Opinia 1
Choć zwykło się mawiać, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody, to okazuje się, że jak bardzo się chce i bardzo się człowiek postara, to jednak można. Nie wierzycie? No to proszę – oto dowód. Pierwszy raz z topowym wtenczas Furutechem NanoFlux przyszło nam się zmierzyć niemalże dokładnie rok temu – tekst pojawił się w Prima Aprilis 2015r. i mimo mało poważnej daty wcale nie było nam do śmiechu. Najoględniej rzecz ujmując byliśmy wstrząśnięci, zmieszani i generalnie pod jednoznacznie pozytywnym i zarazem wielkim wrażeniem. Drugi raz nastąpił nie tak dawno, bo zaledwie w październiku, gdy dane mi było na własne uszy i we własnym systemie przekonać się co potrafi zdziałać wymiana standardowej konfekcji Furutecha na dopiero co przesłaną do katowickiego RCMu – dystrybutora marki, przedpremierową parkę wtyków Fi-50 NCF(R). Od tamtego czasu nurtowało mnie jednak pytanie co dałoby połączenie topowych wtyków z topowym przewodem. Najwidoczniej podobne dylematy okazały się nieobce urzędującej w Nishi-Gotanda (Tokyo) ekipie R&D japońskiego potentata. Nie trzeba było długo czekać i otrzymaliśmy bardzo łechcące naszą wrodzoną próżność zapytanie, czy nie mielibyśmy ochoty rzucić uchem i okiem na niemalże prototypową wersję flagowego NanoFlux-NCF. Mógłbym oczywiście w tym momencie „ściemnić” i napisać, że nie byliśmy zbytnio zainteresowani takim odgrzewaniem już raz usmażonego kotleta, ale byłoby to ordynarne kłamstwo. Po prostu i najzwyczajniej w świecie po tym, co NCFy zrobiły z wybitnie „niehighendowym” FP-3TS762, chęć empirycznego doświadczenia kompletnego i skończonego absolutu z japońskiego prądowego portfolio była permanentna i szczera. Tym oto sposobem docieramy do clue, czyli teoretycznie przystępujemy do testów czegoś, co teoretycznie już poznaliśmy, ale po pierwsze na raty, a po drugie na przestrzeni praktycznie roku. No to dłużej już nie przeciągając serdecznie zapraszam na wielką kumulację – oto Furutech NanoFlux-NCF w pełnej krasie.
Ponieważ nie dotarły do nas żadne przecieki dotyczące choćby najmniejszych zmian w samym przewodzie, a i wygląd zewnętrzny nie uległ zmianie nawet o jotę, to spokojnie możemy uznać, iż dostarczony na niniejszy test NanoFlux jest dokładnie taki, jak ten sprzed roku. Jednak z recenzenckiego obowiązku pozwolę sobie na małą powtórkę z rozrywki, tym bardziej, że tym razem mamy do czynienia z zespoleniem dwóch, do tej pory odrębnie opisanych elementów. Elegancką, jedwabiście połyskującą ścisłą granatową nylonową koszulkę przecina układający się w delikatną romboidalną kratkę podwójny biały ścieg przypominający nieco fastrygę. Wewnątrz umieszczono przewodniki (o średnicy 3,8 mm każdy) z miedzi α (Alpha) Nano OCC poddanej obróbce kriogenicznej o powierzchni pokrytej Nano Liquidem (olejem skwalenowym) zawierającym molekuły z cząstkami złota i srebra wielkości o 8 nm (8/1000000mm). Ponadto każda żyła składa się z 7 wiązek po 62 przewody. Izolację wykonano z kilku elastycznych warstw, całość zaekranowana została oplotem z miedzi a jako zewnętrznego izolatora użyto PVC o zwiększonej elastyczności. To tyle jeśli chodzi o sam za przeproszeniem drut. Przejdźmy zatem do najnowszej konfekcji, czyli piezo-ceramicznych wtyków z serii FI-50 NCF i pochodzącej z tej samej serii masywnej mufy. Wspomnianą przed chwilą „biżuterię” stanowią bowiem wielowarstwowe, wykonane z niemagnetycznej stali nierdzewnej korpusy połączone z posrebrzaną plecionką z włókien węglowych, oraz tłumiąco – izolującą powłoką z kopolimeru acetalu. Dodatkowo wzbogacono je o „aktywne” materiały tłumiące określane mianem Nano Crystal² Formula – Nano Crystalline, w skład której wchodzą ceramiczne nanocząsteczki i węglowy pył, w skrócie NCF. Charakterystycznymi cechami NCF jest generowanie ujemnych jonów eliminujących problemy ze elektrostatyką, oraz przekształcanie energii cieplną w daleką podczerwień. Używając autorskiej mieszanki nanocząsteczek ceramicznych z pyłem węglowym Furutechowi udało się uzyskać tłumiący „Piezzo Effect” obejmujący swym zasięgiem zarówno domenę elektryczną, jak i mechaniczną.
O ile w przypadku pierwszego spotkania z poprzednią generacją NanoFluxa, jak i wymiany w moim FP-3TS762 standardowych FI-28R / FI-E38R na NCFy spokojnie mogliśmy mówić o zmianach o charakterze i intensywności wręcz spektakularnych, to tym razem miałem pewne obawy. Obawy związane ze wspominanym na wstępie wchodzeniem drugi raz do tej samej wody. Wysoko ustawiona poprzeczka, odpowiednio podkręcone wcześniejszymi odsłuchami oczekiwania to praktycznie idealny przepis na srogie rozczarowanie. Całe szczęście nie czując presji czasu i mogąc na spokojnie, bez pośpiechu sprawdzić w najprzeróżniejszych konfiguracjach najnowsze dzieło japońskich metalurgów przystąpiłem do odsłuchów. Zdając sobie sprawę, że NanoFlux ściga się niejako z własnym cieniem i wiedząc, że dotychczasową kartą przetargową tytułowego przewodu była dynamika sięgnąłem po repertuar osadzony w nieco innej estetyce. Pełna mroku, niepokoju i przepełnionej niepewnością ciszy ścieżka dźwiękowa z „The Pledge” Hansa Zimmera pokazała do tej pory nieodkryte pokłady lirycznej delikatności Furutecha. O ile wyposażony w zwykłe 50-ki przewód wypadał niezwykle spektakularnie o tyle jego najnowsza inkarnacja buduje scenę zauważalnie dalej i zarazem precyzyjniej. Widoczna dla słuchacza przestrzeń jest nie tylko lepiej zdefiniowana, ale i otoczona jeszcze bardziej nieprzeniknioną czernią. Wcześniejsza czerń wydawała się smolisto czarna, jednak wersja z NCFami idzie dalej. Dalej nie o krok, czy dwa, lecz zbliża się do granicy ustanowionej przez Vantablack, czyli materiał tak czarny, że patrząc na pokryte nim trójwymiarowe przedmioty odnosimy wrażenie, że są one płaskie. W dodatku całość zmian ma charakter nie tyle rewolucyjny, co ewolucyjny. Wszystko to, co można było usłyszeć wcześniej zostaje przeniesione na kolejny, wyższy poziom dojrzałości i zaawansowania.
Jednak pomimo cofnięcia pierwszego planu nie tracimy nic a nic z intensywności doznań. Ba, spokojnie możemy mówić o większej ich namacalności i realizmie. Parząc na to, co było kiedyś a jest teraz i szukając muzycznych analogii sięgnąłbym po utwór „The Sound Of Silence”, który w wykonaniu Disturbed ma zdecydowanie bardziej dramatyczną i emocjonalną wymowę aniżeli oryginalny – Simona & Garfunkela. Tutaj nie ma już miejsca na pewną beztroskę i asekuranctwo a w zamian za to dostajemy prawdziwego adrenalinowego kopa i pozbawioną lukrowej otoczki najprawdziwszą prawdę.
Jeśli zaś chodzi o samą namacalność i odwzorowanie rzeczywistości to polecam w ramach testów włączyć „Riders On The Storm” The Doors. Jeśli do tej pory ulewa moczyła wam nogawki, to tym razem wreszcie usłyszycie ją za oknem. Burza też przetoczy się na linii horyzontu a w powietrzu zacznie unosić się zapach ozonu. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował trochę tytułowy przewód za przeproszeniem przedmuchać czymś zdecydowanie bardziej dynamicznym. W tym celu sięgnąłem po album, przy którym grubo ponad dekadę temu zasypiał mój syn czyli … „The Best of Bruce Dickinson”. To niewątpliwie tyleż melodyjne, co kipiące dynamiką wydawnictwo może i dalekie jest od typowo audiofilskich standardów realizatorskich, ale potrafi dostarczyć mnóstwo najzwyklejszej frajdy opartej na potężnej stopie wspomaganej szarpiącym trzewia basem i tnącymi powietrze gitarowymi riffami. Tak też było i tym razem, lecz do głosu doszła niezwykła swoboda i coś na kształt szlachetności sprawiającej, że przy zachowaniu natywnej szorstkości udało się pozbyć pasożytniczej granulacji najwyższych składowych. Dzięki temu dźwięk sięgał wyżej, słychać było po prostu więcej a jednocześnie nie czuć było siermiężności realizacji. Ot same plusy, a dodając do tego wspominane wcześniej napowietrzenie wreszcie można było mówić o prawdziwym spektaklu.
Dzisiejsza przygoda z Furutechem NanoFlux-NCF dobitnie pokazuje, że diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Pozornie kosmetyczna zmiana konfekcji teoretycznie poprawiająca aspekt czysto wizualny tak na prawdę wprowadza tytułowy przewód na kolejny szczebel drogi ku audiofilskiemu Olimpowi. Opierając się na natywnych cechach samego przewodnika sprawia, że ulegają one zintensyfikowaniu a jednocześnie pewnemu oddaleniu, przez co jesteśmy w stanie spojrzeć na nie z właściwej perspektywy. Czy to dużo, czy mało nie nam oceniać, jednak biorąc pod uwagę, że stare 50-ki powoli znikają z rynku, to jeśli tylko zechcemy podążać najszybszym pasem drogi wskazanej przez Furutecha i tak i tak jesteśmy na nie zdani. Osobiście jednak niespecjalnie bym z tego powodu rozpaczał, bo nowe NCFy wyznaczają kolejny kierunek, którym prędzej, czy później ruszy konkurencja. Jednak zanim to nastąpi my już dawno będziemy u celu. Miła perspektywa, nieprawdaż?
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Bluesound NODE2
– Wzmacniacz/streamer: Lumin M1
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accuphase E-470
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Audiovector SR3 Signature;Dynaudio Excite X44
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; 聖Hijiri Nagomi
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Gdybyśmy zapytali nawet średniozaawansowanego adepta Hi-Fi o kilku przykładowych producentów okablowania, sądzę, że wśród wielu światowych marek nader często pojawiałby się japoński Furutech. Powyższa marka, mając status rozdającego karty na sporej części rynku i zasiadającego w panteonie gwiazd hegemona, mogłaby spocząć na laurach odcinając kupony od z trudem zapracowanego uznania. Tymczasem rozwój technologii nie pozwala na takie postawienie sprawy i nie chcąc zostać wyeliminowanym z gry, nasz bohater idąc z duchem czasu konsekwentnie rozwija swoje portfolio sięgając po … Nano-technologię. I takim, mocno ocierającym się o laboratorium produktem będziemy się dzisiaj zajmować. Mowa o kablu zasilającym, który wystąpił już u nas w nieco innej konfekcji, lecz teraz Japończycy ubrali go w nowszej generacji wtyki, co ma wprowadzać kolejne, oczywiście niezaprzeczalnie pozytywne zmiany. Tak więc, puentując powyższy akapit, dzięki uprzejmości katowickiego RCM-u zapraszam na kilka zdań o FURUTECHu NanoFlux NCF-18E. I tutaj mała dygresja – lektura tekstu o rasowym produkcie audio-woodoo dla wielu melomanów nader nonszalancko podchodzących do zagadnienia wysublimowanych przewodów zasilających może wydawać się czasem straconym, dlatego też zawczasu ostrzegam antykablarzy, by dzisiaj zrobili sobie „wolne”. Jeśli jednak jesteście zainteresowani iście high-endową sieciówką, obiecuję nie lać wody, tylko zdać w miarę zwięzłą relację.
Wygląd naszego bohatera, w porównaniu do poprzedniego wcielenia teoretycznie i praktycznie różnić się będzie jedynie kolorystyką zdobiącej wtyki i umieszczoną na samym przewodzie masywnej mufy plecionki, lecz dla pełnego zobrazowania z czym mamy do czynienia skreślę kilka krótkich zdań. Choć standardowa długość Nanofluxa wynosi 1.8 metra nic nie stoi na przeszkodzie, aby zamówić inną, lecz wiąże się to z kilkutygodniowym czasem oczekiwania, gdyż przewody będą przygotowywane bezpośrednio w fabryce. Oplot wykonano z granatowej, opalizującej plecionki, na której w celach designerskich skrzyżowano podwójny ścieg jasno niebieskich nitek. Przyznam szczerze, że to był dobry ruch, gdyż nieco ożywia wygląd projektu i w dwóch słowach można powiedzieć: wygląda fantastycznie. Wspominając o konfekcji gołym okiem widać, że kolorystyka z czarnej zmieniła się w srebrną, jednak owe powierzchowne niuanse są niczym w porównaniu z samą listą materiałów użytych do konstrukcji nowych wtyczek. Chodzi bowiem między innymi o fakt zastąpienia „zwykłej” plecionki z włókna węglowego jej posrebrzoną wersją. Dla uatrakcyjnienia procesu sprzedaży testowany przewód dostarczany jest w połyskującym czernią wyściełanym pianką czarnym pudełku. Może to nie jest najważniejsza sprawa dla tego produktu, ale z pewnością cieszy oko.
Pochylając się nad tematem wprowadzanych zmian przez ubrany we wtyki NCF kabel zasilający z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że zmiany w stosunku do poprzednika są teoretycznie kosmetyczne, ale na poziomie zestawu wartości mieszkania w Warszawie godne uwagi. Nie położę ręki, ale jestem w stanie powiedzieć, że dzisiejszy Flux przy całej otoczce zbierania, a nawet lekkiego wzmacniania najniższego zakresu, przy zachowaniu pełnej jego kontroli tłoczy w dziejący się przed nami spektakl dodatkową nutkę witalności. To w systemach mocno grających górnymi rejestrami może być prawie niezauważalne, ale w przypadku gdy moja układanka trafia w punkt wyważenia pomiędzy środkiem a górą pasma, bardzo łatwo mi jest ten aspekt wychwycić. To jest na tyle pozytywne działanie, że gdy na koniec poprzedniego testu w pewnym momencie przyświecała mi myśl o zakupie ówczesnego wcielenia, to po kilku dniach wszystko się rozmyło nie mając późniejszych konsekwencji. Tymczasem dzisiejszy sparing z pewnością poskutkuje nieco dłuższym i bliższym aniżeli wcześniej planowałem romansem się z tą propozycją, co dobrze wróży potencjalnemu zakupowi. Dlaczego dopiero teraz? Najważniejszym dla mnie aspektem niniejszego podejścia recenzenckiego jest unikanie majstrowania w środkowej części zakresu częstotliwościowego mimo większego doświetlenia góry, gdyż nie po to dobierałem tak gęsto, ale rozdzielczo grający zestaw, by później napowietrzając przekaz szkodliwie go odchudzać. Ale proszę mnie źle nie zrozumieć, protoplasta również był bardzo wstrzemięźliwy w temacie pracy w centrum pasma, ale nie takim stopniu jak dzisiejszy bohater. W tym przypadku ów kontur basu i nieco większa dawka rozdzielczości na tyle dobrze wpłynęła w proces generowania muzyki przez zestaw Reimyo, że byłem wręcz zmuszony przesłuchać sporą ilość materiału barokowego pod kątem artykulacji poszczególnych wydobywających się z płuc artystów zgłosek. Śmieszne? Powiem tak, gdy dojrzejecie, lub jak to niektórzy mówią, na tyle zestarzejecie się, by do pełni szczęścia wystarczył Wam wspomagany dwoma instrumentami dawnymi wokalista, nagle okaże się, że zaczniecie zwracać uwagę na sposób materializowania się poszczególnych nut, a nie tylko ich wydźwięk. Oczywiście trochę celebruję swój gust muzyczny, ale oświadczam, iż to, co tak mocno zaskoczyło mnie w tym kablu jest bardzo dobrze wypadającym czynnikiem w każdym repertuarze, a przywołane niuanse brzmieniowe mają tylko na celu zwrócenie uwagi, gdzie ów drut pokazuje swoje najdrobniejsze smaczki.
Gdyby ten test był pierwszą rozprawką na temat rzeczonego Furutecha w moim secie, z pewnością rozpisałbym się nad nim na przykładzie kilu propozycji płytowych. Jednak szanując Wasz czas bez poczucia niespełnienia odsyłam do stosownej lektury pierwszej wersji NanoFlux’a, ale z przyjemnością uzupełnię poprzednie wnioski o informację, że NCF bardzo mocno rozbudowuje wirtualną scenę w wektorze głębokości. Ale to nie koniec dobrych wiadomości, gdyż owe pobudzenie dalszych planów nie wprowadza do dźwięku szkodliwej sztuczności jawiącej się niekiedy nienaturalnym wyczyszczeniem tła wokół dziejących się zdarzeń muzycznych. Dostajemy przekaz pełen witalności z naturalnym szumem wszechobecnego chaosu, a nie porozrzucanych gdzieś w próżni dźwiękowej artystów. Reasumując dzisiejsze spotkanie jestem bardzo ciekawy, która wersja bardziej wpisze się w potrzeby Waszej układanki audio.
Jacek Pazio
Dystrybucja: RCM
Cena: 4 800 €
System wykorzystywany w teście:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: ReimyoKAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA