1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Ming Da MC368-B5

Ming Da MC368-B5

Opinia 1

Od moich wcześniejszych testów przystępnych cenowo modeli MC34-A i MC300-ASE upłynęły blisko dwa lata i z radością mogę stwierdzić, że inżynierowie z chińskiej fabryki Ming Da przez ten czas nie próżnowali. Dzięki temu bez najmniejszych skrupułów i poczucia ponownego wchodzenia do tej samej wody mogłem umówić się na dostawę najdroższego (przynajmniej na razie) na naszym rynku przedstawiciela tej azjatyckiej marki – integry MC368-B5. Oczywiście po cichu liczę, że w Polsce w końcu przyjdzie koniunktura na np. monobloki oparte o lampy 845B a nawet 70kg. monstra z parą 212-ek na kanał w stylu MC998 i wtedy będziemy mogli z pełnym przekonaniem mówić o chińskim High-Endzie. Jednak nie ma co marudzić, gdyż będący bohaterem niniejszej recenzji wzmacniacz nie ma się czego wstydzić a nawet może być rozważany jako równoprawny konkurent zdecydowanie bardziej utytułowanych i przez to oczywiście kilkukrotnie droższych produktów „europejskich” marek.

Standardowo, przynajmniej jak dla tego producenta, wzmacniacz dostarczony został w solidnym podwójnym kartonie i wewnętrznej, szczelnej i idealnie dopasowanej do bryły urządzenia piankowej kapsule. W dodatku wszystkie lampy znajdowały się na swoich miejscach i po zwyczajowym ich dociśnięciu urządzenie było gotowe do eksploatacji. Prawdziwy plug&play i nawet całkowicie nieobeznany z techniką lampową laik nie powinien mieć problemu z uruchomieniem MC368-B5 (swoją drogą nad nazwami mogliby trochę popracować). Brawo! Jeśli dodamy do tego pancernie wykonanego (przyciski ze sporych kulek łożyskowych) pilota umożliwiającego regulację głośności i całkowite wyciszenie (Mute) to również pod względem podstawowej, codziennej ergonomii trudno będzie cokolwiek chińskiej integrze zarzucić.
Od strony wizualnej Ming Da prezentuje się całkiem elegancko a biorąc pod uwagę kraj pochodzenia warto podkreślić nawet pewną surowość i skromność designu. Nie znajdziemy tutaj kapiących złoceniami i chromem detali, próżno szukać oślepiających i tak popularnych w Azji błękitnych diod. Króluje za to ład i harmonia. Bryła wzmacniacza ma łagodnie zaokrąglone narożniki nadające całości pewnego spokoju, w tym samym klimacie utrzymany został również front, na którym pomiędzy okrągłymi gałkami regulacji głośności (lewa) i selektora wejść (prawa) umieszczono dwa delikatnie podświetlane okrągłe okienka ze wskaźnikami wysterowania – tzw. VU-metterami.
Płyta górna, a więc płaszczyzna z reguły najbardziej interesująca w tego typu konstrukcjach nie rozczarowuje. Oprócz czterech solidnych prostopadłościennych kubków kryjących transformatory i rozdzielającego je równego rządku czterech imponujących kondensatorów Philipsa oczywiście nie mogło zabraknąć najważniejszego – lamp. Tym razem producent zdecydował się na zdobywające coraz większą popularność lampy KT120, których dostarczona przez TUNG-SOL’a kwadra zapewnia 2 x 110W w trybie ultralinearnym i 2 x 50W w trybie triodowym. Dodatkowo pamiętano również o parze charakterystycznych dla tego producenta „cebulek” 6SN7 Jinvanii i parze 6SL7 TUNG-SOL’i. W ramach zabezpieczenia, zarówno podczas transportu, jak i codziennego użytkowania lampy ukryto pod estetyczną, wykonaną z płatów przydymianego akrylu klatką mocowaną do korpusu wzmacniacza za pomocą rozporowych bananków. Dzięki temu nawet podczas odsłuchów z założoną osłoną straty natury wizualnej są stosunkowo niewielkie a kręcąca się w pobliżu małoletnia i nad wyraz ciekawska dzieciarnia, oraz udomowione czworonogi bezpieczne.
Ponieważ MC368-B5 został przystosowany do pracy w roli końcówki mocy na tylnej ścianie sekcję wejść rozpoczyna para gniazd RCA umożliwiających pominięcie sekcji przedwzmacniacza, oraz dedykowany hebelkowy przełącznik trybu pracy (końcówka mocy / integra). Dalej jest już „ normalnie” – trzy pary solidnych gniazd RCA, głośnikowe odczepy dla impedancji 4 i 8 Ω, oraz zintegrowane z bezpiecznikiem sieciowe gniazdo IEC.
Wiwisekcji trzewi nie przeprowadzaliśmy, lecz dla dociekliwych purystów mamy dwie dobre wiadomości. Pierwsza jest taka, że wewnątrz solidnej obudowy kryje się klasyczny układ montowany na tzw. pająka a ewentualną regulację biasu należy wykonywać manualnie (podobno autobias ma degradujący wpływ na brzmienie końcowe).

Niezależnie od aspiracji producentów chińskiej integrze przyszło się zmierzyć w moim systemie ze wspomnieniami pozostawionymi przez dwie inkarnacje Ayona Spirit 3 opartych na lampach KT88 i KT150. Krótko mówiąc o taryfie ulgowej mowy być nie mogło a biorąc dość symboliczną (ok.3 kPLN – 12 999 vs 15 900) różnicę w cenach atmosfera była lekko napięta.
Po standardowej, kilkudziesięciogodzinnej rozgrzewce (nie mieliśmy pewności co do przebiegu dostarczonego egzemplarza) przystąpiłem do wstępnych odsłuchów. W trybie triodowym jeszcze ciepły album „9 Dead Alive” Rodrigo y Gabriela czarował niuansami. Każde trącenie strun, praca ręki na gryfie, czy uderzenie w pudło było oddane z właściwą temu duetowi natychmiastowością a i konturowości nie sposób było zarzucić czegoś więcej niż lekkiego pogrubienia. Jednak mając to szczęście bycia na widowni podczas warszawskiego koncertu R&G w warszawskiej Stodole poprzeczka, jeśli chodzi o dynamikę ustawiona była na tyle wysoko, iż domowy odsłuch pozostawił całkiem spory niedosyt. Zdecydowanie mniej mieszanych odczuć przyniosła reprodukcja „Holy Ghost” Marca Ford’a. Leniwie sączące się dźwięki wprost idealnie wpisywały się w spokojny charakter amplifikacji pozbawionej jakichkolwiek oznak nerwowości i ofensywności przypisywanych czasem konstrukcjom opartym na lampach z rodziny KT. Jednak dalej, po opuszczeniu „krainy łagodności” już nie było tak idyllicznie. Przygotowane na tę okazję zadziorne i niekiedy chropawe „Going to Hell” The Pretty Reckless czarowało nasyconą średnicą i lekko wycofanymi skrajami. Spontaniczność i łobuzerskość dały pierwszeństwo wysublimowaniu i elegancji. Ba, im dłużej słuchałem Ming Dy, tym częściej łapałem się na tym, że moje oczekiwania, co do spodziewanego w konkretnym momencie uderzenia „trochę” mijały się z tym, co akurat dobiegało z głośników. Wypadało, zatem jak najszybciej rozwiązać zaobserwowany problem, co akurat było dziecinnie proste, gdyż wystarczyło wyłączyć wzmacniacz, dać mu chwilkę przestygnąć i przełączyć w tryb ultralinearny.
Zanim jednak przejdę do relacji z dalszej części odsłuchów chciałbym w ramach małego podsumowania jedynie zaznaczyć, iż na tym etapie sparringu Ming Da uplasowała się pomiędzy Spiritem 3 z KT88 a jego najnowszą wersją z KT150, przy czym uczciwie musze przyznać, że starsza wersja Ayona zdecydowanie szybciej skapitulowała i została sporo z tyłu. Oczywiście biorę poprawkę na ulotność wspomnień, lecz zarówno posiadane notatki z wcześniejszych odsłuchów, jak i praktycznie niezmienny tor audio, w którym z nowych rzeczy pojawiło się jedynie ścienne gniazdo zasilające Furutech FT-SWS(R) i wymianie na Furutecha FP-3TS762 uległ przewód zasilający do listwy, umożliwiały mi na taki a nie inny układ w prywatnym rankingu trzech wspomnianych konstrukcji.

Nie zmieniając repertuaru i pozostając w kręgu wpływów zachrypniętej Taylor Momsen pozwoliłem sobie na małą powtórkę z rozrywki i ponownie odtworzyłem „Going to Hell”, który tym razem podziałał na mnie lepiej niż podwójne espresso. Już dźwięk szkolnego dzwonka z „Heaven Knows” postawił na nogi nie tylko mnie, ale i resztę domowników a marszowe tempo i dziecięce chórki stanowiły uroczy wstęp do gitarowych, poszarpanych riffów. Na Ming Dzie ten utwór zabrzmiał niczym „I Love Rock N Roll” Joan Jett And The Blackhearts – była moc, czuć było emocje a chęć wydarcia paszczy stawała się lekko nieznośna. Trzeba będzie poczekać aż rodzinka gdzieś wybędzie ;-) Potem poszło już z górki – w odtwarzaczu wylądował najpierw krążek „Empire Of The Undead” Gamma Ray z rewelacyjnym refrenem „Pale Rider’a”, melodyjnymi, gitarowymi pasażami (wielce udane partie Kaia Hansen’a, Henjo Richter’a i Dirka Schlächter’a) i masującymi trzewia popisami Michaela Ehré’a (perkusja). Ot kawał dobrego, lekko surowego metalu z opętańczym wyciem Kaia Hansena, który momentami potrafił również uderzyć w bardziej liryczną nutę. W ramach zakończenia eksploracji mrocznych klimatów sięgnąłem jeszcze po „Svantevit” Percival Schuttenbach, gdzie folkowo-metalowa kakofonia okazała się świetnym testem selektywności i kontroli nad sceną. Testem, który Ming Da przeszła bez trudu. Co prawda w porównaniu ze Spiritem na KT150 wysokie tony nie miały w sobie tyle spontaniczności i blasku, ale odrobinę mniejszą finezję na tego typu repertuarze spokojnie możemy przeboleć. Na zdecydowanie lżejszej i łatwiej przyswajalnej dla większości słuchaczy EP-ce „The Woman” Pylo MC368-B5 zaprezentował się równie przekonywująco. Delikatnie, przynajmniej po Lebenie CS-300F, średnica przysuwała wokalistę w kierunku słuchacza a zaprezentowane z rozmachem dalsze plany charakteryzowała całkiem dobra czytelność.
Czas jednak było wytoczyć ciężką artylerię i sprawdzić jak też ambitny Chińczyk radzi sobie z klasyką. Nie byłbym jednak sobą, gdybym i tutaj nie postanowił przemycić kilku mniej dystyngowanych dźwięków sięgając po … „Wagner Reloaded” Apocalypticy. Po delikatniejszym wstępie „Fight Against Monsters” z odpowiednio rozbudowanym instrumentarium i obfitującą w liczne skoki dynamiczne partyturą potrafiło w moim 20 metrowym pokoju dostarczyć naprawdę wstrząsających doznań. Próbę doprowadzenia wzmacniacza do przesterowania przerwałem z obawy o własny słuch i wielce prawdopodobną interwencję służb mundurowych. Kiedy poziomy głośności wróciły do akceptowalnych w większych skupiskach ludzkich uwagę zwracała nader realistycznie wykreowana scena, która delikatnym łukiem rozpoczynała się tuż za linią kolumn pozwalając tym samym na swobodniejszy oddech nie tylko zgromadzonym na niej muzykom, ale również słuchaczom. Dzięki temu nawet podczas tak spektakularnych utworów jak „Flying Dutchman” całości nie brakowało potęgi i spektakularności a jednocześnie uczestnicząc w odsłuchu oszczędzano nam zbytniej ekspansywności i próby przytłoczenia umowną „doniosłością dzieła”.
 
Ming Da MC368-B5 jest najlepszym przykładem na to jaki postęp i jak ciężka pracę wykonali chińscy producenci na przestrzeni ostatnich lat. Oferując na początku produkty w niemalże dumpingowo niskich cenach powoli, krok po kroku poznawali gusta i wymagania europejskiego klienta. Jednak bardzo szybko nauczyli się, że dostarczając jedynie „dawców narządów” do niemalże koniecznych modyfikacji pozwalających uwolnić drzemiący w ich wyrobach potencjał (złoty okres dla tzw. DIY) daleko nie zajadą. Obiekt niniejszego testu jest produktem nie tylko skończonym, ale również reprezentującym wysoką jakość brzmienia i jako taki odważnie nawiązującym współzawodnictwo z bardziej znanymi konkurentami. W związku z powyższym, jeśli tylko nie zależy Państwu na etykietce znanego, czy też modnego w danym sezonie producenta warto choć rzucić uchem na MC368-B5, która zarówno pod względem repertuarowym, jak i doboru dedykowanych zespołów głośnikowych da praktycznie wolną rękę.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Elektropunkt / MingDa.pl
Cena: 12 999 PLN

Dane techniczne:
Moc: 2 x 110W w trybie ultralinearnym, 2 x 50W w trybie triodowym
Dedykowane odczepy dla kolumn o impedancji:4Ω,8Ω
Zniekształcenia: ≤1%
Czułość: 99.7dB
Wejścia: 3 pary RCA dla integry, 1 para RCA bezpośredni na końcówkę mocy
Pasmo przenoszenia: 18Hz~55KHz
Czułość wejść: 200mv (integra), 1000mv (końcówka mocy)
Lampy: USA TUNG-SOL KT120 x 4,TUNG-SOL 6SL7 x 2, JINVINA 6SN7 x 2.
Wymiary (SxWxG): 46 x 20 x 33 cm.
Waga: 30KG.

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Transrotor MC Merlo Reference + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC; Phasemation EA-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra;
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Siltech Classic Anniversary SPX-800
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H

Opinia 2

Niestety czasy, gdy chiński wyrób kojarzony jest w większości przypadków z marną jakością jeszcze nie minęły, ale wśród nawałnicy niedoróbek daje się co jakiś czas wychwycić coś ciekawego, niosącego ze sobą duży bagaż przychylnych opinii klientów. Taki stan rzeczy odnosi się do całego przekroju gospodarki państwa środka, ale my z racji profilu portalu zajmujemy się jej najbardziej interesującym nas wycinkiem – komponentami audio. Głównym powodem tego stanu rzeczy jest dążenie do minimalizacji kosztów, jako pochodna potrzeb potencjalnego klienta, który często nie zdaje sobie sprawy, że na złe (bardzo tanie) produkty go nie stać – taniość produktu bardzo często okupiona jest przymusem dwukrotnego nabycia tegoż urządzenia, w czasie użytkowania jednej porządnej konstrukcji. Na szczęście coraz częściej idziemy po rozum do głowy i z daleka omijamy podobne „zonki”, poszukując ciekawych perełek, a jeśli nawet pomimo posiadanego potencjału nie do końca spełniają nasze oczekiwania, traktujemy je jako dawców organów. A, że rynek na takie podejście szybko reaguje, to wchodząc na jakiekolwiek forum o tematyce audio, znajdziemy całe sztaby domorosłych konstruktorów, oferujących usługi wyciskania nirwany z takich konstrukcji. Jest to jakiś sposób na zaoszczędzenie kilku „dudków”, choć nie zawsze efekt końcowy jest tego wart. Chińczycy zauważywszy tę rozszerzającą się tendencję, w odzewie dość szybko zaczęli produkować zdecydowanie lepiej grające, ale nadal dość tanie konstrukcje startowe, jednak aby nie pchać klientów w ręce „hochsztaplerów garażowych”, rozszerzają serie w górę cennika, przynosząc tym zdecydowany progres w jakości dźwięku. I muszę powiedzieć, że obserwując z boku popularne serwisy internetowe, chyba to chwyciło, gdyż ilość wątków o przeróbkach nowiutkich urządzeń jest jak na lekarstwo. I dobrze.

Taką, posiadającą dłuższą listę w cenniku jest firma – bohaterka dzisiejszego testu. Pierwszy szlif w działce odtwarzania dźwięku pozwala złapać przy budżetowych jak na europejskie ceny konstrukcjach i pnąc się w wyższe partie stanu posiadania banknotów Narodowego Banku Polskiego, z bardzo dobrym stosunkiem jakość-cena zbliżamy się do złapania króliczka. Nigdy nie miałem okazji na dłuższy kontakt z tą marką, ba powiem nawet, że słuchałem produktu z tej stajni tylko raz i to przez kilkadziesiąt minut, dlatego nie jestem w stanie ocenić zachodzących zmian wraz ze zwiększeniem budżetu. W tym temacie nie pomogę, ale jedno mogę zrobić na pewno, sprawdzić jak wypada bardzo droga – jak na chiński wyrób integra, w porównaniu do posiadanego zestawu z Japonii. W związku z powyższym  przedstawiam Państwu lampowy wzmacniacz zintegrowany manufaktury Ming Da model MC 368-B5.

 

Podwójny rząd lamp i zdublowana bateria traf, wymusiły na konstruktorach wzmacniacza przy typowej dla urządzeń audio szerokości nieco większą głębokość. Obudowa skrywająca układy elektryczne to dość płaska ok. 10-cio centymetrowa platforma z mocno zaokrąglonymi narożnikami przypominającymi wyroby austriackiego Ayona – ale tylko w ogólnym zarysie. Wspomniane dwa szeregi baniek próżniowych osadzono w przedniej części, a dla uatrakcyjnienia projektu plastycznego i spełnienia wymogów kochanej Unii Europejskiej, osłonięto je ażurowym domkiem z barwionej na brązowo pleksi. Wygląda to zadziwiająco dobrze. Tylna część integry dźwiga cztery prostopadłościenne puszki transformatorów i pomiędzy nimi również cztery mniejsze walce z kondensatorami – wszystko w kolorze czerni. Front dość spokojny wizualnie otrzymał dwa okrągłe wskaźniki wysterowania w centralnej części i na prawej i lewej flance stosowne, obsługujące -z lewej głośność, a z prawej selektor wejść – opisane pokrętła. Plecy jak na konstrukcję lampową, proponują dwa odczepy dla kolumn o cztero i ośmio omowej impedancji, trzy wejścia liniowe, jedno wejście bezpośrednio na końcówkę mocy, przełącznik końcówka/integra i gniazdo IEC. Na lewym boku w tylnej jego części zlokalizowano włącznik główny, a bliżej przedniej ścianki hebelkowy przełącznik układu triodowego i ultra-linearnego – zwiększając tym posunięciem uniwersalność testowanego MC 368-B5. Próbując jednym zdaniem opisać efekt pracy projektantów, stwierdzam z całą stanowczością, że umiejętnie odeszli od hołubionego przez ich rodaków efekciarstwa i miszmaszu kolorystycznego, na rzecz spokoju i wyrafinowania. Brawo.

Z uwagi na podwójną funkcjonalność dostarczonego wzmacniacza, pierwsze kroki skierowałem ku wzmocnieniu triodowemu, gdyż większość podejść z podobnymi konstrukcjami dawało bardziej zadowalające mnie rezultaty, mimo utraty szybkości i ostrości konturu. Po prostu były na tyle mało inwazyjne, że wolałem więcej koloru i czaru, niż prostolinijnego grania. Ale to mój punkt widzenia i nie każdy musi się z tym zgadzać. Tymczasem MC 368-B5 w moim systemie zdecydowanie lepiej wypadał w funkcji wzmocnienia ultra-linearnego. Dlaczego tak się działo nie wiem i nie będę tego roztrząsał, gdyż producent po to zaaplikował dwie możliwości, by korzystać z tej optymalnej, co w celach testowych uczyniłem. Zanim zacznę wgłębianie się w sposób prezentacji materiału muzycznego, wspomnę o niezbędnej, co najmniej godzinnej rozgrzewce, aby dźwięk dostał swobody i eteryczności. Nie chcę tym samym powiedzieć, że zimny wzmacniacz jest martwy emocjonalnie, ale czuć lekką matowość dobiegających do uszu słuchacza dźwięków, a wiedząc, że to jest przejściowe, mimochodem czekamy na pełnię możliwości. Dlatego zawsze dawałem mu godzinkę grania w tle, bez napinania na wnioski. A gdy doszło do przelania ich na klawiaturę komputera, były bardzo dziwne. W swej karierze audiofila słuchałem wiele rodzajów wzmocnień opartych o szklane bańki, ale podobnego sznytu jeszcze nie spotkałem. Być może za mało słyszałem – nie wiem, może, ale testowałem już lampki grające jak tranzystor, lukrujące każdy rodzaj muzyki jaki włożymy do napędu – lekko go uśredniając, a także mocno nasycone przy nieprzeciętnej rozdzielczości. Tymczasem  w tym przypadku mamy coś diametralnie innego, co mimo pewnego jak na moje standardy nie do końca akceptowalnego rysu całości dźwięku, przykuło mnie do fotela na długi czas. Jak wspominałem zaraz po włączeniu urządzenia odczuwamy lekkie zmatowienie, które ustępuje po dojściu do optimum temperaturowego. Ale proszę nie oczekiwać, że nagle z Ming Dy zrobi się demon rozdzielczości. To będzie swobodniejsze granie, ale w domenie lampowej, a przy tym dziwnie fajnie twarde, lecz dalekie od chłodu. Nie wiem jak to opisać, żeby nie zatracić tej zaskakującej cechy urządzenia, dlatego postaram się oprzeć moje dywagacje o najbardziej pokazujący to zjawisko krążek.

Przesłuchawszy kilkanaście płyt, miałem sporo spostrzeżeń zarówno pozytywnych, jak i lekko czepialskich. Jakich? O tym za chwilę. Jednak gdy do napędu odtwarzacza kompaktowego włożyłem mający premierę w zeszłym roku krążek Chrisa Pottera (saksofon i klarnet) pt. „The Sirens”, nic nie zapowiadało nadejścia sporej zmiany w postrzeganiu konstrukcji z Chin. Do tej pory jawił się bowiem jako typowy przedstawiciel techniki lampowej z całym jej bagażem zalet i wad. Mocnym argumentem „za” była ogólna jakość oferowanego dźwięku przy żądanej zań cenie, co powinno usatysfakcjonować wielu potencjalnych nabywców, tymczasem ja liczyłem na jakiś malutki promyk inności od pozostałej braci z bańkami próżniowymi na pokładzie. Coś, co mógłbym zapamiętać jako wyróżnik z setek podobnych konstrukcji i z nieukrywanym zadowoleniem, że znalazłem punkt „G” bohatera testu. Gdy płyta z dużą dozą przyjemności kręciła się w napędzie, nadszedł utwór, gdzie główne skrzypce dzierżyły: saksofon tenorowy i kontrabas, przy akompaniamencie fortepianu z perkusją. Przyznam szczerze, że nie słyszałem tak twardo grającego lampiaka, ba powiem więcej, tak twardy dźwięk słyszałem tylko raz i to z mocnego tranzystora – Vitus RI 100. Ming Da mimo swojej podejrzewanej o ocieplanie i podbarwianie konstrukcji, idealnie pokazywała z czego zrobiony jest stroik saksofonu i jak grube i twarde mogą być struny kontrabasu. Ten track jest wolno snującą się opowieścią, która pozwala bez najmniejszych problemów zdiagnozować te aspekty, a gdy już je wyłuskałem, pozwoliłem sobie na kilkukrotny „replay”. Dalsza część odsłuchów była konsekwencją wspomnianych zalet, klarując ostateczny pogląd na możliwości wzmacniacza z Chin. Trzeba oddać honor inżynierom za bardzo dobre pozycjonowanie muzyków, ich separację i rozmiar zarezerwowanej dla nich sceny.  Przyglądając się poszczególnym pasmom, rzekłbym, że nie odstają od ogólnie utartych kanonów grania z lampy. Niezbyt nisko schodzący, za to bardzo szybki i czytelny bas, a i co bardzo dziwne zmniejszenie mocy przy pracy triodowej, nie wpływało na pogrubienie i nasycenie tej częstotliwości, co zwykle ma miejsce. Tutaj zanotowałem brak idących w pozytywne odczucia zmian, dlatego odpuściłem proces drążenia tematu, na korzyść cyzelowania tego co dobre. Przy wydawałoby się typowej specyfice dolnego zakresu (oczywiście to nie jest regułą), górne rejestry również podążały utartą dla większości drogą. Na początku wspominałem o otwieraniu się dźwięku wraz z rozgrzewaniem konstrukcji, ale zaznaczyłem również, że mistrzem ostrego cięcia tez nie będzie. Przekaz muzyczny jest otwarty i czytelny, jednak z lekkim nalotem w porównaniu do używanej przeze mnie końcówki tranzystorowej, którą kilka podobnych konstrukcji jak tytułowy Chińczyk próbowało już naśladować. W tym wypadku mamy bardzo dobre lampowe granie za uczciwą cenę, która byłaby zdecydowanie wyższa z europejskim logo na froncie.

Szczerze przyznam, że nie pałam zbyt gorącą miłością do chińskich wyrobów, co prawdopodobnie jest pokłosiem doświadczeń z dziedziny, która pozwala mi egzystować (nie audio). Jednak coraz częściej pojawiające się dobre produkty, jak Ming Da na naszym rynku, przywracają mi wiarę w potencjał tamtej gospodarki. Sadzę, że nie jest to kwestia braku kompetencji, czy umiejętności, tylko uczciwego podejścia do klienta, proponując dobry wyrób za trochę wyższą niż ogólnie przyjęta dla tamtego regionu cenę. Jeśli przy zakładanej jakości końcowej produktu inżynier z Chin będzie miał optymalnie ustawiony, nie na maksymalny zysk budżet, skonstruuje coś tak nietuzinkowego jak MD. To tylko kwestia planowanych zysków, które odpowiednio wyważone, pozwolą przekonać do siebie potencjalnych klientów, ugruntowując postrzeganie marki na rynku światowym. Tytułowy wzmacniacz zintegrowany jest dobrym produktem, który przy odrobinie trudu w znalezieniu optymalnej reszty toru, odpłaci nam zadowoleniem na długie lata. Proszę pamiętać, że MC 368-B5 stoczył trochę nierówną walkę moim zestawem – nie ta liga, ale nokautu nie było i powiem więcej, dla mnie ma w sobie to coś, co może postawić przysłowiową kropkę nad „i” podczas decyzji zakupowej. Jeśli miałbym określić profil potencjalnego nabywcy, rzekłbym, że musi być sfokusowany w swych poszukiwaniach na szklane bańki, gdyż tego sznytu się nie pozbędzie. Oczywiście zaznaczam, że to nie jest żadna wada, tylko inwentarz, jaki ze sobą niesie, który umiejętnie wykorzystany, pozwoli zatracić się w dobiegającej z kolumn muzyce. Gdyby jednak mojej rady oczekiwał neutralny poszukiwacz nirwany, to w stronę dzisiejszego wzmaka swoje kroki powinien skierować audiofil cierpiący na „wrzask” lub zbytnie pogrubienie w dolnych rejestrach posiadanego systemu. Poczciwa Ming Da uspokoi przekaz, dodając odpowiednią dawkę pastelu i gładkości, dyscyplinując przy tym rozhulałe snujące się po kątach basisko.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

Pobierz jako PDF