Przyglądając się moim przygodom z przedwzmacniaczami gramofonowymi, nie sposób nie spostrzec, że los raczej był dla mnie bardzo hojny, przysparzając sporo doświadczeń w praktycznie pełnym spectrum cenowym oferowanych na naszym rynku produktów, począwszy od kilku, a skończywszy na prawie stu trzydziestu tysiącach złotych. Choć dla części audiofilów ten pozornie bardzo prozaiczny element toru wart jest zaledwie niewielki procent ich całej układanki audio, jednak dla mnie, jako orędownika analogu każda żądana kwota, jeśli tylko jest w stanie zbliżyć mnie do wyimaginowanego wzorca, ma swoje uzasadnienie. Oczywiście musi to być wprost proporcjonalne do reszty wizytowanego toru, co jak dotąd na szczęście potwierdziła zdecydowana większość przesłuchanych propozycji, dlatego jeśli tylko nadarza się okazja, walczę o każdą możliwą do przetestowania konstrukcję, by gdzieś w natłoku przyprawiającej o ból głowy ilości propozycji przy dużym pakiecie przyjemności wyłapywać nieco nabijające klientów w butelkę „kwiatki konstrukcyjne”. Te kilka linijek tekstu miało pokazać, jak mimo moich usilnych starań życie kreśliło swój rozwój wydarzeń i pozbawiając mnie okazji posłuchania dzisiejszego bohatera przed rokiem – procedurę testową przeprowadził tylko Marcin, dopiero po upływie kilkunastu miesięcy postanowiło skonfrontować mnie z obecnie lepszą od poprzedniej, bo wzbogaconą o dodatkowy zasilacz wersją japońskiego przedwzmacniacza gramofonowego Phasemation EA-1000 dystrybuowaną przez krakowskiego Nautilusa. Tak więc z niekłamaną przyjemnością zapraszam na powtórkę z rozrywki w nieco innej niż poprzednia konfiguracji, z uwzględnieniem często innych preferencji repertuarowych.
Japoński phonostage w obecnej odsłonie składa się z czterech modułów, z czego dwa są układami elektrycznymi opartymi o szklane bańki odpowiedzialne za wzmocnienie, a pozostała parka pracującymi dla osobnych kanałów źródłami życiodajnego prądu. Konstruktorzy nie od dziś wiedzą, że solidne zasilanie to podstawa dobrego wyniku brzmieniowego, dlatego wspinając się po drabince jakości, oferują podobne rozwiązania, raz pakując je do wspólnej skrzynki, by innym razem, tak jak dzisiejszy bohater, oferować dwa osobne obudowy. Wspomniane główne komponenty z racji wyeksponowania na szafce z innymi urządzeniami, aż kipią japońską estetyką. Obudowy wykonano ze szczotkowanego aluminium w kolorze szampańskiego złota, a wszelkie dodatki typu: pokrętła regulacyjne i emblematy mienią się lustrzanymi powierzchniami wspomnianego kruszcu. Jednym słowem bogactwo aż kapie. Same korpusy są dość wąskie, lecz na tyle głębokie, że postawione według zaleceń obok siebie, swoimi gabarytami osiągają rozmiar mojego przedwzmacniacza liniowego, czyli jak na phonostage całkiem sporo. Front zdradza nam spore możliwości przyłączeniowe, gdyż do dyspozycji mamy trzy pokrętła: lewe – wybór pomiędzy stereo i mono, centralne – wzmocnienie sygnału i prawe – wybór pomiędzy dwoma wkładkami stereo i jedną mono, bardzo ułatwiając życie klientom posiadającym w swym torze kilka gramofonów, a wiem, że jest ich całkiem spora grupa. Wszystkie manipulatory zostały czytelnie oznaczone czarną czcionką, jednak nie odbyło się bez podbicia pieczątki ekskluzywności produktu, gdyż w centrum frontu, tuż nad manipulatorami dostajemy lśniące logo marki dla każdej z połówek urządzenia. Ściany tylne potwierdzają tylko to, co widzieliśmy od frontu – posiadają trzy wejścia: jedno RCA MM, dwa RCA MC i jedno XLR dla MC, jedno wyjście w standardach RCA i XLR, zacisk uziemienia i wielopinowe gniazdo zasilania. Same zasilacze mimo najczęstszego chowania ich z tyłu systemu, również nie są brzydkimi kaczątkami, chwaląc się frontami z drapanego aluminium i resztą obudowy wykończoną w technice proszkowanego lakieru, a wszystko to w szlachetnej czerni. Przody dawców energii zdobią jedynie włączniki główne i niebieskie diody sygnalizujące działanie, a tył okrągłe wielopinowe dystrybutory elektronów do elektroniki. W zestawie otrzymujemy również niezbędne do połączenia całości okablowanie i dwie zaślepki dla nieużywanych w takiej konfiguracji przyłączy.
Gdy jeszcze jakiś rok temu mocno obawiałem się nausznej konsumpcji możliwości lampowych phonostage’y, to ostatnimi czasy, po przetestowaniu kilku wspaniałych konstrukcjach na pierwsze dźwięki owych lampowców czekam z bardzo pozytywnym nastawieniem emocjonalnym. Oczywiście w swej przygodzie z lampą w obróbce sygnałów wkładki gramofonowej było kilka nazwijmy to po imieniu porażek, ale gro spotkań spełniało znamiona dobrych, dlatego pozwalało na budujące oczekiwania. I muszę powiedzieć, że się nie zawiodłem, gdyż dźwięk był bardzo dobrze poukładany. Co ciekawe, przy jego spójności doznałem lekkiego zaskoczenia, gdyż sygnatura dźwięku nie do końca zgadała się z tym, co zaprezentowała trochę prostsza testowana jakiś czas temu konstrukcja tej marki – model EA-1 II. Mianowicie, gdy tamten miał tendencję do usilnego wyganiania muzyków mocno za kolumny – dla wielu odbiorców w dobrym tego słowa znaczeniu, to dzisiejsza propozycja swój wirtualny byt budowała już na linii przetworników z pełną gradacją planów w głąb. Co więcej, zauważałem również różnice na poziomie ciężaru grania, ponieważ przy lekkim przesunięciu ku górze EA jedynki, tysiączka jak dla mnie brzmiała zdecydowanie gęściej. Może nie idealnie w punkt, jak na przykład będący dla mnie dzisiaj wzorem Audio Tekne TEA-2000, czyli pokazując korelujące ze sobą: kolor, ciężar i oddech w całym paśmie, ale z pewnością w stosunku do młodszego brata miałem zdecydowanie lepszą podstawę basową, ustawiającą bardzo dobry punkt ciężkości reprodukowanej muzyki. Pięknie pokazała to realizacja materiału Raya Browna i L. Almeidy „Moonlight Serenade”, gdzie na przemian rozprawiające ze sobą dwa instrumenty strunowe – kontrabas i gitara, raz dawały pokaz mnogości informacji potocznie zwanego „wiosła”, by za moment zatrząść podłogą ciągniętym powolnie po strunach kontrabasu smykiem. I gdy weźmiecie pod uwagę rozmiar moich przetworników basowych (38 cm), z pewnością wiecie ile dobrego muzyce daje jej mocne osadzenie w dolnych partiach pasma akustycznego. Idąc dalej tropem zakresów częstotliwościowych i przybliżając nieco różnice pomiędzy dwoma współzawodniczącymi ze sobą Japończykami (Phasemation i Audio Tekne), muszę przywołać fakt nieco chłodniejszego, ale na szczęście bardzo czytelnego środka pasma EA-1000. Może nawet nie samego środka, tylko wyższego basu i niższej średnicy. Uspokajam jednak, nie jest to w żadnym razie doskwierająca wada, tylko zauważalna w bezpośredniej konfrontacji maniera, która w nieco ociężałych systemach może okazać się zbawienna, a u mnie w secie nastawionym na barwę jawiła się tylko jako pewien prezentacyjny sznyt grania. Dochodząc do górnych rejestrów, dostajemy odpowiednią ilość informacji, ale raczej w kolorze srebra niż złota, co prawdopodobnie jest konsekwencją ogólnej stojącej jak na analog po delikatnie chłodniejszej stronie prezentacji dźwięku, ale bez najmniejszego popadania w zimną bezduszność. Po prostu, mimo zabawy w analog nie wkraczamy w tak ganioną przez przeciwników krainę miodem płynącą, kierując się raczej w stronę neutralności, mimo szklanych baniek na pokładzie. Po tej wyliczance manier z czystym sumieniem chcę powiedzieć, że każde mające jakiekolwiek artefakty, jednak znakomicie jak tysiączka grające urządzenie, już po kilku kawałkach oddala w niepamięć zasłyszane aspekty, gdyż swoim wyrafinowaniem w danej estetyce jest w stanie pokazać nam naszą płytotekę z nieco innej niż dotychczas strony, bez utraty tak ważnej dla nas jakości dźwięku. Bez względu na materiał: czy to elektronika – Massive Attack, jazz – Antonio Forcione, czy stary rock – Led Zeppelin, wszystko doznało tak fantastycznej przemiany, że za każdym razem bez wyjątku igła wstawała z płyty dopiero w momencie zaliczenia końcowej rozbiegówki, gdy tymczasem kolejne odtworzenia czarnych krążków w znanej interpretacji sprzętowej czasem kończą się bardzo wybiórczym słuchaniem poszczególnych utworów. EA-1000 pokazało mi nieco inne, ale nadal bardzo dobre jakościowo oblicze posiadanych płyt, dając wyraźnie do zrozumienia, że lampa nie zawsze oznacza ociężałość, uśrednianie, czy sztuczną koloryzację, za to często, jak w tym przypadku, może pochwalić się brzmieniem zbliżonym do neutralnego. Oczywiście mimo moich osobistych, ukierunkowanych na barwy preferencji, cała prezentacja fraz muzycznych nosiła znamiona przypisywanej gramofonowi gładkości i homogeniczności odtwarzanego nośnika. Dostajemy tylko nieco inne niż wszyscy sobie wyobrażają spojrzenie na wspomagany szklanymi bańkami, delikatnie uciekający od sztampowego ocieplania analog. Pewnie znajdą się tacy, którym to nie będzie pasować, ale zapewniam, że bez możliwości bezpośredniego porównania oko w oko, będą musieli dość mocno przyłożyć się do weryfikacji owych artefaktów. I raczej w swej krytyce będą posiłkować się moimi wynikami, niż własnym nausznym doświadczeniem, gdyż naprawdę dopiero wysoka półka źródła pozwala na snucie podobnych wniosków. Dlatego proszę traktować me wskazówki nie jako ewidentne potknięcia, bo takimi w najmniejszym stopniu nie są, tylko pewne drogowskazy do pełnej synergii z własnym systemem. Wszyscy przecież wiemy, że chaotyczne ruchy na poziomie pięćdziesięciu tysięcy złotych są bardzo bolesne, a dzięki takim jak ja delikwentom można nieco ograniczyć straty w środkach płatniczych NBP.
Jakie są różnice po wzmocnieniu działu zasilania w dzisiejszej propozycji Phasemation, niestety nie wiem, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności nie miałem okazji zapoznać się z tamtym wcieleniem. Jednak bez względu na chadzający swoimi drogami los, dzisiejsza odsłona proponuje nam dający dużo frajdy bas, może nieco zbyt oszczędną według mojego zapotrzebowania w ciepło, ale za to bardzo przejrzystą średnicę i obfitą w iskrę górę pasma. Ważnym aspektem dzisiejszego spotkania jest również budowanie głębokiej i co ważne rozpoczynającej się już od linii kolumn wirtualnej sceny. Sztuczne przesuwanie jej rozpoczęcia daleko w tył może jest i efektowne, ale nie ma nic wspólnego z prawdą, jawiąc się jako mamienie osłuchanego melomana, a tego na pewnym poziomie jakości należy unikać. Sztuczki rodem z pokazów Copperfielda zostawmy dla budżetu, gdyż tam w celu pomocy początkującym adeptom sztuki analogowej czasem inaczej się nie da, ale High End tak jak to robi Phasemation EA-1000 ma pokazywać tylko prawdę, gdyż tego oczekują wydający niemałe pieniądze nabywcy.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 44 900 PLN + 15 900 PLN za dodatkowy zasilacz
Dane techniczne:
Obsługiwane typy wkładek: MM/MC (niskopoziomowe / wysokopoziomowe)
Czułość wejściowa: MM – 2.3 mV; MC Low – 0.09 mV; MC High – 0.22 mV
Impedancja wejściowa: MM – 47 kΩ i mniej; MC Low – 10 Ω i mniej; MC High – 10 Ω i więcej
Wzmocnienie: MM – 39 dB; MC Low – 67 dB; MC High – 59 dB
Equivalent input noise: –115 dB (MM); –143 dB (MC Low); –135 dB (MC High)
Maksymalne napięcie wejściowe: MM – 250 mV; MC Low – 11 mV; MC High – 25 mV
Napięcie wyjściowe: 200 mV (1 kHz)
Odchyłki od krzywej RIAA: ±0.3 dB (20Hz to 20kHz)
Impedancja wyjściowa: 750 Ω
Separacja między kanałami: >100 dB
Pobór mocy: 40W (100 VAC, 50 – 60 Hz)
Wymiary:
– Moduły Przedwzmacniacza (SxWxG) – 210 x 103 x 347 mm
– Zasilacz (SxWxG) – 210 x 103 x 333 mm
Waga:
– Moduły Przedwzmacniacza – 4,5 kg (każdy)
– Zasilacz – 7 kg (każdy)
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL ISIS
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: AUDIO TEKNE TEA-2000