Jeśli ktoś nie miał jeszcze przyjemności odwiedzenia tej corocznej uczty dla audiofila i melomana, raczej nie jest w stanie wyobrazić sobie ogromu tego przedsięwzięcia. Dwie podwójne hale na parterze, dwa sporej wielkości atria i dwa dwupiętrowe ciągi mniejszych pokoi sprawiają, że aby choćby pobieżnie zawitać do każdego wystawcy, trzeba mocno się streszczać. Będąc już drugi raz i nauczony co prawda jednorazowym, ale jednak pewnym doświadczeniem, postanowiłem obrać jakąś sensowną strategię, wykorzystując pierwszy dzień na ogólne rozpoznanie materii (czwartek), by swe moce odsłuchowe skierować na piątek z możliwością lekkich korekt w sobotę. Oczywiście przez cały czas zastanawiałem się nad jakimś sensownym tematem lub strukturą tej rozprawki, ale im bardziej szedłem w las – czytaj zaznajamiałem się z dźwiękiem poszczególnych wystawców, tym bardziej skłaniałem się jedynie do opisania swoich wrażeń z pokoi, w których udało mi się spędzić w spokoju kilkanaście minut przy muzyce. Niestety rozgłos, jaki monachijskie targi zdążyły wypracować sobie na przestrzeni kilkunastu lat, nawet w dniu dla prasy nie gwarantuje błogiej ciszy kontemplacyjnej podczas zaznajamiania się z dźwiękową propozycją danego dystrybutora, czy producenta. Jednak jeśli jesteśmy cierpliwi, wszystko jest możliwe, czego dobrym przykładem jest kreślony właśnie tekst.
Na wstępie muszę przypomnieć starą prawdę, że każda wystawa – nawet tak znana – rządzi się swoimi prawami i przy lekturze dowolnej oceny osoby trzeciej (np. recenzenta), musimy brać poprawkę na zastany materiał muzyczny, nie zawsze idealne miejsce odsłuchowe, zmęczenie trzydniowym maratonem, czy tak prozaiczne zagadnienie, jak uprzedzenia owego słuchacza do pewnych rozwiązań konstrukcyjnych. Jednak z drugiej strony, jeśli ktoś na przestrzeni kilku przeczytanych recenzji zdążył się zapoznać z preferencjami danego osobnika, może liczyć na czytelność przekazu, co wydarzyło się na minionej imprezie. A działo się wiele. Zanim przejdę clou mojego streszczenia, muszę napomknąć, że tak jak drogie urządzenia audio, również świat analogu oszalał na punkcie rozmiaru i prawie każda licząca się marka musi mieć w swoim portfolio jakiś monstrualnie olbrzymi werk. To wyraźnie zaczyna przypominać pogoń za High Endem, ale gdy wzmacniacze i końcówki mocy można od biedy postawić na najprostszej separującej od podłogi granitowej płycie lub dedykowanej platformie, gramofon niestety w tej materii jest bardziej wymagającym elementem toru audio. Nie wiem jak to się skończy, ale jedno wiem na pewno, rozmiar w tym przypadku nie jest najważniejszy i jeśli nawet coś tak wymyślnego chwyta nas za oko, radzę sprawdzić na własnej skórze, czy przypadkiem nie jest to przerost formy nad treścią. Kolejnym hitem analogowych wytwórców jest Ilość ramion, która nie ogranicza się do w pełni wystarczającej liczby dwóch – mono, stereo – tylko osiąga ilość czterech rasowych samobieżnych dział. Ludzie mają problem zaopatrzyć się w dwa dobre rylce, a tu panowie konstruktorzy fundują nam fantastyczną skarbonkę. Ale co tam, nie będę się czepiał, gdyż nawet gdy sam takiej ilości nie potrzebuję i z pewnością nie kupię, to ktoś inny choćby dla błyśnięcia przed sąsiadami może zechcieć uzbroić się w ful wypas. Kto bogatemu zabroni. Kończąc ten przydługi wstęp, chcę zagaić jeszcze o innym szaleństwie. Mianowicie, jest spora grupa producentów, która jeśli nie jakością brzmienia, to przynajmniej dziwactwem wzorniczym chce zaistnieć w panteonie wyróżnionych. Początkowo zbierałem takie fotograficzne kwiatki do dzisiejszej relacji, ale nic sensownego z tego by nie wyniknęło, dlatego zarzuciłem ten pomysł, pozostawiając Was z prawie tysiącem zdjęć Marcina, na których bez najmniejszych problemów wyłapiecie wspominane przed momentem pokraczne produkty. Oczywiście czasem te szkarady nieźle grają, ale pęd ku rozpoznawalności za wszelką cenę, jakoś mnie nie przekonuje. Ok. Wystarczy tego lania wody. Zapraszam na przechadzkę po wystawie, okraszoną zdjęciami poszczególnych pokoi ze skrótowymi opisami zaznanych tam muzycznych doznań. A zaręczam, było bardzo ciekawie.
1. Tidal. Nie od dzisiaj wiadomo, że zastosowanie diamentowych przetworników na górze i środku przynosi wiele dobrego dla dźwięku. Tak też było i tym razem, fundując słuchaczom nieprzebraną ilość informacji w fantastycznej jakości, czyli bez najmniejszych oznak natarczywości nawet przy dużych poziomach głośności. Spędziłem tam ładnych kilkanaście minut i bez względu na rodzaj odtwarzanej muzyki me wyczulone na wszelkie zniekształcenia ucho nie zgłosiło ani jednego punktu spornego w tym temacie. Co ciekawe, całość zestawu okablowano mocno rysującą krawędzie marką Argento (Flow Master Reference), a mimo to, a może właśnie dlatego, dzięki umiejętnemu wykorzystaniu potencjału wspomnianych drutów, przekaz muzyczny czarował wszystkich jedynie świeżością konturowo generowanych dźwięków. Brawo.
2. Magico, Constellation Audio. Początek słuchania był występem Kasi Meluy, która nagrana bez szału jakościowego, nie zdradzała traktowania mnie nadmierna ilością sybilantów. Kolejna porcja muzyki to rasowy sampler. O dziwo jak na warunki lokalowe bas nie buczał, zdradzając przy tym oznaki dobrej mięsistości. Ocena sceny muzycznej z racji dość szerokiej bazy w stosunku do miejsca odsłuchowego była ciężka, ale dzięki występom podrasowanej płyty jako dawcy sygnału było dobrze. Może bez oddechu rodem z diamentowych Tidali, ale niczego nie brakowało. Na koniec załapałem się na materiał operowy i dopiero ten pokazał dobitnie, że gdy realizator przyłoży się do pracy, nawet niekomfortowe rozlokowanie kolumn nie zburzy ładu na może niezbyt głębokiej ze względu na warunki , ale idealnie lokalizującej artystów scenie muzycznej.
3. Devialet, B&W Nautilus. Popularne ślimaki zawsze są wydarzeniem. Tym razem napędzane ośmoma mocarnymi Devialetami dawały dobrą kontrolę niskich tonów, ale z nieco innym nasyceniem niż podczas słuchania 801-nek w warszawskim salonie. Inaczej wypadała również prezentacja górnego zakresu, który jeśli materiał zdradzał nadmiary sybilantów, nie omieszkał mnie o tym poinformować. Ciekawostką jest zagonienie do pracy znanej chyba wszystkim prądowej Hydry, ponieważ zawsze odbieram ją jako ugładzenie szaleństwa wysokich tonów, a mimo to czasem coś się przebiło Przejście na gramofon nie powodowało znaczącej zmiany, gdyż barwa nadal krążyła w estetyce chłodnej domeny zerojedynkowej. Znam takich, co lubią gdy analog swoim sposobem prezentacji wtóruje cyfrze, ja jednak wolałbym nieco więcej mięsa i gładkości. Co by jednak nie pisać o zastanym dźwięku, zakres prezentowanych informacji przez ten zestaw był nad wyraz satysfakcjonujący.
Devialet Silver Phantom. Jeśli ktoś chciał znaleźć się w centrum akcji filmu zatytułowanego „Ja robot” z Willem Smithem w roli głównej, powinien udać się na prezentację najnowszego dziecka tej francuskiej manufaktury. Kilkanaście spiętych w całość samobieżnych grajków, dało pokaz możliwości aranżacji w naszym pomieszczeniu, przyzwoitych wartości sonicznych i pełnej współpracy bez względu na ilość sztuk w konfiguracji. Czy to jest High – End w czystej postaci jaką znam, nie jestem pewien, ale High End Livesyle’u z pewnością tak.
4. Moon, Martin Logan. Jak na wydawałoby się bardzo ofensywne kolumny, było nadzwyczaj przyjemnie. Prezentację sceny odebrałem jako pochodną tub, czyli jakby w kuli. Bardzo ciekawe doznanie, które prawdopodobnie spowodowane było dość sporym dogięciem kolumn ku środkowi. Swoje trzy grosze znowu miała do powiedzenia wspomniana wcześniej Hydra. Zbieg okoliczności, czy tonizujący brzmienie zabieg? Budowanie sceny rozpoczynało się tuż przed słuchaczem. Nie zaliczałbym tego jako zło samo w sobie, ale osobiście wolę zachować pewien dystans od artystów.
5. Audiodata. Nareszcie winyl. Koncentryczne głośniki na froncie budowały znaną mi z codziennego użytku przez ostatnich kilka lat wyśmienitą scenę muzyczną, a wspomagające dolne pasmo niskotonowce umieszczono na bocznych ściankach. Na początku zaznałem trochę niezbyt ambitnej niemieckiej twórczości, ale zagrana nieco później stara wydana przez DECCĘ klasyka była pokazem możliwości formatu i punktowego źródła dźwięku. Mimo, że za głośno (ech), było fantastycznie.
6. Reimyo, Harmonix, Verity. Jak dobrze jest posiedzieć gdzieś na końcu świata przy dźwiękach generowanych przez posiadany zestaw. Może z innymi kolumnami, ale te prezentowane w Monachium bardzo wiernie zbliżają się do posiadanych niegdyś Brav’o Consequence. Nie będę się specjalnie uzewnętrzniał, gdyż nie byłbym bezstronny, ale nie mogłem nie zasygnalizować faktu występów mojego referencyjnego seta testowego.
7. Auris. Po zeszłorocznym proekologicznym wydaniu – obudowy były drewnianymi ogródkami dla wystających lamp elektronowych – przyszedł czas na minimalistyczny industrializm. Co ciekawe, zmiana kolumn z wyśmienicie wypadających, ale według mnie nieco wysilonych Boenicke na wyposażone w zdecydowanie większe przetworniki monitory, przyniosła pozytywny skutek w postaci oddania większej masy dźwięku. Z materiału jakim poczęstowali mnie wystawcy, najbardziej zyskał kontrabas, który teraz bez najmniejszych problemów informował mnie o rozmiarach posiadanego pudła rezonansowego, bez względu na fakt szarpania lub smagania smykiem jego strun. Dla mnie, względem zeszłego roku teraz było ciekawiej.
8. D. Klimo. Firmowa konfiguracja od źródła po kolumny. Gdy zestawy głośnikowe i elektronika nie zdradzały specjalnie kraju swojego pochodzenia, to prezentowane gramofony mogły wyjść tylko spod ręki jednej nacji jaką są Włochy. Prostota i wykwintność w jednym dumnie stojących drapaków wręcz tryskały elegancją. Ale to nie wszystko co miał do zaoferowania ów zestaw, gdyż w najważniejszym aspekcie swojego bytu – czytaj generowaniu dźwięków – zaproponował mi dużą głębię i oddech sceny muzycznej, mimo dość bliskiego miejsca odsłuchu od linii kolumn. Ale ale, w pakiecie otrzymałem również dobrą kontrolę niskich rejestrów, w których brylował wkomponowany w klasyczny utwór kontrabas. Jakość godna naśladowania. Występująca na pokładzie przedniej ścianki wstęga, była nader oszczędna w szkodliwe dla muzyki ostre dźwięki. Nieźle.
9. JR Audio, Zontek, Auto-Tech, Mysound. Zestaw prezentował się fantastycznie. Ocena grania tub nawet z gramofonem w roli głównej w otoczeniu szklanych ścian byłaby karkołomnym posunięciem. Idąc dalej tropem niezbyt dobrych warunków lokalowych, słuchanie kolumn tubowych siedząc dwa metry przed nimi, raczej nie daje możliwości rozpędzenia się dźwiękowi, w konsekwencji informując słuchacza jedynie o materiale użytym na owe megafony, a nie wyrafinowaniu wydobywających się z nich informacji sonicznych. Niemniej jednak, to co usłyszałem ze starych tłoczeń winylowych, dawało przedsmak ciekawych doznać we własnym zaciszu domowym. Tak trzymać.
10. MSB, Eventus Audio, Request Audio. Na początku trafiłem na stary koncertowy blues, który wypadł niezwykle świeżo, rysując bardzo czytelną scenę. Jednak kilkanaście spędzonych minut z innymi gatunkami muzycznymi pokazało, że mogłoby być nieco więcej rozmachu. To przecież były monstrualnie wielkie jak na warunki domowe kolumniska.
11. Albedo, Audia Flight, Signal Projects. Znam te dwie marki z występów u siebie, jednak z oczko niższych produktów. Prawdopodobnie specyfika warunków wystawowych sprawiła, że jakość generowanej muzyki znacznie odbiegała od zapamiętanych w zaciszu domowym wzorców. Głównym problemem mógł być fakt nie do końca szczęśliwej konfiguracji, gdzie mocno osadzone w masie wzmocnienie wespół z baterią niskotonowców Accutona i niestabilnym podłożem pomieszczenia dało oznaki szwędania się po pokoju niepożądanych niskich składowych. I to jest jedyny przytyk tego pokazu.
12. Metronome Technologie, Focus Audio. Niezłe, ale nieco za ofensywne na górze granie. Może to pokosie zbyt dużego poziomu decybeli, jednak jeśli materiał muzyczny zdradzał choćby minimalne znamiona jakości masteringu, bas był fantastyczny. Głęboki, mięsisty, ale nie bułowaty. Niestety kobiecy wokal czasem wspomagał się sykiem, co jest częstą przypadłością produkcji około popowej, zwanej popularną. Kilka kawałków w takiej estetyce – na inne się nie doczekałem – nie pozwoliło na wyciągnięcie sensownych wniosków.
13. Tech Das, Vivid Audio, CH Precision. Niestety, gdy bas wypadł bardzo dobrze, to zbyt głośna prezentacja obnażała z czego wykonane są membrany głośników średniotonowych. Lekko trącało blachą, szkodząc tym nawet wirtuozerskim pasażom trąbki. Jak dla mnie, zbyt duży – czytaj przerysowany – realizm w prezentacji tego instrumentu. A w zeszłym roku było tak pięknie. Ech. Ale nie obyło się bez ciekawostki, gdyż po cichu z boczku stał sobie najnowszy produkt wspomnianego giganta gramofonowego w odsłonie uzbrojonego w cztery ramiona Air Force III. Prawie biedaka udusili.
14. Wiener Lautsprecher Manufaktur. Kult wydziwiania trwa nadal. Dopóki wymyślne wnęki, przepierzenia czy dachowy montaż głośników przynoszą dobre efekty, jest to w pewnym stopniu uzasadnione. Niestety złapałem się na pokaz dość małych podłogówek, które zdradzały problem z reprodukcją basu. Nie było buczenia, ale słychać było, że mocują się z tym pasmem, nie do końca dobrze oddając stopę perkusji. Tak więc, czy takie „ponadczasowe pomysły” zawsze się sprawdzają? Jak się okazuje, konsekwencją tego pokazu było zaprzeczenie.
15. Kawero, Total Dac, Kronos. Zestaw z ciekawie zbudowanym gramofonem, który dla wyrównania obciążenia obrotowego całej konstrukcji, wyposażony został w dodatkowy, ale kręcący się w przeciwnym kierunku niż główny talerz. Innym pomysłem na eliminację szkodliwych dla niego drgań jest bardzo zaawansowane zawieszenie werku, pozwalające na kilkunastomilimetrowe przemieszczanie się konstrukcji, bez wpływu na generowany dźwięk. Bardzo ciekawe doświadczenie wizualne. Innym smaczkiem wzrokowym były stojące obok kolumn monstrualne zwrotnice. Nie wiem ile dobrego wprowadziły do zastanej prezentacji, ale jedno wiem na pewno, przy ogólnie dość dobrym graniu – choć w zeszłym roku grało lepiej, czuć było drobne problemy z dolnymi rejestrami.
16. Thrax. Znam ten set od podszewki, ale jako poszczególne elementy. Mimo, że kolumny mają w sobie coś z tuby (szczątkowe zagłębienie głośników), podczas wystawy całość grała nad wyraz gładko i spokojnie. Z pewnością pomagały w tym źródła w postaci C.E.C.a TL0 i uzbrojonego w dwa ramiona gramofonu. Jednak jak dla mnie mogłoby być nieco więcej masy w środku pasma, co bez najmniejszych problemów uzyskiwałem podczas sesji testowych z różnymi komponentami. Co by nie pisać, dla zwolenników szybkości i swobody przekazu jest to bardzo interesująca propozycja.
17. Trilogy, Boenicke, Cad, Isol 8. Wszyscy chyba wiemy, co prezentują te umieszczone w obudowach dla krasnali maleńkie przetworniki. Ponadprzeciętne zdolności do generowania teoretycznie niedostępnych dla siebie dźwięków, w połączeniu z hybrydową integrą z Wysp Brytyjskich dało rzadko spotykany na tej wystawie pokaz budowania wirtualnej sceny muzycznej. Tylko tyle i aż tyle.
18. Marten, MSB Technology, Jorma Design. Ciekawie, bez natarczywości, ale lekkimi problemami z basem. Jednak nie oszukujmy się, to nie jest set do blaszano – szklanych pomieszczeń wystawowych. Zwracam uwagę na ustroje akustyczne, które swego czasu na jednym z for internetowych wywołały spory opór materii audiofilskiej. Pozostawiam to bez komentarza, jednak jeśli spełniają swoje zadanie, to nie ma o co kruszyć kopii. Poza tym, prawdopodobnie właśnie dzięki nim dostałem dobrą ilość informacji w górze i środku pasma przenoszenia, bez oznak chaosu dźwiękowego.
19. Tech Das, Wilson Benesch, CH Precision. Gdy połączenie oczko wyższego gramofonu Tech Dasa z podobną elektroniką I kolumnami Vivid Audio niezbyt dobrze wypadło w mych oczach, to teraz było zdecydowanie muzykalniej. Co prawda bas stracił nieco na konturowości, ale czasem luźniej znaczy przyjemniej, a z dwojga złego wolę to drugie. Powodem takiego obrotu sprawy mogły być stojące obok monitorów suby z bijącymi pionowo głośnikami. Niemniej jednak było ok. Dla fanów tworzenia klonów sprzętowych załączam fotki z przekrojami kolumn i gramofonu. Panowie do dzieła.
20. DP EAR Yoshino. Szpulak jednak potrafi zrobić przedstawienie. Do tego kolumny Graham Audio nastawione na środek pasma plus synergicznie zestawiony set lampowy i nawet lekko współgrająca z nimi podłoga dawała fajny efekt masowania wnętrzności bez oznak mulenia.
21. Ascendo, CAT, Vermer Audio. Monstrualna wstęga nigdy nie wróży u mnie spektakularnych doznać natury gładkości dźwięku. Tymczasem, mimo że w tej aplikacji nie oszukujmy się, dawała sporo informacji, to odbywało się to bez oznak pierwszoplanowości. Oczywiście zaletą takiego przetwornika jest ponadprzeciętnie napowietrzona scena muzyczna, za którą dałbym się pokroić. Nie wiem, czy prezenter ma konszachty z diabłem, ale pokazał dobitnie, dlaczego warto jest mieć taki głośnik w torze. Chrypa śpiewającego artysty w wykonaniu tych kolumn jak na dłoni pokazywała każdą strunę głosową. Taki pokaz pozostaje w pamięci dość długo.
22. Auralic, Kawero. Bardzo udana prezentacja. Może bez fajerwerków, ale swobodnie i z otwartym dźwiękiem. Jedyny minus? Fluoroscencyjna poświata męczyła wzrok, sprawiając, że zmuszony do zamknięcia oczu słuchacz, mógł oddać się jedynie najważniejszej podczas takich spotkań czynności – chłonięciu muzyki. Ale kwestia zaliczenia in plus lub minus takiego doświetlenia zestawu, ostatecznie pozostaje nierozstrzygnięta, gdyż ja wolałbym cos bardziej nastrojowego.
23. Alluxity, Pari Passu. Nie wiem co nie podobało się naszemu dystrybutorowi u młodszego przedstawiciela rodziny Vitusów, ale to wystawowe połączenie z japońskimi kolumnami uważam za bardzo dobre. Naładowana emocjami słodka i czytelna góra pasma z dobrym środkiem i zwięzłym basem czarowały każdą generowaną nutą. Przez cały czas pobytu w tym pokoju odczuwałem spokój płynącej muzyki, który notabene powinna ze sobą nieść. I chyba ta muzykalna oaza wytchnienia była solą w oku dla przedstawiciela tej marki w Polsce. Na szczęście świat różnymi punktami widzenia potwierdza swoje piękno, gdyż dla mnie ta prezentacja oferowała pokłady oddechu i nasycenia, znakomicie wpisując się w kanon oczekiwań. Werdykt – uczeń prześcignął mistrza.
24. Vitus, Gauder Akustik. No cóż, prawdopodobnie się pogrążę, ale w skali muzykalności nie kto inny, jak spadkobierca rodu pokazał z czym to się powinno jeść. U seniora dostaliśmy przykład przekładania szybkości i konturowości ponad tak przyjazną dla ucha homogeniczność przekazu. Oczywiście to jest moje postrzeganie piękna muzyki, dlatego nie czuję się uprawniony do negowania zastanego połączenia, kreśląc jedynie kilka osobistych uwag. A wspominam o tym, by udowodnić że, nie zawsze „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci” i w jednej rodzinie mamy dwa inne światy prezentacji muzyki. I o to chyba chodzi, by mieć wybór. Ok. nie narażam się więcej, gdyż P. Vitus senior jest ode mnie o połowę większy, a chciałbym bez stresu zaliczyć przyszłoroczną wystawę.
25. Gauder Akustik, AVM. Trafiłem na prezentację możliwości oddania rozmachu odtwarzanych organów kościelnych. Znam dość dobrze Berliny RC 9 i spodziewałem się pozytywnych odczuć, ale lokale wystawowe ze swoimi problemami natury konstrukcyjnej mogą spłatać niejednego figla. Jednak kolumny Gaudera wiedzą do czego zostały stworzone i jeśli tylko dostaną odpowiednia dawkę prądu, nie dadzą się zaskoczyć nawet najbardziej wymagającemu materiałowi muzycznemu. Jeśli chodzi temperaturę grania – czytaj muzykalność, to wiemy jak grają głośniki Acutona i taki sznyt bardzo równego ze wskazaniem na dobitną szczegółowość dostałem podczas odsłuchu. Oczywiście dzięki odpowiednio dobranej elektronice ,nawet takie demony szybkości da się na tyle ucywilizować, by sprawiały przyjemność podobnemu do mnie fanowi plumkania. Warunek, znajomość tematu, gdyż samo zamulenie nie jest rozwiązaniem.
26. Grimm Audio. W tym pokoju mieliśmy próbę powrotu do dźwięku dookólnego. Czy się uda? W dobie zaprzestania produkcji napędów SACD pozostają tylko pliki i odtwarzacze Blue Ray, a to dla wielu audiofilów jest nie do przyjęcia. Niemniej jednak pokaz – gdy odwiedzający goście odsłonili tylne kolumny – dawał sporo przyjemnych doznań z tylnych planów. Każda frontowa kolumna miała swój głośnik basowy, ale wydobywająca się z przetworników muzyka klasyczna nie pozwalała ocenić, jak udaje się wszystko skleić w jeden spójny ciąg informacji dźwiękowych. Niestety gdy nieco głośniej zabrzmiała muzyka dawna, już przy gitarze barokowej pomieszczenie zaczynało zgłaszać swój sprzeciw spektakularnym podbuczaniem. Niemniej jednak to był ciekawie spędzony czas przy muzyce. Prawdopodobnie dla ortodoksyjnego audiofila podobny pomysł pięciu kolumn wywoła salwę śmiechu, ale meloman znajdzie w tym dla siebie coś ciekawego.
27. Bryston. Ten wystawca przygotował się bardzo profesjonalnie. Budowa drewnianych adaptacyjnych ścian to rzadkość nawet na tej wystawie. System złożony był tylko z własnej oferty włącznie z niedużymi monitorowymi kolumnami. Oczywiście był to ruch wymuszony warunkami lokalowymi, gdyż marka jest w pełni przygotowana na poważniejsze wyzwania, prezentując z boku solidne konstrukcje podłogowe. Zdjęcia tego nie oddają, ale to naprawdę zaawansowany i warty bliższego zapoznania się produkt. Prezentowany dźwięk wypadał ciekawie, ale dość bliska odległość od linii kolumn nie pozwalała na jego bardziej wnikliwą ocenę. Ciekawie wypadała sprawa basu, który za sprawą sporych rozmiarów resorów głośników niskotonowców pozwalał wydobyć jego bardzo mięsistą postać. Co prawda słychać było jego interakcję z kubaturą pomieszczenia, ale przy zdroworozsądkowych poziomach głośności było nieźle, a pokusiłbym się o słowo dobrze.
28. Perfect 8 Technologies. Ten pokój oznaczyłem w notatkach jako ostoja Finite Elemente i tytułowej marki kolumn. Nie mogę rozszyfrować elektroniki, ale dźwięk był na tyle uderzająco otwarty, że nie mogłem odpuścić sobie napisania o nim kilku zdań. Taki materiał na lokum dla głośników oczywiście oferowano już dość dawno, ale nie miałem okazji bliżej zapoznać się z efektem jego aplikacji. Może określenie obudowa jest zbyt pochopną nazwą, gdyż sekcja wysoko-średnitonowa jest swoistą odgrodą, ale basowiec ma już swoją solidną pojemnościowo skrzynkę. Jak wspomniałem, przekaz był bardoz ofensywny, rzekłbym nawet, że w głośniejszych momentach nawet natarczywy, ale to może się podobać. Dlaczego? Ja nie katuję się nadmiernym – wystawowym – poziomem decybeli, co mogło skutkować takim, a nie innym odbiorem prezentowanego seta. Idąc dalej, narządy słuchu masuję nieco bardziej stonowaną muzyką, która w swoim założeniu ma sprawiać przyjemność , a nie budzić z letargu. Jednak to co usłyszałem, było naprawdę obiecujące. Jak widać na fotografiach, pod kocykami rodem z Formuły 1 obok końcówek mocy skrywały się tajemnicze zwrotnice. Pewnie prototypy, ale nie drążyłem tematu. Mimo wszystko na koniec muszę trochę bronić to zestawienie, gdyż gdy do głosu dochodził sygnał z gramofonu Bergmana i w nagraniu pojawiało się nieco więcej mięsa, to w eterze również notowałem miej latających żyletek. A to daje pewien sygnał, że doborem reszty toru mamy szansę okiełznać nadmierną szklistość, kierując jej potencjał w nadal ostrą ale nieco grubszą kreskę konturu źródeł pozornych, dodając tym pierwiastek łagodności.
29. Magico, Soulution. Czego jak czego, ale dawki mocy niezbędnej do zatrzęsienia pomieszczeniem przez tak duże zespoły głośnikowe bez najmniejszych oznak „buły” nie można szwajcarom odmówić. Drżała cała konstrukcja budowli, ale pod pełną kontrolą zestawu generującego dźwięk bez względu na poziom głośności. Naprawdę szacun. Jeśli chodzi o muzykalność, niestety wielbiciele gładkości i miękkości lampy nie mają czego szukać, aczkolwiek zastana podczas mojej wizyty Norah Jones zabrzmiała bardzo przekonująco.
30. Orpheus, Kharma. System stworzył fajną przestrzeń i czytelny choć nieco stonowany przekaz, ale bez najmniejszych oznak kocyka. Plany wirtualnej sceny muzycznej, jak na warunki wystawowe również dawały wiele pozytywnych odczuć. Kolumny Kharmy po raz kolejny pokazały mi, że gdy dostaną wystarczająco dobry sygnał, potrafią wyczarować niezłe przedstawienie, nawet w niesprzyjających warunkach. Co ciekawe, solidny bas lekko pobudzając mody pokoju, nie dawał wytrącić się spod kontroli, świadcząc o solidnym zgraniu się elektroniki i zespołów głośnikowych.
31. Soundkaos, Nagra, Vobix. Niezłe papierowe granie z pełną szczegółowością. Designn? No cóż, kwestia gustu. Małe wstęgi „jajeczek” dawały duże pokłady informacji, a średnio-niskotonowiec wespół z subikiem również nieźle spinały dźwięk. Prawdopodobnie podłoga wykonana z paneli lekko pracując, pomagała skleić wszystko w fajną całość. Jak widać, nie ważne jakimi środkami się podpieramy, ważne co otrzymujemy na końcu. Puentując ten pokaz, dodam, że saksofon z takich przetworników jest nie do doścignięcia przez inny używany na membrany materiał.
32. Audio Nec. Bardzo analityczne, ale dość przyjemne granie nawet jak dla mnie. Trochę chłodne, jednak konturowość godna pozazdroszczenia. Tylko czy da się tego słuchać przez pół nocy?
33. Air Tight. Szerokopasmowe kolumny wspomagane wstęgą nawet stojąc przy ścianie, dawały zalążki możliwej do uzyskania głębokiej sceny koncertu symfonicznego. Oczywiście nie ma co się oszukiwać, bas nie trząsł posadami świata, ale to są konstrukcje dla wyedukowanych słuchaczy, którzy stronią od dzisiejszej pogoni a ruchami sejsmicznymi, kładąc nacisk raczej na jakość, a nie ilość i moc niskich pomruków. Co by nie mówić, jak dla mnie mimo oczekiwań nieco większego udziału basu całość wypadła intrygująco w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Klasa sama w sobie. Jednak wydaje mi się, wróć, jestem pewien, że to nie jest zestaw dla fanów muzyki elektronicznej.
34. Audiovector. Kolumny z wysokotonówką AMT i kewlarową resztą przetworników nie dały całkowicie zdominować się przez odbieraną za zimną i bezduszną elektronikę Gryphona. Co ciekawe, przekaz dziwnie kierował się w stronę papieru. A mając przez kilka wcześniejszych lat kewlar i teraz celulozę, takie naleciałości dość łatwo mogę zdiagnozować. Co by nie mówić, najważniejsze było to, że całość grała stonowanym i przyjemnym, choć jednak zbyt chłodnym jak na moje standardy dźwiękiem. Gdy odwiedzałem ten pokój, lekka matowość – posmak papieru w dźwięku – pomagała trąbce w niezłym zaprezentowaniu jednego ze swoich wcieleń. Wszak wiemy, że może być szara i szumiąca, by innym razem przecinać powietrze wywracającymi bębenki na lewą stronę wibracjami wydmuchiwanego powietrza. Tutaj brylowała w tej pierwszej przywołanej estetyce. Słuchając nieco dłużej tego seta, odniosłem wrażenie lekkiego ograniczenia wysokości budowania sceny muzycznej. Wokalistyka operowa mimo fantastycznej prezentacji wolumenu śpiewaczki nie chciała zbytnio wzbić się ponad obrys kolumn, a szkoda.
35. Brinkman, HRS, Vandersteen. Dość industrialnie wyglądające kolumny z dedykowanymi w podobnej szacie wzorniczej końcówkami mocy dobrze kontrolowały – gdy tego wymagał materiał muzyczny – niski bas. Dzięki temu nieźle wypadł repertuar klasyczny z mocno rozbudowanymi nisko rejestrowymi partiami instrumentów. Z doświadczeń tej wystawy wnioskuję, że analogowy napęd mocno pomógł temu systemowi w zawieszeniu wysokiej poprzeczki jakości grania, gdyż oprócz dolnych rejestrów, również reszta pasma jawiła się w estetyce zrównoważonego analogowego rozmachu.
36. Lansche Audio. Dość dziwaczne tuby przy wejściu do pokoju lekko odstraszały szalejącym basem, ale im bardziej zbliżałem się ku kolumnom, było coraz lepiej. Niestety, tuba jak to tuba, im bliżej siedzimy, tym bardziej smaga nasze uszy swoim sznytem grania, ale w ogólnym rozrachunku lepiej tak niż z notorycznym buczeniem, tym bardziej, że krzyku nie było. A rzekłbym nawet, że było dziwnie spokojnie, jak na potomków konstrukcji megafonowych. Ogólnie nieźle. Ale to nie było ostatnie słowo tego producenta, gdyż tuż przy wejściu dumnie obracały się jako oferta statyczna jego flagowe budzące respekt nawet najbardziej wymagającego audiofila konstrukcje.
37. Zensati, CH Precision. Wielkie kolumny w dość ciasnym dla nich pomieszczeniu nareszcie pokazały porządną głębię dalszych planów, co bardzo rzadko udawało się zdecydowanie mniejszym konstrukcjom. Bardzo otwarte z dużą swobodą bez konsekwencji nawet przy dużym wolumenie granie. Co ważne, bez pierwiastka natarczywości. I to kłębowisko kabli. Nirwana rasowego audiofila.
38. Ostatnim tematem, a raczej ciekawostką, będzie krótka foto-relacja, która uzmysłowiła mi, jak wygląda prawdziwy świat produkcji wkładek gramofonowych. Sądzę, że znakomita większość z nas nie zdaje sobie sprawy ze skali w jakiej odbywa się ten proces. Gdy na ekranie monitora zauważyłem przygotowaną do nawinięcia kilkadziesiąt razy powiększoną igłę wkładki gramofonowej, jeszcze nie sądziłem, że aby zlokalizować ją na tym prowizorycznie zaadaptowanym warsztacie, będę musiał prześledzić całą drogę cieńszego od włosa ludzkiego miedzianego drutu. Co ja mówię. Widziałem tylko duży złoty wałek, potem kilka pustych pośrednich rolek prowadzących i dłonie laboranta. Aby wyłapać okiem ten rozciągnięty w eterze drucik, musiałem patrzeć pod światło, by błysnęła mi złota poświata. Dopiero wtedy mogłem ustalić kolejność podawania na konkretna rolkę. Jednak żeby wyłapać sam proces układania go jako cewki, musiałem wykorzystać do tego aparat w pełnym zbliżeniu. Dlatego teraz korzystając ze zrobionych fotek, mogę co prawda bardzo zdawkowo, ale lepiej tak niż wcale pokazać Wam ten żmudny proces. Tak więc szanujmy nasze drogocenne wkładki, gdyż to jest naprawdę ciężka praca.
Tak w telegraficznym skrócie (prawie 4400 słów) wygląda mój punkt widzenia na tę wystawę. Czy była bardziej owocna w pozytywne zaskoczenia od poprzedniej? Chyba nie. Być może miałem zbyt wygórowane oczekiwania. Jednak bez względu na fakt bycia lepszą lub gorszą, nie żałuję poświęconego czasu, gdyż oprócz pewnego przymusu związanego z prowadzeniem z Marcinem witryny SondRebels, jest to moja odwieczna pasja. Przed wyciąganiem jakiś wiążących wniosków, jeszcze raz proszę wziąć poprawkę na kilka wspomnianych w początkowych akapitach faktów. Niestety, prasowy czwartek nie pozwala na odhaczenie wszystkich wystawców, dlatego proces odsłuchowy trwał przez cały czas pobytu, potęgując tym zacierające zmysł percepcji zmęczenie. Puentując, dziękuję za poświęcony na przestudiowanie mojego opisu czas i zapewniam, że starałem się kreślić te myśli pod wpływem chwil spędzonych w danym pokoju, notując zdawkowe spostrzeżenia, by teraz ubrać je tylko w strawny opis. Żadne upiększanie lub studzenie emocji nie miały miejsca, bo niby dlaczego. Przecież wszyscy oceniani byli mi obcy. Dziękuję również rodzimym wystawcom za miłe, pozwalające na chwilę wytchnienia rozmowy przy kawie. A jak przeczytaliście z relacji Marcina była ich spora grupa. Mam nadzieję, że ich wypad ze swoją ofertą za naszą zachodnią granicę był równie owocny, jak dla mnie. Ja już szykuję się na kolejną odsłonę Monachijskiego święta, a Wy?
Jacek Pazio