1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Pass INT-250

Pass INT-250

Opinia 1

Kiedy w czerwcu testowaliśmy pięcioelementową (preamp był trzyczęściowy) amplifikację w składzie XP-30 i XA 100.8 gdzieś tam podświadomie czuliśmy, że na kolejną „dzielonkę” przyjdzie nam chwile poczekać i prawdę powiedziawszy uzbroiliśmy się w stosowną dozę cierpliwości, bo a nóż widelec los będzie łaskaw i ześle nam parkę XA200.8. Traf jednak chciał, że zamiast palety (to taka zbita z nieoheblowanych desek konstrukcja nośna zazwyczaj obsługiwana tzw. paleciakiem) A-klasowych monstrów przybył do nas … wzmacniacz zintegrowany, ale za to nie byle jaki, gdyż INT-250 jest najmocniejszą integrą, jaką Pass Laboratories ma w swoim portfolio.

Pass INT-250 jest jak na integrę duży, bardzo duży i widać, że Amerykanie wzięli sobie głęboko do serca odpowiednie wzorce z czasów, gdy na drogach królowały muscle cary a na ringu Mike Tyson. Czy się to komuś podoba, czy nie w audio, podobnie jak w innych dziedzinach naszej egzystencji jakość i ilość generowanej mocy jest wprost proporcjonalna do masy ją wytwarzającej. Oczywiście nie należy zapominać o „eco” D-klasie, ale … bądźmy szczerzy. Na pewnych pułapach cenowo – jakościowych Waty mają być rasowe, z „trana” lub szklanej bańki i już. Dlatego też 250-ka nie dość, że wymiarami zbliża się do 80W A-klasowej końcówki Abyssound ASX-2000, z którą dziwnym trafem nie możemy się rozstać (test wkrótce) to wagowo ją o blisko 5 kg. przebija. Big toy 4 big boy (duża zabawka, dla dużego chłopca)? Zdecydowanie.
Ponad centymetrowej grubości płat szczotkowanego aluminium zdobi centralnie umieszczony, podświetlony na błękitno charakterystyczny bulaj okolony anodowanym na czarno pierścieniem. Po jego lewej stronie znalazło się miejsce na niewielkie prostokątne okienko skrywające dwuznakowy wyświetlacz informujący o ustawionej w danym momencie głośności, za co z kolei odpowiada poręczna, w porównaniu z bryłą wzmacniacza, toczona gałka.
W niewielkiej odległości od dolnej krawędzi poprowadzono równoległe do niej podfrezowanie, w którym ulokowano sześć przycisków – po lewej stronie włącznik i cztery odpowiedzialne za wybór źródła a po prawej za wyciszenie.
Ściany boczne szczelnie pokryte są radiatorami, które już po kilkunastu minutach osiągają całkiem zauważalna temperaturę. Zawdzięczają to małemu prezentowi, jaki sprawił wszystkim nabywcom producent w postaci pierwszych 15W oddawanych w czystej klasie a co w pewien sposób wyjaśnia obecność nie tylko zewnętrznego ożebrowania, ale i temperatury roboczej wynoszącej 53 °C.
Tylna ściana po prostu nie może się nie podobać, choć … może jeszcze zachwycać, ale skoro w obu przypadkach doznania są bezsprzecznie pozytywne, to nie będziemy z tego powodu rozpaczać. Pomijając solidne uchwyty, bez których przenoszenie 250-ki byłoby nie tyle problematyczne, co bolesne, do dyspozycji mamy zdublowane – dostępne zarówno w postaci RCA, jak i XLR wyjścia liniowe przeznaczone do przesłania sygnału do drugiego systemu, subwoofera, albo kolejnej końcówki w celu bi-ampingu, cztery pary wejść RCA, oraz dwie pary XLRów dublujących wejścia oznaczone jako 1 i 2. Zgodnie z instrukcją należy pamiętać o tym, że właśnie przy nich używać można tylko jednego typu połączeń, czyli albo XLR, albo RCA. Nigdy jednocześnie obu. Kolejne kilka uwag należy się świetnym terminalom głośnikowym produkcji Furutecha, które choć pojedyncze oddalone są od siebie na tyle, że nawet montaż wyposażonych w haki Vovoxów Textura Fortis nie powinien powodować wzrostu tętna. Całości dopełniają włącznik główny, gniazdo zasilania i zacisk uziemienia.

Odsłuchy rozpocząłem od klasyki, lecz zamiast na przystawkę poczęstować Passa czymś lekkostrawnym sięgnąłem od razu po „Rhapsodies” pod Stokowskim. Spodziewając się lekko ocieplonego i podanego z iście hollywoodzkim rozmachem stylu gry rozsiadłem się wygodnie w fotelu i … bardzo szybko zmuszony byłem zweryfikować swoje wcześniejsze oczekiwania. Co prawda dynamika podczas orkiestrowych tutti niemalże urywała tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, lecz nijakiej gigantomanii ani tym bardziej karmelowo – miodowego dosłodzenia i ocieplenia dźwięku nijak doszukać się nie mogłem. OK. pomyślałem, widocznie ten typ tak ma i choć zarówno w salonie dystrybutora, jak i u Jacka lekkiego życia nie miał, to może kilkunastominutowa przejażdżka go zahibernowała. Z drugiej jednak strony zanim przystąpiłem do krytycznych odsłuchów nie dość, że dałem mu kilka dni na zaaklimatyzowanie, to jeszcze praktycznie przez cały czas stał sobie cwaniak pod prądem i plumkał niezobowiązująco w tle z radia internetowego. Dla pewności ww. albumu wysłuchałem dwukrotnie i summa summarum doszedłem do wniosku, że nawet na „małego misia” na basie nie ma co liczyć. Patrząc z perspektywy urządzeń, które zdążyły przewinąć się przez mój system 250-ka przejawiała cechy wspólne zarówno dla transparentnego i niemalże pozbawionego własnego charakteru Vitusa RI-100, jak i nieograniczonej wręcz swobody potężnych końcówek mocy w stylu Abyssounda ASX-1000 czy Moona EVO 870A. Porównując jednak Passa do podobnych mu superintegr jak Moon 600i, Trilogy 925, czy Accuphase E-600 bez trudu dało się wychwycić zdecydowanie większą neutralność i transparentność. To było granie niezwykle zbliżone do ortodoksyjnej i minimalistycznej końcówki Tellurium Q Iridium 20 II, lecz po pierwsze zbudowane na nieporównywalnie swobodniejszym zakresie dynamiki i oczywiście pozbawione ograniczeń natury ergonomicznej.
Pod względem temperatury barwowej spokojnie możemy uznać, że 250-ka trafiała idealnie w punkt, czyli ani nie ocieplała ani nie ochładzała brzmienia, dzięki czemu modelowanie efektu finalnego systemu, w którym się znajdzie zależeć będzie wyłącznie od tego, z czym ją zepniemy. Niby oczywista oczywistość, ale bez trudu każdy z nas jest w stanie wymienić co najmniej kilka urządzeń, które niezależnie gdzie i jak wepniemy i tak zdominują, za wszelką cenę będą starały się zaznaczyć swoją obecność. Podobnie jest z detalicznością i rozdzielczością Passa, które nie dość, że idą ze sobą w parze, to w dodatku ani myślą odchodzić nawet na krok od niemalże laboratoryjnych wzorców. Myślicie Państwo, że zaczyna pachnieć prosektorium, jodyną i innymi specyfikami, których nut można doszukać się w naszym ulubionym Ardbegu? No to jesteście w błędzie. Nic z tych rzeczy. Przecież w mroźny, zimowy i bezchmurny poranek patrząc na ośnieżone alpejskie szczyty nie zastanawiają się Państwo, czy przypadkiem nie widać „za dobrze” i „za dużo”. Po prostu widać wszystko. Tak jak siedząc w 5 rzędzie w filharmonii jesteśmy w stanie objąć wzrokiem zarówno całą orkiestrę, jak i skupić się na poczynaniach poszczególnych instrumentalistów, tak też swoją prezentację prowadził Pass. Mieliśmy bowiem dostęp zarówno do widoku ogólnego dającego nam wyobrażenie o ogromie aparatu wykonawczego, jak i w dowolnym momencie mogliśmy wyłuskać wśród symfoników konkretnego muzyka i przez resztę koncertu śledzić jego partie niezależnie od tego, w którym rzędzie przypadało jego miejsce. Nie ma się z resztą czemu dziwić, gdyż podobnie jest w fotografii – dysponując zdjęciem o odpowiednio dużej rozdzielczości możemy bez widocznej utraty jakości wyodrębnić jego fragment – wycropować.
Nawet na gęstych i pozornie monotonnych nagraniach, do jakich niewątpliwie należy „Anastasis” Dead Can Dance, które do tej pory najdelikatniej rzecz ujmując nie zachwycało zróżnicowaniem najniższych składowych Passowi udało się całkiem zgrabnie spiąć niesforne, impresjonistyczne subsoniczne plamy w sensowną całość i nadać im realne i zdefiniowane kontury. Owa kontrola i niezwykła zwięzłość fenomenalnie sprawdziły się na iście epickim soundtracku „Colin Frake On Fire Mountain” do … e-booka o tym samym tytule. Rozpiętość dynamiki zachwycała, skoki natężenia dźwięku od lirycznych treli po ryk zdolny kruszyć mury następowały z taką natychmiastowością i łatwością, że spokojnie można było pod tym względem 250-kę przyrównać do potężnych monobloków, bądź stereofonicznych końcówek mocy za co najmniej dwukrotność ceny, jaką żąda za tytułowego bohatera producent. Na zdecydowanie bardziej naszpikowanej elektroniką ścieżce dźwiękowej „Captain America: The Winter Soldier” autorstwa Henry Jackmana dodatkowo do głosu doszła łatwość łączenia, zespalania w homogeniczną całość brzmień naturalnych z tymi wygenerowanymi wyłącznie w wyobraźni kompozytora i reprodukowanymi przy użyciu syntezatorów. Po prostu nie czuć było żadnej niespójności, czy wzajemnych animozji pomiędzy domeną analogową i cyfrową. Wszystko wzajemnie się przeplatało tworząc typowe dla współczesnych hollywoodzkich kompozycji multikulti.
Również generowana scena przybierała cechy godne rasowego kameleona i zmieniała się co i rusz, czyli co album i co pomysł na jej kreowanie lansowany przez konkretnego realizatora. Jako przykład proponuję włączyć „Jazz at the Pawnshop” Arne Domnérusa, by jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść się z domowego zacisza do za przeproszeniem gwarnego i pełnego dokonujących konsumpcji bywalców pubu w Sztokholmie. Lepiej zatem do odsłuchu nie zasiadać w samej bieliźnie i choćby dla zachowania pozorów przyzwoitości narzucić na siebie jakiś niezobowiązujący tużurek a będziemy mieli pewność, że gdziekolwiek by nas Pass nie przeniósł i tak będziemy wyglądali lepiej niż Hugh Hefner paradujący w szlafroku. A co do króliczków … cóż, o towarzystwo płci pięknej trzeba było zadbać odpowiednio wcześniej. Po prostu trudno doszukiwać się w Passie jakiejkolwiek maniery, czy próby narzucania własnego charakteru, gdyż im dłużej go słuchałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że projektując go Amerykanie postawili na ponadczasowy projekt przysłowiowego „druta ze wzmocnieniem” i uparcie do niego dążyli.

Pomimo konieczności wstępnej redefinicji oczekiwań w stosunku do Passa INT-250 uczciwie muszę przyznać, że jest to jedna z niewielu konstrukcji nad wyraz umiejętnie łącząca niezwykłą rozdzielczość i transparentność z szeroko rozumianą muzykalnością. Cóż to oznacza dla zwykłego nabywcy? Otóż nie mniej, ni więcej, tylko że mamy do czynienia z wprost wymarzonym wzmacniaczem dla recenzenta łączącym zdolność podkreślenia i wyekstrahowania zmian wprowadzanych przez pozostałe elementy toru, jak i nieodbierającym zwykłej, jakże ludzkiej przyjemności z obcowania z ulubioną muzyką. Pech jednak chciał, że akurat w trakcie testu nie dysponowałem wymaganą kwotą i wzmacniacz niestety wrócił do dystrybutora. Jeśli jednak dla Państwa wydatek rzędu 46 kPLN nie jest straszny gorąco zachęcam do odsłuchów najmocniejszej integry Passa, bo z dużą dozą prawdopodobieństwa może się okazać, że zamiast inwestycji nie tylko pieniężnej, ale i przestrzennej, w przypadku dowolnego wzmocnienia dzielonego,  do pełni szczęścia wystarczy wam to tytułowe „maleństwo”.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage:  Abyssound ASV-1000, AVM P1.2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i, Harmonix Hiriji „Milion”
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 /  Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Rozpoznawalność pośród klientów, lub choćby sam fakt zaistnienia w ich głębokiej podświadomości buduje się na wiele sposobów. Jedni stawiają na design, inni na charakterystyczność brzmienia ,a czasem bywa tak, że sam konstruktor w ramach ukłonu w stronę frakcji DIY bierze czynny udział w procesie budowania „klonów” i udostępnia schematy swoich starszych konstrukcji, przez co zyskuje na popularności wśród coraz większej rzeszy amatorów lutownicy. I gdy pozornie może to wydawać się groźnym dla marki zjawiskiem, to w rzeczywistości widzę w tym raczej dobry ruch marketingowy, aniżeli próbę podkopywania podstaw swojego bytu. Przecież od dawien dawna wiadomo, iż diabeł tkwi w szczegółach i nawet najwierniejsza kopia z racji użycia innych już nie mówię o samych wartościach, ale nawet producentów poszczególnych komponentów mocno oddala efekt końcowy od oryginału, bez względu na osobisty wkład wykonawcy. Jednak sam fakt powstawania takich konstrukcji wielu potencjalnym nabywcom daje wyraźny znak, że dany brand z racji niniejszego zainteresowania wart jest co najmniej posłuchania we własnym systemie, a o to chyba wszystkim producentom chodzi. Jak widać na załączonym obrazku, do najbardziej popularnych i wydawałoby się jedynych skutecznych technik zabiegania o klienta (design i brzmienie) spokojnie możemy dorzucić integrowanie się z miłośnikami muzyki na poziomie procesu tworzenia przez nich urządzeń, by w konsekwencji zaistnieć w świadomości zdecydowanie szerszej rzeszy audiofilów. Tutaj chciałbym wtrącić słowo wyjaśnienia, by skreślony przed momentem wywód potraktować jako moją luźną dygresję, a nie oficjalne stanowisko firmy. Po tym wstępie już chyba nikogo nie muszę uświadamiać co do nazwy dzisiejszego bohatera, gdyż na usta, ups, klawiaturę cisną się jakże wiele mówiące dwa słowa PASS LABORATORIES. Tak więc zapraszam wszystkich na spotkanie z amerykańską myślą techniczną w postaci zintegrowanego wzmacniacza INT-250 wspomnianego producenta, którego dystrybucją zajmuje się warszawski Audio Klan.

Jak wygląda Pass? A jak myślicie? Z moich osobistych kontaktów sądzę, że jak na konstrukcję zza wielkiej wody normalnie, czyli w porównaniu z resztą świata jest zawsze duży i może pochwalić się słuszną wagą. I powiem szczerze, to co postawiłem na platformie przed moim systemem, będąc zdecydowanie większym i cięższym od posiadanej końcówki Reimyo nie odbiegało od przywołanego amerykańskiego standardu, uświadamiając mi to występującymi nieco później bólami kręgosłupa. Ale do rzeczy. Design  dzisiejszej konstrukcji utrzymany jest w głównym nurcie minimalizmu. Patrząc na wykonany z grubego płata aluminium front jako pierwsze naszym oczom ukazuje się centralnie umieszczone fantastycznie, bo delikatnie podświetlone na niebiesko okrągłe oczko wskaźnika oddawanej mocy. Na prawo od niego znajdziemy gałkę wzmocnienia sygnału, a z lewej strony numeryczny wyświetlacz zadanej wartości sygnału wyjściowego. Nieco poniżej wspomnianych dodatków wykonano półkoliste podfrezowanie, w którym osadzono okrągłe guziki funkcyjne z zaimplementowanymi tuż nad nimi maleńkimi diodami. Przechodząc ku tyłowi z lotu ptaka w newralgicznych punktach konstrukcji widzimy ażurowe kanały wentylacji grawitacyjnej i monstrualne, zajmujące całe boki radiatory. Tylny panel bez specjalnego często nikomu nie potrzebnego szaleństwa oferuje nam zestaw wejść i wyjść standardzie XLR i RCA, pojedyncze terminale głośnikowe, gniazdo zasilania, włącznik główny i nieco ułatwiające życie podczas procesu logistyki uchwyty. Jak można zauważyć, spokój z frontu z bez utraty kompatybilności z resztą komponentów naszej układanki z dużym sukcesem przeniesiono na resztę bryły, co bardzo pochwalam, gdyż przerost formy nad treścią raczej nikomu nie służy, generując jedynie zbędne koszty produkcyjne.
Przygodę z PASS-em rozpocząłem od wizycie w klubie KAIM, gdzie dzięki zróżnicowaniu gustów słuchaczy zawsze mam pełną paletę opinii, które często mają się nijak do usłyszanej u siebie konfrontacji z systemem odniesienia. I powiem szczerze, że gdy targam tam jakieś nieznane bliżej, lub niemające za sobą tak wiele pochlebnych opinii na świecie urządzenia, nie obawiam się o wynik końcowy, jednak pewnego rodzaju, jakby na to nie patrzeć, ikona dźwięku w razie porażki mimo sporego osłuchania może ustawić również mój punkt widzenia. Na szczęście jeśli ktoś swoją obecnością na rynku solidnie zapracował na pozytywną rozpoznawalność, nie musi się obawiać nawet o takie krótkie, bo czterogodzinne sparingi. Konkluzja spotkania? Przejście na klasę AB nie spowodowało większych strat w jakości dźwięku, jawiąc się jedynie jako nieco chłodniejszą w odbiorze niż dotychczasowe kontakty z czystą klasą A. Co ważne, przy znanych całej Polsce problemach z podbiciem basu w pomieszczeniu na poziomie 50 Hz (tak, całej Polsce, gdyż klub często występuje w moich zmaganiach audio i nie raz o tym wspominam)  nie odczuliśmy najmniejszych negatywnych artefaktów dolnego zakresu, wyraźnie pokazując, że konstruktor wie o co w tej zabawie chodzi. Przeczesując pamięć z tego spotkania stwierdzam, że jedynym niezbyt poważnym i nawet nie zarzutem tylko niuansem, pod którym i ja mimo, że nie robię tego zbyt często, spokojnie mógłbym się podpisać, był ów zbyt chłodny jak na PASS-a dźwięk. Wszystko było ok., ale wydawało się, że wszystkie płyty nagrywane były, jak to powiedział jeden z klubowiczów na Półwyspie Skandynawskim, a nie, jak jesteśmy przyzwyczajeni na Apenińskim. Jednak to było to pewnego rodzaju zderzenie tego, co pamiętamy z wieloletnich doświadczeń z tym, co marka oferuje teraz i nic więcej.

Gdy 250-ka rozsiadła się na stoliku w moi pomieszczeniu, naładowany pozytywnym odbiorem KAIM-owego spotkania osobisty test zacząłem od wysokiego C. Z jednej strony chciałem potwierdzenia tamtych wniosków, a z drugiej pewnie podświadomie, ale na pewno nie złośliwie miałem nadzieję coś wytknąć. I tak. Przyglądając się prezentacji wirtualnej sceny, dostałem może nie tak rozbudowany jak mam na co dzień, jednak nadal bardzo obszerny w szerz i głąb spektakl muzyczny. Dźwięk mimo umiejętnego unikania degradacji basu w klubie był wyraźnie gęstszy, uśredniając tym sposobem zarys konturu muzyków i ich instrumentów, ale bez najmniejszych problemów mieściło się to w tak hołubionej przeze mnie estetyce nasyconego grania, co skrupulatnie wykorzystywały kompilacje wokalistyczne. Potwierdzeniem radości z takiego wypełnienia była płyta Jonhna Pottera z aranżacją twórczości Monteverdiego. Wokal aż kipiał od pożądanych krągłości, jednak każdy kij ma dwa końce i przy nader fantastycznie wypadających frazach wokalnych, bardzo ważny w tej realizacji pogłos wielkiej kubatury nie oddawał pełnej ilości informacji o sobie. Ale proszę się nie zrażać, gdyż po pierwsze trzeba wiedzieć, jak to brzmi w najlepszym odtworzeniu, a po drugie, nie wymagajmy nawet od topowej integry ze środka całej oferty, by grała na poziomie kilkukrotnie droższego zestawu dzielonego. Gdzieś muszą być wprowadzające zróżnicowanie w jakości dźwięku kompromisy, inaczej wszelcy piewcy, że wszystko gra tak samo mieliby niezłą pożywkę. Po dawce wyczynowych krążków przyszedł czas na nadal dobre, ale zwykłe realizacje jazzowe. Tutaj zaznałem lekkiego „zonka”, gdyż wspominane podczas wizyty w klubie oziębienie oprócz tego, że nie pojawiło się u mnie w tak wymagającej dobrej temperatury grania muzyce dawnej, to i w uważanym za zimny ECM-wskim jazzie również nie zanotowałem jakichkolwiek problemów. Najbardziej czułe na takie „kwiatki” blachy były w odpowiedniej mieniącej się czasem srebrem, a czasem złotem barwie, a reszta pasma przechodząc przez środek i kończąc na basie również konsekwentnie broniła się przed tą przywarą. I nie widzę tutaj żadnej czarnej magii tylko zwykłą całkowicie inną reakcję urządzenia na zastane warunki lokalowe i sprzętowe. Po prostu klasyka gatunku. Na koniec podążając tropem znikającego chłodu przesiadłem się na źródło analogowe. Fantastycznie zrealizowany koncert Antonio Forcione, jeśli wzmacniacz PASS-a nie nadążałby za rytmem i osuszałby dźwięk strun, miał być przysłowiowym „palcem Bożym” tego testu. Tak się jednak nie stało, gdyż nawet najszybsze ekwilibrystyczne riffy gitarowe front mena spokojnie wyrabiały się z kolorowym wybrzmiewaniem w eterze mojej samotni, a to dobitnie pokazuje, że amerykańska propozycja mimo pewnych naleciałości masy ma wiele do zaoferowania nawet w wymagających realizacjach. I mam cichą nadzieję, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie jest to takie łatwe, gdyż dodatkowa dawka wypełnienia często odciska zbyt mocne piętno na całości przekazu, a PASS wyraźnie udowodnił, że umie wymknąć się takiemu zaszufladkowaniu. Brawo.

To był przyjemnie spędzony z amerykańską integrą czas. Raz, że prawie idealnie wpisywała się w moje postrzeganie nasycenia dźwięku, dwa pokazała dwa bardzo bliskie siebie, ale jednak różne oblicza – kolumny w klubie są zestawem trzech aluminiowych przetworników, stąd mógł być ten odczuwalny nalot chłodu, który notabene w zdecydowanej większości innych komponentów audio prawie nie występował, a trzy mimo zmiany klasy wzmocnienia na AB nadal jest kontynuacją przyjemnego grania. Czy może być wyborem dla wszystkich? Pewnie nie, ale tylko własne spotkanie na szczycie może rozwiązać tę zagadkę. Jedno jest pewne, przy bardzo częstym sporym rozrzucie wniosków klubowiczów PASS INT-250 spowodował pełną zgodę wszystkich opiniodawców, co może sugerować pewną uniwersalność urządzenia, a to jest chyba najlepszą rekomendacją.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 45 999 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 500 W (4 Ω); 250 W (8 Ω)
Wzmocnienie (gain): 29/35 dB
Regulacja głośności (1dB kroki): 63dB
Pasmo przenoszenia: -6 dB @ 80 kHz
Impedancja wejściowa: 45 kΩ
Zniekształcenia THD (1kHz, pełna moc): 1%
Współczynnik tłumienia:150
Prędkość narastania: 50 V/uS
Pobór mocy: 375 W
Wymiary (S x W x G): 483 x 230.1 x 539 mm
Waga: 56,7 kg

System wykorzystywany w teście:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Bowers & Wilkins 802 D3
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF