Moje bliskie spotkania z prezentowaną dzisiaj marką są bardzo dziwne, gdyż mimo bycia rodzimym brandem, opierają się co prawda o bardzo cykliczne, ale jednak tylko kontakty zagraniczne. Jakie? Jak to jakie? Gdzie w Europie znajdziemy najlepsze miejsce do auto promocji? Oczywiście na drugiej co do wielkości na świecie wystawie w Monachium. A, że od trzech lat wespół z Marcinem nie opuściliśmy żadnej z jej edycji, dlatego zawsze z dużą przyjemnością i w bardzo miłej atmosferze spędzamy w jej pokoju dobrych kilkadziesiąt minut. Co wdaje się być ważnym, wszystkie dotychczas zaliczone przeze mnie prezentacje, mimo obracania się w konwencji wystawowej zawsze częstowały mnie co najmniej przyjemnym dźwiękiem. To z dużą dozą pewności jest konsekwencją synergicznego dobierania się z innymi biorącymi udział w wystawie, również rodzimymi, ale konstruującymi inne komponenty audio-układanki producentami, co patrząc na wiele innych temu podobnych monachijskich projektów nie jest takie łatwe, a za co „naszym” należą się solidne brawa. Ale wystarczy tego klepania się po pleckach, gdyż sygnalizacja swojego bytu na nawet największej imprezie to jedno, a podjęcie rękawicy testowej w zaciszu recenzenta to drugie. Tutaj mała dygresja, jeśli czytaliście test kabli marki Verictum i ich drogę do mojego recenzenckiego spotkania z nimi – prośba o w miarę obiektywną prawdę, to podobną krucjatę przeszedł bohater dzisiejszej rozprawki. Dlatego też, biorąc pod uwagę wcześniejsze pozytywne kontakty i dużą niewidomą, co wykluje się ze zderzenia z moją codzienną rzeczywistością, z naprawdę niekłamaną ciekawością zapraszam wszystkich na kilka akapitów o poznańskiej marce My Sound i jej osiągających 12W mocy w układzie push pull monoblokach lampowych „CUBE”. Z przyjemnością oznajmiam również, iż produkt do testu dostarczył sam producent, który w ramach „Odezwy do narodu” skreślił kilka ważnych dla wielu przyszłych użytkowników czysto technicznych informacji.
„Końcówki mocy Cube to konstrukcja typu push-pull z regulowanym biasem w celu równoważenia nierównomiernego zużywania się lamp elektronowych (przy wykorzystaniu złącza serwisowego). W konstrukcji zastosowano wysokiej jakości komponenty, takie jak między innymi:
– transformatory głośnikowe z amorficznymi rdzeniami,
– kondensatory Mundorf,
– podstawki pod lampy CMC
Zwrócono uwagę na walkę z wibracjami, w tym celu zastosowano między innymi:
– podstawki antywibracyjne, wykorzystujące materiały ceramiczne, elastomery i tłumiki drgań,
– transformatory umieszczono w osobnych ekranowanych obudowach wypełnionych żywicą i odizolowano od obudowy podkładkami antywibracyjnymi.
Położono również nacisk na stabilizację wszystkich napięć, ze szczególną uwagą dotyczącą napięcia anodowego w celu maksymalnej redukcji tętnień.”
Artur Biniak
Rzucając pierwsze spojrzenie na prezentowane dzisiaj monobloki i próbując opisać ich wygląd jednym słowem prawie z automatu przychodzi mi tylko jedno określenie. Jakie? Ich rozmiarowo – wizualna aparycja wręcz zmusza moje szare komórki do wygenerowania magicznego słowa „cukierek”. Tak tak, tak wysublimowanego projektu plastycznego nie można inaczej określić. Otulona nadającym designerskiego szyku giętym szkłem wykonana z anodowanego na bordowo aluminium skrzynka, na której wyeksponowano korelujące z kolorem obudowy nieduże, mieniące się bursztynową poświatą lampy elektronowe (EL 84 i 5157EH w teście zamiennie z 12 AX7 TII) wręcz porażają wysmakowaniem gustu projektanta. Co więcej, wszystko fenomenalnie spasowane i posadowione na walczących ze szkodliwymi wibracjami dedykowanych stopkach sprawia, że mimo zbędności takich końcówek w moim systemie chciałbym je mieć dla samego „mania”. Rzadko robię takie intymne wynurzenia, ale ów produkt jest kolejnym obok wzmacniaczy Leben serii 300 urządzeniem, które tak mocno połechtało próżność mojego gustu, że mimo spełnienia oczekiwań przez obecny system, dla dzisiejszego gościa byłbym w stanie skonfigurować dedykowany jedynie okazjonalnie słuchany w pełni synergiczny od źródła po kolumny tor audio. Gdy spawy wizualne testowanych dzisiaj końcówek mocy z grubsza mamy już zrelacjonowane, do opisania pozostaje nam tylny panel przyłączeniowy. Tam zaś z racji bycia CUBE’ów ostatnim elementem toru wzmacniającego dźwięk znajdziemy jedno wejście sygnału a standardzie RCA, pojedyncze z odczepami dla 4 i 8 Ω terminale głośnikowe, slot dla kontroli i pokrętła regulacji BIASU, a także zintegrowane z głównym włącznikiem gniazdo zasilające. Dla uzupełnienia ogólnej wizualizacji rzeczonych piecyków trzeba jeszcze dodać, iż przed zaaplikowanymi dachu urządzenia szklanymi bańkami znajdziemy logo marki, w górnej części frontu nazwę modelu, na jego dolnych rubieżach sygnalizującą działanie czerwoną diodę, a wysmakowania całości konstrukcji dodaje wkomponowana w boczne ściany korelująca kolorystycznie z resztą obudowy swoista mozaika. Może zdjęcia tego nie oddają, ale możecie mi wierzyć, projekt pod każdym względem nawet dla osobników gustujących w prostocie rodem z Ikei robi bardzo dobre wrażenie.
Gdy przyszedł czas przyjrzeć się sprawom około-sonicznym tytułowych CUBE, z przyjemnością oświadczam, iż generowany przez owe wzmacniacze dźwięk jest idealnym przedstawicielem plastycznego świata lamp elektronowych. Ale nie w stylu uśredniającego wszystko co stanie im na drodze – czytaj wszelkie gatunki muzyczne – zamulania, tylko dodawania tak poszukiwanego przez wielbicieli szklanych baniek pierwiastka homogenicznej muzykalności. To w bezpośrednim porównaniu z moim tranzystorem objawiało się delikatnym osłabieniem krawędzi źródeł pozornych, jednak w wielu przypadkach, jak muzyka dawna, czy wokalistyka, było pokazującą pełną czaru manierę kolorowania goniącego za sukcesem świata. Oczywistym jest również fakt nieco mniejszego wolumenu dźwięku lampek w stosunku do stacjonującego u mnie na co dzień trana, ale chyba takiego, a nie innego wyniku nie muszę nikomu wyjaśniać. Ktoś może powiedzieć, że przecież produkt My Sound spiąłem z dość skutecznymi kolumnami (90 dB), co powinno im nawet pomagać. Jednak 15” na basie i 20 cm na środku dla tak małej mocy (12W) w konfrontacji z ponad 200W smokiem już na starcie w sprawach oddania energetyki przekazu stawia lampkę na przegranej pozycji i jedynym polem do walki jest wspomniana sfera intymnej interpretacji muzyki. Niestety pech chciał, że mój wzmacniacz w swoim założeniu konstrukcyjnym ma naśladować wycofanego z produkcji lampowego protoplastę, dlatego i w tym zagadnieniu sprawy nie były takie oczywiste, jakby się wydawało. Ale do rzeczy. Muszę przyznać, że wpięcie CUBE-ów w tor sprawiło mi dużą pozytywną niespodziankę. Mimo posiadania skutecznych zestawów głośnikowych obawiałem się tego testowego mariażu – jak wspomniałem, kolumny mają jednak spore przetworniki, ale pozytywny wynik kompilacji sprawił, iż stan rozdygotania emocjonalnego szybko odszedł w niebyt. Procedurę testową rozpocząłem praktycznie od kilera takich połączeń, czyli naładowaną elektronicznymi samplami i frazami naturalnej trąbki muzyką Nilsa Pettera Molvaera z płyty „Khmer”. I wiecie co? Zestaw bardzo dobrze dawał sobie radę. Może nie zaliczyłem rodem z trzęsień ziemi sejsmicznych pomruków, ale to co basowym głośnikom udało się wygenerować, byłą ciekawą, dającą sporo informacji o masie najniższych tonów nutową opowieścią wspomnianego trębacza. Bas może nie był bardzo zwarty, ale mino, że było go zaskakująco dużo, nie rozlewał się bez kontroli po podłodze, tylko będąc dobrą ostoją dla sygnału audio walecznie wspierał średnie tony. Te zaś za sprawą zaaplikowania w układzie elektrycznym lamp elektronowych fantastycznie kreowały namacalność trąbki artysty. I takim to sposobem, wspomniana płyta zaliczyła dwa stany, czyli początek i automatyczny powrót lasera do pozycji spoczynkowej. Niestety przywołana przed momentem realizacja nie pozwalała mi spojrzeć na wiele innych ważnych dobiegających z przestrzeni międzykolumnowej składowych dźwięku. Do tego celu użyłem płyty Michela Godarda „A Trace of Grace”. To, jak wiecie, jest merytoryczny – czytaj fenomenalny materiał muzyczny i realizacyjny – czytaj sposób zgrania i post-produkcji – majstersztyk w najczystszej postaci. Idealnie wycyzelowane źródła pozorne w fenomenalnie oddającej realizm nagrania kubaturze klasztoru pozwalają mi sprawdzić wszelkie punkty soniczne każdego z recenzowanych urządzeń. I gdy mój pokój napełniła wzmocniona przez testowaną elektronikę muzyka dawna, okazało się, że przy całej dobrej współpracy środka z basem, również górne rejestry szły im w sukurs, lekko kremując wszelkie zbędne cykanie. To zaś sprawiało, że żaden z zakresów częstotliwościowych nie żył swoim życiem, dając pełną spójność dźwięku. Oczywiście, w wartościach bezwzględnych przekaz był delikatnie zawoalowany, ale dla wielu lampiarzy całkowicie akceptowalny, żeby nie powiedzieć czasem często oczekiwany. I tutaj mała niespodzianka, w dbałości o mój pełny recenzencki komfort konstruktor zaopatrzył mnie w dodatkowe lampki sterujące, a to udowodniło, iż końcowe strojenie zestawu do konkretnej konfiguracji posiada jeszcze wiele rezerw w postaci żonglerki szklanymi bańkami. Jakie zmiany otrzymałem po wspomnianej roszadzie? Dźwięk nabrał więcej wigoru delikatnie podnosząc ciśnienie akustyczne w środku i górze pasma, na czym zyskały wszelkie operujące tam generatory dźwięku. Całość otrzymała zastrzyk namacalności i szczegółowości, oferując wielbicielom gry na instrumentach z epoki, czyli: viola da gambie, gitarze barokowej, czy choćby serpencie przysłowiowe postawianie kropki nad „i” dla tworzenia muzycznej atmosfery tamtych czasów. Przyznam, ze strony konstruktora to był dobry ruch marketingowy. Zostawiając wartości duchowe tak odtwarzanego repertuaru barokowego muszę wspomnieć jeszcze o bardzo dobrze zagospodarowanym lokalizacyjnie dużym obszarze wirtualnej sceny muzycznej. Każdy z artystów miał sobie tylko przydzielony solidny kawałek zbudowanego na potrzeby nagrania podestu, a zebrany na mikrofony podsufitowy pogłos dobrze informował mnie o sporej wysokości goszczącego muzyków kościoła. Co dla takiej muzyki jest istotne, spektakl podobnie do zestawu odniesienia budował się za kolumnami, a to świadczyło, że mimo pewnego lampowego nalotu nie skupiał się na zbytnim konsolidowaniu artystów, tylko tryskał rozmachem w sferze oddania realiów sesji nagraniowej. Zbliżając się do końca naszego spotkania i chcąc być w miarę bezstronnym opiniodawcą niestety muszę zasygnalizować, że testowany dzisiaj set wzmacniający nie jest niekwestionowanym mistrzem świata w każdej dziedzinie. Wiem, że to był cios poniżej pasa, ale brak testu sprawności ubranego w poznańskie końcówki mocy zestawu przy użyciu cięższego materiału muzycznego spowodowałby ułomną miarodajność dzisiejszej recenzji, a właśnie o obiektywną prawdę podczas rozmów przed-testowych prosił sam konstruktor. Co okazało się być „Palcem Bożym”? Nie, nie folk-metalowa grupa Percival. Tym razem sięgnąłem po zagrany przez Marshalla Allena, Hamida Drakea, Kidda Jordana, Williama Parkera, Alana Silvę free jazz z płyty „The All-Star Game”. Niestety, szybkie pasaże dwóch dęciaków, dwóch kontrabasów i szaleńczy rytm perkusji pokazały dobitnie, że pewien zarezerwowany dla lamp czar nie jest w stanie sprostać założeniom muzycznym wspomnianego nurtu. Gdy o ile saksofony dziękowały mi za wspomnianą w tekście dawkę homogeniczności, to już kontrabasy po zatraceniu informacji o strunach i zwiększeniu udziału w dźwięku swoich komór rezonansowych, wespół z mocno zmiękczoną stopą bębniarza wyraźnie odstawały do wzorca, jaki z idealnego odtworzenia tej płyty miałem w pamięci. Ale bez paniki. Nie był to pogrom w najczystszej postaci, tylko brak tak niezbędnego dla oddania energii tej muzyki pazura. Po prostu było zbyt miło, aby oddać prawdziwy zamiar komponowania podobnych fraz dźwiękowych. To ma być szaleństwo, a nie milusie granie. Jednak jak wiemy, nie ma rzeczy dobrych do wszystkiego, a i zestaw testowy był pewną przypadkową kompilacją recenzowanych końcówek mocy, dlatego ostatnie informacje traktowałbym z lekką pobłażliwością. Nie z racji chęci bezwarunkowej obrony polskiego produktu, tylko oddania mu należnych, jak każdemu gościowi szans wystąpienia w docelowym, spełniającym pewne synergiczne założenia zestawie audio. Podejście zero-jedynkowe byłoby brutalnym i niestety szkodliwym dla obu stron (produkt – klient) postawieniem sprawy. Dlatego zawsze przestrzegam przed radykalnym podejmowaniem zdania na podstawie jakichkolwiek testów. To ma być Wasza ocena, a my tylko sygnalizujemy, co może, ale nie musi się wydarzyć.
Szczerze? Mimo, że opisywana konfiguracja nie sprostała do końca szaleństwu free-jazzu, w ocenie końcowej nie wiedzę innego zwrotu, jak: „Końcówki mocy Cube firmy My Sound, to dobrze i ciekawie grający set wzmacniający”. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie szukać słabiutkich lampek do słuchania dla wielu pozbawionej muzycznego ładu ściany dźwięku, chyba, że kolumny przekroczą 100 decybeli skuteczności, a zakres basowy będzie aktywny. Co więcej, za dobrze wypadającą kontrpropozycję dla free jazzu może posłużyć bogato obdarzona niskimi rejestrami muzyka Pettera Molvaera. Może nie było trzęsień ziemi, ale po wymianie dostarczonych przez producenta lamp całość prezentacji bardzo zbliżyła się do wolumenu dźwięku punktu odniesienia. Oczywiście nie było to przełożenie jeden do jeden, ale biorąc pod uwagę całkowicie inne światy Reimyo i My Sound nawet nie mamy prawa stawiać ich wyników sonicznych bezpośrednio na wprost siebie, gdyż byłoby to ewidentnym nadużyciem. W takim razie dla kogo są opisywane dzisiaj bordowe skrzynki. Myślę, wróć, wiem na pewno, że idealnym partnerem dla nich są stawiający na emocje generowanego dźwięku wielbiciele produktów lampowych. Do grupy docelowej zaliczyłbym jeszcze wszystkich melomanów kochających zbliżające się skutecznością do wyniku stu decybeli kolumny tubowe. Chyba nie muszę drążyć tematu, że przy tak niedużych mocach każdy pojedynczy decybel jest na wagę złota. Ale to nie wszystko, gdyż nawet stroniący od szklanych baniek tranzystorowcy ze swoimi układanymi latami, ale wciąż nadpobudliwymi zestawami w tytułowych piecach mogą znaleźć tak poszukiwaną oazę spokoju, która w tym przypadku oprócz wspaniałego dźwięku dostarcza w pakiecie fantastyczny projekt wizualny. Nie ma lepszego układu, jak synergia dźwiękowa i wpisujący się w nasz gust wygląd urządzenia, a według mnie właśnie te dwie opcje oferują końcówki CUBE. Nie wierzycie? Spróbujcie, przecież nie macie obowiązku kupna, a może okazać się, że mimo nieuzasadnionej wewnętrznej niechęci emocjonalnie już od dawna gotowi jesteście na lampę w torze.
Jacek Pazio
Produkcja: My Sound
Ceny:
Wersja podstawowa: 7 490 €
Wersja amorficzna: 8 990 €
Dane techniczne:
Typ użytych lamp: EL84 PP
Moc wyjściowa: 12W
Czułość wejścia: 1V
Pasmo przenoszenia: 16Hz-65kHz
Zniekształcenia THD+N: 0,1% (1W)
Zniekształcenia TIM: 0,08% (1W)
Impedancja wyjściowa: 4Ω/8Ω
Zasilanie: 230V, 50Hz
Waga: 12,5 kg / szt.
Wymiary (W/D/H): 210/260/340 mm
System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA