Pod koniec zeszłorocznych, studenckich wakacji opublikowaliśmy test wybitnego, dostarczonego przez krakowski Eter Audio, japońskiego przedwzmacniacza Phasemation EA-1 II. Urządzenie to pozostawiło po sobie bardzo miłe wspomnienia i na tyle wysoko ustawiło poprzeczkę, że oprócz rodzimej, RCM-owskiej Therii, podczas redakcyjnych testów, do tej pory nie natrafiliśmy na nic równie ambitnego. Czas jednak nie stoi w miejscu, oferty producentów ulegają mniej bądź bardziej radykalnym zmianom obejmującym swoim zasięgiem nieraz cały dostępny asortyment z topowymi modelami włącznie. Taki właśnie los spotkał EA-1 II, który został zastąpiony przez … bohatera niniejszej recenzji, czyli trzymodułowy model EA-1000. Delikatnej nuty tajemniczości dodaje fakt, iż informacji o obu urządzeniach próżno szukać na „globalnej” stronie należącej do Kyodo Denshi Engineering Co., Ltd. marki. Dopiero przejście na japońskojęzyczną wersję daje pełen ogląd sytuacji, o ile oczywiście uda nam się zaszyte wśród intrygujących „krzaczków” informacje rozszyfrować.
Już na pierwszy rzut oka widać, że tym razem Japończycy postanowili, jak to się kolokwialnie mówi „pójść po bandzie” i zaoferowali swoim najbardziej wybrednym klientom produkt wybitnie bezkompromisowy. Dotychczasowa modułowość EA-1 zamknięta w konwencjonalnej pod względem gabarytów formie w przypadku EA-1000 ewoluowała do zdecydowanie bardziej high-endowego, ortodoksyjnego rozwiązania opartego na zewnętrznej jednostce zasilającej i dwóch jednostkach equalizacyjnych. Dzięki temu uzyskano m.in. niezwykle wysoką separację pomiędzy kanałami, oraz zapewniono komfortowe warunki pracy poszczególnym układom. Jest to o tyle istotne, że choć nie widać tego z zewnątrz a i sam producent w materiałach dołączonych do przedwzmacniacza nie jest skory do nawet lakonicznej wzmianki, warto pamiętać, iż EA-1000 jest konstrukcją lampową. W dodatku lampy umieszczono nie tylko w modułach sygnałowych, lecz również w odseparowanym zasilaczu. W ścieżce sygnału pracują po dwie JJ ECC 803S (12AX7) i jedna 12AU7 na kanał a w sekcji zasilającej umieszczono lampę prostowniczą 5U4G.
Grubą, szczotkowaną i anodowaną na czarno płytę czołową zasilacza zdobią jedynie centralnie umieszczone tabliczka z logiem producenta, oraz masywny włącznik sieciowy. Korpus urządzenia również został pokryty czarnym lakierem a na ścianie tylnej odnaleźć można jedynie zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo sieciowe IEC, oraz dwa pięciopinowe terminale zasilające dla modułów sygnałowych – górne dla prawego i dolne dla lewego kanału.
Monobloki equalizacyjne o bliźniaczych aluminiowych, szczotkowanych i anodowanych na srebrno, z bardzo delikatną nutą szampana, płytach czołowych, oraz satynowo srebrnych korpusach prezentują się nad wyraz elegancko. Neutralną, spokojną płaszczyznę frontów przełamują „złote” detale w postaci centralnie umieszczonego szyldu z nazwą producenta i trzy przepięknie wykonane mini-gałki. Patrząc od lewej pierwszy z nich pełni umożliwia ustawienie trybu pracy – do wyboru są dwa tryby mono (pierwszy dedykowany nagraniom Decci a drugi Columbii), stereo i ostatni, przeznaczony do odsłuchu z prędkością 78 RPM. Pomiędzy nim a dwupozycyjnym przełącznikiem impedancji dla wkładek MC ulokowano niewielką, błękitną diodę dającą o sobie znać w chwili doprowadzenia zasilania. Listę zamyka selektor źródeł.
Tylne ścianki modułów prezentują się nad wyraz bogato. Oprócz możliwości podłączenia dwóch wkładek MC (w tym do wyboru jest połączenie jednej wkładki po RCA, bądź XLR) i MC szczęśliwy nabywca ma również opcje wyprowadzenia już wzmocnionego sygnału zarówno przewodami RCA, jak i XLR. Nie zapomniano również o zakręcanym zacisku uziemienia. Przewód zasilający wpina się w dedykowane pięciopinowe gniazdo.
Jak widać na załączonych zdjęciach i mam nadzieję wynika z powyższego opisu technologiczne zaawansowanie, oraz bezkompromisowość projektu nie przeszkadzało konstruktorom w stworzeniu nad wyraz zgrabnego, a przy tym niezwykle intuicyjnego, żeby nie powiedzieć praktycznie bezobsługowego urządzenia. Rola poszczególnych „wybieraków” jest przecież tak oczywista, że nie ma najmniejszych obaw, by nawet osoba dopiero wkraczająca w magiczny świat czarnej płyty miała jakiekolwiek problemy z jego obsługą. Dodając do tego brak konieczności dokonywania jakichkolwiek bardziej zaawansowanych regulacji EA-1000 jawi się jako iście high-endowy przykład plug&play. Na pytanie, jak pozbawienie docelowego użytkownika możliwości wpływu na parametry pracy przedwzmacniacza (wymianę lamp pomijam) wpłynęło na osiągane walory brzmieniowe postaram się odpowiedzieć poniżej.
Bezsprzecznie EA-1000 można uznać nie tylko za godnego następcę EA-1, ale i kolejny, znaczący krok ku winylowemu absolutowi, audiofilskiemu ideałowi. Warto jednak pamiętać, iż każdy z nas kreuje swoje ideały zgodnie z osobistymi preferencjami i gustami. Tak też jest i tym razem – mówiąc o ideałach, czy też wzorcach cały czas powinniśmy mieć świadomość obcowania z referencją stworzoną zgodnie z wytycznymi, przekonaniami i tzw. szkołą brzmienia producenta. W przypadku Phasemation znakiem firmowym jest ponadprzeciętna przestrzenność oferowanego przez japońskie urządzenia dźwięku. To, co w przypadku EA-1 zostało przez Jacka określone mianem „bezkresnej głębi sceny” uległo dalszemu progresowi, ewolucji. Ilość powietrza otaczającego muzyków osiągnęła poziom znany ze stadionowych, bądź open-plenerowych projektów. Koniec ze ściśniętymi na kilku metrach kwadratowych składami, koniec z duszną atmosferą zadymionych mini klubów. W zamian za to otrzymujemy bezkresne przestrzenie z niezwykle precyzyjnie umiejscowionymi, cienką, wyraźną kreską zarysowanymi konturami źródeł pozornych. Pastelowość i gładkość prezentowanych barw przypominają swą delikatnością japońskie, wykonywane na jedwabiu, bądź papierze, malowidła kakemono (掛け物)/ kakejiku (掛軸).
W przypadku EA-1000 mamy do czynienia z taką samą homogenicznością, spójnością pozbawionego najmniejszych oznak nerwowości i pospiechu przekazu. Jednak ta pełna opanowania i wewnętrznego spokoju zwiewność i eteryczność ma tez swoje drugie oblicze. Chodzi o pewne udelikatnienie transjentów, osłabienie kulminacyjnych momentów ataku. O ile kontury i detale cały czas pozostają na niezwykle wyśrubowanym poziomie, to po im brutalniejszy repertuar sięgniemy, tym wspomniana maniera będzie bardziej zauważalna. Przykładowo album „Hail to the King” Avenged Sevenfold na Phasemation zabrzmiał w sposób nad wyraz wysublimowany, co w pierwszej chwili wzbudziło moje zdziwienie przeradzające się z czasem w zaciekawienie taką formą interpretacji bądź co bądź dalekiej od ogólnie przyjętych kanonów piękna muzyki, lecz na dłuższą metę zaczynało brakować mi potęgi i brutalności tożsamej z heavy metalową estetyką. Akurat na tym polu więcej do zaoferowania miała zarówno RCM-owska Theriaa, jak i równolegle z Phasemation przeze mnie używany Octave Phono Module. Proszę mnie jednak dobrze zrozumieć. Podejrzewam, że powyższe uwagi skierowane są do naprawdę niewielkiej grupy docelowej, gdyż prawdopodobieństwo, by w systemach, w których zagości tytułowy phonostage królowały nagrania Slayera, My Dying Bride, czy właśnie Avenged Sevenfold możemy określić jako niezwykle znikome.
Wracając jednak do zdecydowanie bardziej cywilizowanych gatunków muzycznych nie sposób nie skomplementować przedwzmacniacza za wyrafinowanie i pietyzm, z jakim skupia się na każdym reprodukowanym dźwięku nie tracąc przy tym nic ze spójności całości i ponadprzeciętnej muzykalności. Wystarczyło sięgnąć po Rodrigo y Gabriela „9 Dead Alive”, by przekonać się, jaką lawinę dźwięków są w stanie stworzyć dwie gitary i jakież bogactwo, ileż smaczków w tejże lawinie jest tylko pozornie ukrytych. Każde trącenie struny, każdy ruch ręki po gryfie, czy uderzenie pudła przy odrobinie uwagi ze strony słuchacza może stać się wydarzeniem samym w sobie i stanowić świetny pretekst do wyławiania kolejnych, smakowitych kąsków. Jednak wystarczy tylko zmniejszyć ogniskową, spojrzeć na duet z szerszej perspektywy i napawać uszy niesamowicie dynamicznym spektaklem w ujęciu „globalnym”.
Powyższy mechanizm świetnie się sprawiał również podczas odsłuchów większych, bardziej wymagających składów. Zarówno „Hatari!”, jak i jubileuszowa – różowa wersja „The Pink Panther” Henry’ego Mancini’ego nie pozostawiały po sobie niedosytu pod względem doznań dynamicznych. Wgląd w partie poszczególnych muzyków był wręcz wzorcowy a stabilność sceny i precyzja lokalizacji nie pozwalały nawet na najmniejszą krytykę. Dodając do tego wspominaną wcześniej niezwykle obszerną przestrzeń, w której rozgrywały się reprodukowane spektakle muzyczne siadając w fotelu już od pierwszych dźwięków można było poczuć się jak w środkowych rzędach największych sal koncertowych.
Patrząc na możliwości niniejszego phonostage’a od strony czysto analitycznej uczciwie trzeba przyznać, że takiej gładkości, wprost zrośniętej z krystaliczną czystością i niemalże laboratoryjną rozdzielczością w najwyższych rejestrach nie spotyka się na co dzień. Dzięki temu, o ile tylko reszta toru stanie na wysokości zadania (uprzywilejowani są w tym momencie posiadacze kolumn z przetwornikami diamentowymi i wstęgowymi), nie uronimy nic z wydarzeń rozgrywających się nawet na granicy naszej percepcji. Delikatne szmery, trącenia blach, czy najwyższe dźwięki wydmuchiwane przez trębaczy nie stracą nic ze swojej otwartości a zarazem, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba pokażą swoją drapieżność.
Zrównoważenie średnicy i jej zszycie ze skrajami pasma jest wręcz idealne. Balans tonalny został ustawiony dokładnie w idealnej równowadze pomiędzy analitycznością i muzykalnością, więc wpływ na efekt końcowy w dużej mierze będzie zależał od reszty toru z dużym naciskiem na klasę zamontowanej wkładki. Tutaj nie będzie taryfy ulgowej i pomimo całego swojego wyrafinowania i niezaprzeczalnych, wręcz dystyngowanych manier niezbyt dobrze radząca sobie z dynamiką, bądź ekstrakcją zapisanych na winylowych płytach informacji wkładka może zniweczyć pokładane w systemie nadzieje. Warto też pomyśleć o konstrukcjach charakteryzujących się dynamicznym i soczystym brzmieniem, co w połączeniu z możliwościami Phasemation da szanse na komfortowy odsłuch nawet gorzej zrealizowanych albumów.
Na koniec zostawiłem najniższe składowe, które dzięki swojemu zróżnicowaniu i zwinności pobudzą do życia nawet zbyt ospałe i ciemno grające systemy. Ich detaliczność i umiejętność zaprezentowania umykających do tej pory niuansów docenią również posiadacze zestawów w pełni zrównoważonych tonalnie i niewymagających żadnych „zabiegów upiększających”. Wzmożoną czujnością za to powinni wykazać się miłośnicy prosektoryjnych i wiejących arktycznym chłodem klimatów, bo co za dużo to niezdrowo.
Blisko dwa miesiące z Phasemation EA-1000 minęły nie wiadomo kiedy, lecz wszystko co dobre kiedyś się kończy. Tym razem było podobnie i koniec końców trzeba było spakować urocze japońskie trio, by odesłać do dystrybutora. Wyrafinowanie i wręcz firmowa eteryczność przedwzmacniacza pokazały, że High-End niejedno ma imię i na reprezentowanym przez bohatera niniejszego testu pułapie różnice pomiędzy poszczególnymi urządzeniami mają charakter natury czysto estetycznej – podyktowane preferencjami konstruktorów, oraz zakładaną grupą docelową. W niewielkich, japońskich i nie tylko, pokojach EA-1000 da iluzję zdecydowanie większej, niż w rzeczywistości posiadanej, przestrzeni. Pozwoli wykreować scenę zdecydowanie obszerniejszą niż wskazywałby na to rozstaw kolumn a nawet metraż, w jakim docelowy system zostanie ustawiony. Nacisk położony na finezję i delikatność z pewnością znajdzie szerokie grono zwolenników a gładkość i homogeniczność całego pasma połączone z elegancją samych urządzeń zapewni długi okres zadowolenia z poczynionego zakupu.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Eter Audio
Cena: 44 900 PLN
Dane techniczne:
Obsługiwane typy wkładek: MM/MC (niskopoziomowe / wysokopoziomowe)
Czułość wejściowa: MM – 2.3 mV; MC Low – 0.09 mV; MC High – 0.22 mV
Impedancja wejściowa: MM – 47 kΩ i mniej; MC Low – 10 Ω i mniej; MC High – 10 Ω i więcej
Wzmocnienie: MM – 39 dB; MC Low – 67 dB; MC High – 59 dB
Equivalent input noise: –115 dB (MM); –143 dB (MC Low); –135 dB (MC High)
Maksymalne napięcie wejściowe: MM – 250 mV; MC Low – 11 mV; MC High – 25 mV
Napięcie wyjściowe: 200 mV (1 kHz)
Odchyłki od krzywej RIAA: ±0.3 dB (20Hz to 20kHz)
Impedancja wyjściowa: 750 Ω
Separacja między kanałami: >100 dB
Pobór mocy: 40W (100 VAC, 50 – 60 Hz)
Wymiary:
– Moduły Przedwzmacniacza (SxWxG) – 210 x 103 x 347 mm
– Zasilacz (SxWxG) – 210 x 103 x 333 mm
Waga:
– Moduły Przedwzmacniacza – 4,5 kg (każdy)
– Zasilacz – 7 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Zyx R1000 Airy3 + 9″SME + Zyx R1000 Airy3 Mono + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference; Dr. Feickert Analogue Woodpecker + SME M2 – 9 R + Dynavector DV – 20X2 H
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Ming Da MC368-B5
– Przedwzmacniacz: Moon EVO 740P
– Wzmacniacz mocy: Moon EVO 870A
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Raidho S-2.0
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra;
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Siltech Classic Anniversary SPX-800; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; KBL Sound Reference Power Distributor
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H