1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Raidho S-2.0

Raidho S-2.0

Opinia 1

Co i rusz zbierająca wyłącznie pozytywne opinie duńska marka Raidho przez ostatnie kilka lat zdążyła nas przyzwyczaić do kolumn zgrabnych, smukłych, świetnie grających i adekwatnie do jakości prezentowanego brzmienia wycenionych. Do niedawna miłośnicy skandynawskich piękności mieli do wyboru „rozsądniej” wycenioną serię C, gdzie koszt najmniejszych monitorków C-1.1 oscylował w granicach 40-45 tys. PLN (w zależności od wykończenia) i serię D startującą niemalże bliźniaczym podstawkowcem o symbolu D1 za drobne 60-70 tys. PLN. Tutaj wszystko jest jasne i bezlitośnie logiczne – dopłacamy za diamentową powłokę i nie ma dyskusji – lepiej, znaczy drożej, lub jak ktoś woli to na odwrót, ale rezultat za każdym razem jest ten sam. Problemy pojawiały się jednak na szczycie. O ile „budżetową” serię C zamykały ponad dwumetrowe C-4.1 za 445 000 PLN to z założenia bardziej bezkompromisowa D-klasa finiszowała na zaskakująco skromnym pułapie 175-195 000 PLN z modelem D-3. Widocznie podobne refleksje mieli zarówno potencjalni nabywcy, jak i sam producent, gdyż na tegorocznym monachijskim High Endzie można było nie tylko pooglądać, ale i posłuchać jeszcze nieobecnych w katalogu flagowców – diamentowych „klonów” C-4.1, czyli D-5 (210 000 $). Kiedy zatem polski dystrybutor – Chillout Studio zwrócił się do nas z pytaniem, czy nie chcielibyśmy rzucić uchem na najbardziej przystępną cenowo propozycję Duńczyków zgodziliśmy się bez chwili wahania. W dodatku jakoś całkiem podświadomie naszykowaliśmy się na jakieś filigranowe monitorki – w końcu coś, co jest z założenia najtańsze z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie też najskromniejsze pod względem gabarytowym. Dopiero kiedy na spokojnie przyjrzeliśmy się katalogowi okazało się, iż jadące właśnie do nas Raidho to nie X-Monitor LE, lecz S2, które są … ponad metrowej wysokości podłogówkami zapakowane w kartony wymagające do transportu co najmniej minivana. Szczerze przyznam, że taki obrót sprawy niespecjalnie zmartwił, gdyż pomijając zawirowania natury logistycznej, zupełnie nieplanowo mogłem dokonać, jak się później miało okazać, wielce interesującego porównania smuklejszych „krewniaczek” z moimi dyżurnymi Gauderami Arcona 80.

Raidho S2 to nad wyraz zgrabne, pokryte przepięknym czarnym lakierem fortepianowym 2,5 – drożne konstrukcje oparte na znanym z poprzednich wersji serii C i D zamkniętym w dedykowanej komorze przetworniku wstęgowym, oraz parze wykonanych z aluminiowo-porcelanowego sandwicha przetworników nisko-średniotonowych. Pierwszy rzut oka na mlecznobiałe drivery wskazuje na ich wręcz łudzące podobieństwo do tych montowanych w serii C. Czyżbyśmy byli zatem świadkami cichego downsizingu? I tak i nie. Okazuje się bowiem, że choć same dwustronnie napylane porcelaną aluminiowe membrany są takie same, to znacznemu uproszczeniu uległ m.in. układ magnetyczny i zamiast znanych z droższych modeli magnesów neodymowych zdecydowano się na zdecydowanie tańsze „napędy” ferrytowe. Mniejsza z tym. Same kolumny prezentują się naprawdę zjawiskowo. Począwszy od wąskich frontów płynnie przechodzących w łukowato zbiegające się ku wąskiemu, owalnemu tyłowi ściany boczne, poprzez pochylenie całej skrzyni ku tyłowi, na idealnie dopracowanym pod względem stylistycznym, na stałe zamontowanym wklęsłym u swojej podstawy cokole widać, że niczego nie pozostawiono przypadkowi. Nawet pojedyncze terminale umieszczono na cokole, by zwisające, nie zawsze przecież estetyczne kable nie psuły efektu pełnej harmonii. Oczywiście taki a nie inny kształt podstawy kolumn oprócz niezaprzeczalnych walorów wizualnych ma zdecydowanie bardziej odpowiedzialne zadanie, gdyż umożliwia prawidłową „dystrybucję” wydmuchiwanego powietrza ze znajdującego się w podstawie kolumn ujścia linii transmisyjnej. Przy ustawianiu i poziomowaniu kolumn przydatne mogą okazać się zapobiegające rysowaniu podłoża stożkowe nóżki, jednak ze względu na stosunkowo niewielki zakres regulacji warto zawczasu zadbać o w miarę równe podłoże a tak między Bogiem a prawdą lepiej od razu postawić kolumny na granitowych płytach i mieć spokój. Tym bardziej, że np. tzw. „czarny Szwed” majątku nie kosztuje, jest ogólnodostępny a jeśli tylko dopasujemy wymiary płyt do wymiarów cokołów S2-ek, to szansa, że większość niezorientowanych oglądaczy uzna je za standardowe wyposażenie będzie całkiem spora.
Jedyne, nad czym zbytnio nie mogę przejść do porządku dziennego to … punkty montażowe maskownic. O ile sam pomysł na utrzymywanie tych iluzorycznych osłon (posiadacze dzieci doskonale wiedzą do czego nadają się tekstylne maskownice) za pomocą niewielkich magnesów, choć nie nowy to jednak sprawdza się świetnie, o tyle „udekorowanie” dziesięcioma mini kraterami tak stylistycznie dopracowanego frontu uważam za zwykły gwałt na mym poczuciu dobrego smaku i obrazę moich uczuć estetycznych. Oczywiście w tym momencie zwyczajnie histeryzuję i wyolbrzymiam, lecz jeśli tylko miałbym możliwość używania kolumn bez maskownic, to z pewnością permanentnie bym z nich zrezygnował i próbowałbym zamówić wersję bez wspomnianych „pryszczy”.
I jeszcze mała prywata. Moja wcześniejsza dygresja o pewnym powinowactwie pomiędzy Gauderami a Raidho nie była taka zupełnie wyimaginowana. Obie konstrukcje mają zaskakująco dużo cech wspólnych – począwszy od podobnych przetworników nisko-średniotonowych (w Arconach są większe – 7”) a wstęga jest mniejsza i w dodatku AMT, to kształt obudów i „dolna” wentylacja uprawniają do pewnych porównań. Dodając do tego identyczną powłokę lakierniczą możemy uznać, że obracamy się w bardzo zbliżonych kręgach.

Przejdźmy zatem do opisu walorów sonicznych. Praktycznie na dzień dobry Raidho przykuwają uwagę słuchacza niespotykaną w tych przedziałach cenowych holograficzną przestrzenią. W momencie, gdy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki duńskie kolumny po prostu się rozpływają w powietrzu niczym fatamorgana rozwiana podmuchem wiatru, dematerializują się w stopniu tak dosłownym, że niezależnie jak długo byśmy się w nie wpatrywali i tak dobiegających do naszych uszu dźwięków nijak im nie przypiszemy. Za to źródła pozorne rysowane są z taką precyzja i taką klarownością, że przechadzając się po pokoju podczas odtwarzania „The Law And The Fist” z „Komedy” Leszka Możdżera podświadomie uważałem, by nieopatrznie nie zahaczyć nogą, bądź niezdarnie wleźć na fortepian artysty. Po prostu uderzająco realne odwzorowanie sceny prezentowanej w jakości 3D i 4K bez jakiegokolwiek związku z ramami wyznaczonymi przez rozstaw kolumn. Gładkość idąca w parze z witalnością nadawała reprodukowanej przez S2-ki muzyce właściwej rześkości i namacalności. Wspomniany przed chwilą fortepian lśnił i mienił się feerią barw i mikrowybrzmień a jedynym aspektem, któremu z pewnością nie zaszkodziłoby drobne wspomaganie był bas. Chodzi mianowicie o to, że najniższe tony pomimo swojej niezwykłej różnorodności, szybkości i kontroli nie zapuszczały się w rejony doskonale znane … daleko nie szukając moim Gauderom. Oczywiście cudów z dwóch „11-ek” spodziewać się nie należało i sam owych cudów nie oczekiwałem, lecz wolę od razu uczciwie uprzedzić, żeby potem nikt do nikogo nie miał o to pretensji. Całe szczęście zarówno motoryka, jak i masa, oraz wolumen, wypełnienie basu nie nastręczały nawet najmniejszych problemów, czy niedosytu zarówno podczas odsłuchu wielkiej symfoniki („Peer Gynt” Griega), syntetycznego „repertuaru tanecznego” w stylu „Shock Value” Timbalanda a nawet obfitującego w iście infradźwiękowe, sejsmiczne (tym razem zwinnie pominięte) akcenty albumu „Khmer” autorstwa Nilsa Pettera Molværa. Ba, „Sunrise” z „Also sprach Zarathustra” Straussa (genialne wykonanie Chicago Symphony Orchestra pod Fritzem Reinerem) wypadło na tyle sugestywnie i spektakularnie, że kolejny raz dane mi było na własne uszy się przekonać, iż czasem mniej znaczy lepiej. Sprężystość i szybkość basu bezdyskusyjnie wpływały na natychmiastowość transjentów a przez to i energetyczność całego przekazu. W dodatku owe utemperowanie, co mam nadzieję wynika z ww. przykładów, nie przełożyło się na jakieś zauważalne ograniczenie, czy też sfokusowanie kolumn na jednym, ściśle określonym gatunku muzycznym, bądź liczebności składów wykonawczych. Kolumny okazały się pod tym względem wybitnie uniwersale, więc nie oszczędzałem ich zbytnio serwując im od czasu do czasu iście piekielne heavy metalowo – thrashowe katusze.
Na osobny akapit zasługuje średnica, która chcąc nadążyć za zjawiskową górą również trzymana jest w stalowych ryzach. Pochodną tego typu założeń a i pewnej polityki brzmieniowej Raidho jest dość wyraźne dążenie do neutralności emocjonalnej, transparentności umożliwiającej w dość znacznym zakresie modelowanie efektu finalnego poprzez umiejętny dobór pozostałych elementów toru. Przykładowo w trakcie testów używałem trzech wzmacniaczy zintegrowanych – AVM A5.2, Roksana Oxygene i dyżurnego Electrocompanieta ECI 5 i z każdą z powyższych amplifikacji uzyskiwałem zauważalnie różny efekt. Najbliższy praktycznie zerowej ingerencji w saturację, czy nasycenie barw był AVM, z wprost idealnie dopasowanym pod względem wzorniczym filigranowym Roksanem Raidho czarowały lekkim rozmarzeniem i niemalże nostalgią grając całkiem dużym dźwiękiem z pewnym zaokrągleniem najniższych składowych, co w rezultacie dawało wrażenie całkiem solidnej i nisko schodzącej podstawy basowej. Podpięcie S2-ek pod mojego ECI pokazało natomiast, że choć producent sugeruje przynajmniej 50W „piece”, to jeśli akurat znajdzie się na podorędziu konstrukcja trzy, bądź czterokrotnie mocniejsza, to nie należy się zbyt długo zastanawiać, tylko czym prędzej jej użyć i cieszyć się z uzyskanych rezultatów. Podobnie było i tym razem. Duńsko – norweski duet polubił się od pierwszego wejrzenia oferując nad wyraz energetyczną strawę muzyczną z ujmująco „dopaloną” pod względem emocjonalnym średnicą i sugestywnie masującym trzewia basem. Wszystko to okraszone zjawiskowo eteryczną i rozdzielczą górą sprawiało, że odsłuchy wstępnie zaplanowane na dwie, góra trzy płyty przeciągały się do późnych godzin nocnych. Sprawy nie ułatwiała też zdolność Raidho do grania bez utraty szczegółów i wspominanej rozdzielczości nawet przy dość niskich poziomach głośności. Przy cichym słuchaniu nie znikała też „firmowa” przestrzeń, co pozwalało godzinami delektować się ulubioną muzyką nie zakłócając spokoju śpiącym nieopodal domownikom.

Po kilkunastodniowych odsłuchach Raidho S2 z radością i ulgą muszę przyznać, że ten high-endowy producent wypuszczając wybitnie budżetowy, oczywiście patrząc przez pryzmat dotychczasowej oferty, model dokonał rzeczy niezwykłej. Zachowując znaną z droższego rodzeństwa jakość wykonania postarał się również o pełną spójność z lansowaną przez siebie estetyką brzmienia a przy okazji poprzez nad wyraz rozsądne wprowadzenie kompromisów natury technologicznej zaoferował atrakcyjną propozycję dla szerokiego grona miłośników wysokiej jakości dźwięku. Nie wypada mi zatem nic innego, jak tyko szczerze pochwalić to posunięcie właściciela Raidho – pana Larsa Kristensena, który w wielce umiejętny sposób poszerzając portfolio o konstrukcje łatwiej osiągalne dla „zwykłych” melomanów edukuje potencjalnych przyszłych nabywców swoich bardziej zaawansowanych modeli.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Chillout Studio
Cena: 34 900 PLN

Dane techniczne:

Pasmo przenoszenia: 27 Hz – 50 kHz
Impedancja: > 6 Ω
Skuteczność: 90 dB 2.83 V/m
Zwrotnica: 2 rzędu z podziałem na 150 Hz i 3 kHz
Obudowa: linia transmisyjna z wylotem w podstawie kolumny
Przetworniki: wstęga wysokotonowa, 2 x 115 mm mid-woofery
Wymiary: 177(S) x 1140(W) x 370(G) mm
Waga: 24 kg/szt.

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Zyx R1000 Airy3 + 9″SME + Zyx R1000 Airy3 Mono + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Phasemation EA-1000; Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; AVM A5.2; Roksan Oxygene
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H

Opinia 2

Praktycznie rzecz biorąc, w audio bawię się już dość długi czas, ale pewne marki z nim związane tak umiejętnie mnie omijały, że znam je tylko ze słyszenia. Raz były to lepsze, raz gorsze wieści, ale jakoś nie było nam po drodze, by głębiej zweryfikować nasze korelacje. Mógłbym wymienić sporo firm będących w moich długoletnich planach poznawczych, ale życie swoim pomysłem na przebieg wydarzeń stawia spore wyzwania i nie poganiając go, grzecznie czekam, lekko prowokując przyszłe wydarzenia. Dobrym przykładem może być niedługo mający się pojawić na SoundRebels test niemieckiego AVM’a, który mimo tak bliskiej strefy pochodzenia, krążył wokół mnie ładnych kilka lat. Tymczasem, gdy w niewinnych rozmowach w sprawie zapewnienia kolumn do polskiego wzmacniacza lampowego manufaktury Encore Seven, dealer wysoko skutecznych paczek oznajmił, że ma w ofercie wspomnianego AVM’a, bez chwili zastanowienia potwierdziliśmy z Marcinem gotowość zapoznania się z tymi konstrukcjami. Podobny scenariusz dotyczy bohaterów dzisiejszego spotkania, które jest pochodną recenzji amerykańskiego okablowania Acoustic Zen. Nie jest to bezpośrednia zależność jednego testu od drugiego, tylko realizacja wstępnych rozmów z przed kilku miesięcy, ale zapoczątkowanych właśnie zapytaniem o kable. Takim to sposobem, w redakcyjne progi trafiły przedstawicielki duńskiego High Endu, kolumny marki Raidho Acoustics model S2, dystrybuowane przez krakowskie Chillout Studio.

Gdy pytałem o gabaryty owych kolumn, zawsze słyszałem, że nie są zbyt duże. Ale widok wielgachnych pudeł spokojnie mieszczących moje dwie na raz, a tylko jedną duńską, z lekka mnie przeraził. Niestety zestaw ma na stałe zamocowaną sporej głębokości podstawę stabilizującą całość konstrukcji, co bardzo determinuje rozmiar kartonów transportowych. Ale nie było innego wyjścia i mimo że na co dzień jeżdżę terenówką, by przytargać je do siebie, musiałem pokornie odbębnić dwa kursy przez pół Warszawy, powtarzając w duchu – „żeby tylko były warte takiego wysiłku”. Gdy proces logistyki miałem już za sobą, rozciąłem taśmy montażowe i mym oczom ukazały się smukłe około 110 cm słupki w wykończeniu czarnego fortepianu. Ten obraz od pierwszego momentu nasunął mi dwa spostrzeżenia: jedno związane było z pięknem tych produktów, a drugi z mozołem czyszczenia odcisków palców po podróży krętymi schodami na drugie piętro bez rękawiczek, które mogły spowodować wyślizgnięcie się pięknych Dunek z rąk. Ale obyty z takimi problemami, po zakończeniu trasy na szczyt, w ruch poszedł płyn do mycia szyb i mikro-fibra, zamykając temat estetyki zdjęciowej. S2-ki są konstrukcją dwu i pół drożną z dwoma aluminiowymi malowanymi na biało klasycznymi przetwornikami i wysokotonową wstęgą. Wąski, ledwo mieszczący zewnętrzne kosze głośników front sprawia wrażenie lekkości konstrukcji, pomagając jednocześnie zniknąć im z pokoju, podczas sesji odsłuchowych. Niestety ta swojego rodzaju wizytówka (czytaj przednia ścianka) została w moim mniemaniu lekko „oszpecona” maskownicami, które co prawda jednym ruchem można zdjąć, ale nasze oczy nadal drażnią będące jej integralną częścią punkty montażowe. Mówi się trudno i musimy się do tego przyzwyczaić. Biorąc pod uwagę niedużą szerokość przodu, konstruktorzy oprócz zastosowania ujścia linii transmisyjnej dmuchającego w podłogę, szukali pojemności zapewniającej wygenerowanie zakładanej ilości niskich tonów i stosunkowo mocno rozciągnęli kolumnę na głębokość, nadając bokom kształt łuków schodzących się ku tyłowi, by zamknąć całość matową kształtką. Muszę przyznać, że wygląda to zacnie. Szyku całości nadaje dodatkowo kształt podstawy, która pomalowana jak całość w połysku, przy stosunkowo głębokiej komorze kolumny, wystaje jeszcze z przodu i tyłu sporo poza nią, przypominając swym kształtem czaszkę obcego z kultowej serii o statku Nostromo. Tę sporej wielkości platformę podkuto regulowanymi stopkami i w tylnej części uzbrojono w pojedyncze terminale głośnikowe. Całość musi się podobać, gdyż dostajemy mebel pasujący do większości wnętrz. Ja poległem.

Jeśli miałbym jednym słowem określić brzmienie słuchanych kolumn tylko na podstawie wyglądu, to wyrokowałbym, że te konstrukcje będą szybkie.  I muszę przyznać, że się nie pomyliłem. Początkowo widząc użyte w nich przetworniki, począwszy od obsługującej najwyższe dźwięki wstęgi, po niezbyt okazałą gabarytowo resztę, miałem sporo obaw o możliwość wygenerowania zadowalającego jakościowo dźwięku. Pierwszy w kształcie prostokąta jest przedstawicielem bardzo otwartego, często popadającego w natarczywość grania, a dwa okrągłe maluchy determinowane szerokością ścianki poddawały w wątpliwość zaspokojenie w średnie i niskie tony. Jednak opierając się na opiniach zasłyszanych z różnego rodzaju periodyków branżowych, dałem duńskim produktom spory zapas zaufania i z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że czasem warto wierzyć, a przynajmniej spróbować przychylić się do ocen krążących w kuluarach audiofilskich spotkań. Mimo tego pakietu lojalnościowego w duchu spodziewałem się dość ostrego i wyczynowego brzmienia, gdy tymczasem do mych uszu dobiegały bardzo dobrze skrojone barwowo dźwięki. Pierwszym aspektem in plus był zadziwiająco wpisujący się w moje potrzeby bas. Krótki mięsisty, gdy trzeba „tępy”, taki jak lubię. Jednak dwa małe głośniczki wraz ze wspomaganą linia transmisyjną sporej wielkości obudową i umiejętnie zestrojone zwrotnicą, czasem mogą dać więcej niż byśmy się tego spodziewali. Prawdopodobnie, taka ilość niskich rejestrów, dla wielbiciela mocnych klimatów metalowych nadal będzie zbyt lekkim fundamentem tej energetycznej muzyki, ale sądzę, że jeśli ktoś szuka w nich – czytaj dolnych rejestrach – wykwintności, a nie nadmiernej zasobności, będzie kontent z osiągniętego efektu. Dla mnie w każdym bądź razie to jest i dobry i w odpowiedniej dawce bas. Idąc ku górze napotykamy zwiewną i przez to niosącą sporą ilość informacji średnicę. Mogłaby nabrać trochę masy nasycając źródła pozorne, ale z dużą dozą pewności lekko przeszkadzał jej w tym zakres wysokich tonów, reprodukowany wspomnianymi wstęgami. To prawdopodobnie one lekko pobudzały do życia wyższy środek, powodując wspomniany na początku efekt szybkości kolumn. Na szczęście ta maniera nie była żadnym obciążeniem całości pasma, tylko jednym z wielu sposobów na prezentację spektaklu muzycznego, wpisując się w estetykę potencjalnego słuchacza lub potrzeby jego systemu. Najważniejsze jest to, że te z reguły drażniące przetworniki wstęgowe, w tej aplikacji były owszem otwarte, ale dalekie od natręctwa z jakiego słyną. Całe pasmo tak zestrojono, by dać czytelny obraz podbudowany krótkim, ale nasyconym dolnym rejestrem. Zaskakująco przyswajalny nawet dla tak zmanierowanego na gęstą średnicę słuchacza jak ja efekt końcowy, wróży zainteresowaniem przez większą grupę docelową danym produktem. Naprawdę nieźle to wyszło. Przez kilkanaście dni przerzucałem srebrne krążki w poszukiwaniu jakiś większych potknięć kolumn Raidho S2 i poza lekkim niedoborem ciepła i ciężaru instrumentów, które tak prawdę mówiąc zniknęły po kilku płytach, nie znalazłem słabych punktów. Przyglądając się prezentowanej przezeń wirtualnej scenie, dość szybko dało się usłyszeć zbliżenie jej o krok do przodu, przy dobrej głębokości i szerokości. Po prostu z braku miejsc w piątym siadamy do pierwszego rzędu, dostając tym sposobem muzyków na wyciągnięcie ręki i jeśli jesteśmy ich zagorzałymi fanami, możliwość otrzymania upragnionego autografu. Oczywiście nie popada to w zbytnią sztuczność pokroju – mam ich na kolanach, tylko lekkie przybliżenie nie generujące dyskomfortu w odbiorze, a to dla co poniektórych jest być albo nie być w ich systemach. Oni muszą być w wirze muzyki, a dalekie sztucznie rozdmuchane plany są dla takich starych tetryków jak ja. Słyszałem wielokrotnie, że prawdziwi melomani nie spoglądają refleksyjnie z dalekich rzędów, tylko biorą czynny udział w spektaklu. I taki obraz dobiegającego do naszych uszu materiału muzycznego oferują nam duńskie kolumny – otwartość, namacalność, czytelność tu i teraz, bez owijania w bawełnę nutką niedopowiedzeń, czy sztucznego rozbudowywania wirtualnej sceny. Albo bierzesz pełny udział w koncercie, albo szukasz gdzie indziej.

Przyznam się szczerze, zapas lojalki, jaki kolumny Raidho S2 dostały tylko za dobiegające zewsząd opinie, nie został roztrwoniony podczas testu. To było raczej potwierdzenie ich umiejętnego brylowania w sztuce odtwarzania dźwięku, mimo niezbyt sprzyjających temu wielkości głośników. Pchełki często krzyczą próbując udawać kogoś innego, tymczasem tutaj dostajemy bardzo dobry – przynajmniej dla mnie – nisko osadzony dolny rejestr i otwarcie gającą, nie popadającą w krzyk resztę pasma. Może w bardzo ciężkich klimatach muzycznych do końca się nie sprawdzą, ale w większości zapisów nutowych dla zwykłego homo sapiens bez problemu będą brylować, wprowadzając ich w stan błogości. Docelowy klient? Stawiający na równowagą tonalną bez problemu powinni zainteresować tymi konstrukcjami, a audiofile z nadmiernie ociężałymi systemami bez wypożyczenia tych wykonanych w czarnym fortepianie słupków, prawdopodobnie nie dowiedzą się ile informacji tracą za każdym razem, gdy słuchają swojego wołającego o rozświetlenie przekazu muzycznego zestawu audio. Ciężko w to uwierzyć, ale czasem całkowicie kłócąca się z nabytymi doświadczeniami filozofia dźwięku danych kolumn, po mariażu z naszą przygęstą zbieraniną, może otworzyć oczy na inny bogaty w tracone dotychczas składowe świat muzyki. A nawet jeśli taka próba okaże się totalną porażką, będzie kolejnym utwierdzającym nas w przekonaniu o nieomylności doświadczeniem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

Pobierz jako PDF