Opinia 1
Dzisiejsze spotkanie przy ekranie komputera, smartfonu bądź tabletu proponuję rozpocząć od małej a zarazem dziecinnie prostej zagadki. Proszę się zatem niepotrzebnie nie stresować, tylko na spokojnie zastanowić z czym kojarzą się Państwu początki związane z serwisowaniem domowych urządzeń audio, służbą wojskową w lotnictwie gdzie elektroniki nie brakuje, mozolnym zdobywaniem wiedzy podczas kolejnych etapów edukacji i nieśmiałymi początkami pod własnym szyldem w garażu. I? Dokładnie tak, no może z wyjątkiem służby dla „Wuja Sama”, ale tak wyglądały początki większości współczesnych legend audio. I właśnie z założoną w takich okolicznościach przyrody, przez Jima Auda legendą przyszło nam się zmierzyć. W dodatku legendą, która o ile na zachodzie niczego nikomu udowadniać nie musi i od lat ma zarezerwowane miejsce w loży dla VIP-ów, to w Polsce dziwnym zbiegiem okoliczności cały czas napotyka jakiś trudny do wytłumaczenia opór materii i szklany sufit, które prawdopodobnie wynikają z mylnego przekonania odbiorców o nieosiągalnej wręcz elitarności dzisiejszego gościa.
Wystarczy jednak zajrzeć do katalogu Purist Audio Design, bo to nad nim będziemy się w ramach niniejszego spotkania pastwili, by bardzo szybko się zorientować, iż wachlarz oferowanych przez Amerykanów przewodów jest zaskakująco szeroki. Obejmuje bowiem zarówno modele dedykowane dopiero co stawiającym swoje pierwsze kroki audiofilom i melomanom, vide niemalże budżetowe Vesty, jak i przyprawiające o migotanie przedsionków i stanowiące mroczny obiekt pożądania starych wyjadaczy jubileuszowe 25th Anniversary (30th Anniversary zawiera na razie jedynie przewód USB i zasilający, więc jeszcze nie będziemy brać jej pod uwagę). Dzięki temu jeśli tylko zasmakujemy w walorach brzmieniowych tytułowej marki, to ze sporą dozą prawdopodobieństwa możemy założyć, iż wraz z rozwojem naszego systemu wcale nie będziemy zmuszeni do zmiany dostawcy okablowania, tylko wystarczy sięgnąć po coraz wyżej usytuowane w wiadomym portfolio modele. A że „szczebli kariery” w PAD jest aż dziesięć, to i przesiadki nie powinny być zbyt bolesne, o ile tylko zbyt szybko nie postanowimy zmienić serii Corvus na Dominus, bądź ww. 25th Anniversary. Choć z drugiej strony mowa już o pełnokrwistym ekstremalnym High-Endzie, gdzie kwoty z okolic 100 000 PLN już dawno przestały kogokolwiek dziwić. Jeśli zaś chodzi o nas, to na top topów i szczyt szczytów jeszcze przyjdzie nam pewnie chwilę poczekać, lecz dzięki uprzejmości dystrybutora – krakowskiego Audio Center Poland, przygodę z PAD-ami rozpoczniemy od wielce intrygującej kombinacji dedykowanej już świadomym swoich wyborów złotouchym, gdyż od zajmujących piątą od góry pozycję interkonektów Venustas XLR i zlokalizowanych trzy oczka niżej, na ósmym stopniu – przewodach głośnikowych Poseidon Speaker. Dla porządku tylko dodam, iż oba set-y reprezentują obecną od 2015 r. odsłonę Luminist Revision.
Choć oba zestawy przewodów dotarły do nas w zabezpieczającym je przed trudami podróży, czytaj bestialskim traktowaniem przez firmy spedycyjne, grubym i solidnie oklejonym kartonie, to warto podkreślić iż są one firmowo pakowane w miękkie płócienne czarne torby. Dzięki temu, po wysmyknięciu tytułowej zawartości zajmą one tyle miejsca co przysłowiowe nic, więc automatycznie odpada odwieczny problem co począć z zalegającymi latami kartonami, które każdy świadomy ich „wagi” audiofil chciał, nie chciał zmuszony jest magazynować, na wypadek ewentualnej odsprzedaży. Jeśli zaś chodzi o same przewody, przynajmniej pod względem aparycji, to mamy do czynienia z daleko posuniętą unifikacją opartą o ponadczasowej i uniwersalnej czerni. Ot całkowicie zwykła tekstylna plecionka zakończona równie czarnymi termokurczkami przyozdobionymi oznaczeniami kierunkowości, kanałów i firmowymi logotypami z numerami seryjnymi. Owe koszulki stanowią również redukcje przekroju przewodów z pełnowymiarowej „Czarnej Mamby” na ułatwiające aplikację, już pozbawione żelowego kołnierza kilku (XLR) i kilkunasto- (głośnikowce) centymetrowe odcinki Za jedyny dodatek natury dekoracyjnej można uznać umieszczone mniej więcej w połowie długości dość pokaźnych rozmiarów opaski z oznaczeniem modelu, aktualnej rewizji i pozycji w firmowym portfolio. Pomimo zauważalnej wagi oba przewody okazują się całkiem łatwe w aplikacji, choć warto zapewnić im w miarę komfortowe legowisko, by zbyt nie obciążały wtyków i nie zwisały gdzieś smętnie za sprzętem. Różnice zaczynają się jednak tam, gdzie oko nie sięga, czyli pod owymi koszulkami. I tak, w roli przewodnika w łączówkach Venustas XLR wykorzystano druty wykonane ze stopu srebra, miedzi i złota. Rolę dielektryka powierzono PTFE (Teflon) a ekranowanie zapewnia nie tylko plecionka o 100% pokryciu, lecz również firmowy patent PAD-a, czyli żel Ferox będący autorską mieszanką granulatu krzemowego i silikonu zapewniającą niezwykle skuteczną osłonę przed zakłóceniami EMI i RF. Warto też zwrócić uwagę na pozornie typowe i mało wyrafinowane wtyki, które w rzeczywistości nie pojawiają się tu przypadkowo, gdyż posiadają piny z pozłacanej miedzi berylowej.
Z kolei głośnikowce to już miedź PCCC w izolacji z kopolimeru FEP, pleciony ekran o 100% pokryciu i żel ekranujący Fluid o bliżej niekreślonym składzie, za to mający za zadanie sprawić, że średnica stanie się słodsza, góra pasma gładsza a scena nabierze głębi. Całkiem niezła zapowiedź jak na li tylko silikonową galaretkę, nieprawdaż?
Już wspólną cechą obu modeli jest będąca pochodną ich budowy a tak po prawdzie obecności w ich trzewiach ww. żeli konieczność uzbrojenia się w cierpliwość po ich aplikacji aż spokojnie się „ułożą” (jakiekolwiek tykanie, czy nie daj Bóg trącanie jest wysoce niewskazane) i wygrzeją, co w przypadku interkonektów powinno zając około 250h a głośnikowych 300h. I proszę w tym momencie darować sobie szydercze uśmieszki i nie pukać się w głowę, tylko wziąć sobie powyższe zalecenia producenta głęboko do serca, gdyż zignorowanie ich śmiało będzie można porównać do krnąbrności pięciolatka, który „na złość mamie odmrozi sobie uszy”, bo czapeczki nie założy, bo nie i już. Po prostu proszę podłączyć i grzecznie czekać a efekt końcowy powinien wynagrodzić początkowe niedogodności.
Skoro już poruszyłem kwestie natury brzmieniowej, to nie wypada mi się z owego tematu wycofywać, więc pozwolicie Państwo iż podzielę się własnousznie zebranymi, wybitnie subiektywnymi odczuciami z odsłuchów. Te zaś cechowała zaskakująca z jednej strony a potwierdzająca informacje o obowiązkowym wygrzewaniu dynamika wypadków. Otóż pomimo znacznego, deklarowanego przez dystrybutora przebiegu, pierwszych kilkanaście dni przypominało huśtawkę nastrojów jednostki cierpiącej na poważne zaburzenia osobowości w stylu ciężkiego stadium choroby dwubiegunowej, bądź osobowość mnogą, czyli przysłowiowy „Dr. Jekyll and Mr. Hyde”. Na początku wpięcie tytułowych PAD-ów wywołało bowiem klasyczny efekt Wow!. Niesamowita przestrzeń, iście hollywoodzki rozmach, oszałamiająca feeria barw i taka ilość skrzących na górze pasma detali, że zacząłem poważnie się zastanawiać, czy ktoś „życzliwy” nie doprawił mi niedzielnego espresso jakimiś psychoaktywnymi kropelkami działającymi jako „popepszacz percepcji”. Zanim jednak z ową intensywnością doznań zdołałem się na dobre oswoić, eliminując w tzw. międzyczasie ewentualność farmakologicznego dopingu, po kilkudziesięciu godzinach grania przekaz ni stąd ni zowąd „zgasł” jak zapałka na silnym wietrze. Wszystko „siadło”, pokryło się szarością ma tyle, iż dla pewności od razu podjąłem działania weryfikacyjne, czy przypadkiem oba wysokotonowce na skutek wcześniejszego bogactwa informacji nie przeniosły się do krainy wiecznych łowów. Okazało się, że wszystko z nimi jest OK a jedynie wygrzewane okablowanie strzeliło focha i zamknęło się w sobie. Kolejnych kilkanaście godzin i … z owego szarego marazmu najpierw nieśmiało, a potem niespecjalnie elegancko zaczęła wyłaniać się góra, która najwidoczniej upodobała sobie kliniczną ostrość i podkreślone sybilanty. Jak się jednak miało okazać nie było to stadium finalne, które de facto dyskwalifikowałoby amerykańskie przewody z dalszych testów, lecz przejściowe. Najwidoczniej PAD-y musiały zagrać źle, by osiągając umowne dno móc się od niego odbić i koniec końców zagrać, tak jak opiszę dosłownie za chwilę.
Po emocjonalnym ustabilizowaniu, które amerykańskiemu duetowi zajęło blisko trzy tygodnie i to tylko dzięki spowodowanemu pandemią mojemu zdalnemu trybowi racy i graniu dzień w dzień po kilkanaście godzin, bez tego pewnie i miesiąc byłoby mało, dźwięk na tyle dojrzał, że dalsze, ewentualne zmiany miały charakter, bądź to czysto kosmetyczny, bądź oscylowały na granicy percepcji i autosugestii. Najważniejszy jednak był fakt osiągnięcia poziomu brzmieniowego, do którego, pomimo najszczerszych chęci nie miałem się o co przyczepić. Po pierwsze PAD-y w sposób absolutnie wyjątkowy kreowały iście zjawiskową przestrzeń łapiąc za ucho bogactwem niuansów i detali umieszczonych nie tylko w górze, lecz również pozostałych podzakresach reprodukowanego pasma. Warto jednak zaznaczyć, iż wysokie częstotliwości zostały w autorski sposób rozświetlone a jednocześnie ów zabieg przeprowadzony został z taką finezją, iż zupełnie nie trzeba było przejmować się ich ewentualną granulacją, bądź napastliwością, o ile tylko reszta toru nie miała ku temu skłonności. Nawet składanka staroci w stylu „Ben Webster’s Finest Hour” Bena Webstera potrafiła zaskoczyć do tej pory nieśmiało chowającymi się w cieniu i „analogowym szumie tła” niuansami. Jednak zamiast siłowego i czego by nie mówić sztucznego wypychania ich na pierwszy plan PAD-y nie majstrowały z ich lokalizacją na świetnie kreowanej scenie, lecz ograniczały się li tylko do poprawy ich czytelności, na czym automatycznie zyskiwała precyzja gradacji planów.
Nie mniej intrygująco prezentował się dół pasma, który przeciwległemu skrajowi dorównywał tak pod względem intensywności, jak i energetyczności. Nie dość, że nie zaobserwowałem nijakich jego limitacji pod względem rozciągnięcia i jakże lubianej przez słuchaczy masy, to zamiast stereotypowego – amerykańskiego przedkładania ilości ponad jakość, tym razem równowaga pomiędzy nimi została zachowana. To było granie z zaraźliwym timingiem, gdzie nawet najbardziej zawiłe linie melodyczne serwowane przez ekipę Dream Theater na „Distance Over Time”, czy obłąkańcze galopady skośnookich szarpidrutów z Galneryus na „Into The Purgatory” nie robiły na dzisiejszych bohaterach najmniejszego wrażenia.
O średnicy bynajmniej nie wspominałem do tej pory nie z powodu jakiegokolwiek jej upośledzenia, bądź innych trapiących ją przypadłości, lecz raczej moja opieszałość wynikała z faktu jej idealnego wręcz dopasowania do moich osobistych preferencji. Wiadomo przecież, że zbyt duża dawka ochów i achów już na początku recenzji wyraźnie wskazuje na brak chociażby odrobiny obiektywności u autora, co automatycznie narzuca lekturę jego wnurzeń z przymrużonymi oczami, przez palce i odzierający z lukru pryzmat. A właśnie środek pasma i operujące na nim tak instrumenty, jak i wokale nie tylko nie ustępowały powyżej opisanym podzakresom, co swą organicznością i nasyceniem wyraźnie dawały do zrozumienia, iż nie są to aspekty zarezerwowane wyłącznie dla posiadaczy lampowej amplifikacji. Zazwyczaj melancholijne, lekko matowe i oniryczne partie wokalne Ghostly Kisses na „Never Let Me Go” zabrzmiały z zaskakującą namacalnością. Struktura, faktura dźwięków pozostała bez zmian, jednak ich namacalność, niemalże fizyczna obecność i dostępność na wyciągnięcie ręki zyskała całkowicie nowe oblicze. Pierwszoplanowe obiekty pokazane zostały blisko i niezwykle wyraźnie, jednakże bez znanych z samplerów przerysowań a z kolei dalsze rozciągały się hen, hen w głąb sceny. Podobnie zabrzmiał pożegnalny album „You Want It Darker” nieodżałowanego Leonarda Cohena, gdzie głos kanadyjskiego barda czarował swą głębią i wynikającym z wieku spokojem a jednocześnie nie został pozbawiany charakterystycznej „patyny”, nie popadł w zbytnią jedwabistość i pocztówkową słodycz.
Dokonując rozdziału amerykańskiego rodzeństwa jasnym staje się, iż pierwsze skrzypce grają, a tym samym znaczna część splendoru zgarniają interkonekty Venustas XLR, które wyraźnie naświetlają i dodają powietrza budując świetną głębię. Najlepiej to u mnie było słyszalne na „Human Kind” z płyty „Sounds Of Mirrors” Dhafera Youssefa, gdzie wysoki wokal nagrano w unisono z lekko zmodyfikowanym elektronicznie klarnetem. I na ww. PAD-ach mamy wspólny, acz złożony byt – głos, klarnet i majstrowanie na konsolecie. Nie gubi się część informacji o „body” źródła, jak potrafią to nieco mniej rozdzielcze przewody. Jednym słowem petarda i mega efekt Wow, który odczuwamy nie tylko w pierwszym momencie, gdy otrzymujemy potężny pakiet informacji, lecz również, gdy już na spokojnie rozsmakowujemy się w niuansach dotyczących tak aury, pogłosu, czy konturów, jak i tkanki poszczególnych dźwięków.
Pochodzące z niższej serii przewody głośnikowe Poseidon Speaker podczas występów solowych okazały się zdecydowanie mniej „wyczynowe” od XLR-ów. To spokojniejsze, bardziej liniowe granie bez akcentowania góry, podsuwania pod ucho smakowitych niuansów i ciągłego przykuwania uwagi. One po prostu są, a w swym byciu wolą usunąć się w cień nie limitując w żaden sposób drzemiącego w elektronice i kolumnach potencjału. Ot taki klasyczny bohater drugiego planu, który po prostu robi swoje, nie gwiazdorzy a jednocześnie sprawia, że całość brzmi na tyle spójnie i kompletnie, że po jego wpięciu zadanie znalezienia uniwersalnego głośnikowca uznajemy za wykonane w stopniu na tyle satysfakcjonującym, że śmiało możemy zapomnieć o temacie na długie lata. Można go również uznać, za amerykański odpowiednik – alternatywę duńskiego Organica Original bądź nawet Reference, gdzie akcent stawiany jest na muzykalność i homogeniczność przekazu a ewentualne popisy i pozowanie na ściance w blasku fleszy cedowane jest na resztę toru.
Pierwsze oficjalne spotkanie na naszych łamach z okablowaniem Purist Audio Design za nami a muszę przyznać, że z niecierpliwością czekam cóż przyniesie przyszłość i … kurier z kolejną przesyłką z Audio Center Poland. Nie da się bowiem ukryć, iż reprezentujące Luminist Revision interkonekt Venustas XLR i głośnikowe Poseidon Speaker to, biorąc pod uwagę ich walory brzmieniowe, nad wyraz zdroworozsądkowo wycenione przewody. Może nie łapią za oko biżuteryjną konfekcją i egzotycznym umaszczeniem, ale one mają grać a nie wyglądać. A grają tak, że wypinałem je z niekłamanym żalem. Aż strach pomyśleć co potrafi ich egzystujące na wyższych półkach rodzeństwo.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Wzmacniacz zintegrowany: Boulder 866 Integrated, Yamaha A-S3200
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R); Atlas Eos Modular 4.0 3F3U & Eos 4dd
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
W obecnych czasach oferta wszelkiej maści okablowania systemów audio choćby w odniesieniu do wykazu samych producentów jest na tyle szeroka, że z niekłamaną łatwością zanim doszedłbym do sedna, pisząc tak zwanym ciurkiem, byłbym w stanie zapełnić nią sążnisty akapit. Oczywiście mam na myśli tak zagraniczną, jak i rodzimą produkcję, bez wdawania się w ich zazwyczaj bardzo bogate portfolio. Naturalnie owa łatwość stworzenia podobnego ciągu nazw jest wynikiem wynikającej z działalności naszego portalu pewnego rodzaju bezproblemowości w dostępie do ofert marek obecnych na naszym rynku. Jednak codzienne życie nie byłoby sobą, gdyby w wybranych wypadkach nie odcisnęło swojego piętna. Mam na myśli debiutującą dzisiaj na naszym portalu amerykańską markę Purist Audio Design, którą z jednej strony kojarzę od lat, ale z drugiej wiadomości na temat wpływu jej konstrukcji na systemy audio znam jedynie z relacji znajomych. Jaki jest powód takiego obrotu sprawy? Już wspominałem, proza życia. Dlaczego dotychczas nie dążyłem do testowej konfrontacji z tym brandem? Otóż przez lata niejednokrotnie przekonałem się, że co się odwlecze, to nie uciecze, co dzisiejszy test po raz kolejny w fenomenalny dla siebie sposób, potwierdził. Czyli? Bardzo konkretnie, bowiem wraz ze stacjonującym w Krakowie dystrybutorem Audio Center Poland ustaliliśmy, iż jako zaczyn do dłuższej współpracy na początek przyjrzymy się czemuś ze środka oferty, w postaci kabla sygnałowego Venustas XLR i głośnikowego Poseidon. Zainteresowani? Jeśli tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was na kilka w miarę skrótowo podanych informacji, co wydarzyło się po wpięciu Amerykanów w mój tor audio.
Idąc za ze zrozumiałych względów, dość skromnymi informacjami na oficjalnej stronie producenta, w przypadku kabla sygnałowego jako przewodnik mamy do czynienia z wariacją metali typu miedź, srebro i złoto. Wykonane na bazie przywołanych metali druty zabezpiecza żel ekranujący zwany Ferox-em. Na to jako izolator nałożono dielektryczną otulinę z teflonu. Zaś całość ubrano w mieniącą się połyskującą czernią plecionkę. Jeśli chodzi o zastosowane w wersji testowej wtyki XLR, te w stosunku do starszej wersji mogą się pochwalić pinami sygnałowymi z pozłacanej miedzi berylowej. Analizując załączone fotografie widać, iż kabel na znaczącej długości – z wyjątkiem ostatnich kilkunastu centymetrów przed wtykami – jest dość gruby, co mogłoby sugerować problemy z jego aplikacją. Jednak proszę o spokój, mimo imponującego przekroju podczas wpinania w tor nie stwarzał u mnie najmniejszych problemów, a pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, iż w tym aspekcie był potulny jak baranek. Co jest bardzo istotne i widoczne od pierwszego kontaktu wzrokowego, mamy do czynienia z modelem kierunkowym. Co prawda zaterminowanie wtykami XLR zwalnia nas od szczególnej uwagi podczas łączenia posiadanej elektroniki, to jednak choćby z uwagi potencjalnych zainteresowanych wersją RCA nie mogę o tym nie wspomnieć. Ostatnią informacją od producenta na temat rzeczonej sygnałówki jest zalecanie wygrzewania Venustasa przed decydującym odsłuchem co najmniej 250 godzin. To jest rzadkość u konkurencji, jednak jeśli takowe dane się pojawiają, to w moim odczuciu przed krytycznym odsłuchem dobrze jest je choćby w minimalny sposób spełnić.
W przypadku kabla głośnikowego przewodnikiem jest miedź PCCC. Podobnie do przewodu sygnałowego również zatopiono go w ekranującym żelu – w tym przypadku fluidzie. Jako dielektryk tym razem zastosowano tworzywo oznaczone sygnaturą F.E.P. Natomiast całość ubrano w identyczną jak sygnałówkę, opalizującą, czarną plecionkę. Oczywiście z uwagi na bezproblemową aplikację w zastane warunki sprzętowe bliźniaczo do sygnałówki rozwiązano temat zmiany średnicy kabla (+/-) tuż przed zastosowanymi w wersji testowej bananami, a dla poprawnego podłączenia zestawu z kolumnami nie zapomniano również o oznaczeniu jego kierunkowości.
Śledząc informacje w necie i w kilku grupach zajmujących się tematyką audio, trochę bałem się finalnego wyniki tego testu. Problem stanowił fakt, iż wszyscy użytkownicy wspominali o ponadprzeciętnej muzykalności i solidnej barwie oferty PAD. W teorii powinno być ok, gdyż z jednej strony oceny były zbieżne z obraną przed laty przeze mnie drogą przez muzykę w tonacji fajnego nasycenia, ale z drugiej wiedząc, iż wielu melomanów tym sposobem ratuje swoje niezbyt szczęśliwie skonfigurowane zestawy, bałem się bliżej nieokreślonej ospałości mojej układanki po nakarmieniu jej tytułowymi drutami. Jak wspomniałem przed momentem, bardzo lubię solidne nasycenie przekazu, ba czasem w granicach rozsądku w niektórych gatunkach muzycznych nawet jego lekkie przerysowanie, jednak przy zbyt dużej ilości cukru w cukrze, do tego słabej rozdzielczości choćby jednego z opiniowanych kabli, temat mógłby skończyć się co najmniej niechcianą nadwagą lub totalną otyłością.
Na szczęście strach miał wielkie oczy i sprawy potoczyły się w dobrym kierunku. Dobrym, gdyż po pierwsze – potwierdziły się zasłyszane i wyczytane opinie raczej przyjemnej barwowo prezentacji, zaś po drugie – walory brzmieniowe nic a nic nie przegrzewały mi i tak na starcie już pokolorowanego systemu odniesienia. Było solidnie, jednak z niezłym zebraniem się dźwięku, na dole, soczyście, bez zbytniej utraty rozdzielczości w środku i z fajną iskrą na górze. Co istotne, żaden podzakres nie wychodził przed szereg, tylko stroił swoje występy do poczynań sąsiada. Jak zatem wyglądał dźwięk w wartościach bezwzględnych? Nie ma co się oszukiwać, z uwagi na wspomnianą pracę przy ciekawym kolorowaniu świata muzyki, nie była to pogoń za bezpardonowym oddaniem prawdy o muzyce elektronicznej, która owszem, bez problemu potrafiła potrząsnąć pokojem, ale już nie była tak wyrazista w ranieniu moich uszu. Ale nie mówię, że było źle. Określiłbym to raczej jako konsensus pomiędzy mocnym uderzeniem i bardzo kulturalnym zawieszeniem go w między-kolumnowym eterze. Co istotne dla sposobu prezentacji, wirtualna scena nawet w tym, od początku do końca wykreowanym przez sztuczną inteligencję materiale muzycznym była nie tylko nader czytelnie narysowana, ale przy tym dobrze osadzona w wektorach szerokości o głębokości. To zaś sprawiało, że gdy do napędu CD wkładałem muzykę choćby minimalnie bardziej przykładającą się do pokazania prawdziwego, a nie komputerowego świata, nawet rock, a w szczególności jego koncertowe wydania, jawiły się już w całkowicie innym świetle. Oprócz tego, że było soczyście i z energią, a wszystko podparte dobrą pracą nieodzownych w tym nurcie wszechobecnych talerzy, to oczami wyobraźni na bazie prezentacji systemu dokładnie widziałem pozycje poszczególnych muzyków na często sporej – stadionowej scenie muzycznej.
Po tak zaskakującym występie tej dalekiej od romantyzmu muzyki nie mogłem nie sprawdzić, jak zabrzmi coś dla duszy z portfolio muzyki barokowej lub uwielbianego przeze mnie jazzu. W efekcie tego ruchu okazało się, iż dostarczony do testu set okablowania zza wielkiej wody w wywołanych do tablicy nurtach czuł się jak ryba w wodzie. Jak to możliwe? Zwyczajnie. Po prostu w tym co robił, nie przekraczał dobrego smaku, ale kiedy była taka potrzeba, znakomicie nasycał dźwięk w środku pasma, innym razem dociążał go w dolnych partiach, by na wyraźne życzenie artystów pozwalać mu prawie nieskończenie wybrzmiewać. Oczywiście znam zestawy okablowania robiącego to z większą gracją i co istotne energią, jednak zapewniam, na tym pułapie cenowym wynik soniczny był bardzo dobry. Z wyraźnym sznytem grania, ale w pełni strawny nawet w przypadku posiadania ukierunkowanego na barwę systemu testowego, co w pewien sposób czyni go po trosze uniwersalnym.
Do kogo kierowałbym tytułowy zestaw okablowania? Szczerze powiedziawszy z wyjątkiem poszukiwaczy szybkości narastania niczym niezakłóconego sygnału – mam na myśli unikanie nadmiernego kolorowania świata, wszystkim. To bardzo muzykalne, ale nie zamordystycznie to robiące przewody, dlatego mają spore szanse dogadać się ze sporą grupą potencjalnych, nawet już świetnie brzmiących w aspekcie kolorystyki konfiguracji. Czy tak się stanie, tego nie wiem. Jednak jedno wiem na pewno. Bez względu na wynik takiego sparingu, czas z spędzony z Amerykanami nie będzie straconym, tylko kolejnym, bardzo owocnym w niezbędne w naszej zabawie doświadczenia, obcowaniem z muzyką.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Audio Center Poland
Ceny
Purist Audio Design Luminist Revision Venustas XLR: 8 439 PLN/1m + 660 PLN za dodatkowe 0,5m
Purist Audio Design Luminist Revision Poseidon Speaker: 6 299 PLN/2x2m; 6 769 PLN/2×2,5m; 7 239 PLN/2x3m; +470 PLN za dodatkowe 0,5m
Dane techniczne
Purist Audio Design Luminist Revision Venustas XLR
Materiał przewodnika: Stop Srebro/Miedź/Złoto
Ekranowanie: Splot 100%
Dielektryk: PTFE (Teflon)
Żel ekranujący: Ferox
Średnica przewodu: 22 AWG (0,64mm)
Rezystancja: 0.053 Ω/m
Pojemność: 40 pF/ft
Średnica kabla: 5/8 cala
Proces technologiczny: Triple (3x) Cryomag©
Szacowany czas wygrzewania: 250h
Purist Audio Design Luminist Revision Poseidon Speaker
Materiał przewodnika: Miedź PCCC
Ekranowanie: Splot 100%
Dielektryk: Kopolimer FEP
Żel ekranujący: Fluid
Średnica przewodu: 10 AWG (2,59mm)
Rezystancja: 0.000999 Ω/ft
Średnica kabla: 3/4 cala
Proces technologiczny: Triple (3x) Cryomag©
Szacowany czas wygrzewania: 300h