Jak doskonale znam życie audiofila, jestem wręcz pewny, że w swej zabawie nie raz i nie dwa odwiedzaliście czy to znajomych, czy z jakiś powodów pierwszy raz spotkanych dystrybutorów w ich salonach prezentacyjnych zwanych showroomami. To naturalną koleją rzeczy zazwyczaj jest intrygująca, bo okraszona seansem muzycznym, zwiększająca doświadczenie w naszych zmaganiach przygoda. Sklepy dwoją się i troją, by nawet po odsłuchu ustalonych konfiguracji w razie braku końcowej satysfakcji spełnić nasze dodatkowe zachcianki. I gdy wydawałoby się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, tak naprawdę prawdziwe „ja” danego podmiotu audio poznaje się w innym momencie. Chodzi o przypadkowe, a nie planowane wdepnięcie do salonu, które bardzo często pokazuje, czy zabawa w audio to tylko sposób na życie, czy jakże ważna w kwestii pomocy nam pasja. Bywa, że pospolity handlarz na co dzień nie ma przygotowanego nic ciekawego, gdyż nie żyje muzyką. Natomiast pasjonat choćby z niedrogich komponentów, często niezobowiązująco, nawet jako skromny set dyżurny, ale zawsze stara się zestawić coś nietuzinkowego. Dlaczego to takie istotne? To banał. Otóż pasjonat z łatwością zrozumie nasze potrzeby, co w przypadku braku pomysłu z naszej strony ułatwi mu doradzenie czegoś zbieżnego z naszymi oczekiwaniami, a handlarz za wszelką cenę będzie chciał nam sprzedać cokolwiek z naciskiem na produkt o największym przebiciu. Kogo osobiście wybieracie? Ja naturalnie tego pierwszego. Na szczęście takich u nas nie brakuje, czego dowodem jest moja niezobowiązująca relacja z zeszłotygodniowej, czysto przypadkowej wizyty w znanej Wam wszystkim mekce audio. O kim mowa? To poniekąd zdradza fotografia otwierająca, dlatego raczej nikogo nie zdziwi fakt skreślenia kilku strof o znającym się na rzeczy krakowskim Nautilusie.
Nie tylko ja, ale po zapoznaniu się z sesją zdjęciową chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jak na możliwości Nautilusa stacjonujący w profesjonalnie zaadaptowanym pokoju na piętrze system nie był w dobrym tego słowa znaczeniu szaleństwem. Jednak fraza „szaleństwo” dotyczy li tylko ceny poszczególnych jego składowych. Powód? Otóż zaraz po wygodnym usadowieniu się na kanapie kolejny raz przekonałem się, iż jak zwykle w tym salonie, każdy, nawet najbardziej niepozorny system skonfigurowany jest z duszą. Bez napinania na wyczynowość grania, tylko w służbie przyjemnie spędzonego czasu. Ale zaznaczam, brak „wyczynowości” prezentacji nie był powodem braku znajomości tematu – jeśli ktoś sobie taki set zamówi, nie ma z tym najmniejszego problemu, tylko skonfigurowaniem dyżurnego systemu do odpoczynku. Analizując możliwości dystrybutora to może wydawać się dziwne, jednak czym innym jest spełnianie życzeń potencjalnych zainteresowanych, a czym innym osobiste preferencje podczas niezobowiązującego poszukiwania piękna w muzyce podczas pacy w salonie audio. I właśnie taki z pozoru niezobowiązujący zestaw miałem przyjemność tego popołudnia zaliczyć.
Wystarczyły średniej wielkości włoskie kolumny Chario Sovran, posiłkujące się lampami wzmocnienie Jubilee 300B od niemieckiego specjalisty Octave, odtwarzacz plikowy austriackiego Ayona S10 oraz okablowanie Siltecha, aby odwiedzając salon całkowicie znienacka zostać przeniesiony w krainę przyjemnie podanej, bo nasyconej, pełnej energii, za sprawą szklanych baniek eterycznie podanej muzyki. I bez znaczenia jakiego repertuaru słuchałem, bowiem zestaw ze wszystkim radził sobie znakomicie. I szczerze powiedziawszy, gdy tak ugoszczony rozsiadłem się na kanapie, ciężko było ruszyć tyłek, aby jednak skorzystać z okazji i w celach ukojenia Waszego audiofilskiego ducha zrobić sesję fotograficzną. Tym bardziej, że oprócz wspomnianych komponentów zaprzęgniętych do sesji odsłuchowej z lewej strony stał majestatyczny, podczas nieobecności dostojnego Artusa FMD będący obecną wizytówką salonu, od wspomnianego minimalnie mniej zaawansowany, jednak bez dwóch zdań nadal znakomity w swej jakości gramofon. Jaki? Oczywiście rozprawiamy o wyposażonym w firmowe ramię TRA 9 Ruthenium oraz wkładkę Phasemation PP-500 gramofonie Transrotor Orion Reference FMD z dedykowanym firmowym stolikiem. To jest nie tylko wizualne, ale również technologiczne mistrzostwo świata, które już po kontakcie wzrokowym, a co dopiero sonicznym sprawia, że świat analogu dla beneficjenta takiego zderzenia już nigdy nie będzie taki sam. Słuchałem go kilka miesięcy wcześniej, dlatego zapewniam, że wiem co mówię. Co prawda podczas tej krótkiej wizyty nie wpinaliśmy go do systemu, jednak gdyby była taka potrzeba, ten majestatyczny drapak przygotowany był do współpracy z phonostagem tej samej marki co wkładka Phasemation EA-1200. Jednym słowem analogowy system marzeń.
Kończąc tę krótką zajawkę jestem Wam winny wyjaśnienie powodu opisania powyższego wypadu. Chodzi oczywiście o wspomniane we wstępniaku pokazanie, jak brutalnie mówiąc oddzielić ziarno od plew. Jeśli tak jak w przypadku tytułowego krakowskiego Nautilusa podczas wizyty z zaskoczenia nie zawiedziecie się na zastanej konfiguracji, będzie to oznaczać, że mamy do czynienia z pasjonatami. Tylko tacy w przypadku braku dogłębnej wiedzy są w stanie nam pomóc, zaś reszta będzie chciała tylko na nas zarobić. Na szczęście jak wynika z powyższego opisu, w Krakowie co najmniej jeden znający się na rzeczy podmiot funkcjonuje, co stacjonujący w okolicach dawnej stolicy Polski melomani powinni bez ograniczeń wykorzystywać.
Jacek Pazio