1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Lifestyle
  6. >
  7. Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P

Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P

Wierzcie lub nie wierzcie, ale w moim odczuciu czas od ostatniego alkoholowego mitingu, w którym nie dość, że miałem niekłamaną przyjemność uczestniczyć, ale również stosownym tekstem udało mi się zwieńczyć, kolokwialnie mówiąc minął jak strzał z bicza. A przecież to ni mniej nie więcej okrągły rok. Naturalnie przyczyny takiego stanu rzeczy z racji bardzo naszpikowanego wieloma różnorodnymi zadaniami, a przez to intensywnego, codziennego życia są mi bardzo dobrze znane, jednak bez wdawania się w szczegóły szukających drugiego dna w mojej utracie poczucia czasu osobników mogę zapewnić, iż owa amnezja nie była wynikiem tak zwanego głodu alkoholowego. Dlaczego? Temat jest banalny, gdyż wszystkie tego typu imprezy zawsze kończę zakupem stosownych zapasów nie zapominając przy tym o ewentualnych odwiedzinach innych piewców spożywania wykwintnych trunków. A gdyby ktoś zapytał: „Jak to robię, że mając pod ręką pełen barek udaje mi się przetrwać z jego zawartością tak długi okres?”, bez namysłu odpowiem, iż piję tylko dla przyjemności, a nie dlatego, że coś stoi na półce i czeka na swoją kolej totalnej eksterminacji. Wiem, wiem, to dla wielu z Was zalatuje co najmniej masochizmem, ale uwierzcie mi, każdy ma swoją życiową karmę, a moja pozwala mi na takie niezrozumiałe dla wielu ekstrawagancje. Ale nie oszukujmy się, karma karmą, jednak nieubłaganie mijający czas nawet tak zatwardziałemu w postanowieniu delektowania się smakiem aniżeli zaliczenia kolejnej butelki osobnikowi jak ja jest w stanie bezlitośnie wysuszyć życiodajne źródełko i miło jest co jakiś czas odebrać telefon z zaproszeniem na opisywane w dzisiejszym tekście święto karmienia kubków smakowych wyszukanymi wodami ognistymi, na które od kilku już lat zaprasza mnie sieć Salonów z Alkoholami i Winami Świata M&P.

Tak tak, odbywająca się w dniach 17-18. 10. 2018 r. impreza, była już dziewiątą edycją wspomnianego święta w kulturalnym tego słowa znaczeniu alkoholowych maniaków. Jednak według mnie, czyli z punktu widzenia potencjalnego gościa, najistotniejszym tematem tego wydarzenia nie jest ilość dotychczas odbytych spotkań, tylko ich jakość mierzona ewidentnym rozwojem oferty mocnych trunków do pełnoprawnego festiwalowego dnia. I właśnie ten dzień z ofertą wody ognistej w kilku luźnych, czasem nawet delikatnie humorystycznych strofach postaram się Wam przybliżyć.

Obejrzeliście już załączoną galerię? Mniemam, że tak. Dlatego też chciałbym się pochwalić, że jeśli Marcin w walce z miernością mojej sztuki fotografowania świata nic nie wyrzucił do wirtualnego kosza (fantastyczna jakość fotek na naszym portalu jest zasługą jego często mozolnej obróbki), zanim przystąpiłem do degustacji, wykorzystując niewielki tłok wespół z jeszcze pewną, bo wolną od alkoholowych skutków ręką obfotografowałem wszystkie przygotowane tego dnia stoiska. To zaś oznacza, że macie choćby minimalne pojęcie, z czym zaproszeni klienci musieli się zderzyć. To wszytko było do spróbowania. Owszem, za droższe trunki trzeba było trochę zapłacić, ale zapewniam wszystkich twardzieli, zaliczenie każdej dostępnej w gratisie pozycji było niemożliwe. I nie ma znaczenia, czy pije się całą nalaną do kieliszka zawartość, czy jedynie dwa, lub trzy razy dosłownie odrobiną alkoholu drażni swoje kubki smakowe. W pierwszej opcji mózg prawdopodobnie zostanie odcięty od zasilania już przy biorąc możliwości naszych wysokoprocentowych fighterów darmowej ofercie piątego, no może dziesiątego stolika, a w drugiej od dosłownie połowy wystawy narządy smaku i powonienia są praktycznie uodpornione na delikatne doznania tak zapachowe, jak i kulinarne, co skutkuje stanem, w którym szanse na zaistnienie mają jedynie często groźne w ostatecznym rozrachunku bardzo wyraziste aromaty i smaki. Dlaczego? To proste. Jeśli coś przebije się do ośrodka zarządzania ciałem przez nasze zamordowane receptory, podczas ponownego degustacyjnego podejścia z wypoczętymi, oceniającymi je organami na co dzień może okazać się zbyt dosadne. Dlatego też chcąc w miarę rozsądnie, czyli wynosząc jakieś ciekawe przedzakupowe wnioski przebrnąć przez przywoływane wydarzenie, już na starcie musimy dokonać zdroworozsądkowej selekcji. Czy przyszliśmy potwierdzić dotychczasowe doświadczenia, czy raczej szukamy nowych trendów w naszym podręcznym magazynku degustatora. I zapewniam Was po raz kolejny, decyzja nie jest łatwa. A co zrobiłem ja? Otóż tym razem po serii zaliczania na poprzednich degustacjach tych samych producentów, ale z ich najnowszymi odsłonami różnorodnego leżakowania destylatów (reguły bardzo dymnych Whisky), spełniając prośbę poszukania dla znajomego czegoś jako to ujął “słodkiego” postanowiłem prześledzić ofertę Cognac-ów i Brandy. Efekt? Zaoferowałem listę kilku producentów z destylarnią DUPUY na czele. Ciekawe, bo nie blokujące moich receptorów zapachem palonego torfu doznania nosowe plus gładki, oraz pełen słodyczy finisz okazały się być bardzo przyjemnie spędzonym na nieznanych dotychczas zbyt dobrze alkoholowych wodach czasem. A czy po takim odejściu od swoich smaków nie czułem pewnego rodzaju smutku zaniechania poznania najnowszych trendów śmiało można powiedzieć zakupowych pewniaków? I tutaj dodatkowo Was zaskoczę. Wbrew dotychczasowym odruchom, mimo pragnienia choćby minimalnego zaspokojenia zapotrzebowania torfowego dymu w organizmie, mając na uwadze założenie napisania w miarę light-owego, a przy tym radosnego w przekazie tekstu postanowiłem zmierzyć się z czystą wódką. Oszalałem? Otóż nie. Mało tego. Za niektóre pozycje musiałem zapłacić otrzymanymi od organizatora kuponami, co jasno pokazuje moją pismakową determinację. Myślicie, że żałuję? Powiem szczerze, że choć w życiu codziennym takiej decyzji z pewnością bym nie podjął, w tym przypadku jako wsad materiałowy do lifestyle’owego tekstu jestem z siebie nawet bardzo dumny.

Co z tej karkołomnej misji wyszło? Jak obrazują fotografie, do walki stanęło pięć ofert białego szkwału: kanadyjski „Crystal Head”, francusko-rosyjski „Viche Pitia”, oferta właściciela marki M&P pod nazwą „Pawlina”, również polska oferta „Casino” z dedykowanym znanemu rockowemu zespołowi produktem pod nazwą „Alcohollica” i dla podkreślenia międzynarodowości sparingu coś od amerykańskich producentów Bourbon-ów ze stajni Sazerak w postaci czystych destylatów z serii White Dog (materiał przygotowany do beczkowania, czyli czysty bimber). Jakie wrażenia? Powiem bez ogródek. Na szczęście wbrew obecnym światowym trendom windowania cen za mierne produkty w tym przypadku żądane za nie kwoty widniejące na sklepowej idą w parze z bogactwem doznań organoleptycznych. Wszystkie (no może prawie, ale o tym później) były gładkie, czyli w moim odczuciu nie powodowały odruchu odrzucenia, czy cierpkości, co nawet mnie niespecjalnie przepadającemu na takim alkoholem osobnikowi pozwalało na degustację podobną do typowej Whisky, czyli swobodne karmienie ich ofertą tak nozdrzy, jaki i jamy ustnej z jej kontrolerami jakości smaku. Naturalnie im wódka droższa i w przypadku wielokrotnego filtrowania z diamentami włącznie jak Crystal Head była zdecydowanie gładsza, delikatniejsza i szlachetna, ale bez naciągania faktów jestem w stanie przystawić znaną nam z okresu komunizmu pieczątkę jakości „Q” każdej z przywołanych w tym akapicie wódek bez względu na cenę. Dlaczego? Otóż każda z nich przy smakowym i aromatowym spokoju niosła ze sobą kilka innych detali. Jakich? Pan Pawlina dorzucił do swojego wyrobu fantastyczną, na ile to możliwe w przypadku rozprawiania o zwykłej „wódzie”, nutę słodyczy. Nie dominaty, tylko posmaku, co dla wielu z obchodzących ten rodzaj napitków szerokim łukiem może być fajną alternatywą. Francuzi wespół z Rosjanami zaproponowali ciekawie wypadające mikstury na bazie mleka z cytryną i pewnie nie uwierzycie, ale również kminku. I gdy pierwsza pozornie całkowicie nie pasująca do siebie pod względem składników opcja łączenia mleka z kwasem cytrusów opcja wypadła bardzo dobrze, to już ożenek z dość mocnym i wyrazistym kminkiem jest dla mnie strzałem w dychę. Jeśli zaś chodzi o temat rodzimej oferty gorzelni Casino, w tym przypadku jak to zwykle bywa, efekt końcowy zależeć będzie od sposobu obróbki smaku przez gruczoły ustne każdego z nas. O co chodzi? Otóż uspokajam, obie wersje, czyli na bazie pszenicy i żyta są delikatne i bardzo przyjemne w przyswajaniu (temat asymilacji większej ilości musicie sprawdzić sami), to na przekór zapowiedziom pani prowadzącej prezentację dla mnie gładsza była „żytnia” niż „pszeniczna”. Ale na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że nie byłem w tych osądach odosobniony, gdyż przede mną kilka osób podał identyczny jak mój werdykt, co oznacza tylko jedno, każdy ma inny gust i sposób odbierania teoretycznie tych samych bodźców zewnętrznych. A na deser dodam, iż całkowitym z działu bardzo miłych zaskoczeniem tego stolika była propozycja tego producenta na bazie karmelu. Profanacja? Bynajmniej. Owszem, wykonując przy niej kontrolowane zejście z realnego świata w konsekwencji możemy odczuwać długotrwałe skutki przełamania się do jej ponownego spożycia, ale niezobowiązujące spotkanie przy dwóch – trzech kieliszkach z pewnością okaże się bardzo miłym w każdej rozpatrywanej w moim opisie kategorii od smaku, przez węch, po syndrom dnia następnego. Ok., to były typowe wódki, a co z czystym, czyli przygotowanym do beczkowania destylatem Bourbona? Tak tak, tutaj zaczęła się jazda. To nie jest wykwintny napitek. W przypadku White Dog-a mamy do czynienia z prawdziwym torem przeszkód. Zawsze z racji obowiązku zawartości co najmniej 70 procent kukurydzy jako materiał wsadowy do destylatu dostajemy tę samą podstawę smakową swoistego bimbru, ale cała zabawa zaczyna się w momencie rozpatrywania procentowej zawartości żyta jako końcowego składnika materiału wyjściowego. Dlatego gdy na samym początku rozpoczynamy od może nie tak łagodnego jak w przypadku wcześniej opisywanych pozycji, ale jednak dość umiarkowanie łagodnego finiszu, to im dalej w las (mowa o wsadzie żyta) temat odczuć smaku staje się coraz bardziej szorstki, żeby nie powiedzieć wyraźnie cierpki i piekący. Niestety, największa zawartość żyta w moim odczuciu powodowała już zbyt mocne osadzenie smaku w domenie ostrości alkoholu. Ale zaznaczam, nie jestem w tym temacie ekspertem i tak prawdę mówiąc dorzuciłem tego trochę stojącego na przegranej pozycji producenta jedynie w celu podniesienia poziomu humorystyki niesionych wspomnieniami tego festiwalu fraz słownych. To z założenia miało być starcie bez granic, a gdy już zdecydowałem się za takie nie do końca zgodne z moimi życiowymi wyborami doświadczenia zapłacić, oczywistym skutkiem musiał być występ delikwent wespół z chadzającą trochę innymi drogami resztą stawki „białych” zawodników. Dlatego też teoretycznym niezadowolonym z takiego wyniku moich doświadczeń bezpośrednich zainteresowanych chciałbym uspokoić. Nie jestem wyrocznią i przelałem na klawiaturę odczucia danego dnia bez najmniejszego silenia się na jakiekolwiek bezdyskusyjne oceny. To było święto dobrego alkoholu i nie mnie jest osądzać, czy lepszy jest destylowany w ukryciu na działce pod miastem z czego się da samogon, czy z pietyzmem obsługiwany podczas procesu fermentacji, a potem destylacji międzynarodowy trunek. Wszystko zależy od punktu odniesienia i według mnie samej przyjemności spożywania.

Kończąc relację z tego jakby na to nie patrzeć bardzo fajnie spędzonego czwartkowego popołudnia, chciałbym podziękować organizatorom za zaproszenie i co z punktu widzenia sparingu czystych wódek jest ważne zadbanie o kilka bonów na zakup droższych pozycji. Bez tego nie byłoby szans na porównanie zwykle pomijanych przeze mnie ofert białego szaleństwa. Co ciekawe, bez wypłynięcia na te trudne dla mnie wody wbrew pozorom straciłbym na tym nie tylko ja, ale sądzę, że również śledzący moje coroczne przygody na tej cyklicznej imprezie czytelnicy portalu. Zawsze rozpisuję się o 15-to, 20-to i 30-to latkach spod znaku Whisky, a tym razem chyba wszystkich, włącznie ze sobą, udało się zaskoczyć. Oczywiście jak to zwykle bywa, spędzone na festiwalu trzy godziny przemknęły mi niczym Pendolino z Warszawy do Łodzi, ale najważniejszym jest, że mimo braku celowego pozbawiania się świadomości udało mi się coś sensownego z tego wypadu zapamiętać i na tej podstawie skreślić kilka pisanych lekką ręką akapitów. Czy ciekawych, każdy osądzi sam. Ja ze swojej strony mogę tylko powiedzieć jedno, jeśli będzie taka wola organizatora, z przyjemnością pojawię się w przyszłym roku na już jubileuszowej, bo 10-tej odsłonie tytułowego festiwalu.

Jacek Pazio

Pobierz jako PDF