1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Polk Audio LSIM705

Polk Audio LSIM705

Opinia 1

Gdy dostajemy propozycję zaopiniowania jakiegokolwiek produktu, zawsze przed pozytywną lub negatywną decyzją badamy ogólnie rzecz biorąc potencjał danego komponentu. Dlaczego? To dla nas dość ważne, gdyż w założeniach naszego portalu na pierwszym miejscu stoi czerpanie przyjemności z tego co robimy, a nie mordercza walka z pokazującą przysłowiowe „rogi” recenzowaną materią. Taki też proces zaliczyły dzisiejsze bohaterki, gdyż sprawa nie była jedynie bezmyślnym klepnięciem kolejnej sztuki do recenzji, tylko aprobatę poparło wcześniejsze spotkanie Marcina  z nieco niższym modelem prezentowanych dzisiaj kolumn. Tak tak, w tym odcinku przyjrzymy się zestawom głośnikowym, których podstawowe wersje kierowane są na szeroko rozumiany rynek masowy, a nasz tytułowy produkt jest tym, co pochodząca zza wielkiej wody amerykańska marka Polk Audio bez patrzenia na koszty jest w stanie zaprezentować wymagającym audiofilom. Tak więc nie pozostało mi nic innego, jak oznajmić, iż prezentowane zespoły głośnikowe ukrywają się pod tajemniczym oznaczeniem LSIM 705, dystrybuowane są przez białostocką firmę Rafko.

Jak można wywnioskować po fotografiach, dostarczone do testu kolumny są przyzwoitej wysokości i osiągają wzrost mocno zbliżający się do moich ISIS-ów. Oczywiście to jedyny zbieżny parametr, gdyż reszta podyktowana jest obecnym tendencjom łatwiejszego do przełknięcia przez nasze drugie połówki zwężania frontu, ale trzeba powiedzieć, że odpowiedniej, dającej spore szanse na wygenerowanie dobrego basu głębokości konstruktorzy również im nie pożałowali. Wspomniana solidna wysokość jest oczywiście podyktowana koniecznością stworzenia odpowiedniej ilości miejsca na przedniej ściance dla baterii tworzących konstrukcje trój-drożną głośników (wyskotonówka, śreniotonówka, średnio-niskotonówka i dwa basowce). Co ważne, dla poprawienia wygaszania szkodliwych fal akustycznych wewnątrz obudowy górna płaszczyzna i boki są zauważalnie wypukłe. Konstrukcja jest na tyle przemyślana, że w pakiecie projektowym dostajemy zwalniające nas z zapewnienia odpowiedniej odległości portów bass-refleksów od podłogi przymocowane na stałe podstawy, w które to wkręcamy dostarczone w komplecie kolce lub stopy. Ale to nie koniec patentów opisywanych konstrukcji, gdyż a w celu lepszego rozpraszania tłoczonego przez głośniki niskotonowe powietrza na wspomnianych stabilizujących konstrukcje podstawach zaimplementowano dwa – po jednym dla każdego z wylotów bass-refleksu –  ustawione szpicem ku otworom stożki. Ja wiem, że to może wydawać się zbędnym blichtrem pod publiczkę, ale gdy ktoś podczas obcowania z muzyką lubi osiągać wolumen koncertowy, z pewnością doceni brak artefaktów związanych z wydostającym się z obudów nieprzyjemnym szumem powietrza. Ja tak głośno nie słucham, ale już nie raz spotkałem się z adeptami niszczenia swoich narządów słuchu, dlatego też, jeśli w gratisie mamy podobne rozwiązania, należy się cieszyć, a nie szukać drugiego dna. Puentując ten akapit przywołam jeszcze wyposażenie tylnej ścianki, na której znalazły się jedynie podwojone porty dla okablowania poszczególnych zakresów (góra wespół ze środkiem i dół) i tabliczki znamionowe. Ostatecznym, przypominającym nam, iż księgowi tego brandu nie uczestniczyli w projektowaniu danego modelu atutem jest czarny, wprowadzający nutkę dystynkcji półmatowy lakier, a swoistym dotknięciem szefa działu konstruktorów tabliczka z nazwą marki w dolnej części frontu.

No dobrze, a jak to gra? O dziwo bardzo spokojnie, ale za to ze sporą paletą informacji. Co to oznacza? Już relacjonuję. Górne rejestry nie wychodzą przed szereg, ale są też dalekie od szkodliwego uśredniania. Co prawda nie skrzą się jak robaczki świętojańskie w Górach Świętokrzyskich i sybilanty nie kłują nas w uszy męczącym sss, tylko szszsz, niemniej jednak jest to na tyle spójnie zestrojone, że każdy inny sznyt prezentacji uznałbym za pozbawiony spójności. A tak dostajemy otwarty, ale nie natarczywy przekaz, który dzielnie wspomagają średnica i dolne rejestry. I gdy zbiorę w całość przywołane przed momentem informacje, okaże się, że dźwięk podawany jest w fajnej barwie, co pozwala na słuchanie szerokiego spektrum repertuarowego z dużą przyjemnością. Chyba nie odkryję nieznanych Wam kart, gdy powiem, że właśnie owa szczypta koloru jest strumykiem na mój młyn zakochanego w takiej estetyce dźwięku melomana, co już podczas pierwszej słuchanej płyty pozwoliło mi nawiązać z testowanymi amerykankami nić porozumienia. Co prawda patrząc na całość prezentacji przez pryzmat moich kolumn z kolorem nie było aż tak wyczynowo, ale przyznam się szczerze, po wstępnych sporych obawach o efekt końcowy – pamiętajcie o rodowodzie produktu – ostatecznie i tak byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. A gdy do tego dorzucę jeszcze budującą się przede mną dość głęboką i czytelną wirtualną scenę muzyczną, dostaniecie czarno na białym skreśloną informację, że te niepozorne kolumny – brak znanej producenckiej metki – naprawdę potrafią bardzo wiele. Jak wiele zależeć będzie oczywiście od osłuchania potencjalnego nabywcy, ale proszę się nie niepokoić, gdyż w wartościach bezwzględnych konstrukcje naprawdę są bardzo ciekawe. Zbliżając Was do walorów sonicznych podopiecznych marki Polk Audio posłużę się kilkoma przykładami płytowymi, z których jako pierwszy swój repertuar zaprezentuje John Potter z krążkiem „Romaria”. Powolne frazy wokalu front mena wspomagane nisko schodzącym klarnetem basowym i ożywiające całość skrzypce, dzięki wspomnianej spójności grania pokazały to wydarzenie w bardo przystępny nawet dla tak zmanierowanego słuchacza jak ja sposób. Owszem, brakowało trochę świeżości i powietrza w eterze, ale dzięki unikaniu sztucznego pompowania przejrzystości atmosfery, goszczący muzyków kościół pokazał się jedynie jako nieco mroczniejszy niż mam na co dzień. Wbrew pozorom nie jest to łatwy zabieg, gdyż najczęściej kończy się uduszeniem artystów mającymi problemy z wybrzmiewaniem nutami, a tutaj ksiądz pożałował jedynie świec, a mimo to kunszt zespołu sesyjnego i tak pokazał, że nawet w takich warunkach można zaprezentować coś ciekawego. Nie był to wyczynowy pokaz, ale odebrany z dużą przyjemnością koncert muzyki dawnej w kubaturze sakralnej. Kolejnym krokiem w procesie testowym było konsekwentne drążenie tematu prezentacji wokalistyki i w napędzie CD wylądowała znana wszystkim Cassandra Wilson z materiałem sesyjnym zatytułowanym „New Moon Daughter”. Mocny i ciemny głos śpiewaczki jazzowej podparty solidną dawką masy dźwięku już na poziomie masteringowym wydawały się czerpać wszystko co najlepsze z testowanych kolumn. Powiem więcej, często występujące na tej płycie sybilanty były tak ciekawie tonowane, że bez jakiejś dramatycznej utraty przejrzystości ani razu nie zakuły mnie w uszy. Po tej dawce melancholijnej  muzy przyszedł czas na prawdziwe „ja” bohaterów naszego spotkania. Tutaj swoje trzy grosze wniosła grupa Depeche Mode. Płyta „Exciter” prawie zawsze mówi mi, do jakiej grupy przynależy konfrontowana nią czy to elektronika, czy zespoły głośnikowe. Efekt? Konstruktorzy LSIM 705 tak umiejętnie skonfigurowali swój produkt, że gdy w napędzie zawitała partytura elektronicznego szaleństwa dźwiękowego, japońsko-amerykański mariaż testowy bez zbytniego ociągania się zrzucił szatę milusiego gracza i przekazał mi pełny pakiet informacji zero-jedynkowej energii tego albumu. Kolumny udowodniły, że gdy na płycie zapisane są nieprzebrane ilości górnych cyknięć i przesterów, potrafią oddać, o co w tej materii tak naprawdę chodzi. Ok., to był odbiór całościowy, a jak to wyglądało, po rozłożeniu przekazu na czynniki pierwsze? Rozpoczynając rozdrabnianie od dołu do basu nie miałem najmniejszych zastrzeżeń, gdyż podwojone niskotonówki w kształcie stadionów piłkarskich spokojnie radziły sobie z napełnieniem tym zakresem przecież sporego pomieszczenia. Idąc konsekwentnie ku górze może nie zanotowałem jakiejś dużej utraty jakości, ale zakres średniotonowy ewidentnie lekko się wycofał, jednak przy takim rodzaju twórczości, gdzie nawet wokaliza często jest preparowana, efekt nosił znamiona sznytu, a nie ułomności. Dochodząc do górnych zakresów mogę je tylko pochwalić, że gdy wymaga tego (tak jak w tym przypadku) elektroniczna muzyka, umieją się otworzyć. Jak widać po tym dogłębnym przeglądzie spektrum dźwiękowego, jedynym trochę cierpiącym zakresem była średnica. Średnica, która tak naprawdę nie odgrywała tutaj kluczowej roli, tylko umiejętnie ustawiała się w roli wspomagania  całości przekazu. A to są przecież kolumny raczej dopiero aspirujące do półki High End-u, a nie jego rasowymi przedstawicielami, dlatego za umiejętne połączenie wody z ogniem należą się konstruktorom spore brawa. Dlaczego postawiłem tezę łączenia dwóch biegunów?  Prześledźcie mój tekst jeszcze raz, a okaże się, że gdy wymagała tego muzyka (muzyka dawna i jazz), amerykanie potrafili znaleźć się w tym repertuarze bez najmniejszego problemu, a gdy puściłem sobie typową elektronikę, zestaw zmienił się niczym kameleon delikatnie tylko umniejszając jakość zakresu średniotonowego. Niestety, byt na tym świecie jest wieczną walką z kompromisami, a na tym pułapie cenowym nie da się skonstruować kolumny absolutnej. Puentując dzisiejszą pogadankę nasuwa się pytanie: „Czy Wy zgodzicie się na takie komprpmisy występujące w testowanych kolumnach”. To oczywiście zależeć będzie od tego, jakich artefaktów do pełnego sukcesu sonicznego potrzebuje docelowy system, a to może zweryfikować jedynie osobiste starcie, do którego zachęcam.

Jak wspominałem, trochę obawiałem się tej potyczki. Dlaczego? Niestety, to, że coś zajmuje szczyty cennika danej marki, nie oznacza z rozdzielnika sukcesu jakościowego, tym bardziej, że podstawowe linie towarowe przywołanego brandu są mocno budżetowe. Jednak jak pokazał test, nie taki diabeł straszny jak go malują i w konsekwencji okazało się, że ta dopracowana wzorniczo i wykończeniowo propozycja Polk Audio ma wiele do powiedzenia również w sprawach około-dźwiękowych. Gdzie widziałbym te kolumny? Powiem szczerze, że status temperaturowy jaki sobą reprezentują nie stwarza najmniejszych problemów w prawie całej palecie fonii od dźwięku jaskrawego, przez neutralny po nawet pokolorowany. To czy opisywane dzisiaj, na swój sposób kreujące świat muzyki czarne emitery fal akustycznych przypadną komuś do gustu, może odpowiedzieć jedynie własny sparing, do którego po raz kolejny namawiam. Jedno jest pewne, naprawdę nic nie tracicie, a może okazać się, że przy odrobinie szczęścia na wiele lat zyskacie kompanów do długich sesji odsłuchowych.

Jacek Pazio

Opinia 2

Jeśli ze zdumienia przecierają Państwo oczy i zastanawiają się co robią na naszych łamach przedstawiciele bezsprzecznie kojarzonej z rozwiązaniami nie dość, że budżetowymi to o zgrozo wielokanałowymi, to pragnę Was uspokoić, że my również do bohaterów niniejszego testu podchodziliśmy z daleko posuniętą ostrożnością. Niby jeden z głównych a przez to krytycznych warunków dotyczących ceny został spełniony, ale gdzieś tam podświadomie cały czas męczył nas ich niezbyt high-endowy rodowód. Jednak na przekór owym uprzedzeniom postanowiliśmy spróbować zmierzyć się z wyzwaniem i zamiast niejako z automatu skreślać podłogowe, niemalże flagowe Polk Audio LSIM705 uznaliśmy, że należy im dać szansę, czyli zamiast gdybać, wróżyć z fusów i wyciągać wnioski jedynie na podstawie zdjęć, czy pochodzenia pozwolić im zagrać i dopiero wtedy zdecydować co z tym fantem zrobić. Skoro jednak czytają Państwo ten tekst, to spokojnie możemy uznać, że to co dobiegło naszych uszu wypadło na tyle intrygująco, że zamiast kolumny po kilku utworach odłączyć, spakować i odesłać do dystrybutora co i rusz karmiliśmy je najprzeróżniejszym materiałem słuchając nie tylko z obowiązku, ale i z niewymuszonej przyjemności.

Zacznijmy jednak od początku, czyli od maila od firmy Rafko reprezentującej amerykańskie Polk Audio w Polsce i szybkiego researchu jaki przeprowadziliśmy w sieci. Abstrahując od rodzinnych konotacji LSIM705 sprawa przedstawiała się w niezbyt różowych barwach, bowiem czytając firmowe materiały promocyjne i napotykając wzmianki o balansie tonalnym umożliwiającym wielogodzinny odsłuch przy podwyższonym (koncertowym!!) poziomie głośności, detalicznym brzmieniu, naturalnej reprodukcji instrumentów schodzących poniżej 50 Hz (no bas no fun?) oczyma wyobraźni widzieliśmy amerykański odpowiednik naszych rodzimych … Altusów i to sprzed ich reinkarnacji, co raczej z oczywistych względów nie wzbudzało w nas zbytniego entuzjazmu. Całe szczęście okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują.

Nie da się ukryć że jak na stosunkowo niedrogie (przynajmniej na tle testowanych przez nas konkurentów) konstrukcje Polki prezentują się nad wyraz imponująco. Są wysokie a dzięki smukłej bryle spokojnie można określić je mianem strzelistych, więc pierwszy plus u Pań domu mają niejako już na starcie. Szczególnie, gdy konfrontuje się je z ww. Tonsilami. Kolejnym plusem jest brak widocznych otworów bas refleks i to zarówno na przedniej, jak i tylnej ściance, więc i z ustawieniem w pobliżu ścian nie powinno być problemu, co automatycznie powoduje naliczenie drugiego plusa. Kolumny wentylowane jednak są – od spodu, a przy tym zamiast konwencjonalnej, pojedynczej „rury” producent zastosował dual PowerPort, czyli dwa tunele BR o różnej długości dmuchające na zintegrowane z eleganckimi cokołami dyfuzory.

Po zdjęciu cienkiej jak opłatek i mocowanej na ukryte pod fornirem magnesy maskownicy widok przedniej ścianki może wprowadzić niespodziewającego się takiej klęski urodzaju nabywcę w lekką konsternację. Niby 705-kom daleko od istnego szaleństwa serwowanego w kolumnach McIntosha, ale chwilkę zajmie, zanim przyzwyczaimy się do tego widoku. Zakres 2 000 – 40 000 Hz obsługuje bowiem moduł średnio – wysokotonowy Dynamic Sonic Engine w skład którego wchodzi pierścieniowy tweeter i 3 ¼ calowy polipropylenowy przetwornik średniotonowy. Całość nie dość, że zamontowana na wspólnym szyldzie posiada własną komorę akustyczną a dodatkowo umieszczono je w korpusie przypominającym turbinę. Poniżej ulokowano konwencjonalny pi razy drzwi 13 cm (133,3 mm – 5,2’) również polipropylenowy mid-wooferek a opiekę nad basem powierzono parze owalnych (Owal Cassiniego), polipropylenowych przetworników niskotonowych.  Sporo tego wszystkiego, ale całość prezentuje się całkiem elegancko, tym bardziej, że górna podstawa kolumn nie jest płaska a lekko wypukła, co nie dość, że zapobiega gromadzeniu się na niej kurzu to w dodatku wyklucza zapędy płci pięknej do przyozdabiania kolumn poprzez ustawianie na nich … kwiatów doniczkowych.
Tył nie kryje żadnych niespodzianek. Elegancki szyld ze szczotkowanego aluminium, podwójne terminale głośnikowe i już, bo czegóż chcieć więcej. Kolumny oferowane są w dwóch opcjach wykończeniach – Midnight Mahogany (dostarczonej do testu) i nieco mniej minorowej Mt. Vernon Cherry. Skrzynie są sztywne, mocno wytłumione i wykonane z płyt MDF o zróżnicowanej grubości. Front ma grubość 1,25”, ściany boczne 1” a dół, góra i plecy 0,75”). Patrząc na jakość wykonania, ilość użytych przetworników  i generalnie wartość postrzeganą a następnie korelując to z ceną nie ma się co dziwić, że choć tytułowe kolumny zaprojektowano w Baltimore, to już ich produkcja odbywa się w Chinach.

Przechodząc do części odsłuchowej pozwolę sobie na małą dygresję i niejako ustawiając cały test już na wstępie zaznaczę, że Polki nie są kolumnami o audiofilskim zacięciu. Może dla jednych będzie to wadą, dla innych zaletą a i tak znajdą się tacy, co powyższą uwagę po prostu zbędą wzruszeniem ramion uznając, że przyklejanie jakichkolwiek łatek czy zaszufladkowanie produktów nie ma większego sensu, a liczy się tylko to, czy dany wyrób im się podoba, czy też nie. I to moim zdaniem jest klucz do sukcesu i pełni szczęścia, bo czego by nie mówić człowiek jest tak skonstruowany, że jeśli tylko może robi wszystko by było mu dobrze. A Polki do „robienia dobrze” nadają się całkiem nieźle. Zamiast powiem dzielić włos na czworo, cyzelować każdy dźwięk, niuans i szelest stawiają na dynamiczną i spontaniczną radość z grania. Nie muszę w tym momencie dodawać, że  audiofilskie samplery niespecjalnie wpasowują się w proponowany przez 705-ki pomysł na muzykę. Nie chodzi mi jednak o to, że jest to materiał zbyt wysokich jak na nie lotów, lecz wręcz przeciwnie. O ile bowiem symfoniczne „sample” potrafią po prostu wgnieść w fotel, to już smętne plumkanko zarezerwowane dla wind w ekskluzywnych hotelach wypada równie naturalnie jak podrasowane w Photoshopie modelki reklamujące wszelakiej maści upiększające mazidła. Dlatego też tym razem wreszcie mogłem pofolgować własnym muzycznym upodobaniom i nieco więcej niż zazwyczaj połomotać.  Niemalże rock 'n’ roll owe „The Razors Edge” AC/DC pokazało, że nawet nieco jazgotliwe i surowe gitarowe riffy mogą zabrzmieć naprawdę potężnie, ciąć powietrze nie raniąc uszu i to na, jak zapobiegliwie założył producent, „koncertowych” poziomach głośności. Utrzymany w nieco niższej tonacji, mniej krzykliwy album „La Futura” ZZ Top poszedł za to w barwę, grę emocjami i przyjemne masowanie trzewi okraszone sugestywnie dopalonymi wokalami. Proszę tylko wygodnie się rozsiąść, włączyć „It’s Too Easy Mañana” by poczuć, że przester i garażowy brud również mogą idealnie wpisać się w liryczno – balladową estetykę wychrypianej opowieści.
Równie przekonująco wypadała wielka symfonika i to zarówno ta „rasowa” – ortodoksyjnie klasyczna w stylu „Rhapsodies” pod Stokowskim, jak i współczesna, komercyjna – hollywoodzka jak „Gladiator” Hansa Zimmera. Rozmach i typowo amerykańskie zamiłowanie do spektakularności w tym wypadku trafiły na nader podatny grunt i sprawdzały się po prostu świetnie. Obszerna, czyli zarówno szeroka, jak i posiadająca właściwą głębokość scena bez najmniejszego trudu mieściła tłum muzyków, nikt nikomu nie deptał po nogach, nie trącał łokciami i nie siedział na plecach. Całkiem sugestywnie oddana została również wieloplanowość, której trudno zarzucić było bądź to spłaszczanie dalszych planów, bądź prezentowanie ich w formie impresjonistycznych plam. Nic z tych rzeczy. Konstruktorom udało się zachować zdroworozsądkową równowagę pomiędzy rozdzielczością  a właściwym oddaniem barwy, nasyceniem, czyli ogólnie rzecz biorąc stereotypową muzykalnością. A właśnie. Pomimo tego, że Polki to zaskakująco rozrywkowe bestie, to nie cierpią ani na zbytnią chęć uładzania, uspokajania przekazu w celu zapewnienia „ładnego” dźwięku, niezależnie od materiału źródłowego, jak i zbytniego faworyzowania któregokolwiek z podzakresów. Oczywiście bas jest potężny i nieco podbity, ale owo podbicie nie wymyka się ramom zdrowego rozsądku, podobnie z resztą jak świeża i komunikatywne góra, która może nie odznacza się taką rozdzielczością i umiejętnością  wygenerowania holograficznych źródeł pozornych, co prawidłowo zaimplementowane drajwery AMT, ale na tych pułapach cenowych uczciwie trzeba ją pochwalić. Skoro bowiem jak na dłoni słychać różnicę w barwie trąbki Michaela „Patches” Stewarta na „On Fire” a Milesa na „Sketches Of Spain – 50th Anniversary” to jest co najmniej OK. Poza tym świetnie oddane jest różnicowanie klimatu, nastroju poszczególnych albumów i kompozycji. Nie ma mowy czy to o narzucaniu własnej interpretacji, czy nie daj Bóg o graniu wszystkiego na jedno kopyto. Jednym słowem a raczej dwoma gra muzyka.

Na koniec jeszcze jedna wskazówka w formie ostrzeżenia przez bezkrytyczną akceptacją wszystkiego co znajdziemy i przeczytamy w sieci. Oczywiście powyższa uwaga dotyczy również radosnej twórczości piszącego te słowa, więc i na naszą beletrystykę proszę patrzeć przez pryzmat własnych doświadczeń i oczekiwań. Jednak ad rem. Przeglądając odmęty internetu natknąłem się na branżową opinię mówiącą, że 705-ki mają problem z prawidłowym oddaniem skali i wieloplanowości wielkiej symfoniki, co spowodowane jest ich niechęcią do kreowania sceny dźwiękowej w głąb, czyli generowania tzw. przestrzeni.  Uczciwie przyznam, że lektura tej poniekąd komercyjnej publikacji wprawiła mnie w niekłamane zdziwienie, gdyż właśnie powyższe aspekty w Polkach zasługiwały na pochwałę i praktycznie same superlatywy. Powód zaobserwowanych dysonansów i różnic w dokonanych obserwacjach leżał jednak nie w diametralnie różnym odbiorze konkretnych cech tytułowych kolumn a użytej wtenczas przez recenzenta amplifikacji, którą był … dość budżetowy NAD C 325BEE a rolę źródła pełnił laptop z USB DACiem Hegel HD2. Nie chcę w tym momencie deprecjonować dokonań zamorskiego kolegi po piórze, ale zwalanie winy za efekt finalny na kolumny akurat w tej konfiguracji było najdelikatniej rzecz mówiąc nietaktem. To tak, jakby do Citroëna C1 podpiąć 2,5 tonową, dwuosiowa przyczepę kempingową w stylu FENDT Brillant 700 TFD, wybrać się w objazdówkę po Alpach i mieć pretensję o niesatysfakcjonującą dynamikę jazdy do dzieci okupujących tylną kanapę.  Dlatego też od razu zaznaczę, że decydując się na 705-ki warto mieć na uwadze po pierwsze ich gabaryty a po drugie ilość wykorzystanych przetworników a następnie usiąść i na spokojnie się zastanowić, czy posiadana w danym momencie amplifikacja takiemu wyzwaniu podoła. Jeśli tak, to super a jeśli nie, to dobrze byłoby rozejrzeć się za jakimś solidnym piecem, który moc i odpowiedni zapas prądu ma na wyjściach głośnikowych a nie li tylko na papierze.

Polk Audio LSIM705 to kolumny, które prawidłowo wysterowane są w stanie zapewnić kupę radości i to z przewagą … radości. Grają po amerykańsku – dźwiękiem dużym i dynamicznym, co z pewnością przypadnie miłośnikom wielkiej symfoniki i nawet ekstremalnych odmian rocka. Warto jednak zadbać o odpowiednio wydajny piec i … tolerancyjnych sąsiadów. Jeśli tylko powyższe warunki zostaną spełnione nie pozostaje mi nic innego jak tylko życzyć Państwu dobrej zabawy.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Rafko
Cena: 15 695 PLN

Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, wentylowana od dołu – dual PowerPort
Wykorzystane przetworniki:
Wysokotonowe: 1 x 25mm Dynamic Sonic Engine
Średniotonowe: 1 x 3,2” (82.5mm) z napowietrzonego polipropylenu APP Średnioniskotonowe: 1 x5.2”  (133.3mm) z napowietrzonego polipropylenu APP
Niskotonowe:     2 x (127 x 178mm) owal Cassiniego z napowietrzonego polipropylenu APP
Impedancja: 8 Ω
Podział pasma: 100/280/2 800 Hz
Skuteczność: 88 dB
Zalecana moc wzmacniacza: 20 – 250 W
Pasmo przenoszenia: 42 – 30 000 Hz
Wymiary (W x S x G): 119,4 x 21,1 x 36,5 cm
Waga: 34,4 kg

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL ISIS, Graham Audio LS5/8
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI

Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF