Opinia 1
Choć zwykło się uważać, że to właśnie dzielone amplifikacje są solą audiofilskiej ziemi, to nie ma większego sensu iść na udry i próbować uszczęśliwiać wszystkich na siłę nieraz przekraczającymi zdolności lokalowe rozbudowanymi, wieloelementowymi konstrukcjami. Z resztą czasy, gdy integracja kojarzyła się z kompromisem, już dawno odeszły do lamusa, co nader dobitnie udowodnił duński Gryphon wprowadzając na rynek Diablo 300. Warto jednak mieć na uwadze, że konkurencja na pułapie 50 kPLN + wcale nie śpi i też stara się jak może odpowiednio skutecznie zaspokoić zapotrzebowanie rynku. Jest w końcu ASR Emitter II Exclusive, Mark Levinson Nº585, Jeff Rowland Daemon, czy nawet nasz rodzimy Marton Opusculum (recenzja wkrótce). Oczywiście nad pierwszą i ostatnią pozycją z powyższej wyliczanki ciąży piętno zewnętrznego zasilania, ale skoro nomenklaturowo i przede wszystkim pod względem technicznym kwalifikują się do grona wzmacniaczy zintegrowanych, to nie widzę powodu, żeby o nich w tym momencie nie wspomnieć. Co ciekawe w dość hermetyczne dla zwykłego śmiertelnika rejony zapuszczają się też marki z reguły kojarzone ze wszech miar zacnymi i charakteryzującymi się wysoką jakością brzmienia, aczkolwiek zazwyczaj zdecydowanie rozsądniej wycenionymi produktami. Przykład? Proszę uprzejmie – niech będzie pierwszy z brzegu … Musical Fidelity. Zaskoczeni? Najwidoczniej Antony Michaelson po dość krótkiej przygodzie z bezkompromisową końcówką Titan postanowił dopasować swoje ambitne założenia do europejskich realiów mieszkaniowych i zaproponować „małą kondensację”.
Zanim jednak dane nam było zasmakować wyspiarskiego deseru zdążyliśmy już sobie zaostrzyć apetyt i może nie tyle wyrobić, co odświeżyć sobie zdanie o swoistej szkole brzmienia podczas odsłuchów dość przystępnych, przynajmniej na soundrebelsowe realia, wzmacniaczy M5si i M6-500i. Wygląda zatem na to, że ekipa Rafko – polskiego dystrybutora marki, uznała nasz dotychczasowy wkład w popularyzację marki za satysfakcjonujący, gdyż w momencie, gdy tylko rozpuściliśmy wici o tym, że powoli przymierzamy się do maratonu z super integrami czym prędzej dostarczyła do nas hybrydowy model Musical Fidelity Nu-Vista 800. Nie przeciągając zatem niepotrzebnie wstępu zapraszamy na spotkanie z brytyjskim flagowcem.
Nu-Vista 800 to niezaprzeczalnie potężny wzmacniacz o wręcz muskularnej sylwetce. Na iście przeciwpancernym, wykonanym z dwuipółcentymetrowego płata szczotkowanego aluminium froncie osadzono po obu stronach turkusowego, znaczy się zielonego, wyświetlacza, dwie adekwatne gabarytom urządzenia satynowe gałki, z których lewej powierzono selekcję wejść a prawej kontrolę nad wzmocnieniem. W ramach ciekawostki warto dodać, że włącznikiem jest zlokalizowany pod lewym „knobem” niewielki przycisk z dedykowanymi mikroskopijnymi diodami – niebieską informującą o aktywności wzmacniacza i bursztynową uaktywniającą się w trybie stand-by. Bliźniaczy guziczek znajdziemy również pod prawym pokrętłem, lecz tym razem z jego pomocą zarządzać możemy efektami świetlnymi oferowanymi przez flagową brytyjska integrę, co pozwolę sobie rozwinąć dosłownie za chwilkę.
Solidną i niewiele ustępującą frotowi płytę górna przyozdobiono dwoma podłużnymi, biegnącymi tuż przy rzędach śrub mocujących i dwoma poprzecznymi otworami, z których dwa boczne poprawiają cyrkulacje powietrza znad stopni wyjściowych, tylni daje wgląd na otoczone uroczymi aureolkami nu-vistory a przedni, goszcząc logo marki, pełni rolę czysto dekoracyjną. Nad ścianami bocznymi nie ma sensu zbytnio się rozwodzić, więc nadmienię tylko, iż przyjęły one postać masywnych radiatorów.
Zdecydowanie bogaciej prezentuje się połyskująca miedzianozłotą poświatą ściana tylna wyposażona w parę wejść XLR, cztery pary RCA (jedną parę można przełączyć w tzw. tryb przelotki do integracji z systemami A/V) i dwie pary wyjść – liniowe i bezpośrednie z przedwzmacniacza. Terminale głośnikowe są podwójne i przede wszystkim, co warto podkreślić, pozbawione jakichkolwiek utrudnień komplikujących aplikację widełek. Jak widać, pomimo dość oczywistego nacisku rynku na obecność coraz bardziej zaawansowanych interfejsów cyfrowych a ostatnimi czasy również sieciowo-streamingowych nic takiego w Musicalu nie uświadczymy. Jednak w ramach rekompensaty producent, oprócz nad wyraz solidnego pilota postanowił dopieścić nabywców swojego zintegrowanego flagowca kompletem dedykowanych stożków, których można użyć zamiast standardowych, filcowych podkładek pod nóżki, które również znajdują się na stanie.
Wnętrze przedstawia się jeszcze ciekawiej. Pierwsze, co w sposób oczywisty przykuwa wzrok, to para potężnych toroidalnych transformatorów o mocy 1,5 kVA każdy, co jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że przechwałki o wykorzystaniu sekcji zasilającej z legendarnej końcówki Titan wcale nie były czcze. W dodatku każdemu trafu przydzielono po cztery kondensatory 6800 µF/100V. Choć już same z siebie Nu-Vistory są niezwykle odporne na mikrofonowanie i inne czynniki zewnętrze, to nie zapomniano o takim drobiazgu, jak odpowiednie ekranowanie sekcji przedwzmacniacza, w której właśnie pracują parami na kanał unikalne metalowe JAN 7586. Stopień wyjściowy, również w układzie dual mono, oparto na pięciu tranzystorach Darlingtona (STD03P + STD03N) produkcji Sankena z baterią dziesięciu kondensatorów wygładzających 1000 µF/100V.
Rozruch tytułowej bestii trwa w przybliżeniu 12 sekund podczas których ukryte za płytą czołową diody LED świecą na czerwono, choć już uzyskany na zdjęciach efekt moja Małżowinka określiła jako odcień biskupiej purpury. Jednak do pełni swoich możliwości sonicznych 800-ka dochodzi znacznie dłużej, gdyż dopiero po około piętnastu minutach, o czym można się zorientować nie tylko nausznie, ale i po zielonym kolorze widocznych za zdobiącą płytę górną metalową siatką nu-vistorów. Żeby jednak była jasność – posiadające metalowe, zamiast szklanych baniek mini lampki nijakiego światła nie wydzielają, bo i skąd, więc otoczono je seksownymi aureolkami takową poświatę zapewniającymi. Skoro już jesteśmy przy samej iluminacji, to zdając sobie doskonale sprawę, że nie każdemu przypadnie ona do gustu i nie w każdej sytuacji jest pożądana producent udostępnił aż osiem kombinacji umożliwiających włączenie / wyłączenie, wszystkich diod, lub tylko poszczególnych sekcji, czyli wyświetlacza, podświetlenia lamp i przedniej ściany. Słowem do wyboru, do koloru.
Żeby jednak oddać Nu-Viście sprawiedliwość przed przystąpieniem do krytycznych odsłuchów warto dać jej po każdym uruchomieniu co najmniej trzy kwadranse a jeszcze lepiej godzinkę. W tym czasie jej brzmienie dość zauważalnie tężeje i się konkretyzuje. Jednak od początku. Doskonale zdaję sobie sprawę, że skojarzenia to przekleństwo a zbyt wybujałe wymagania potrafią zepsuć niejedną niespodziankę, ale wpinając w swój system ponad trzystuwatowy piec zasadnym wydaje się oczekiwanie pewnej spektakularności. Tymczasem Musical zaskakuje zwiewnym i wręcz eterycznym brzmieniem. W pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać i gorączkowo wertować instrukcję w celu weryfikacji, czy przypadkiem potężna integra nie budzi się do życia w jakiś trybie eco wykorzystując jedynie śladowy procent swoich możliwości. Ot taki audiofilski odpowiednik odłączania przy spokojnej jeździe połowy cylindrów w pięciusetkonnej, blisko pięciolitrowej V8-ce napędzającej Bentleya Continentala GT. Nic z tych rzeczy. Po prostu trzeba uzbroić się w odrobinę cierpliwości i dopiero po wspomnianych trzech kwadransach zacząć formułować wnioski. W końcu mamy do czynienia może z dość nietypową, ale jednak hybrydą a jak wiadomo, czego jak czego, ale pośpiechu lampy nie znoszą.
O ile już nasze wcześniejsze przygody z aktualną ofertą wzmacniaczy Musicala dość wyraźnie wskazywały na odejście od wcześniejszej, nader charakterystycznej maniery grania dźwiękiem niezwykle gęstym, lecz nieco spowolnionym na rzecz świetnej dynamiki i drajwu to w Nu-Viście pojęcie firmowego brzmienia definiowane jest niejako na nowo. Wspomniana zwiewność okazuje się li tylko stanem właściwym dochodzącego do optymalnych parametrów pracy układu a eteryczność ewoluuje w kierunku rozdzielczości i selektywności opartych na iście high-endowej precyzji. Nie oznacza to jednak, że topowa integra MF gra chłodno, bądź sucho, lecz jedynie wskazuje na pojawienie się kolejnego elementu audiofilskiej układanki – szybkości a dokładnie natychmiastowości. Bez zbędnych podchodów dźwięki pojawiają się znikąd i równie błyskawicznie, bez ociągania się kończą. Oczywiście wszelakiej maści smaczki dotyczące płynności wygaszania, czy propagacji fal dźwiękowych w pomieszczeniach o spektakularnej nieraz akustyce są obecne, ale sam początek i koniec dzieją się szybciej niż kolizje cząsteczek w Wielkim Zderzaczu Hadronów. Jako przykład niech posłuży niezwykle klimatyczny, lecz równie trudny do prawidłowego odtworzenia album „21 Spices” Triloka Gurtu, Simona Phillipsa i NDR Big Band. Już otwierający „Piece of Five” pokazuje skalę trudności z jaką przyjdzie zmierzyć się elektronice. Przed gęstym i pełnym smaczków tle tworzonym przez ww. big-band rozgrywa się misterny spektakl pełen delikatnych i pioruńsko szybkich fraz wygrywanych na tabli, czy solowych popisów saksofonowych Lutza Buchnera. Jest w tym tyle energii i zarazem zabawy w skojarzenia, że trzeba nie raz i nie dwa przesłuchać całość, by nie tyle ją ogarnąć a dopiero zacząć poznawać. Ten niezwykle eklektyczny a momentami wręcz szalony tygiel jazz-rocka, Fusion, czy multi-kulti World Music powinien wciągać słuchacza w swój muzyczny świat i za sprawa Musicala czyni to bezapelacyjnie. Możliwość wnikania w głąb nagrania jest oczywista a jeśli dodamy do tego pulsujący, wszechobecny rytm to trudno będzie nam oderwać się głośników. A właśnie – tytułowa integra w sposób całkowicie niezauważalny przejmuje we władanie nawet trudne do wysterowania kolumny i trzymając je w stalowym uścisku nawet na moment nie pozwala im na niesubordynację. Co prawda w skali bezwzględnej jeszcze dalej w tej materii miał do powiedzenia Diablo 300, ale tu już zaczynamy wchodzić w niuanse i natywną estetykę grania obu wzmacniaczy. Gryphon traktował temat bezpardonowo, bezdyskusyjnie narzucał swoje panowanie a Musical do tematu podchodzi niemalże w jedwabnych rękawiczkach. Niby efekt w przybliżeniu jest ten sam, jednak sposób jego osiągnięcia znacząco się różni. Krótko mówiąc zaczynamy wkraczać na teren własnych preferencji a jak wiadomo o gustach dyskutować nie wypada.
Przy nieco bardziej oszczędnym instrumentarium – „Abyss” (Chihiro Yamanaka) teoretycznie nadmiarowa moc Nu-Visty wcale nie jest problematyczna. Integra nader zwinnie porusza się w poszarpanych, jazzowych rytmach świetnie obrazując zmiany temp i nastrojów. Całości brak nawet najmniejszych oznak nerwowości i prób sztucznego podkręcania tempa, bądź równie nienaturalnego nadmuchiwania gabarytów źródeł pozornych. Nie dość, ze zachowywany jest umiar, to mamy do czynienia z czymś w rodzaju pewnej „bondowskiej” elegancji. Atak, uderzenie, następują jedynie wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba, czyli gdy po prostu zostały zarejestrowane z taką a nie inną intensywnością a po chwili wszystko znów wraca do normy. Dzięki temu bez trudu jesteśmy w stanie wyławiać ze spektaklu takie niuanse jak moment uderzenia pałeczki w blachy, szarpnięcie struny, czy pracę palców na gryfie a jednocześnie nie tracić nic z pełni spektaklu.
Co ciekawe powyższej maniery wzmacniacz nie wyzbywa się na zdecydowanie mniej cywilizowanym materiale. Karmiony garażowym rockiem z „World On Fire” Slasha, czy wręcz obłąkańczą mieszanką funku i … punka z „13” Suicidal Tendencies bez trudu odnajduje się w tak dalekich od audiofilskiej estetyki klimatach. Szczególnie miłym zaskoczeniem taki stan rzeczy jest na „13”-ce, bo połączenie rytmiki Living Colour z agresywnością i ofensywnością Rage Against The Machine niejedną legendę High Endu potrafi przyprawić o zawał. Tymczasem, choć scena dźwiękowa ulega oczywistemu spłyceniu, to przyjemność odsłuchu wcale nie maleje. Ot po prostu inny klimat, inne cechy przewodnie i przy okazji zupełnie inny sposób odbioru. O ile przy jazzie, czy klasyce przechodzimy w tryb dość statycznej kontemplacji co najwyżej wtórując sekcji rytmicznej miarowo podrygując kończyną dolną o tyle przy rocku i jego bardziej brutalnych odmianach reakcja i interakcja dotyczy zdecydowanie większej ilości członków naszego ciała. Podrygiwanie ma charakter globalny i oprócz kończyn obejmuje swym zakresem również mniej lub bardziej, z reguły mniej, owłosiony czerep, co automatycznie wyklucza wykonywanie w tym czasie bardziej złożonych czynności. W ekstremalnych przypadkach, szczególnie gdy poziom głośności zbliża się do granicy bólu nawet przyjmowanie płynów lepiej ograniczyć do przerw między utworami. Jeśli ktoś się zastanawiał jak brzmi 330 W w angielskim wydaniu, to właśnie ma odpowiedź – urywa tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Musical Fidelity Nu-Vista 800 pomimo nieposiadania na pokładzie żadnych atrybutów ucyfrowienia i brakiem kompatybilności z wszechobecnymi plikami bezsprzecznie należy do elitarnego klubu super integr. Będąc od strony funkcjonalnej w pewnym sensie reliktem przyszłości idealnie wpisuje się w niszę dedykowaną osobom oczekującym od wzmacniacza jedynie tego, do czego u zarania swoich dziejów został stworzony – wzmacniania sygnału. I owe oczekiwania 800-ka spełnia z nawiązką. Oferując moc i wydajność prądową właściwe potężnym końcówkom niezwykle umiejętnie łączy je z lampową finezją i rozdzielczością. Cóż z tego, że zakute w metalowe płaszcze nu-vistory w celach czysto estetycznych wspomagane są iluminacją otaczających je aureol, skoro po prostu robą swoje. Jeśli zatem nie do końca macie ochotę na zabawę w segmentację własnego toru na wieloelementową konfigurację w pierwszej kolejności powinniście chociaż rzucić uchem na tytułowego Musicala. Wzmacniacz, który swym brzmieniem udowadnia, że nawet imponujące parametry techniczne nie są celem samym w sobie a jedynie sposobem, narzędziem umożliwiającym możliwie wierną reprodukcję naszej ulubionej, niezależnie jaka by ona nie była, muzyki.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Gryphon Diablo 300; Audionet DNA I
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; 3 szt. Verictum Demiurg
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Gdy prześledzicie historię testowego bytu dzisiejszego bohatera na naszym portalu, okaże się, że bez względu na zajmowaną pozycję w cenniku każdy poprzednio recenzowany produkt miał coś ciekawego do zaoferowania. Naturalnie jakość zalet rosła wprost proporcjonalnie do ceny danego urządzenia, ale w każdym segmencie dochodzi się do pewnej ściany i tylko zmiana topologii układu umożliwia dalszą poprawę dźwięku. I z takim przysłowiowym murem będziemy mieli okazję dzisiaj podyskutować. Oczywiście owo stawiające tamę dla dalszego rozwoju słowo nie jest ograniczającym jakość dźwięku złem w czystej postaci, tylko synonimem zajmowanego szczytowego miejsca w portfolio opisywanej dzisiaj marki, którą jest angielski Musical Fidelity. A to oznacza tylko jedno – maksimum jakości w jednym w miarę zgrabnym gabarytowo urządzeniu. Doprecyzując dotychczasowe informacje i puentując wstępniak dodam, iż naszym celem będzie przyjrzenie się topowej konstrukcji wzmacniacza zintegrowanego NU-VISTA 800, o którego występy zadbał bielski dystrybutor RAFKO.
Niestety przecząc wstępniakowej tezie o zgrabności testowanego dzisiaj przedstawicielce sekcji wzmacniającej 800-ka jak na integrę jest duża i bestialsko ciężka (niewiele poniżej 50 kg). Chyba nie muszę mówić, jak przekłada się to na proces logistyczny. Niemniej jednak, mimo tych rozmiarowych naleciałości dopóki nie szarpniemy tego kloca do góry, świetnie prezentujący się projekt plastyczny wszystko umiejętnie maskuje. Owszem, nadal zdradza swoje gabaryty, ale wszelkiego rodzaju zabiegi stylistyczne czynią go bardzo strawnym, by nie powiedzieć przyjemnym wizualnie dla oka. Głównym winowajcą takiego pozytywnego postrzegania jest front urządzenia. Kilka łamiących się ku tyłowi w jego dolnej i górnej części płaszczyzn wespół z dużymi symetrycznie umieszczonymi na bokach srebrnymi gałkami i może niezbyt wielkim, ale za to bardzo czytelnym centralnie ulokowanym wyświetlaczem sprawiają, że wzrok dość łatwo akceptuje jego co najmniej ciekawą aparycję. Jeśli nie wierzycie, rzućcie okiem na fotki z przodu i z góry, a przekonacie się, że mimo umiejętnie wykorzystanej sztuki ukrywania gabarytów to jest naprawdę wielki piec, ale patrząc na wszelkie wizualne triki nie jest już tak groźny. By zamknąć temat przedniej ścianki trzeba dodać jeszcze, że podczas pracy urządzenia od jego spodu bije zgodna z barwą wyświetlacza zielona poświata, która idąc z pomocą zacieraniu śladów obszerności dodatkowo zwiększa poczucie lekkości opisywanej konstrukcji. Krocząc tropem ogólnej budowy na bokach górnej płaszczyzny wzmacniacza widzimy zabezpieczone siatką grawitacyjne otwory wentylacyjne, a w tylnej jej części okienko z zaimplementowanymi podświetlanymi różnymi kolorami – w zależności od wygrzania urządzenia – niewielkimi rozmiarowo lampami elektronowymi. Powiem tak, gdy na początku tej przygody testowej wszelkie wspomniane zabiegi iluminacyjne uważałem za zbędny blichtr, to po tych kilkunastu dniach użytkowania rzeczonej integry uważam je za bardzo ciekawe i pomagające w uzyskaniu lekkości wizualnej dodatki. Z racji, że osiemsetka podczas pracy mocno się nagrzewa, całe jej boki wykonano z solidnych rozmiarów radiatorów, które ze współpraca z wentylacja dachową w pełni spełniają wymogi chodzenia konstrukcji. Gdy doszliśmy do tylnego panelu przyłączeniowego, zdjęcia jasno pokazują, iż producent nie podąża drogą pakowania do urządzenia wszystkiego co jest możliwe, tylko przypisany takiej konstrukcji zestaw wejść i wyjść standardzie RCA, jedno wejście XLR, przelotkę PRE-OUT, podwojone terminale głośnikowe i gniazdo zasilające. Jak widać, żadnych zbędnych posunięć, które w przypadku ich marnej, bo mającej być pewnego rodzaju sztucznym uzupełnianiem funkcjonalności jakości mogłyby obrócić się przeciwko decyzji zakupowej potencjalnego klienta. I wiecie co? Ja również jestem tego samego zdania.
Patrząc z lotu ptaka na to, co dotychczas dane mi było usłyszeć podczas testów produktów Musicala testowana integra wydaje się być jego najdojrzalszym brzmieniowo urządzeniem. Owszem, ma sobie przypisany sznyt brzmieniowy – gładkość i masa, ale nie oszukujmy się, nie ma takiego urządzenia, któremu nie można by przypisać takich czy innych cech. A jak gra NU-VISTA? To homogeniczne, gęste, ale pozbawione nalotu zamulania granie. Co prawda wirtualna scena w stosunku do mojego Japończyka robi maleńki krok do przodu i lekko zaciera czytelność tylnych formacji, ale biorąc pod uwagę różnicę w cenie i samą topologię porównywanych konstrukcji nie jestem uprawniony do jakiegokolwiek narzekania. Dlatego traktujcie to jako tendencyjne pokazanie pewnych zdarzeń połączeniowych, które bez konfrontacji ze zdecydowanie lepszym setem może być całkowicie niezauważalnym. Co ważne, dźwięk w dających oddech muzyce pasmach jest bardzo dobrze wypełniony informacjami, co świadczy o umiejętnym dawkowaniu wspomnianej gładkości, czyli dostajemy rozdzielczy środek i kreującą ciekawy blask muzyki górę. Bas natomiast, krocząc drogą podbudowy wspomnianych wyżej notowanych od siebie rejestrów, na szczęście przy swojej słusznej wadze z jej kontrolą radzi sobie równie dobrze. A to skłania mnie do ponownego powtórzenia, że NU-VISTA 800 to bardzo dobrze zestrojona brzmieniowo konstrukcja. Aby choćby zdawkowo pokazać, jak radzi sobie w warunkach polowych zacznę od pierwszej z brzegu elektroniki spod znaku DEPECHE MODE „EXCITER”. Nie muszę chyba wspominać, iż tak podany materiał spełniał moje zapotrzebowanie na pierwiastek emocji w muzyce. Owszem, złośliwi krytycy lub wielbiciele celowej utraty słuchu woleliby nieco szczuplej na środku i ostrej w górze pasma, ale to co zaprezentowała angielsko-japońska układanka, bez naciągania faktów było bardzo dobrym wynikiem. Kolejnym przykładem zaprezentowania się MF z dobrej strony może być krążek Mojave 3 zatytułowany „Excuses For Travellers”. To balladowe, gitarowo-wokalne przedsięwzięcie muzyczne po raz kolejny udowodniło, że ciekawie ustawiony balans podgrzania atmosfery na scenie potrafi zdziałać cuda. Znam tę płytę od podszewki i gdy na jakimś zestawie wypadnie średnio, przez kolejnych kilka tygodni mam jej po prostu dość. I wiecie co? Przywołane zalety testowanej konstrukcji już od pierwszej nuty mówiły mi, że to było dobry ruch. Co prawda cały projekt obsługuje większy zespół, ale prym tej kompilacji wiedzie wokal i gitara, chyba domyślacie się, co stało się za sprawą ingerencji integry z Anglii. No OK., sam powiem, Płyta zaliczyła dwa stany, czyli start i samoczynny powrót soczewki do stanu spoczynku. I gdy tak sobie rozprawiamy o samych zaletach testowanego pieca, aby przybliżyć o nim pełnię prawdy, do napędu CD powędrowała muzyka dawna nagrywana na setkę w kubaturze kościelnej. To najczęściej jest „Palec Boży” dla testowanych urządzeń i może nie w drastycznym wydaniu, ale i tym razem wyraźnie pokazał, gdzie i co za cenę zwiększenia homogeniczności tracimy. W roli kata wystąpił Kapsberger ze swoim krążkiem „Labirinto d’Amore”. Ale nie rwijcie zawczasu włosów z głowy, gdyż to co z tej konfrontacji wynikło, było idealnym pokazaniem naturalnych zależności pomiędzy nadmiernym dobrem, a tym co przy okazji nam umyka. Gdy zatopiłem się w tę piękną merytorycznie i realizacyjnie muzykę, prawie natychmiast słychać było delikatną utratę naturalnego, ale fenomenalnie zebranego na stół mikserski echa budowli. To oczywiście przekładało się na zmniejszenie uczucia brania osobistego udziału w tej sesji nagraniowej, ale uspokajając dodam, że całość prezentacji z wyłączeniem tych drobnych potknięć mimo wszystko była bardzo ciekawą projekcją. Przecież ta muzyka kocha podgrzanie dźwięku, a to z przyjemnością w pełnej dawce dawał im nasz bohater dnia. To zaś powodowało, że przepiękny materiał wokalny wypadał bardzo przekonująco, o samych instrumentach z epoki już nie wspominając. I tylko zderzenie z mocnym w tym temacie zawodnikiem pokazało, że słychać było co prawda delikatne, ale jednak pewne ograniczenia. Jak widać na tych kilku przykładach, testowany produkt bez większych problemów radził sobie z większością muzyki. Co prawda swoimi walorami sonicznymi sytuuje się raczej po ciepłej i gęstej stronie grania, ale po tym sporym czasowo doświadczeniu jestem przekonany, że tylko ortodoksyjni orędownicy szybkości ponad wszystko będą mogli kręcić nosem. Wszyscy inni, nawet stawiający na bliskość neutralności będą raczej zadowoleni z takich wpisanych w sznyt grania artefaktów. Dlatego biorąc pod uwagę wszelkie za i przeciw opisywanej konstrukcji jestem w stanie powiedzieć, że Anglicy bardzo dobrze wykonali postawione przed sobą zadanie.
Może osiemsetka MF nie jest ostoją ponadprzeciętnej przeźroczystości i niczym duński Gryphon nie jest demonem szybkości, ale jedno na pewno można o niej powiedzieć – fantastycznie gra różnorodną muzykę, która dla znacznej populacji melomanów będzie muzyką przez duże „M”. Jak można wywnioskować z tego spotkania, wszystko o czym wspomniałem, zdaje się świadczyć, iż NU-VISTA jest gotowa do sprostania naprawdę wielu oczekiwaniom. Czy wpisze się we wszystkie zestawienia, w jakich będzie miała okazję wystąpić, zależy od wielu czynników. Jednak musicie dać jej szansę, inaczej cała para – czytaj mój co prawda bardzo przyjemny, ale jednak wysiłek – pójdzie w gwizdek. Ja swoje zrobiłem, teraz piłeczka jest po Waszej stronie.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Rafko
Cena: 53 995 PLN
Dane techniczne:
Moc wyjściowa (RMS): 2 x 330 W / 8 Ω
Stosunek sygnał/szum: > 107 dB
Zniekształcenia THD: < 0.005%
Pasmo przenoszenia: 10 – 30 000 Hz
Wyjścia: para RCA (liniowe0, para RCA (Pre-out)
Wejścia: 4 pary RCA, para XLR
Zużycie energii: maks. 900 W
Wymiary (S x G x W): na standardowych nóżkach 18,7cm (na podwyższonych 21.2) x 48,3 x 51 cm
Waga: 39 kg
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA