Pomijając numerologiczną beletrystykę określającą poczciwą siódemkę mianem cyfry królewskiej, archetypu Rydwanu i generalnie symbolu szczęścia, również na polu sztuk audio-wizualnych można ją spotkać nad wyraz często. Począwszy od „Szczęśliwej siódemki” z 1925 r. z Busterem Keatonem, poprzez „Siedmiu samurajów” Akiry Kurosawy, „Siedmiu wspaniałych”, mroczny „Seven”, „Siedem dusz” i po prostu „7”, czyli ostatni, nader udany album Voo Voo jest w czym wybierać. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności siedmioosobowych formacji muzycznych, przynajmniej jeśli chodzi o popowo – rockową scenę, nie spotyka się zbyt często. Dlatego też z zaciekawieniem przyjąłem zaproszenie na spotkanie z właśnie siedmioosobową formacją New People, która miała stawić czoła radiowej dociekliwości Piotra Metza.
Choć sam, tytułowy „kolektyw” określa swoją twórczość jako nad wyraz spontaniczną mieszankę popu, soft rocka lat 70-tych, disco, soulu i motownowego bujania pisaną i graną po to, by sprawiać przyjemność sobie i innym przez znaczną część dziennikarzy muzycznych umiejscawiany jest nie w typowo mainstreamowym nurcie muzycznym a raczej na jego obrzeżach – wśród polskiej alternatywy. O ile jednak alternatywa większości odbiorców kojarzyć się może z dość ponurym entouragem, tatuażami i metalowymi elementami, w czasem dość nieoczywistych częściach ciała, obecny w Studiu U22 skład New People zdecydowanie bardziej przypominał oazowo-hipsterską grupkę przyjaciół chcących, jak podczas jednego z wywiadów raczył był powiedzieć Jakub Sikora „zarazić optymizmem, dodać odwagi, oprócz tego wprowadzić dużo koloru i światła do smutnej codzienności”. Ot młodzi ludzie, wprost tryskający energią i pozytywnym nastawieniem do otaczającego ich świata, a skoro jesteśmy już przy personaliach jesteśmy przedstawię pełen skład: Alicja Boratyn (Blog27, Wicked Giant), Natalia Pikuła (Drekoty), Jakub Czubak i Piotr Piechota (The Car Is On Fire), Hubert Woźniakowski (Eric Shoves Them In His Pockets), Aleksander Orłowski (Magnificent Muttley) i Jakub Sikora (Crab Invasion, ZaStary). W dodatku ekipa zdążyła dotrzeć się nie tylko w studiu – podczas nagrywania tytułowego albumu, lecz i podczas występów na Enea Spring Break, Open’erze i Open’erze. Efektu tremy, więc zauważyć się nie dało, a że w takiej gromadce zawsze jest raźniej, to i dynamika spotkania potrafiła kilka razy pójść w dość nieoczekiwanym kierunku. Trudno bowiem oczekiwać, żeby siedmioosobowy skład mówił jednym głosem i we wszystkim ze sobą się zgadzał, choć (podobno) kłótni o miejsce w busie jeszcze nie było.
Będący pretekstem do czwartkowego spotkania w ramach „Piątków z nowa muzyką” album „New People” również okazał się daleki od „alternatywnej” i „niszowej” estetyki. To lekkie, łatwe i przyjemne dźwięki okraszone wielogłosowymi wokalizami, które niestety nawet po kilkukrotnym odsłuchu nie tylko nie zapadają w pamięć, co absolutnie niczym nie wyróżniają się na tle setek zdecydowanie mniej rozbudowanych liczebnie formacji. Chociaż nie, jest jeden aspekt, który przynajmniej u mnie wywoływał nieco bardziej intensywne emocje – wspomniane wokale. Nie będę w tym momencie dociekał, czy taki właśnie był zamysł artystyczny Twórców, czy po prostu tak im mimochodem wyszło, ale na klawiaturę uparcie ciśnie mi się słowo „irytujący”. Tak, tak – właśnie jako irytującą odebrałem warstwę wokalną. Proszę tylko mnie źle nie zrozumieć – nikogo w tym momencie nie oceniam, a jedynie przedstawiam własne, wybitnie subiektywne, będące pochodną mych osobistych upodobań i poczucia estetyki, zdanie. Po prostu po wycięciu wokali uważam, iż warstwa instrumentalna miałaby szansę zagościć na playlistach wszelakiej maści chillout-barów (np. na Bulwarach Wiślanych) podczas tegorocznego wiosenno-letniego sezonu, a tak … Ilekroć do mych uszu dobiegały poczynania wokalne ekipy New People nachodziła mnie refleksja, że śpiewać każdy może, choć … nie każdy powinien. Drażniło mnie jakieś dziwne usztywnienie, egzaltacja i sztuczność stojące w kontrze do nomen omen całkiem przyjemnych dźwięków wydawanych przez towarzyszące im instrumentarium. Mamy zatem pewien dysonans, zgrzyt, gdzie z jednej strony kończyny same rwą się do podrygiwania w rytm ciekawych i kojących aranżacji a z drugiej cały czas kombinujemy jak by tu zminimalizować „absorpcję” tzw. „odgłosów paszczowo”.
Najważniejsze jednak, że wspomnianej siódemce najwidoczniej efekt wzajemnych muzyczno – wokalnych interakcji się podobał, bo na zakończenie czwartkowego spotkania widać było, że zarówno podczas nagrania, jak i odsłuchu bawili się świetnie, a to w końcu liczy się przede wszystkim. Grunt, to czerpać satysfakcję z tego co się robi.
Materiał muzyczny zaprezentowany został na systemie dostarczonym przez warszawskiego dystrybutora (Horn) obejmującym topowy odtwarzacz CD/SACD i wzmacniacz zintegrowany Marantz z serii 10 współpracujący ze zjawiskowymi kolumnami Sonus faber Elipsa a o wyborne nastroje przybyłych gości, zgodnie z tradycją, zadbał Ballantine’s pod postacią swojego bursztynowego 12-letniego destylatu.
Marcin Olszewski