Rynek słuchawek wbrew temu, co może wydawać się sporej grupie audiofilów, jest zaskakująco łakomym kaskiem dla większości potentatów branży audio. Oczywiście nie ma się co łudzić i lepiej od razu zdać sobie sprawę, iż gro produkcji dedykowana jest wszelkiego rodzaju źródłom przenośnym, wśród których prym wiodą wszystko-mające smartfony. Jednak szczyt statystyk sprzedażowych okupują głównie niewielkie, a czasem wręcz miniaturowe nauszne lub dokanałowe, modele low-endowe stawiające raczej na zgrubne zaznajamianie użytkowników z reprodukowanym materiałem aniżeli maksymalnie wierne odtwarzanie muzyki. Na szczęście jest też pewien procent słuchaczy, który z różnych względów oczekuje oferty stawiającej na maksimum jakości dźwięku, a to wymusza na producentach poważne podejście do zagadnienia. I myliłby się ten, kto sądziłby, iż karty w tym kawałku toru już dawno zostały rozdane, ponieważ oprócz starych wyjadaczy i sporej ilości stosunkowo młodych, lecz dobrze rozpoznawalnych dalekowschodnich marek co jakiś czas pojawiają się nowe, małe, ale dobrze rokujące manufaktury. Takim przykładem jest właśnie rumuński Meze Headphones będący producentem przedmiotu niniejszego testu – słuchawek 99 Classics Gold.
Dzisiejszy bohater w swych założeniach ma sprostać dwóm zadaniom. Jakim? W obecnych nastawionych na chęć posiadania czegoś nietuzinkowego czasach to przecież jasne. Oprócz generowania wysokiej klasy dźwięku, musi spełniać wymogi dobra luksusowego, co biorąc pod uwagę użyty do wykonania muszli materiał (drewno orzecha) w tym przypadku bezpośrednio wpływa również na same wartości soniczne. Ważną kwestią organoleptyczną opisywanego produktu jest unikanie zatracenia wyrazistości zastosowanego naturalnego drewna, czyli zachowanie jego unikalnego rysunku, połączone z bardzo delikatnym potraktowaniem go podkreślającą piękno matki natury warstwą lakieru. To nie ma być błyszcząca komercyjną sztucznością landrynka, tylko ubrane w wysmakowane dodatki naturalny drzewiec. Koniec, kropka. Projekt plastyczny opiera się na ciepłym, czekoladowym brązie drewna orzechowego użytego do wykonania muszli okalających przetworniki, na których zamontowano czarne stosunkowo niewielkie, a przez to niemęczące przy dłuższych odsłuchach pady ze sztucznej skóry, czerni opierającego się na głowie pasa i cienkich, spinających oba nauszniki pałąków, jak również złota detali zespalających poszczególne podzespoły. Jednym słowem „maestria” design’u. Kończąc akapit poświęcony walorom estetycznym należy również wspomnieć, iż oprócz standardowego, zewnętrznego kartonu transportowego 99-ki dostarczane są dodatkowo w estetycznym, zamykanym suwakiem etui, w którym znajdziemy dwie długości okablowania. Krótsze z regulacją głośności dedykowane użytkownikom smartfonów, oraz dłuższe przeznaczone do odsłuchów w warunkach domowych, gdy podpinając się do stacjonarnego wzmacniacza chcemy wygodnie rozsiąść się w fotelu. Jak widać pełna dbałość o potrzeby klienta. Brawo.
Na wstępie przypomnę, iż podczas kreślenia obserwacji testowych podobnych do dzisiejszego produktów oprócz przywoływania na myśl nieco wcześniejszych zmagań z konkurencją posiłkuję się dodatkowo bezpośrednią konfrontacją z posiadanymi Sennheiserami HD 600. To konstrukcje ogólnie znane i sądzę, że zdecydowana większość słuchawkowców kojarzy ich sposób grania, co z dużą dozą prawdopodobieństwa daje im pewien dodatkowy punkt odniesienia. Biorąc dyżurne „Sennki” za punkt startu przejście z dość analitycznych HD 600 na Meze 99 skutkuje natychmiastową zmianą projekcji pasma przenoszenia w zakresie masy, jak również rozdzielczości górnych rejestrów. Nie odbywa się to kosztem zamulenia, ani rozjaśnienia, tylko w gratisie do dobrego wypełnienia niskich rejestrów dostajemy dodatkową dawkę ilości informacji na górze, a to w prostej linii stawia testowany produkt na staży wyrównania balansu pomiędzy otwartością i ciężarem generowanych dźwięków. Co ważne, wspomniana podbudowa przekazu muzycznego nie wpływa negatywnie na kolorową, ale nie przegrzaną średnicę, unikając takich niechcianych artefaktów, jak zmiana tonacji wokalistyki męskiej z tenoru na bas. Dobrym przykładem takiego zachowania była sesja płytowa Johna Pottera z repertuarem Monteverdiego, która przy bardzo dobrym dociążeniu dźwięku barkowego klarnetu basowego uniknęła mutacji głosu artysty, pozwalając pozostać mu w znanej mi z wcześniejszych odtworzeń tonacji śpiewu. Idąc dalej tropem tego krążka śmiało mogę powiedzieć, że dzięki fantastycznej rozdzielczości również kubatura goszczącego projekt muzyczny obiektu sakralnego zdawała się nieco lepiej niż z HD600 oddawać odbite od ścian i sufitu pogłosy, jednak bez ich sztucznego podbijania, co podczas majstrowania w górnych rejestrach przez niektóre komponenty audio często się zdarza. Tutaj mamy jedynie więcej oddechu w muzyce, co bezpośrednio sprawia, że ilość ważnych dla ucha melomana niuansów brzmieniowych jest na zdecydowanie wyższym poziomie ilościowym i jakościowym. Nie powiem, byłem bardzo pozytywnie tym faktem zaintrygowany. Kolejnym wydawałoby się naturalnym krokiem recenzenckim była przesiadka na frazy muzyki jazzowej, którą reprezentowało nasze rodzime trio Marcina Wasilewskiego z gościnnym udziałem Joakima Mildera na saksofonie. Ten krążek miał dwa zadania. Pokazać jakość, ciężar i długość wybrzmiewania blach perkusisty, jak również czytelność kontrabasu po przesunięciu środka ciężkości generowanego przez testowane słuchawki dźwięku. Od razu uspokajam, że wspomniane „nadmuchane skrzypce” nie zgłaszały zarzutów co do równouprawnienia w spektaklu muzycznym tak strun, jaki i pudła rezonansowego, a przeszkadzajki bębniarza bez problemów dawały upust swej świetlistości, przy dobrym oddaniu swej masy. Na koniec przywołam jeszcze ciekawy sparing z muzyką grupy Sons of Kemet z wydanego przez oficynę Naim Label krążka „Burn”. Dość mocne przedmieścia free-jazzu okraszone ciężkim brzmieniem solidnej dawki bębnów i sporej ilości nisko grających dęciaków dzięki rumuńskim słuchawkom bez najmniejszych problemów przekazały mi fundowany przez wspomniany zespół pakiet emocji. Ważnym elementem tego krążka było fantastyczne radzenie sobie 99-ek z najniższymi rejestrami, unikając w tym zakresie jakiejkolwiek uśredniającej przekaz spowodowanej rachitycznością driverów kompresji. To była nieokiełznana najmniejszymi ograniczeniami sonicznymi feeria soczystych, a przez to bardzo mocno wbijających się w pamięć słuchacza dźwięków. Sądzę, iż największą wartością tego podejścia była właśnie ich solidna, ale bez efektu jednolitej papki masa dźwięku. Niestety podczas przełączenia kontrolnego nieco zwiewniej grające Senheisery nie dały mi już takiej dawki adrenaliny. Jednak nie spisywałbym Niemców na banicję, gdyż pomiędzy nimi, a testowaną dzisiaj konstrukcją jest ponad dekada rozwoju technologicznego, co zdroworozsądkowo rzecz rozpatrując całkowicie usprawiedliwia zaistniałą sytuację. Jak wspomniałem na wstępie, używam ich jako pewnego w miarę rozpoznawalnego dla wielu użytkowników słuchawek punktu odniesienia, a nie jako pełnoprawnego sparingpartnera i nic więcej. Puentując całość dzisiejszego spotkania chciałbym pogratulować konstruktorowi utrzymania stosunkowo niskiej ceny rynkowej za uzyskany dźwięk, mając przy tym nadzieję, że kolejny produkt z jego stajni nie będzie jedynie odcinaniem kuponów, lecz przy ewentualnym, czasem nieuniknionym wzroście ceny konsekwentnym progresem jakościowym.
Jak widać na załączonych fotografiach, do tego testu posłużył mi włoski wzmacniacz zintegrowany Pathos ClassicRemix. To oczywiście nieco zmienia bezpośrednie przełożenie dzisiejszego spotkania do wcześniejszych testów, gdyż tamte dotyczyły pełnych firmowych setów słuchawek z dedykowanymi wzmacniaczami. Jednak użycie w każdym z nich jako punktu odniesienia nauszników naszych zachodnich sąsiadów powinno nieco ułatwić proces wyciągania wniosków. Ponadto nie muszę chyba przypominać, iż tylko rzucenie rękawicy i sparing na własnym podwórku pozwoli podjąć ostateczną decyzję zakupową. Jeśli jednak szukacie słuchawek z dobrym ciężarem dolnych rejestrów, bez ich szkodliwych działań w środku pasma, a przy tym prezentujących doskonalą rozdzielczość, powinniście zapoznać się z dzisiejszą propozycją z Rumunii. Wierzę, że Meze 99 Classics Gold spełnią Wasze oczekiwania.
Jacek Pazio
Producent: Meze Headphones
Cena: 309 € (darmowa wysyłka do Polski)
Dane techniczne:
Średnica przetworników: 40 mm
Pasmo przenoszenia 15 Hz – 25 kHz
Skuteczność: 103dB @ 1KHz, 1mW
Impedancja: 32 Ω
Moc wejściowa: 30 mW
Maksymalna moc wejściowa: 50 mW
Waga: 290 g
Przewód: Odłączny, OFC w koszulce z Kevlaru OFC
Wtyczka: 3.5 mm pozłacana
Muszle: drewno orzecha
System wykorzystywany w teście:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– DAC Norma Audio Electronics HS-DA1
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI” , MUSIC TOOLS
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA