Opinia 1
Choć nadal uważam, że sens tzw. kina domowego w większości przypadków jest równie absurdalny, jak wybór Humvee jako miejskiego autka do rozwożenia pizzy po centrum Warszawy w godzinach szczytu, to jednak tym razem zaproszenie na ekskluzywną prezentację laserowego projektora Epson EH-LS10000 przyjąłem z dużym zainteresowaniem. Powody zmiany mojego nastawienia były dwa. Po pierwsze kino miało być prawdziwe (profesjonalna sala projekcyjna studia filmowego D35 na terenie warszawskiego SOHO Factory), choć raczej w klimatach studyjnych, aniżeli wielkopowierzchniowych multiplexów a po drugie oprócz standardowego – marketingowego bajania zapowiedziany został sparring z profesjonalnym sprzętem produkcyjnym – referencyjnym projektorem Christie. Krótko mówiąc rasowe kino z krwi i kości. Zero taryfy ulgowej, zero kompromisów, za to świetna okazja na poszerzenie high-endowych horyzontów.
Razem z Jackiem znaleźliśmy się zatem w gronie kilkunastu szczęśliwców mogących doświadczyć na własne oczy tego, co potrafi najnowszy produkt marki Epson – projektor EH-LS10000. Tytułowa „zabawka” to pierwsze urządzenie tej klasy na rynku wykorzystujące laserowe źródło światła zapewniające jasność 1500 lumenów, które w połączeniu z (odbiciowymi) panelami 3LCD Reflective, oraz systemem 4K Enhancement umożliwia zwiększenie postrzeganej rozdzielczości ekranu do odpowiadającej 4K. Ponadto 1000-ka zapewnia szeroki zakres reprodukowanych barw pozwalając wyświetlić obrazy zarówno w popularnych przestrzeniach barwnych takich jak sRGB, Rec.709, jak i – jako jeden z nielicznych w przestrzeni barwnej DCI, będącej standardem dla dystrybucji obrazów w kinach cyfrowych. Oczywiście znając rynkowe realia i tak i tak jednym z najistotniejszych parametrów interesujących końcowego odbiorcę jest żywotność lampy. Całe szczęście i na tym polu Epson ma się czym pochwalić, bo wynik 30 000h daje realne szanse na wieloletnie i bezproblemowe użytkowanie. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie zwrócili uwagi na głośność wbudowanego w projektor wentylatora, gdyż z autopsji wiemy, iż wyjący cooler potrafi zepsuć nawet najbardziej klimatyczne dzieło. Okazuje się jednak, że dzięki zastosowaniu laserowego źródła światła i wysokoskutecznego częściowo pasywnego systemu chłodzenia konstruktorom udało się zejść do niemalże całkowicie niesłyszalnych podczas projekcji 19 dB.
Kilka słów należy się również użytemu podczas spotkania materiałowi testowemu, który stanowiła nieskompresowana kopia „master” 4:4:4, oraz komercyjna wersja Blu-ray „Bogów”. Dla fanów bardziej spektakularnych doznań (jakby transplantacja serca była niewystarczająca) posłużono się również fragmentem „Tears of Steel”. O ile w pierwszym przypadku najwięcej pułapek czyhało we wszechobecnych cieniach o tyle na bardziej dynamicznych samplach na własne oczy można było się przekonać jak wypadają wszelakiej maści futurystyczne wybuchy, kanonady i eksplozje, czyli wszystko to, bez czego trudno wyobrazić sobie współczesną kinematografię. Słowem dla każdego coś dobrego. W porównaniu z profesjonalną „Krystyną”, jak pieszczotliwie blisko półtonową olbrzymkę Christie nazywała ekipa D35 różnice były zaskakująco niewielkie, choć warto wspomnieć, że projektor Epsona pracował na pełnej mocy, za to kinowy z możliwie najmniejszą mocą, co z jednej strony dawało wyobrażenie różnicy klas a z drugiej pozwalało na zunifikowanej dla obu źródeł sygnału powierzchni ekranu łatwiej wychwycić ewentualne niuanse i różnice. Zabawa okazała się przednia i niezaprzeczalnie miała charakter edukacyjny, co potwierdziły późniejsze restauracyjno-kuluarowe rozmowy zarówno z uczestnikami, jak i organizatorami tego całego zamieszania. Uczciwie musze też przyznać, że choć na prezentacjach projektorów nie pojawiam się zbyt często, to obserwując postęp, jaki dokonał się na przestrzeni kilku ostatnich lat spokojnie można uznać, że tzw. kino domowe z formy pospolitego ruszenia nader zgrabnie ewoluowało do tego, czym z założenia miało być – do możliwie zbliżonego do kinowych warunków sposobu na obcowanie z ulubionymi filmami bez zbędnych podróży. Oczywiście warto pamiętać, że tego typu atrakcje, podobnie jak i najbliższy naszym sercom High-End wymaga odpowiednich nakładów finansowych i najlepiej dedykowanego pomieszczenia. Dopiero wtedy możemy mówić o pełni szczęścia, ale po to właśnie znaleźliśmy sobie takie a nie inne hobby, żeby właśnie do takiej nirwany dążyć.
Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie chcemy tylko zachęcić Naszych Czytelników do odwiedzenia stoiska Epsona podczas listopadowej, 19-ej edycji Audio Video Show w jednej z lóż Stadionu Narodowego, aby osobiście przekonać się, że referencja niejedno ma imię a przy okazji zweryfikować zasadność przyznania EH-LS 10000 przez EISA tytułu najlepszego projektora dla kina domowego 2015/2016.
Marcin Olszewski
Opinia 2
W miniony piątek tj. 25.09.2015r. razem z Marcinem mieliśmy niekłamaną przyjemność uczestniczenia w prezentacji najnowszego, topowego i ukrywającego się pod symbolem EH-LS10000 laserowego projektora japońskiej marki EPSON. Nie był to pokaz na miarę międzynarodowych targów IFA, ale jak na eventową obsługę kilkudziesięcioosobowej grupy przedstawicieli periodyków branżowych odniosłem bardzo pozytywne odczucie wyjątkowości tegoż spotkania. Nie będę rozpisywał się na temat około-zdarzeniowy tego wieczoru, skupiając się raczej na osobistych spostrzeżeniach i refleksjach. Wybierając się na ów pokaz, mimo dość zbieżnych dążeń do maksymalizacji jakości produktów oferowanych przez najbardziej interesujący mnie rynek audio i dość mocno penetrowany przez sporą grupę audiofilów segment video nie wiedziałem jaki ogólny przekaz pozostanie w mych szarych komórkach. Niestety, podczas gdy w audio jestem nazwijmy to kolokwialnie w miarę „wyrobiony”, to kino domowe znam raczej z przypadkowych wizyt u znajomego, a przecież głównym graczem tej pogadanki było najnowsze wcielenie tak ważnego dla odbioru filmu źródła obrazu, czyli wspomniany EH-LS 10000. Oczywiście jako dygresję dodam, iż podczas rozpatrywania aspektów jakości oglądanego filmu, nie możemy zapomnieć o samym materiale do wyświetlenia, jak również odpowiednio certyfikowanym ekranie projekcyjnym, co podczas tego, jak się później okazało sparingu zagwarantowało studio obróbki filmów Digital 35, udostępniając swoją salę w warszawskim kompleksie SOHO FACTORY i przygotowany w najlepszej możliwej kopii film Łukasza Pawlikowskiego „Bogowie”. Nie wdając się w niuanse, muszę powiedzieć, że najnowsze dziecko EPSON-a znakomicie broniło się w starciu z referencyjnym wcieleniem komercyjnego projektora kinowego Christie. Oczywistą rzeczą jest, że różnice w obu prezentacjach dawało się wychwycić, ale biorąc pod uwagę rząd wielkości cen, mniej więcej korelowało to z zasadami w naszym audio-hobby, czyli im lepiej, tym zdecydowanie drożej. Abstrahując jednak od samych różnic w jakości wizji, w moim odczuciu najważniejszym tematem całej zabawy w zawody był poruszony przez jednego z prowadzących pokaz aspekt wielowarstwowości samej czerni samego obrazu. Jak „zeznał” podczas prelekcji, na życzenie producentów film został zrealizowany w dość ciemnej estetyce, co umożliwiło operatorom pokazanie warsztatu posługiwania się tym jakże monotonnym i niebudzącym większych uniesień dla zwykłego Kowalskiego kolorem. Przyznam szczerze, nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale nie szukając zbyt daleko, jakże często w opisach różnych czy to systemów, czy pojedynczych komponentów recenzenci audio posiłkują się tak zwanym mniej lub bardziej nasyconym „czarnym tłem”, które jest podstawą do w miarę obrazowego przedstawienia czytelności dobiegających do słuchacza dźwięków. To oczywiście jest umowne określenie, ale ile to razy w pozycjonowaniu swoich spostrzeżeń o jakości generowanej muzyki, opieramy się na wspomnianym artefakcie czerni, jako punkcie odniesienia. I co, niedaleko nam do filmowców, nie sądzicie? Wracając do piątkowego wieczoru, dopiero po tej dygresji o sporym udziale wspomnianej składowej w całej palecie barw w kreowaniu świata filmu zrozumiałem gdzie szukać tak chwalonej przez zapraszających nas na pokaz przedstawicieli marki jakości wyświetlanego przez ich produkt obrazu. Utrata choćby najmniejszej ilości ostrości obrazu – u nas nazywamy to rozdzielczością – powoduje natychmiastowe przejście w niebyt wielu informacji wizualnych oglądanego filmu, co dla zwykłego oglądacza może być mało istotne, ale dla kinomaniaka – konesera będzie bardzo degradującym czynnikiem postrzegania całości jako spójnego artystycznie od tematyki po realizację zdjęciową projektu. Niestety, to z wypunktowaniem przez wyedukowaną osobę trzeba przeżyć na własnej skórze, inaczej błądzimy we mgle. I właśnie dzięki obserwacji sposobu podania gradacji czerni, z łatwością można było skonfrontować możliwości prezentowanego Japończyka, który w nierównej przecież walce naprawdę wypadał bardzo dobrze.
Kończąc tę relację, chciałbym podziękować organizatorom za zaproszenie i miłą atmosferę podczas całego spotkania, jak również przybliżenie sposobu postrzegania obrazu filmowego jako sztuki operowania dla wielu wydawałoby się nieistotnym w swej monotonii kolorem czerni.
Jacek Pazio