1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Oyaide Continental 5S V2 USB

Oyaide Continental 5S V2 USB

Link do zapowiedzi: Oyaide Continental 5S V2

O ile lata temu pewna szalenie zmysłowa platynowa blondynka śpiewała o tym, że „Diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety”, o tyle wśród audiofilów o status podobnej relacji stara się również mające jubilerski rodowód srebro. Nie ma co się bowiem łudzić i zaklinać rzeczywistości, tylko uczciwie na forum publicum przyznać, że od miedzi przecież każdy z nas zaczynał i wraz ze wzrostem doświadczenia, osłuchania, wyrafinowania systemu, czy też zasobności portfela sięgał po ów surowiec o coraz większej czystości w stylu Acrolinków szczycących się 7, czy nawet 8N , jednak to dalej jest, była i będzie … li tylko miedź. Z kolei zdecydowanie bardziej szlachetne srebro niby kusi swą ekskluzywnością, lecz niesie ze sobą również dość powszechnie znane zagrożenia zbytniej ofensywności i odchudzenia przekazu. Warto jednak doprecyzować, iż powyższe anomalie dotyczą głównie produktów wykonanych z pośledniej jakości (czystości), oraz niezbyt udanie zaimplementowanego surowca. A że jakość kosztuje szanse na trafienie srebrnego, przystępnego cenowo a przy tym reprezentującego wysoką klasę brzmienia srebrnego przewodu przypominają opowieści o potworze z Loch Ness, o którym każdy słyszał, ale na własne oczy niestety przyjemności zobaczyć nie miał. Tymczasem japońscy mistrzowie metalurgii działający pod banderą Oyaide Elec. Co., Ltd od blisko dekady, czyli od 15 października 2011 r. w swoim niezwykle rozbudowanym portfolio mają a raczej mieli, gdyż niedawno go odświeżyli, spełniający powyższe kryteria kabelek. Mowa oczywiście o przewodzie Continental 5S V2 USB, czyli właśnie najnowszej inkarnacji 5S-ki. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo co reprezentowanej w naszym kraju przez Nautilusa ekipie z Tokio udało się wycisnąć ze srebra o czystości 5N nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do lektury moich wynurzeń.

Rzucając okiem na Oyaide Continental 5S V2 USB napotkamy zewnętrzną polietylenową, transparentną koszulkę pod którą widoczny jest połyskliwy ekran ze srebrzonej miedzi. Aby dotrzeć do kolejnych warstw konieczna jest bądź to brutalna wiwisekcja naszego gościa, bądź posłużenie się materiałami prasowym, więc biorąc pod uwagę fakt, iż nie odnajdujemy nijakiej przyjemności w czynnościach natury destrukcyjnej wybraliśmy bramkę numer dwa. Idąc zatem dalej dotrzemy do kolejnego, tym razem z aluminiowego, ekranu a pod nim już czekać będzie właściwy „wkład materiałowy”, czyli sygnałowe 0,5 mm solid core’y – wykonane ze srebra i zasilające (plecionka po 19 drutów o średnicy 0,16mm) – z miedzi PCOCC-A żyły w izolacji PFA przełożone rurkami z elastomeru PE i jedwabnymi rdzeniami. W celu wyeliminowania ewentualnych wzajemnych interferencji linie sygnałowe i zasilające są nie tylko odpowiednio skręcone, lecz również całkowicie odseparowane miedzianą folią zapewniająca 100% ekranowanie. Z nie mniejszą troskliwością potraktowano kwestię konfekcji, gdyż obszar lutowania przewodów z wtykiem zabezpieczany jest metalową osłoną a zewnętrzną powłokę wtyków wykonano z mosiądzu. Z kolei same styki są miedziane, lecz ich warstwa wewnętrzna jest posrebrzana a zewnętrzna rodowana.
Jak już zdążyłem wspomnieć może nie tyle serce a krwiobieg przewodu stanowią rdzenie wykonane ze srebra jubilerskiego o czystości 5N, które podczas obróbki formowane są w okrągłe pręty o średnicy 15 mm, następnie ich średnicę zmniejsza się podczas 19 krotnego walcowania na zimno a następnie ciągnięcia z małą prędkością aż do uzyskania 1,05 mm. To jednak nie koniec, gdyż jeszcze poleruje się ich powierzchnię aż do uzyskania lustrzanej gładkości a następnie powolnie usuwa się powstałe naprężenia i odkształcenia podczas wyżarzania w piecu w obojętnym środowisku gazowym a tak uzyskane przewodniki aż do momentu ich zaizolowania przechowuje się w azocie.

Nie chcę wyjść na miłośnika teorii spiskowych, czy też fantastę upatrującego zmian brzmienia własnego systemu w intensywności promieniowania kosmicznego, czy też plam na słońcu, jednak już po wygrzaniu (testowy egzemplarz dotarł do nas w dziewiczym – fabrycznym stanie) bardzo szybko doszedłem do wniosku, iż leżakowanie w atmosferze azotu w procesie produkcyjnym i obecność w trzewiach jedwabiu nie były obojętne i przypadkowe. Okazało się bowiem, że jego szybkość reakcji i zdolność oddania nawet najbardziej opętańczych temp przypominają jazdę wspomaganym nomen omen „nitro” GTR-em, lecz nie jazdę po stołecznych wertepach a po gładkim jak stół asfalcie dedykowanego podobnym rajdom toru. Czyli układ, w którym jedynym ograniczeniem jest tzw. Czynnik ludzki, czyli my a dokładnie nasze zdolności percepcyjne. Proszę tylko wygodnie rozsiąść się w ulubionym fotelu, umieścić na playliście „F8” Five Finger Death Punch, z którego pomocą będziecie mogli zweryfikować nie tylko wspomnianą przed dosłownie momentem zdolność japońskiego kabelka do „wypluwania” dźwięków szybciej aniżeli para szybkostrzelnych (650-950 strz./min) M240-ek montowanych na UH-60V Black Hawk, lecz również brak jakichkolwiek znamion granulacji, czy też ofensywności, co przy proponowanym repertuarze wydaje się wręcz niemożliwe. To nie jest bowiem miłe i asekuracyjne pitu-pitu, tylko bezkompromisowa kanonada potężnych perkusyjnych uderzeń, której wtórują równie apokaliptyczne gitarowe riffy i nie mniej zajadłe partie wokalne. Tymczasem Oyaide nic sobie z tej kumulacji najczystszej wściekłości sobie nie robiąc robił swoje, czyli przesyłał dostarczane mu przez Lumina informacje z wrodzoną elegancją i sumiennością starając się jednocześnie możliwie najmniej dawać o sobie znać. Zamiast bowiem na każdym kroku odciskać własną sygnaturę co chwila podkreślając swoją obecność S5 V2 pełni rolę nad wyraz transparentnego brzmieniowo medium transportowego. Dlatego też pomimo najszczerszych chęci nie udało mi się przyłapać go na próbach narzucania własnej narracji, czy też sugerowania własnych preferencji. Grał, to co dostawał i nie grymasił,. Akceptował zarówno ciężki rock w stylu ww. 5FDP, jak i jeszcze bardziej brutalne pozycje jak daleko nie szukając „Lamb of God” Lamb of God, które miały właściwy ciężar i niosły ze sobą odpowiedni ładunek agresji wgniatając swą potęgą w fotel, lecz nie miał najmniejszych problemów z oddaniem delikatności „Death And The Flower” Keitha Jarretta. Nie bez powodu przywołałem ten krążek, gdyż choć ma na karku niemalże 5 krzyżyków to nadal brzmi niezwykle świeżo i współcześnie łącząc jazzową improwizację z gorącymi afrykańskimi rytmami. Bogactwo egzotycznych perkusjonaliów suto okrasza fortepian mistrza i klasyczną sekcję rytmiczną (niezastąpieni Charlie Haden i Paul Motian) momentami powodując na scenie niezły rozgardiasz, lecz zamiast nieskładnej kakofonii Oyaide cały czas panował nad reprodukowanym spektaklem delikatnie prowadząc słuchacza przez magiczny świat dźwięków.
A jak z odwzorowaniem barwy ludzkiego głosu? W punkt. Nawet na mocno skompresowanym „Priceless ( )” Kelly Price może i spadała holografia i trójwymiarowość przekazu, jednak zarówno sama wokalistka, jak i towarzyszące jej chórki, oraz mniej, bądź bardziej cyfrowy akompaniament bynajmniej nie szły w stronę pocztówkowej dwuwymiarowości. Wystarczyło jednak sięgnąć po koncertowy „The Summit: Live on Soundstage” The Manhattan Transfer & Take 6, by poznać pełnię możliwości japońskiej łączówki. Swoboda a zarazem koherencja wokalnej polifonii nie pozostawiały złudzeń, że jeśli chodzi o relację jakość/cena szalenie trudno będzie znaleźć równie ciekawą propozycję. Ponadto nie widzę najmilejszych przeciwwskazań, by aplikować go w naprawdę wysokiej klasy systemach, gdyż po pierwsze nie spowoduje ograniczenia ich rozdzielczości a po drugie pod względem barwowo-emocjonalnym z racji swojej neutralności ma szanse wkomponować się niemalże wszędzie.

Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z audiofilskim odpowiednikiem przysłowiowej kremówki ze Shreka, którą wszyscy lubią? Śmiem twierdzić, że nawet jeśli wśród potencjalnych nabywców znajdzie się przypadek za takowym przysmakiem nieprzepadający, to nawet on nie będzie w stanie określić Oyaide Continental 5S V2 USB inaczej aniżeli porządnego. A że nie wpisze się w jego gusta, to już zupełnie inna sprawa. Jeśli zatem szukają Państwo przewodu, który zamiast rewolucji i wprowadzenia własnych rządów ma za zadanie jedynie przesłać sygnał i dyskretnie usunąć się w cień, to poszukiwania proponuję rozpocząć właśnie od tytułowej łączówki.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Nautilus
Ceny: 990 PLN / 0.6 m; 1 290 PLN / 1.2 m; 1 590 PLN / 1.8 m; 2 190 PLN / 3.0 m

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Pobierz jako PDF