wspominam, gdyż biorący w przedsięwzięciu panowie twierdzili, że to jest zbędnym blichtrem i nie wnosi nic pozytywnego do całości prezentacji. Ok. nie drążyłem tematu. A co w ogóle sprawdzaliśmy? Niestety, z racji, że ze sporych zapowiedzi roszadowych wyszły nici, wręcz zmusiłem organizatora do choćby zdawkowego sprawdzenia, jak spisuje się najważniejszy w NADAC-u protokół obróbki sygnału cyfrowego w stosunku do napędu CD. Oczywiście musiałem brać pod uwagę, że Nadac i źródło CD używały wewnętrznego z założenia dedykowanego dla NADAC-a przetwornika cyfrowo-analogowego, o dodatkowym kabelku dla AA już nie wspominając. Ale ok., lepiej tak, niż wyjazdowo – bezproduktywnie słuchać bardzo przypadkowej muzyki. Czyli, raz graliśmy z napędu CD podłączonego do bohatera pogadanki kablem AES/EBU, a raz sygnał pędził skrętką z laptopa. I co?

Nie wiem, jak to określić, ale przy szaleńczym aplauzie zgromadzonej publiczności dla NADAC-a, ja nie twierdząc, że było źle, ale tak na szybko w obcym zestawieniu znalazłem co najmniej kilka spornych i dalekich od mojego wzorca rozdzielczości problemów. Jakie to były problemy? Niestety, to było wyjazdowe spotkanie z nieznanym mi sprzętem, dodatkowo pisząc na portalu nie chcę wywoływać zbędnej paniki, dlatego, jak to zwykle bywa, dyplomatycznie przemilczę aspekt czysto recenzencki tej prezentacji. Proszę jednak nie traktować moich sygnałów zbyt dosadnie. Taki rodzaj prezentacji dźwięku może się podobać, ale od pierwszej frazy nastawiony jest na przysłowiowe „łał”, co zapraszający mnie panowie wyraźnie aprobują, a ja dawno z tego wyrosłem. Ok. Naprawdę w skrócie oprę się o dosłownie trzy, no może cztery punkty. Pierwszym jest przesunięcie tonacji całej prezentacji do góry. Ewidentnie słychać było odchudzenie dolnego środka. W efekcie nie tylko głosy wokalistów, ale i towarzyszące im instrumentarium traciły na odpowiednim ciężarze. To zaś, natychmiast uwalniało orgię wyższej średnicy, której w sukurs szła góra i niestety bardzo żylasty najniższy bas. Oczywiście powyższy efekt pozornie zwiększał uczucie słyszenia większego pakietu informacji i przyspieszenia dźwięku, ale był nad wyraz natarczywy i na dłuższą metę męczący. Pomijając już fakt, że to nie jest droga do uzyskania większej rozdzielczości. To jest zwykłe rozjaśnienie. Paradoksem dla zaistniałej sytuacji pozornego zwiększenia informacji w środku i górze jest ich utrata w innych ważnych dla wielu instrumentów rejonach częstotliwościowych. Przykład? Pierwszy z brzegu saksofon. Gdy generował go napęd AA, raz – wyraźnie słychać było niedużą kubaturę pomieszczenia sesji nagraniowej, a dwa – to był namacalnie i precyzyjnie usytuowany instrument, generujący dźwięk drewnianym stroikiem oddającym odbite od nisko zawieszonego sufitu echo. Tymczasem NADAC rozdmuchał go na całe pomieszczenie gubiąc gdzieś po drodze właściwą mu matowość i pewną chropowatość będąca pochodną, natywną cechą drewnianego stroika. Pozostała jedynie wypełniająca całą scenę poświata. Chyba nie muszę wspominać o takich drobnostkach, jak nagła utrata namacalności, ogniskowania źródeł pozornych i ewidentnego pozycjonowania ich w wektorze głębokości. Rozdmuchanie spowodowało ewidentne wyrównanie wolumenu brzmienia głęboko posadowionego przez realizatora dźwięku saksofonu do śpiewającego swój tekst stojącego z przodu wokalisty. Zrobiła się idealnie równa ściana dźwięku. Według mnie to nie jest droga do realizmu, gdyż każde źródło ma swój czas ataku i wybrzmienia, a nie jak w wojsku gra pod linijkę. Dalej? Zwykłe talerze. AA informował mnie, że perkusista wali w nie drewnianą pałką, nie zapominając przy tym pokazać, że same blachy mają swoją grubość i masę. NADAC wieść o rzeczonym drewnie zatajał, a talerze na potrzeby większej ilości mikro-informacji wykonywał ze sreberka do pakowania żywności. Na koniec przykład z kontrabasem. Niestety kolegom się podobał, jednak dla mnie był żylasty i sprawiał wrażenie, że w celu uniknięcia przypisanego temu instrumentowi lekkiego pogrubienia dźwięku otwór pudła rezonansowego zatkano przysłowiową skarpetką. To była karykatura tego instrumentu. Owszem, szybka, konturowa, tylko, że bez emocji. Mało tego, najlepsze w tym wszystkim było poszukiwanie w tym momencie basu w kontrabasie. I wiecie co? Znaleźli go, ale zniekształcony, bo generowany przez niewytrzymujący ilości decybeli sufit. A podobno to napęd CD swoją podbudową basową i wprowadzanym przez nią brudem wnosił zniekształcenia. Ja wiem co o tym myśleć. Jakie jest Wasze zdanie, to zależeć już będzie od repertuaru, osłuchania i  przede wszystkim osobistych preferencji. Na koniec, żeby dokładnie uświadomić Wam, że droga do poprawy tego co napisałem nie jest taka prosta, czyli cieplejsza reszta toru audio, przypomnę jeszcze raz: cały repertuar odsłuchiwany był na tym samym DAC-u i elektronice, a zmienną był jedynie protokół obrabiający zera i jedynki. Tak więc jeśli stracimy atrybuty saksofonu już na starcie, to żadne dociążenie nie doda nam drgającego drewna, bo najzwyczajniej w świecie w sygnale źródłowym już tego nie będzie. Ale jak powiedziałem, taka maniere wielu może się podobać, dlatego z tym nie walczę, a wspomniałem jedynie w kontekście zobrazowania różnego wartościowania prawdy w muzyce. Mam nadzieję, że zauważyliście, iż nie oceniam dźwięku globalnie – to było spotkanie wyjazdowe i tego nie robię. To był miting uświadamiający różnice w odtworzeniu dwóch sygnałów, co już bez najmniejszych problemów pozwala wysnuć może nie wiążące, ale przynajmniej wstępne wnioski. Puentą mojej wizyty w SoundClubie niech będzie fakt koleżeńskiej wymiany całkowicie odmiennych zdań, bez umawiania się na wieczorną ustawkę w parku. Rozstaliśmy się w pokojowym nastawieniu.  

Kończąc ten trochę podnoszący ciśnienie – przynajmniej niektórym – środowy epizod chcę podziękować właścicielom salonu za gościnę, a organizatorom całego spotkania za zaproszenie. Byłem, słyszałem i teraz wiem, w czym się różnimy i jak odległe są od siebie nasze muzyczne wzorce.

Jacek Pazio

Pobierz jako PDF