Opinia 1
Jak już zdążyłem zagaić na facebooku z Hiszpanii można przywozić różne rzeczy – niezłe wino, turony (ichniejsza odmiana bloku), świetne wędliny. Ja kilkanaście lat temu przywiozłem sobie żonę (ponieważ było sporo pytań od razu wyjaśniam, że jest Polką), a teraz w moje ręce trafił … interkonekt z aktywnym systemem DREi. Kiedy otrzymałem standardowych, jak na metrową łączówkę, rozmiarów eleganckie czarne pudełko o marce Neutral Audio nie wiedziałem absolutnie nic. Pobieżna lektura dołączonych materiałów reklamowych również niewiele mi powiedziała, bo to, że „nigdy wcześniej nie słyszałem kabla takiego jak ten” i o „absolutnej transparentności dla sygnałów audio” zapewniają chyba wszyscy znani mi producenci okablowania. Mniejsza z tym. Teoretycznie łączówka to łączówka i nikt koła drugi raz wymyślać przecież nie będzie. Jak się jednak okazuje tylko teoretycznie, gdyż dostarczony do testów model Cable DREi DUO 1 box ze zwykłym interkonektem miał wspólną niemalże tylko nazwę i przeznaczenie.
Co prawda wszelakiej puszki, pierścienie, czy nawet bateryjki od dłuższego czasu mnie przestały dziwić, jednak jedynym znanym mi podobnym przypadkiem, gdy przewód pozbawiony zasilania po prostu kolokwialnie rzecz ujmując „nie działa” był cyfrowy Acoustic Revive DSIX -1.0PA. Jednak japoński krewniak wewnątrz magicznej puchy miał układ „Digital Signal Isolation Exciter” izolujący elektrycznie pętlę sygnałową od urządzenia poprzez użycie transformatora separującego. W Neutralu siedzi natomiast aktywny moduł D.R.E.i. (akronim Dynamic Reduction of Electronic interactions) zapewniający, zgodnie z obietnicami konstruktorów, nie tylko wyeliminowanie wzajemnych intermodulacji pomiędzy poszczególnymi częstotliwościami, ale również optymalizację połączeń pomiędzy spiętymi ze sobą ww. kablem urządzeń a w rezultacie osiągnięcie wyższego poziomu ciśnienia akustycznego (ang. Sound Pressure Level). W skrócie rzecz ujmując mniejsze zniekształcenia sygnału przed wzmocnieniem pozwalają cieszyć się czystszym niż dotychczas dźwiękiem na wyższych niż dotychczas poziomach głośności. Tyle teorii, jeśli zaś chodzi o praktykę to jakoś niespecjalnie miałem ochotę sprawdzać o ile głośniej niż zazwyczaj mogę zagrać, bo po pierwsze mam nienajgorsze stosunki z sąsiadami i nie chciałbym ich popsuć, a po drugie niespecjalnie widzę szansę przekonania zirytowanego Dzielnicowego, bądź innego przedstawiciela służb siłowo-porządkowych, że właśnie przeprowadzam test kabelka za 1k€ i muszę jeszcze trochę połomotać. Trochę to wszystko pachnie tajemnym voodoo, ale lista, zakładam, że zadowolonych klientów może robić i robi wrażenie: Seal, Jamiroquai, Tom Jones, Alan Parsons, Julio Iglesias, Coldplay, Rihanna, RCHP, Leonard Cohen, Pearl Jam. A jak bohater niniejszego testu sprawdził się w cywilnym systemie? Zapraszam do lektury.
DREi DUO 1 box to estetycznie wykonany i pozbawiony zbędnych ozdobników, lekko sprężysty interkonekt z usytuowaną mniej więcej w 1/3 długości prostopadłościenną puszką. Jej umiejscowienie w niektórych systemach może okazać się dość problematyczne gdyż krótszymi odcinkami przewodów z niej wychodzącymi należy wpiąć się do źródła, co np. w przypadku mojego Ayona 1sc, posiadającego gniazda RCA umieszczone na przeciwległych krańcach, oznaczało niemalże próbę naciągnięcia testowanego przewodu. Warto więc zawczasu sprawdzić rozstaw gniazd i na wszelki wypadek odradzam trójnożne stoliki, w których tylna noga potrafi zwiększyć zapotrzebowanie na długość tego typu łączówek o dodatkowych kilka centymetrów. Sama puszka okazuje się nader solidnym, anodowanym na czarno profilem aluminiowym z dwoma gniazdami umożliwiającymi bądź to podpięcie samego zasilacza, bądź redystrybucję prądu do kolejnej puszki, których pojedynczy zasilacz jest w stanie obsłużyć maksymalnie 10. Solidne, złocone, aczkolwiek zdecydowanie nie biżuteryjne wtyki i pleciona biało-czarno-granatowa koszulka dopełniają całości.
Zgodnie z zaleceniami producenta przez pierwszą godzinę od wpięcia interkonektu w system nie włączałem znajdujących się w nich urządzeń. Co do kolejnej wskazówki, mówiącej o osiągnięciu pełni swoich możliwości dopiero po przynajmniej 100h grania, byłem już mniej ortodoksyjnie nastawiony, gdyż będąc trzecim w kolejności szczęśliwcem mogącym pobawić się tymi hiszpańskimi wynalazkami miałem niemalże 100% pewność, że wygrzewanie odbębnili za mnie poprzednicy. Dla świętego spokoju dałem kabelkowi gratisową godzinę na ułożenie się w moim systemie a po włączeniu i puszczeniu internetowego radia jeszcze ok.3 – już z sygnałem.
Po tej rozgrzewce przystąpiłem do bardziej krytycznych odsłuchów. Nie mając absolutnie żadnych oczekiwań, uprzedzeń i wiadomości nt. „sygnatury” testowanego przewodu z uwagą zacząłem wsłuchiwać się cóż też w trawie piszczy, jednak zamiast pisków zaaplikowano mi kawał solidnego, chciałoby się powiedzieć potężnego dźwięku. Przekaz stał się bardziej komunikatywny, rzeczywisty, choć … może nawet zbyt piękny. Całe szczęście efekt nie przypominał cukierkowej pocztówki z Ryni, lecz w pełni profesjonalny materiał wysokiej rozdzielczości przygotowany w celach promocyjnych któregoś z karaibskich kurortów wypoczynkowych. Powyższy zabieg miał swoje ewidentne zalety, gdyż zarówno przy krótszym, jak i dłuższym odsłuchu przyjemność płynąca z obcowania z tak „podaną” muzyką była rzadko spotykana na tych pułapach cenowych. Przykładowo dęciaki obecne na bonusowym „A House Divided” z albumu „Super Collider” Megadeth czarowały blaskiem i soczystością, a ich czytelność na tle gitarowych riffów potrafiła zadziwić pomimo bardzo dobrej znajomości materiału zarejestrowanego na tym krążku. Sam Dave Mustaine również dostał stosowny bonus w postaci większej niż zazwyczaj erudycji i dociążenia, przez co jego partie miały szanse załapać się do finałów wokalistów heavy metalowych o najbardziej elektryzujących głosach.
Im dłużej słuchałem hiszpańskiej łączówki, tym częściej łapałem się na tym, że już coś podobnego słyszałem, że znam ten typ estetyki a co najważniejsze, że mógłbym z takim dźwiękiem żyć. Bingo! Przecież podobne zabiegi z powodzeniem stosuje włoski producent kolumn Zingali. W ramach utwierdzenia się w powyższy przekonaniu sięgnąłem po jeszcze ciepły album „Wagner Reloaded” Apocaliptyci wspomaganej tym razem przez MDR Symphony Orchestra. Patetyczny, wręcz monumentalny repertuar zarejestrowany w lipskiej Arenie po przepuszczeniu przez „magiczny” interkonekt zabrzmiał tak, jakbym zamiast Arcon 80 dostał wzbogacone o dodatkowy basowiec 100-ki. Chodzi głownie o to, że przynajmniej pozornie powiększeniu uległ wolumen prezentowanego dźwięku. Stopa perkusji wespół z waltorniami była np. nie tylko doskonale słyszalna, ale przede wszystkim odczuwalna. Najniższe tony po prostu wprawiały były fizyczne, namacalne, obecne, ich udział w spektaklu nie ograniczał się jedynie do zasygnalizowania słuchaczowi, że akurat w tym miejscu jest tutti orkiestry a resztę powinien dopowiedzieć sobie mózg, lecz jeśli trzeba było przyp…, znaczy się uderzyć, to taki atak orkiestry po prostu następował i zmiatał ze stołu babcine koronkowe serwetki.
Najbardziej przekonująco wypadały jednak na Neutralu ludzkie głosy a jeśli dodatkowo w ich otoczeniu znalazła się gitara to można było mówić o pełni szczęścia. Oczywiście nie omieszkałem podarować sobie takiej odrobiny luksusu i włączyłem „Mujeres de agua” Javier’a Limon’a. Ten osadzony w stylistyce kultury śródziemnomorskiej album został poświęcony kobietom i to właśnie One tworzą niesamowity klimat mieszanki orientu i ognistego flamenco zanurzonych w odmętach hipnotyzujących aranżacji. Od strony realizacyjnej wspomniana płyta ma dość obfity bas, co nie umknęło uwadze testowanego interkonektu, który właśnie na niskich częstotliwościach kreował muzyczny spektakl z zauważalnie powiększonymi źródłami pozornymi. Tylko, że powiększenie, którego się dopuszczał było jedynie zabiegiem poprawiającym „realność”, obecność muzyków w pokoju odsłuchowym. Zachowany został zdrowy rozsądek, dzięki czemu wokalistki stawały się po prostu bardziej namacalne, i nie osiągały, jak to nieraz bywa, gabarytów Bob’a Sapp’a, bądź Statuy Wolności.
Najwyższe tony charakteryzowały się wyśmienitą czystością i mieniły bogactwem odcieni złota. Nie był to blask zimny, śnieżnobiały, lecz właśnie ciepły, rozleniwiający i ze złotem się kojarzący. Nie ranił słuchu a jednocześnie dostarczał wszystkich koniecznych informacji.
Jedynym „ale”, do jakiego mógłbym mieć pewne zastrzeżenia, to delikatne odfiltrowywanie audiofilskiego planktonu i skrócenie czasu wygaszania tworzących swoistą aurę mikrowybrzmień. W porównaniu z moim Organiciem aksamitnie czarne tło jest po prostu bliższe, dźwięki szybciej znikają w jego przepastnej czeluści a przez to akustyka sal nagraniowych, ich naturalny pogłos nie są tak oczywiste.
Pomysł na dźwięk, jakim był łaskaw podzielić się założyciel Neutral Audio Pan Jose Manuel Jimenez w pewnym stopniu przypomina również estetykę phonostage’a RCM Sensor, podobnie podkreślając kontury źródeł pozornych sprawia, że stają się bardziej namacalne, naturalne. Więcej w tej materii z pewnością napisze Jacek, jednak nawet będąc okazjonalnym „winylowym” słuchaczem pozwoliłem sobie na powyższą dygresję dotyczącą obszaru, w którym przynajmniej na razie ograniczam się do bycia wyłącznie (krytycznym) słuchaczem.
Neutral Audio Cable DREi DUO 1 box jest kolejnym przykładem na to, że Polska, nawet przez niewielkich zagranicznych producentów, przestaje być pomijana, bądź postrzegana, jako miejsce, gdzie białe misie spacerują sobie równie swobodnie po ulicach, jak dajmy na to krowy w Indiach. Dzięki temu od czasu do czasu mamy możliwość zapoznania się z urządzeniami firm, które nie posiadając jeszcze lokalnego dystrybutora nie widzą najmniejszych problemów w dostarczeniu do testów swoich produktów. Ponadto kontakt z interkonektem DREi DUO 1 box pozwolił nam nie tylko poszerzyć własne doświadczenia odsłuchowe, ale i poznać, jak na zagadnienia reprodukcji dźwięku zapatrują się podobni nam pasjonaci spoza mainstreamowego nurtu Hi-Fi. Miejmy nadzieję, że w przyszłości uda nam się powili zapełniać białe plamy na audiofilskiej mapie świata, a Neutral Audio nie jest jedynym hiszpańskim producentem wysokiej klasy urządzeń i akcesoriów audio.
Tekst i zdjęcia Marcin Olszewski
Dystrybucja w Polsce: brak
Producent: Neutral Audio
Cena: 1000€
Dane techniczne (wg. producenta):
Wysokiej jakości złocone wtyki
Przewodnik w postaci srebrno – miedzianej plecionki
Długość: 110 cm
Dołączony zasilacz 110/230 VAC /12DC umożliwiający zasilenie max. 10 kabli
System wykorzystany w teście:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Neyton Neurnberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opnia 2
System audio składa się z wielu elementów, do których zaliczmy, choć coraz częściej można się bez nich obyć – mniej, lub bardziej zaawansowane urządzenia all-in-one w stylu Devialeta, przewody łączące poszczególne komponenty toru, występujące w dwóch odmianach – XLR i RCA. Te dwa formaty są konsekwencją budowy wewnętrznej urządzeń, jednak oba mają jedno zadanie- przenieść sygnał ze źródła do odbiornika. W ostatnich latach wiele firm zauważyło, jak duży wpływ na końcowy efekt brzmieniowy ma ich budowa wewnętrzna – geometria splotu linki, lity drut i w połączeniu z różnorodnym materiałem izolacyjnym, oferując pełną gamę takich produktów. Po latach doświadczeń, konstruktorzy coraz częściej sięgają po niekonwencjonalne rozwiązania i oprócz opracowywania nowych pomysłów dotyczących budowy samego przewodnika, zaczynają stosować dodatkowe elementy jak: pasywne, bądź aktywne filtry, izolację przeciwzakłóceniową, czy jak w testowanym przypadku, magiczną puszkę eliminującą szkodliwe dla sygnału audio interferencje. Które harmoniczne są pożądane, a które zbędne, można napisać elaborat na kilka stron, ale nie będę tego tematu rozwijał w niniejszym tekście, tylko zajmę się sprawdzeniem, co wniósł, lub zabrał dostarczony do testu interkonekt rodem z Hiszpanii, będący częścią sporego portfolio firmy Neutral Audio, model „Cable Drei Duo”.
Otrzymany przedstawiciel nowego nurtu w dziedzinie przesyłu sygnału, to około metrowej długości kierunkowy zestaw RCA, który na jednej trzeciej długości od strony nadajnika otrzymał prostokątną kapsułę, zasilaną dostarczonym w komplecie transformatorkiem. Ciekawostką jest fakt, że bez nakarmienia prądem, tytułowy „Cable Drei”nie przepuści przez siebie żadnego sygnału, a sama procedura włączenia go w posiadany tor, na czas wpinania wymaga wyłączenia współpracujących z nim komponentów. Nie sprawdzałem, co się stanie po zlekceważeniu zaleceń producenta i zachowując wymagane środki ostrożności, połączyłem bohaterem testu przedwzmacniacz liniowy z końcówką mocy. Dla rozgrzewki zapuściłem znajdującą się w napędzie płytę i opuściłem miejsce odsłuchowe, pozwalając na dwugodzinną synchronizację z moim torem audio.
Szukając informacji na temat testowanego produktu, mimochodem natknąłem się na zestaw zalet, jakie opisuje producent i muszę stwierdzić, że w wielu aspektach potwierdzają się z moimi obserwacjami. Wewnętrznej budowy magicznej szkatułki nie znam i specjalnie mnie to nie interesuje, ale jedno wiem na pewno, interkonekt modyfikuje przepuszczony przez siebie sygnał. Kilka żelaznych testowych tytułów dało całkiem wyraźny obraz tego przedstawiciela audio-voodoo. Dostajemy energetyczny i konturowy spektakl, pobudzający do życia drugi, często traktowany po macoszemu plan sceny muzycznej. Dzięki rysowaniu obrazu grubszą kreską, każdy włożony do napędu krążek, prezentował dalsze plany, jako pełnoprawny element przekazu muzycznego. Efekt jest taki, jakbyśmy poziom czerni tła, przesunęli o oczko niżej. Jeśli nasz zestaw gra plamami, mariaż z Hiszpanami powinien wyjść nam na dobre. Dźwięk zdecydowania się ożywi, a całość stanie się czytelniejsza i bardziej namacalna. Obszerna w szerz i głąb scena pozwala zaistnieć muzykom w wykreowanym przy stole mikserskim wirtualnym bycie, pokazując jak na dłoni zajmowane przez nich miejsca. Aby to zweryfikować nausznie, zapodałem na talerz napędu jazzowe trio znanego „bębniarza” Paula Motiana grającego wespół z saksofonistą Joe Lovano i gitarzystą Billem Frisellem. Wiadomo, że muzyk firmujący swoim nazwiskiem dane wydawnictwo, jest z rozdzielnika uprzywilejowany, a reszta zespołu występuje jako dopełnienie jego lśniącej osobowości. Może podczas nagrań tego się nie odczuwa- panowie przecież bardzo dobrze się znają, ale zasady biznesu są nieubłagane i każdy zna swoje miejsce w szyku. Wspomniane trio w 2007 roku popełniło sesję nagraniową zatytułowaną „Time and Time Again”, jawiącą się jako rasowe „ECeeMowskie plumkanie” – uwielbiam taki reset psychiczny po dniu użerania się z klientami, przy dawce wydobywającej się z wszechobecnej ciszy spokojnej muzyce. Paul swoją niezliczoną ilością perkusjonaliów jest wiodącym duchem kompilacji, a saksofon i gitara grając swoje frazy, umiejętnie spinają wszystko w zaplanowaną całość. Słuchając tego repertuaru w codziennym zestawieniu, najtrudniejsze zadanie w zaistnieniu w eterze pomiędzy kolumnami, ma gitarzysta siedzący w drugim planie. Saksofon jakoś sobie radzi, ale dawka konturu, jaki niesie wpięcie w tor tytułowego „Cable Drei”, całkowicie przearanżowuje odbiór całości. Nagle wszyscy muzycy zdecydowanie swobodniej zaznaczają swój byt w tym projekcie. Nikt nie ma zamiaru detronizować frontmana, ale po tej korekcie okablowania, mają więcej do zaoferowania potencjalnemu odbiorcy. Czytelnie rysowani na scenie, pokazują w pełnej krasie swój kunszt gry na opanowanych do perfekcji instrumentach. Każdy szmer, czy szum powietrza wydobywający się z saksofonu Joe Lovano, dostajemy teraz na wyciągnięcie ręki, a gitara elektryczna Billa Frisella dźwięczy pełnią strun. Muzycy zostają wyciągnięci z niebytu prawie na pierwszy plan, lekko zwiększając swój odstęp od tła. Bardzo udany zabieg konstruktorów, mogący wielu audiofilom przywrócić chęć słuchania nie do końca udanych realizacji płyt.
Jednak, żeby nie zostać internetowym nudziarzem słuchającym jedynie pitu-pitu, sięgnąłem po materiał, który dla wielu moich znajomych – nawet tych z warszawskiego KAiM’u, jest objawem czystego masochizmu. Mowa o free jazzie w wykonaniu znamienitych wyczynowców tego gatunku muzycznego, jakimi są- Peter Brotzmann, William Parker i Hamid Drake. Ta garstka ludzi, robi tyle zamieszania na scenie, że niejeden zespół rockowy zgasłby przy nich niczym zdmuchnięta świeczka. Ale nie o wyścigi w robieniu hałasu tutaj chodzi, tylko ocenę wpływu hiszpańskiego kabla – wycięcie niepożądanych częstotliwości z sygnału audio, zwiększa w efekcie separację poszczególnych źródeł pozornych. Trzej panowie zrealizowali sesję w 2010 roku w Kanadzie pt. „Never Too Late But Always Too Early”, dedykując to dwukrążkowe wydawnictwo Peterowi Kowaldowi. Odbiorcy nie słuchający takich klimatów, powinni choć raz zakosztować tej uczty, nie pod kątem wkładu muzycznego, gdyż mogą nie dotrwać do końca pierwszego kawałka, tylko sposobu nagrywania takich składów. W większości przypadków słychać podobne podejście realizatorów, starających się oddać korelację zbieranych mikrofonem instrumentów z pomieszczeniem studia, w którym sesja się odbywa. Czy są to koncerty, czy granie stricte studyjne, daje się zauważyć podobny sposób prezentacji. A jeśli taka maniera przypadnie nam do gustu, to już niedaleka droga do zakosztowania przyjemności w tym odstraszającym z pozoru materiale muzycznym, zaczynając od ich lżejszych propozycji (są też i takie płyty). Wracając do wspomnianych wariacji na tematy jazzowe, nawet największe nagromadzenie niekontrolowanych dźwięków, ani razu nie skleiło się w jedną nieczytelną masę, pokazując wirtuozerię bohaterów sesji. Oczywiście jest to również pochodna ingerencji hiszpańskiego produktu. Nadanie konturu i lekkiego dociążenia, wycina z tła poszczególnych muzyków, nie pozwalając jednocześnie uśrednić materiału źródłowego. Zamysł konstruktorów się udał i teoretycznie jest to bardzo dobry i pożądany ruch, ale….
Po tej dawce adrenaliny powróciłem do spokojniejszego materiału i muszę dołożyć łyżkę dziegciu. Przy wymienionych niepodważalnych zaletach tego produktu, wpięcie go w wymagający system, przenoszący odbiorcę w inny stan percepcji muzyki, pokazuje swoje drugie oblicze. Znając swój set od podszewki, przez cały czas odsłuchów miałem nieodparte wrażenie, zgubienia czegoś, co wyróżniało go z pośród wielu innych testowanych przed zakupem. Chodzi mianowicie o zwiewność, eteryczność, spektakularną rozdzielczość i lekkość, jakimi zaczarował mnie system z Japonii. Ten dyskomfort w większości zestawień nie będzie odczuwalny i zaaplikowanie wspomaganych magiczną skrzynką interkonektów, przyniesie same pozytywne odczucia, jednak mnie czegoś brakowało. Jak do takich wniosków doszedłem? To proste. Wkładamy do odtwarzacza z pozoru zwykłą płytę naszego znanego wirtuoza – Tomasza Stańki, zatytułowaną ”Lontano” i już pierwsze muśnięcie blach talerzy, wykłada kawę na ławę. To jest wyższa szkoła jazdy złożyć taki system i trzeba parać się takimi wymagającymi od zestawu reprodukującego dźwięk smaczkami, jednak po osiągnięciu takiego pułapu, ciężko się bez tego obyć.
Uprzedzając pochopne wyciągnięcie wniosków po moich doświadczeniach z kablami z Półwyspu Iberyjskiego, apeluję o rozwagę i radzę posłuchać tej propozycji na własnym podwórku. Wiem, że każdy ma u siebie najlepszy dźwięk świata, który zabija wszystkie propozycje w pobliżu ceny naszego zestawienia, ale to jest często bardzo złudne, o czym miałem okazję osobiście przekonać się na ostatniej wystawie Audio Show w Warszawie, o czym wspominałem w swojej powystawowej relacji nr. 4. To, co robi testowany „Cable Drei” hiszpańskiej marki Neutal Audio, dla większości zestawień będzie lekiem na wiele problemów związanych z czytelnością sceny i lokalizacją źródeł pozornych. Naprawdę warto posłuchać i przekonać się o jego wpływie na dźwięk.
Jacek Pazio.
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
– lampowa końcówka mocy: PAT – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”