1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Audio Analogue Puccini Anniversary

Audio Analogue Puccini Anniversary

Opinia 1

Są marki, których popularność i obecność na rynku zależą chyba tylko i wyłącznie od faz księżyca a dostępność ich produktów na sklepowych półkach przychodzi falami niczym przypływy i odpływy oceanu. Powyższa charakterystyka moim zdaniem idealnie pasuje do bohatera niniejszej recenzji – włoskiego Audio Analogue. Doskonale pamiętam czasy świetności AA, entuzjastyczne recenzje w branżowej prasie i rzesze zadowolonych użytkowników cieszących swe uszy niezwykle muzykalnym toskańskim brzmieniem. Niestety na początku bieżącego dziesięciolecia coś się stało. Nie mi wnikać i dociekać czy zmieniła się koniunktura, gusta nabywców, czy po prostu rodzimy audio-światek się nasycił, ale fakt faktem na kilka lat zaległa cisza. Traf jednak chciał, że zmiana dystrybutora zbiegła się w czasie z powolnym odmładzaniem oferty. Co ciekawe o fakcie jakichkolwiek działań podejmowanych przez producenta wiedzieli chyba tylko zainteresowani, gdyż dopiero raptem kilkanaście dni temu światło dzienne ujrzała najnowsza konstrukcja – będący tematem niniejszego testu, jak na razie topowy wzmacniacz zintegrowany – Audio Analogue Puccini Anniversary.

Dostarczona na testy inkarnacja Pucciniego, to opracowana z okazji upływającego właśnie dwudziestolecia od wprowadzenia pierwszego egzemplarza na rynek wersja jubileuszowa. Informuje o tym stosowna adnotacja na froncie i … całkowicie nowa szata wzornicza. W porównaniu z dotychczasową linią wzorniczą postawiono na ultranowoczesność idącą w parze z minimalizmem, nie zapominając przy tym o właściwej Włochom elegancji. Na blisko półtoracentymetrowej grubości (14 mm) płacie szczotkowanego aluminium stanowiącym front przewidziano tylko dwa elementy natury użytkowej. Pierwszym jest UFO-podobne, spodkowe wielofunkcyjne pokrętło, które po włączeniu wzmacniacza otacza wielce intrygująca, pulsująca iluminacja, a drugim, ulokowanym w pobliżu prawej krawędzi czujnik IR.
Z prawej strony futurystycznego pokrętła mamy szesnaście a z lewej sześć mikroskopijnych odwiertów, w głebi których ukryto mini diody informujące o aktywności. Lewe świadczą o stanie pracy wzmacniacza i aktywnym źródle, za to prawe o wzmocnieniu i poszczególnych nastawach opcji dostępnych poprzez menu. A właśnie obsługa i nawigacja zasługuje na bardziej obszerny opis niż zazwyczaj.
Podobnie jak niegdyś Thule również Audio Analogue postawiło tym razem na daleko posunięty minimalizm i uznało, że do pełni szczęścia użytkownikom chcącym, pomimo obecności całkiem intuicyjnego a w dodatku posiadającego aktywujące się przy dotknięciu, podświetlenie przycisków pilota, obsługiwać Pucciniego z panelu frontowego, wystarczy pojedyncze, wielofunkcyjne pokrętło. Wbrew pozorom w tym szaleństwie jest metoda i pewna logika, dzięki czemu już po chwili spokojnie można dać sobie radę bez biegania po leniucha. No to zobaczmy jak to działa. Krótkie wciśnięcie talerzyka wybudza wzmacniacz ze snu, a dłuższe – 5s usypia. Z regulacją głośności nie kombinowano i działa normalnie – obracając zwiększamy/zmniejszamy natężenie dźwięku a jeśli do ruchu obrotowego dołożymy lekkie wciśnięcie to uzyskujemy dostęp do wyboru źródeł. Proste? Na pewno do opanowania. To jednak nie koniec atrakcji. Zagłębiając się bowiem w instrukcję można natrafić na dokładnie omówione procedury wyboru jednej z czterech, najbardziej odpowiedniej dla naszych kolumn/preferencji, skal regulacji głośności, ustawiania balansu i jaskrawości iluminacji, z całkowitym ich wygaszeniem włącznie, frontowych diód.
I jeszcze jedno. Puccini potrafi również poinformować o ewentualnych problemach z temperaturą, przesterowaniem, czy pojawieniem się napięcia stałego na wyjściach głośnikowych.
Ściana tylna wygląda już zdecydowanie bardziej konwencjonalnie. Królują tu porządek i symetria, której środek wyznacza centralnie umieszczone gniazdo zasilające, powyżej którego w równym rządku ustawiono przyłącza odpowiednio dla prawego i lewego kanału. Warto zwrócić uwagę, iż numeracja rozpoczyna się od wewnątrz i wzrasta ku skrajom. Pierwsze cztery pary terminali to solidne złocone gniazda RCA a dopiero zewnętrzna – piąta para umożliwia podpięcie XLRów. Motylkowe nakrętki pojedynczych terminali głośnikowych budzą zaufanie a ich szeroki rozstaw z pewnością ucieszy posiadaczy wyposażonych w monstrualne widły kabliszczy w styku Audiomica Miamen Consequence. Wyliczankę interface’ów zamyka główny włącznik sieciowy, który należy kliknąć raz i o nim zapomnieć, gdyż Puccini zdecydowanie lepiej czuje się wybudzany ze stand-by aniżeli każdorazowo wprowadzany na obroty ze stanu całkowitego wyłączenia. Nad takim stanem rzeczy nie powinni rozpaczać nawet najzatwardzialsi „zieloni”, gdyż 0,7 W w stand-by to tyle, co nic.
Swoją całkiem zauważalną wagę włoska integra zawdzięcza m.in. wykonywanemu ma zamówienie 700W toroidalnemu transformatorowi. O wewnętrzne okablowanie zadbał Airtech, który firmuje również porządny kabel zasilający dołączony do wzmacniacza.

Sięgając pamięcią wstecz Audio Analogue kojarzyło mi się niemalże od zawsze z przyjemnym, lekko spowolnionym i zaokrąglonym graniem. Ot taka karmelowa słodycz idealnie tonizująca zbyt ofensywne i krzykliwe systemy a jednocześnie idealnie wpisująca się w potrzeby ukojenia skołatanych nerwów. Miało być ładnie, soczyście i … tak właśnie było.  Dlatego też, w ramach weryfikacji, czy po staremu bas nadal „się luzuje” sięgnąłem po ścieżkę dźwiękową z „Swordfish” autorstwa Paula Oakenfolda i … oczywiście masaż trzewi był niezaprzeczalny a i kontrola najniższych składowych co najmniej dobra. Może kontury pociągnięte zostały odrobinę grubszą kreską niż np. w Passie INT-250, ale bądźmy szczerzy – to urządzenia z jakby nie patrzeć zupełnie innych półek. Puccini szedł raczej w kierunku wyznaczanym, przez The Tune Einstein Audio, lecz co zaskakujące na tych pułapach cenowych oferował niezwykle energetyczny przekaz i wprost oszałamiającą swoją szerokością scenę dźwiękową.
Skoro syntetyczne brzmienia okazały się Toskańczykowi niestraszne uznałem, że i z hard-rockowymi chropowatościami powinien sobie poradzić i włączyłem podwójny „Unplugged and Strung Up + Heavy Metal Thunder” Saxon. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że nie jest to ani szczyt muzycznej finezji ani tym bardziej przykład audiofilskiej realizacji, ale jakbyśmy mieli się ograniczać li tylko do dedykowanych złotouchym samplerów, to chyba w ekspresowym tempie przerzuciłbym się na filatelistykę, kolekcjonowanie krasnali ogrodowych albo inne, równie pasjonujące hobby. Jednak wbrew pozorom i na takich nagraniach można usłyszeć małe co nieco. Po pierwsze Puccini z łatwością pokazywał, może i oczywiste, lecz nie zawsze odpowiednio podkreślane różnice w wolumenie generowanego dźwięku. O co chodzi? Już śpieszę z wyjaśnieniem. Przecież słuchając akustycznej wersji „Frozen Rainbow” powinniśmy doświadczać zupełnie innej intensywności i skali dźwięku aniżeli patetycznym i wspomaganym orkiestrą symfoniczną monumentalnym „The Eagle Has Landed”. Tym razem była to oczywista oczywistość a swoboda, z jaką tytułowa integra przechodziła z nastrojowego, niemalże intymnego grania w potężną ścianę dźwięku z pewnością przypadnie sporemu gronu słuchaczy do gustu.
Jednak nie samym rockiem człowiek żyje. Z bardziej normalnych i przystępnych klimatów na pewno warto wspomnieć o niezobowiązującej i prowadzonej na całkowitym luzie reprodukcji szlagierów Herba Alperta z albumu „Whipped Cream & Other Delights”. Swingujące rytmy, lśniące złotym blaskiem dęciaki i przyjemnie szeleszczące przeszkadzajki sprawiały, że życie wydawało się przez te kilkadziesiąt minut znośniejsze. Gradację planów można było uznać za dobrą, choć ostatnie rzędy muzyków nie sięgały aż tak daleko jak u przytoczonej wcześniej zdecydowanie droższej konkurencji. Nie ma jednak co szukać dziury w całym, bo sama radość grania i pogodny charakter generowanego dźwięku w pełni powyższe różnice rekompensował. A właśnie. Jubileuszowy Puccini gra niezwykle pogodnie. Stawiając na saturację barw i podkreślanie linii melodycznych potrafi zauroczyć już od pierwszych taktów. Jest to coś na kształt analogowego uplastycznienia przekazu – niby zdajemy sobie sprawę, że w rzeczywistości prawda jest bardziej surowa i nie tak atrakcyjna, ale dzięki stosowanym z rozwagą i umiarem zabiegom Audio Analogue bez trudu godzimy się na taką „kosmetykę estetyczną”.
Co ciekawe owe „upiększanie” nie wpłynęło znacząco na minimalistyczną, lecz już samą w sobie piękną realizację „TARTINI secondo natura” tria w składzie Sigurd Imsen, Tormod Dalen, Hans Knut Sveen.  Zamiast dosładzać coś, co z założenia utrzymane było w doskonałej harmonii Puccini odgraniczył się li tylko do intensyfikowania namacalności i próbach materializowania w naszym pokoju odsłuchowym ustawienia samych muzyków i atmosfery panującej we wnętrzu położonego nieopodal Oslo kościoła Jar. Nie było to jednak chłodne, beznamiętne podejście do tematu, lecz pełne pasji i zaangażowania blisko godzinne misterium. Dźwięk barokowych skrzypiec – wykonanej przez Jacoba von der Lippe kopii „Lipinskiego” Stradivariusa z 1715 roku, czyli oryginalnego instrumentu Tartiniego (!) jest zarazem przeszywający, jak i słodki. Nie tracąc nic ze swojej natywnej chropowatości czaruje bogactwem niuansów i wybrzmień. Podobnie jest z partiami klawesynu, który wypada zdecydowanie delikatniej i finezyjniej niż zazwyczaj. Zamiast irytująco za przeproszeniem pobrzękiwać, jak to czasem ma w zwyczaju tworzy przepiękne i gęsto utkane dźwiękowe tło dla pierwszoplanowych instrumentów smyczkowych.

Jubileuszowa wersja integry Audio Analogue Puccini Anniversary pokazuje, że chwilowe osłabienie aktywności wcale nie oznaczało stagnacji, lecz wzmożone działania konstrukcyjne mające na celu prowadzenie na rynek zupełnie nowej jakości. Czerpiąc pełnymi garściami z dwudziestoletniego doświadczenia i wypracowanego przez ten czas firmowego brzmienia Włosi postawili na witalność i zdecydowanie większą neutralność. Powyższe zmiany zaprocentowały nie tylko większą uniwersalnością, ale dynamiką przekazu, co po prostu słychać nawet na trudnych do prawidłowego wysterowania kolumnach. Jeśli zatem szukacie Państwo muzykalnego a zarazem wydajnego prądowo wzmacniacza mającego pokazywać zalety Waszej ulubionej muzyki zwróćcie proszę uwagę na Puccini’ego Anniversary.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage:  Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Pass INT-250
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i, Harmonix Hiriji „Milion”
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 /  Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Gdy pierwszy raz skontaktował się z nami nowy dystrybutor będącej tematem dzisiejszego spotkania marki, przyznam szczerze, że miałem dość mieszane odczucia. Powód? Przy całym szacunku do swobody wyboru nazw swoich produktów jakiekolwiek żonglowanie sławami świata muzyki w nazewnictwie konkretnych modeli powinno mieć odzwierciedlenie w jakości generowanego dźwięku. Tymczasem, przez ostatnie kilka lat, nie natknąłem się na zbyt wiele huraoptymistycznych opinii, co oczywiście w wartościach bezwzględnych rynku audio nic nie oznacza, ale dla dociekliwego obserwatora tego segmentu gospodarki powinno być pewnym ostrzezeniem. Jednak nauczony doświadczeniem, iż nie wszystko z musi od razu generować szum na portalach internetowych, po rozmowie z Marcinem chętnie przystałem na bliskie spotkanie z bądź co bądź sporą niewiadomą. Tak więc, zapraszam wszystkich na rajd po umiejętnościach czarowania dźwiękiem przez markę AUDIO ANALOGUE z jej jubileuszową wersją modelu PUCCINI ANNIVERSARY, której prężnej, bo reagującej na nasze wszystkie propozycje testowe dystrybucji podjął się warszawski Sound Source.

Często jest tak, że gdy na tapetę recenzencką trafiają produkty z Italii, naszym oczom ukazuje się coś, co swoim designerskim kunsztem nie pozwala oderwać od siebie oczu. Tym razem jednak jest zgoła inaczej, gdyż nie mogąc zarzucić Pucciniemu najmniejszego chaosu wizualnego, nie możemy również zaliczyć go do ikony sztuki artystycznej. Mówiąc prosto z mostu, nasz pretendent do laurów idealnie wpisuje się w nowoczesne trendy spokojnego minimalizmu wzorniczego, proponując prostą, unikającą zbędnych udziwnień skrywającą układy elektryczne bryłę obudowy. Front epatuje jedynie wkomponowaną w dzielący go na połowę frez sporej wielości wielofunkcyjną gałką – obsługa dwu-prędkościowej regulacji wzmocnienia, poprzez włączanie, po wybór wejść. Na obu flankach owego pokrętła znajdziemy jeszcze maleńkie, sygnalizujące stan pracy urządzenia diody i oczko czujnika wielofunkcyjnego pilota. Dach naszego bohatera na swych zewnętrznych rubieżach poprzez serię ażurowych otworów umożliwia chłodzenie grawitacyjne skrywanej elektroniki, a plecy stwarzają możliwości przyłączeniowe w postaci pojedynczych terminali głośnikowych, serii wejść RCA i parze XLRów. Kończąc listę przyłączy zapewniających kompatybilność z resztą zestawu audio swą obecność w tym miejscu zgłaszają również gniazdo zasilania i główny włącznik. Jak wynika z niniejszego opisu, nie znajdziemy nic, co swą zbędnością mogłoby zaburzyć ogólny spokój wizualny konstrukcji.

Opisywany dzisiaj piecyk swą drogę przez mój proces testowy rozpoczął od wizyty w KAIM-ie. Niełatwe warunki plus kilka czasem całkowicie rozbieżnych opinii zawsze dają sporo do myślenia. Powiem więcej, jeśli nawet nie przyniosłyby w miarę wiążących wniosków, są dającym dużo czasem pozytywnych, a czasem negatywnych odczuć swoistym poligonem doświadczalnym przed głównym starciem z Japończykiem, co według mnie jest bezcenne. Dlatego wyłączając mogące zafałszować ostateczny wynik emocje, targam tam sporo produktów tuż po odebraniu od kuriera lub Marcina, bez wcześniejszych prób u siebie, stawiając na całkowicie czystą kartę. Spytacie, jak to możliwe? Przecież rasowy poszukiwacz Świętego Graala nie utrzyma na wodzy nurtującego go przez cały czas łaknienia nowości. Tymczasem, wyjaśnienie jest bardzo proste, gdyż nawałnica propozycji testowych w naszej redakcji prawie zawsze powoduje powstawanie kolejki, spychając problem „audiofilii nervosy” na całkowicie pomijalny plan życia codziennego.

Bez wdawania się w dokładny opis tego zderzenia z serią opinii zasygnalizuję tylko, że wizyta klubowa w swych końcowych wnioskach pokazała mi, iż u siebie muszę zweryfikować kilka ważnych aspektów usłyszanego dźwięku. Co takiego stało się w tej mekce konstruktorów? Testowana integra zagrała dość dziwnie. Ogólne odczucie braków wypełnienia na środku przy jednoczesnym podbiciu basu i lekkim ochłodzeniu góry słyszałem nawet ja, w swoim stanowisku tonizując zapędy nadmiernej krytyki nieśmiało broniąc przynoszonych komponentów. Sprawa była bardzo ciekawa, gdyż odbierając klocek od Marcina może zdawkowo, ale dostałem od niego pozytywny odzew w tej materii. Długo zastanawiałem się, jak to jest możliwe. Rozpatrywałem wszelkie za i przeciw, aż do momentu wpięcia w swój tor. I „zonk”. Owszem było chłodniej niż z użytkowanej na co dzień dzielonej amplifikacji, jednak nic mnie w tym nie raziło. Co więcej, ów lejący się w KAiMie i przez to mocno uśredniający ilość informacji o najniższym paśmie bas, był u mnie tylko lekkim pogrubieniem kreski rysującej całość przekazu. O górnym zakresie nawet nie wspominam, ponieważ swoją ilością i jakością w ogóle nie przykuwał nadmiernej uwagi, plasując się na pułapie adekwatnym do ceny urządzenia, czyli spora ilość alikwot w odcieniu srebra. Aby to dokładnie zweryfikować sięgnąłem po średnio wypadającą klubowego wieczora twórczość grupy YELLO z ich materiałem „Touch”. Gdy pierwsze dźwięki oderwały się od kolumn, prawie natychmiast wiedziałem gdzie jest pies pogrzebany. Ale zanim zdradzę ten aspekt, przywołam występu u mnie. Bas może lekko obfity, jednak nie tracił wiele na sprężystości, a ta kłująca w uszy oziębłość średnicy i wysokich tonów była tylko pewnym sznytem grania, a nie deprecjonującym urządzenie problemem. I to wszystko przy materiale mocno elektronicznym, niemającym zbyt wiele wspólnego z dźwiękiem naturalnym. Ciekawe, nie sądzicie? Kolejne podejście płytowe odbyło się w bardziej ludzkiej, pozwalającej zbliżyć się z wnioskami do natury odsłonie, gdyż w napędzie zawitała wokalistyka muzyki dawnej. Również ta pozycja nie była przypadkowa, gdyż miała swoje pięć minut w pamiętnej klubowej odsłonie. W tym przypadku sprawa barwy była jedynym punktem spornym, o który niektórzy słuchacze mogliby kruszyć kopie. Ale znowu zaznaczam, że występowało to w sferze postrzegania, a nie problemu. Przy tym krążku przyjrzałem się również sposobowi budowania sceny w jej wektorach głębokości i szerokości. Jako ogólny wniosek spokojnie określiłbym te wartości jako dobre. Z pewnością da się lepiej, szczególnie w kwestii lokalizowania za sobą występujących formacji, ale nie było to tak deprymujące, by w tym segmencie cenowym szukać hektarów głębi. To cóż takiego według mnie zdarzyło się w KAIM-ie? Sądzę, iż przy dobieraniu reszty toru do PUCCINIEGO należy szukać kolumn o ciepłej tonacji. Zestaw klubowy w swoich założeniach i finalnej konstrukcji od góry do dołu oparty jest o przetworniki aluminiowe. Oczywiście umiejętne strojenie zwrotnicą uczyniło je bardzo przyjaznymi dźwiękowo, ale niektóre połączenia sprzętowe mogą mieć problemy z synergią, co w prosty sposób skazuje daną konfigurację na porażkę, a tutaj o takim przypadku spokojnie chyba możemy mówić. I nie chodzi mi tutaj o Rejtanową obronę dzisiejszego bohatera, tylko zsumowanie wniosków po wielu podobnych przypadkach. Oczywistym jest, że sporo rzeczy można poprawić kablami, jednak warunki klubowe nie pozwalają na swobodne roszady, a i zbyt mocny rys problemów dla rozsądnego audiofila każe szukać rozwiązania gdzie indziej, co jak się później okazało sprawiły moje kolumny.  Tutaj muszę wtrącić jeszcze wspomniany wątek basu. Zawsze oficjalnie przyznaję się do podbicia w moim pomieszczeniu na poziomie 69 Hz (w klubie ok. 50 Hz) i wyobraźcie sobie, że mimo tej przypadłości nawet głośne ganie nie powodowało u mnie efektu tzw. buły. Wynikającą z obfitości zakresu mniejszą ilość informacji tak, ale z pewnością nie lejącą się papkę. Tak więc, wnioski w tej sprawie są na tyle oczywiste, że proszę snuć je już samemu. Ja stwierdzam z całą stanowczością, że włoski ogier, gdy tylko spełnimy podstawowe założenia konfiguracyjne jest bardzo ciekawą propozycją odsłuchową.

Jeśli miałbym polecić komuś testowany wzmacniacz, bez najmniejszych oporów widzę go nawet w systemie mającym już spore dociążenie dźwięku, co fantastycznie pokazał mój set. Jest orędownikiem nasycenia w pełnym zakresie częstotliwościowym i mimo to z włoską integrą nie miał z tym żadnych problemów. Oceniając sprawy budowania sceny, nie widzę specjalnych odstępstw od reprezentowanego poziomu cenowego. Oczywiście zawsze chciałoby się mieć pełny spektakl „3D” z włoskiej „La Scali”, ale należy mierzyć siły na zamiary, co w tym urządzeniu dobrze skorelowano. Tak więc, gdybyście poszukiwali fajnego dociążenia bez zbytniego podbarwiania dźwięku, spokojnie możecie spróbować konfrontacji z jubileuszowym wcieleniem Pucciniego, a może okazać się, iż nawet niespecjalnie gorący Włoch bez problemów zaskarbi wasze serca.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Sound Source
Cena: 15 999 PLN

Dane techniczne:
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Moc wyjściowa (przy obciążonym jednym kanale @ 1% THD/N): 300 W/2 Ω | 160 W/4 Ω | 80 W/8 Ω
Moc wyjściowa (przy obciążonych obu kanałach @ 1% THD/N): 240 W/2 Ω | 150 W/4 Ω
Czułość: 490 mV
Pasmo przenoszenia: -3 dB @ 80 kHz
Impedancja wyjściowa: 0,17 Ω
Stosunek S/N: 110 dB
Pobór mocy w trybie Stand By: 0,7 W
Wymiary (S x W x G): 445 x 120 x 390 mm
Waga: 18 kg

System wykorzystywany w teście:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF