1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Gauder Akustik Berlina RC8

Gauder Akustik Berlina RC8

Opinia 1

Nieco bardziej dogłębna próba prześledzenia naszych portalowych zmagań z tematyką audio pokazałaby, iż zestawy za okrągłą sumkę miliona złotych gościły w naszych skromnych progach już kilkukrotnie. I nie mówię tu jedynie o elektronice generującej dźwięki, lecz również wszelkich współpracujących z nią dodatkach, jak choćby recenzowany niegdyś set kabli potrójnie ukoronowanego Siltecha. Tak tak, to co prawda było szaleństwo w najczystszej postaci, ale muszę przyznać, że oprócz zajmowania zaszczytnego miejsca w cenowych Himalajach, to co owe kable wnosiły do dźwięku, dla potencjalnego klienta – choć przyznam, że nie będzie ich zbyt wielu,  bez względu na żądaną za nie kwotę było co najmniej godne rozważenia, a dla nielicznych szczęśliwców zakończeniem poszukiwań. Ale zostawmy poruszany jakiś czas temu świat kablarski w spokoju i wróćmy do dnia dzisiejszego. Po przywołaniu tych kilku ważnych dla nas zdarzeń wielu z Was mogłoby sądzić, że nic fajniejszego nie może nas już spotkać. Tymczasem okazuje się, że ciężka praca – wszyscy wiedzą, iż High End jest w połowie słuchaniem dobrego dźwięku, a w połowie targaniem napakowanych bezkompromisowymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi ciężkich urządzeń – została doceniona i jako pierwsi na świecie dostaliśmy propozycję oceny pachnącej jeszcze debiutanckim występem na wystawie w Monachium 2016 nowości ze stajni Gauder Akustik w postaci kolumn Berlina RC-8. Oczywiście będące zalążkiem tego spotkania niemieckie bohaterki same nie osiągają omawianej we wstępniaku siedmiocyfrowej kwoty, ale już z towarzyszącą im, spełniającą wymagania mocowe i jakościowe elektroniką bez najmniejszych problemów przekraczają wspomniany budżet i to bez źródła, w roli którego wystąpił mój Japończyk. Zatem puentując rozpoczynający nasze spotkanie akapit mam przyjemność zaprosić wszystkich na miting odsłuchowy przy muzyce generowanej przez niemiecko-duński tandem, czyli kolumny Gauder Akustik Berlina RC8 i elektronikę Vitus Audio w postaci dzielonego przedwzmacniacza liniowego MP-L201 i stereofonicznej końcówki mocy MP-S201. Jak zapewne wszyscy się orientują, prezentowany system marzeń z niemałym nakładem energii dostarczył katowicki RCM.

Część poświęconą opisowi wizualnemu prezentowanych komponentów rozpocznę od nowości, czyli kolumn. Jak można zorientować się po fotografiach, wspomniane bohaterki są jak gdyby mariażem dwóch podobnie wyglądających obudów na przetworniki. Jakie to podobieństwo? Przy zdecydowanie innej pojemności posadowionych na sobie skrzynek, obie w przekroju poprzecznym do złudzenia przypominają walczący z rezonansami wewnętrznymi kształt lutni. Oczywiście owe krągłości nie są jedynym środkiem antywibracyjnym, gdyż konstrukcja obudowy jest wariacją poprzekładanych naprzemienne plastrów autorskiej pochodnej MDFu i sztucznego tworzywa, a to powoduje, że ze złem pod tytułem „rezonanse” nie walczymy jedynie półkolistym kształtem bocznych ścianek kolumn, ale również pewną zdolnością ich płynnego pochłaniania przez budulec wykorzystany do ich skonstruowania. Prezentowane dzisiaj zespoły głośnikowe są uzupełnieniem luki w cenniku pomiędzy modelami Tofana i RC-9. jednak patrząc bardzo ogólnie bez problemu daje się zauważyć, iż RC-8-ka jest rozbudowaniem swoich młodszych sióstr – Tofan, z tą tylko różnicą, że poszczególne, dzierżące głośniki skrzynie są zdecydowanie bardziej pojemne litrażowo. Poruszając sprawy zastosowanych przetworników chyba nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że w ósemkach podobnie do reszty kolumn tej linii zastosowano produkty Accutona w liczbie trzech ceramicznych niskotonówek, jednej również ceramicznej średniotonówki i jednaj diamentowej wysokotonówki. Bardzo sprytnym rozwiązaniem konstrukcyjnym bohaterek dzisiejszego spotkania jest połączenie obu modułów – nisko ze średnio-wysokotonowym – nie poprzez postawienie na sobie dwóch odrębnych skrzynek tylko zespolenie ich ze sobą  płynnym przejściem z dużych na mniejsze użebrowanie, co oprócz dodatkowego usztywnienia całości w konsekwencji wizualnej daje spójność projektu plastycznego. Równie ciekawym i prawie od zawsze stosowanym przez Rolanda Gaudera ukłonem w stronę klienta jest oferta osobistej decyzji w sprawie oddawanej przez kolumny ilości niskich rejestrów, co realizujemy za pomocą zaimplementowanych portów – tutaj w tylnej części górnej płaszczyzny modułu basowego – w zakresie od -1.5 do +1.5 dB. Zwieńczeniem pójścia potencjalnemu nabywcy na rękę jest zastosowanie podwójnego, umożliwiającego biwiribng przyłącza dla kabli głośnikowych. Ja wiem, że dla niektórych są to jedynie powodujące wzrost ceny zbędne ruchy, ale gdy ktoś może pozwolić sobie na wydatek 60 k€, to raczej z dużą przyjemnością skorzysta z oferty zróżnicowania okablowania dla poszczególnych zakresów częstotliwościowych.
Kolejnym elementem dzisiejszej układanki testowej jest monstrualnie wielka, stereofoniczna – z możliwością pracy w trybie mono – końcówka mocy MP-S201. Ten ważący 125 kilogramów piec jest w stanie oddać 2x700W w 8-miu i 2x1400W w 4 Ω, co przy zastosowanych w RC8-kach bardzo stromych filtrach było bardzo pożądanym, jeśli nie powiedzieć nawet wymaganym zapasem mocy. Jeśli chodzi o sprawy organoleptyczne i manualne, idąc ogólnie panującym designem Vitusa front jawi się jako połączone ciemnym akrylem dwa grube płaty aluminium, górny panel dzięki zespołowi prostokątnych otworów umożliwia oddalającą możliwość przegrzania konstrukcji wentylację grawitacyjną, a tylna ścianka tego modelu proponuje zestaw terminali głośnikowych, wejść sygnału jedynie w standardzie XLR i pakiet trzech gniazd zasilających – jedno dla zarządzającej wzmacniaczem mocy elektroniki, a dwa dla lewej i prawej odnogi wzmocnienia. Przyznam szczerze, taka ilość niezbędnych do działania konstrukcji kabli zasilających może poruszyć nawet najbardziej spokojnego audiofila, ale patrząc na ten aspekt od strony czysto technicznej – odseparowanie zasilania poszczególnych podzespołów – widać, iż sprawa jest od początku do końca bardzo przemyślana. Na koniec akapitu wizualizacyjno-konfiguracyjnego wspomnę jeszcze o stojącym na szczycie oferty Vitusa przedwzmacniaczu liniowym. MP-L201. Jest konstrukcją dzieloną, jednak myliłby się ten, kto sądzi, że to przerost formy nad treścią, gdyż oba podzespoły osiągając razem 50 kilogramów masy dzielą ją pomiędzy sobą dość równomiernie. Gdy przyjrzymy się ogólnemu wyglądowi, gołym okiem widać trend wspomniany przy końcówce mocy, a jedyną różnicą są gabaryty obu skrzynek i  zestaw przyłączy na tylnej ściance. Ta zaś z racji konstrukcji dual mono posiadane terminale RCA i XLR lokuje w lustrzanym odbiciu od środka urządzenia, nie zapominając przy tym o łączących oba komponenty wielopinowych gniazdach dla szyny prądowej i samym porcie IEC w zasilaczu preampa. Tak więc, gdy wieczorek zapoznawczy z niemiecko-duńskim setem mamy już za sobą, zapraszam na kilka ciekawych strof na temat generowanego przez taką kompilację sprzętową dźwięku.

Na początek tej jakże ciekawej relacji wspomnę, iż każdorazowe zderzenie z tak drogimi urządzeniami zawsze wywołuje  na moich plecach dreszczyk emocji. Z jednej strony powoduje go zaufanie danego dystrybutora dla mojej osoby, że całość zwykle trudnego logistycznie przedsięwzięcia nie będzie zwykłym odhaczeniem kolejnego zestawienia, tylko w miarę dogłębną analizą możliwości sonicznych dostarczonych do testu komponentów, a z drugiej oczekiwanie na końcowy efekt zderzenia z tym co posiadam na co dzień. Dlatego też, zwykle staram się pisać o danej konfiguracji z lekkim opóźnieniem, gdyż jakiekolwiek podniesienie ciśnienia krwi w organizmie i bez znaczenia jest, czy pozytywne, czy negatywne bardzo mocno kreuje mój nie do końca pożądany w recenzjach subiektywny ostateczny osąd, co jest nie na miejscu. Dlatego, gdy po będącej bohaterem dzisiejszego spotkania konfiguracji zdążył już opaść przysłowiowy kurz, z dużą swobodą emocjonalną skreśliłem kilka akapitów przemyśleń, do zapoznania się z którymi serdecznie zapraszam.

Może uznacie to za niedorzeczne, ale prawie zawsze, gdy „wjeżdża” do mnie drogie zestawienie, organizuję u siebie coś na kształt drzwi otwartych. Tak tez było i tym razem. Po co mi to? Raz – niewielu audiofilów ma możliwość posłuchania w spokoju podobnych zestawień bez napinania na natychmiastowe wnioski w salonach dealerskich, a dwa – wnioski gości na moją prośbę są spontaniczne a nie owijane w bawełnę, czego nigdy nie zrobiliby na obcym terenie. I chyba główną wartością dodaną mojej audiofilskiej krucjaty są właśnie wspomniane, płynące z niehamowanych etyką nakazującą nieobrażanie gospodarza dokumentowane stosownymi wskazówkami przemyślenia wizytatorów. Te zaś będąc skrajnymi od zachwytów po przysłowiowe deptanie za każdym razem przypominają mi, że nie ma idealnego zestawienia dla wszystkich i chcąc być w miarę reprezentatywnym mogę jedynie punktować pewne aspekty dźwięku, jednak bez autorytatywnego ich osądzania.
A co ciekawego w kwestii bohaterek – oczywiście w zestawieniu z elektroniką – dzisiejszego spotkania mam ja do powiedzenia? Muszę przyznać, iż przy drobnej palecie rzeczy – no może przesadziłem, raczej jednym punkcie, który chciałbym delikatnie skorygować, niekwestionowaną dla mnie i jak dotąd nie słyszaną w żadnych konstrukcjach była rozdzielczość generowanego dźwięku. Jednak proszę nie mylić rozdzielczości z ilością górnych rejestrów, czy też sztucznym pompowaniem – czytaj nadmuchaniem rozmiarów – sceny dźwiękowej, tylko bez popadania w nadmierne zaczernianie tła pokazanie najdrobniejszych niuansów mikro-dynamiki w dobiegającej do naszych uszu muzyce. Bez cienia wyostrzenia krawędzi, bez rozjaśniania przekazu, tylko usunięcie z dzielącego nas dystansu do kolumn wszelkich zniekształceń, co skutkuje zbliżoną do naturalnego namacalnością czy to głosów ludzkich, czy też wycyzelowanych realizacyjnie do granic możliwości fraz instrumentalnych. Dla wielu nieprzygotowanych mentalnie słuchaczy takie zderzenie może być obierane jako nadinterpretacja, jednak moje doświadczenia z nieudanymi próbami osiągnięcia podobnych rezultatów pozwalają odcedzić ziarno od plew. A w tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że owa rozdzielczość podana jest w zaskakująco dla mnie i wielu moich znajomych ciemnej estetyce grania. Naprawdę to było spore, ale jakże pouczające pozytywne zaskoczenie. No dobrze, a w takim razie co chciałbym naginać do swoich preferencji? Tutaj idąc w sukurs sporej grupie niezadowolonych gości delikatnie złagodziłbym nasycenie przełomu basu ze środkiem. Nie było źle, jednak konsekwentne informowanie słuchacza, że ten wycinek pasma ma woje trzy grosze do powiedzenia, gdy tymczasem ma jedynie płynnie połączyć oba zakresy, na dłuższą metę może wydać się szkodliwie nadpobudliwe. Jednak znając paletę wyrobów ze szkoły Rolanda Gaudera wolę takie postawienie sprawy, nad którą bez najmniejszych problemów możemy zapanować, niż sztucznie dobarwiać mające lekkie problemy z kolorowaniem świata, nastawione na szybkość poprzednie oparte ceramikę konstrukcje. Pamiętajcie, że o wiele więcej jesteśmy w stanie zrobić zwrotnicą, co R8-kami pokazał  Pan Gauder, niż tak lubianą przez audiofilów kabelkologią. Idąc dalej z pomocą dla pomysłodawcy kolumn chcę powiedzieć, że owe podbicie wspomnianego zakresu, jak na moje potrzeby wręcz pożądane dla ceramików skutkowało sporym podkolorowaniem zakresu średnicy. Oczywiście nie uzyskałem maniery à la Harbeth, jednak na tle innych modeli tego brandu 8-ki są demonem barwy. Nie wierzycie? Jeśli zawitają do Katowic na stałe, zachęcam do własnego doświadczenia, a przekonacie się, że mam rację. Brnąc dalej w pomoc testowanym konstrukcjom dodam, iż ten nieco podkręcony wycinek pasma, determinując również zwiększenie masy samego basu dzięki dostarczonej do zaopiniowania elektronice przez cały czas był pod pełną kontrolą. Owszem, przy głośniejszym graniu dźwięk nie mieścił się w pomieszczeniu, ale przysłowiowej „buły” nie zanotowałem ani razu. Zresztą, podczas sesji recenzenckiej słuchając na swoich – na co dzień używanych poziomach głośności, w ogóle nie miałem problemu z dolnym pasmem. Owe rozjuszenie sejsmicznych pomruków budziło się podczas odsłuchów grupowych, które prowadzonymi podczas słuchania muzyki rozmowami zmuszały mnie do zwiększania poziomu decybeli w pokoju, a to w prostej linii prowadziło do wspomnianego efektu wyginania się ścian. W takim razie, czy według mnie prezentowany set miał jakieś wady? Owszem, w wartościach bezwzględnych głównym do którego mógłbym sie przychylić odstępstwem od pełni zadowolenia z dźwięku tematem był opisywany przez ostatnie kilka linijek zakres przełomu średnicy i basu. Tak, wspomniałem, że mi się podobał, jednak nie będę bronić go jak Rejtan, gdyż podobał mi się jako mocno tolerowany, a nie oczekiwany. Tak uwielbianego przeze mnie koloru starałbym się szukać innym niż nadmuchiwanie jakiejś częstotliwości sposobem, ale tak zadecydował konstruktor i to od klienta zależy, czy to zaakceptuje, czy nie. I gdybym miał się określić, czy jestem za, czy przeciw, to zostawiając w spokoju rozpracowywany od kilkunastu linijek mankament powiedziałbym, że reszta walorów sonicznych była wręcz wzorowa. I nie piszę teraz jedynie o samych pasmach przenoszenia, tylko o budowaniu i materializacji wirtualnej sceny dźwiękowej, nad czym mam nadzieję nie muszę się rozpisywać. Dlaczego? Panowie, jakiekolwiek odstępstwo od wysoko postawionego wzorca na tym pułapie cenowym byłoby czystym hochsztaplerstwem, na co Roland Gauder w swoich konstrukcjach z pewnością sobie nie pozwoli, a co tutaj fantastycznie udowodnił. Ale, ale. Jako próbę podkolorowania mojego wydaje mi się w miarę wyważonego w pochwały tekstu chciałbym wtrącić małą anegdotę. Co prawda wiedziałem, że co słuchacz to inna ocena, ale gdy podczas jednej z wizyt sporej rzeszy zakręconych na punkcie jakości dźwięku gości padło stwierdzenie: „przecież tutaj nie ma poprawnie zbudowanej sceny, to o czym mamy rozmawiać”, mimo, że jestem wygadany, nie wiedziałem jak to skomentować. Powiem więcej, do tej pory nie mogę sobie emocjonalnie z tym poradzić, dlatego z premedytacją zostawiam Was w tak dwuznacznej sytuacji i po konfrontacji w Katowicach sami zdecydujcie, kto jest bliższy prawdy? Ten kto w danym pułapie jakościowym obraca się na co dzień, czy ten, który korzystając z możliwości zderzenia się z pochodzącym ze stratosfery cenowej i jakościowej produktem z braku punktu odniesienia kreuje tak radykalne wnioski. Ale nie przejmujcie się, audiofilia to przecież co prawda bardzo subiektywna, ale jednak zabawa i jeśli tylko potraktujecie ją z należytym dystansem, tak jak w skokach narciarskich wszelkie skrajne oceny bez najmniejszych oporów skreślicie z listy branych po jakąkolwiek uwagę.

Gdy ogólne zagadnienia około-dźwiękowe mamy już za sobą, przyszedł czas na niezbyt długą listę przykładów płytowych. Jednak zapewniam, że zdziwicie się, gdy w kilku przywołanych przypadkach owa maniera podkręcania środka z basem albo całkowicie odejdzie na niezauważalny plan, albo w ostatecznym rozrachunku będzie nawet bardzo pomocna. Na początek dla potwierdzenia rysowania spektaklu muzycznego przez RC8–ki zbyt grubą kreską przywołam co prawda sampler, ale na szczęście nie popadającą w efekt Stockfischa kompilację Mangera. Oczywiście w celu pokazania clou problemu główną uwagę zwrócę na szybkie pasaże kontrabasów, które tutaj bardziej informowały mnie o samych pudłach rezonansowych niż ich współpracy ze strunami. Jednak i w tym przypadku trzeba oddać honor kolumnom, gdyż przy owej nie do końca poprawnej stylistyce grania wspomnianych nadmuchanych skrzypiec reszta instrumentarium nie zgłaszała większych problemów bytowych. A przypominam, iż tak zrealizowana propozycja płytowa była co prawda w pełni uzasadniona, ale jednak celowym ciosem poniżej pasa. Teraz nieco zmienimy odczucia, gdyż całkowicie inny odbiór zestawu Gauder-Vitus przyniosła mi muzyka dawna z Johnem Potterem na czele. To był do tego stopnia pozytywnie porażający mnie przekaz, że przez pierwsze dwa dni słuchałem jedynie takiego repertuaru. Tę zapętlającą mnie w 48-mio godzinny miting z muzyką barokową iskrą była tak opiewana na samym początku rozdzielczość. Posiadana kolekcja ww. muzyki stawia na nagrywanie na setkę z pełnym zaangażowaniem w oddanie naturalności zbieranej  na konsolę mikserską sesji nagraniowej. To zaś powoduje, że w materiale źródłowym mamy minimalną ilość zniekształceń kompresyjnych, a to dzięki rozdzielczości kolumn przełożyło się na jej wręcz fenomenalny odbiór. Przyznaję się bez bicia, w takim duchu, czego i Wam życzę spędziłem dwa bite dni. Co ważne, przez wielu niechciane, bo teoretycznie szkodliwe co chwilę przywoływane podbicie pasma praktycznie zdawało się nie istnieć, a efekt jego ingerencji w średnicę wszelkiej wokalistyce i instrumentarium z epoki wręcz pomagał. I według mnie to było idealne trafienie w punkt repertuarowy. Nieco inaczej sprawa miała się w obsadzonej sporą ilością wykonawców muzyce klasycznej. Tutaj często „babka na dwoje wróżyła”. Raz zaliczając osobisty byt na koncercie dostawałem namacalny, naładowany niesamowitą energią płynącego z kolumn dźwięku spektakl, by innym razem utracić nieco informacji o zapisie nutowym usadowionej w tylnych rzędach rozbudowanej sekcji kontrabasowej. Oczywiście trochę podkolorowuję odczucia, ale sam przekaz muzyczny raz potrafił wznieść się na emocjonalne wyżyny, by innym razem wrażliwego i doszukującego się najdrobniejszych niuansów melomana delikatnie zlekceważyć. Ale tak prawdę mówiąc czemu się dziwić, przecież kolumny Belina RC8 wyglądają jak księżniczki, to chyba mogą mieć swoje humory. Kolejną pozytywną w odbiorze płytą była ścieżka dźwiękowa do filmu „Gladiator”. Zobrazowanie sceny bitwy z jej niosącymi grozę atakami całego składu orkiestrowego wymykało się z porównań do dotychczas słyszanych odtworzeń. No może przesadzam, ale z pewnością to podejście zapadło mi w pamięć jako jedno z lepszych. I gdy nieuchronnie zbliżamy się do końca dzisiejszego testu, rzutem na taśmę chcę wspomnieć jeszcze o jednym pozytywnym w moim odczuciu zaskoczeniu. Chodzi mianowicie o sesję z grupą Massive Attack. Gdy za namową znajomego w przestrzeni międzykolumnowej zabrzmiały pierwsze dźwięki, obydwaj oczekiwaliśmy przypisanego tej formacji z racji częstego używania przesterowanych dźwięków jazgotu. Tymczasem, to co dobiegało do naszych uszu według kolegi było nazbyt dobrze zagrane, gdyż o spodziewał się, ba nawet wymagał miażdżenia płatów mózgowych przez całe życie słyszanymi zniekształceniami, a w efekcie otrzymał bardzo czyste informacje o próbach co prawda celowego, ale jednak ich sztucznego przesterowania. Efekt? Pomijając już sprawy około-finansowe z racji zbyt wyrafinowanego grania to nie są kolumny dla niego.

Gdy trochę wcześniej niż było to zaplanowane kolumny ze stajni Rolanda Gaudera opuszczały moje progi – wspominałem przecież, że to pierwsza wyprodukowana na świecie para i niestety musiała jechać na pokazy do Azji, nie wiedziałem, jak długo będę musiał ponownie asymilować się z posiadanym na co dzień dźwiękiem. Na szczęście dla mnie, to co mam jest ukoronowaniem kilkuletnich poszukiwań i mierząc siły na zamiary zdrowy rozsądek pozwolił przekonfigurować moje zmysły na właściwe tory. Czy opisywane kolumny, czy też całe zestawienie jest dla wszystkich? Ciężko mi jest osądzać. Co prawda z jednej strony dostajemy bardzo szybkie przetworniki, ale z drugiej swoisty sznyt grania przełomem środka i basu kochającym dzielenie włosa na czworo audiofilom nie będzie dawał spokoju. Dla mnie ów zestaw po naprawdę drobnych korektach kolorystyczno – konturowych byłby spełnieniem marzeń. Jednak bez względu na osobiste wybory, bezdyskusyjnym atutem ósemek jest rozdzielczość. Rozdzielczość, która w pierwszym zderzeniu dla wielu słuchaczy może przywoływać na myśl przerysowanie, ale która po kilku dniach obcowania swoją nienachlaną otwartością pozwala zatracać się – i co gorsza później nie można się bez tego obyć – w najdrobniejsze szczególiki dźwiękowe. Jednak po raz kolejny przypominam, owa dawka informacji nie ma nic wspólnego z rozjaśnianiem środka pasma. Powiem więcej, żeby było śmieszniej, kolumny Gaudera grały prawie tak ciemno jak moje ISIS-y, co wielu gości zawsze mi artykułuje, a czego jestem świadomy. Tak więc jeśli jesteście w stanie wyasygnować odpowiednią sumę i kochacie uwolnioną od zniekształceń muzykę, powinniście spróbować zmierzyć się z dotychczas uważanymi za bezduszne kolumnami z Niemiec. Tylko ostrzegam, jeśli Waszym konikiem jest jakakolwiek wokalistyka, niestety polegniecie z kretesem.

Jacek Pazio

Opinia 2

Jakoś tak się dziwnym trafem złożyło, że zaledwie miesiąc po monachijskim High-Endzie mogliśmy przez blisko dwa tygodnie cieszyć oczy i uszy widokiem i brzmieniem jednego z bardziej elektryzujących systemów, jakie … można byłoby sobie wymarzyć. I wcale nie chodzi o to, by z kimkolwiek ścigać się kto ma … mniejsza z tym co i w jakim rozmiarze, lecz po prostu o niebywałą okazję posłuchania czegoś, co do tej pory oficjalnie w Polsce, poza siedzibą dystrybutora – katowickiego RCMu, jeszcze nie grało. Ba, mając na uwadze dość kontrowersyjny set-up prezentowany w MOCu, coś czuliśmy w kościach, że dopiero teraz będzie szansa na nauszne przekonanie się co tak naprawdę tytułowa, jak na razie jedyna na świecie (!!!) para Gauderów potrafi. Jeśli zaś chodzi o kompletny system marzeń, to … pozwolą Państwo, ale tym razem postanowiliśmy dozować ewentualne emocje w bardziej strawnych dawkach i nie chcąc zbyt przynudzać popełniając jakieś sążniste epistoły i zdecydowaliśmy się na coś na kształt audiofilskiej sagi. Sagi, w której na początku omówiona zostanie iście high-endowa świeżynka w postaci kolumn a w dalszej części będziemy mogli pastwić się do woli nad duńską elektroniką spod znaku Vitus Audio. Oczywiście nikt w tym momencie nie będzie zaklinać rzeczywistości i próbować komukolwiek wmawiać, że było inaczej, więc gorąca prośba o odbiór naszych poniższych przemyśleń jako li tylko składowych większej całości i patrzenie na Berliny RC8 głównie przez pryzmat towarzyszącej im elektroniki, co w przypadku dwusegmentowego przedwzmacniacza MP-L201 i (całe szczęście) pojedynczej – stereofonicznej (nic nie stoi na przeszkodzie aby w przyszłości przestawić ją w tryb mono)  końcówki mocy MP-S201.

Zatem do boju! Debiutujące na monachijskim High Endzie RC8-ki to potężne (142 cm wysokości / 85 kg), trójdrożne, wentylowane od dołu podłogówki. Patrząc od frontu może tego nie widać, ale pomimo całej swojej, czysto iluzorycznej smukłości , mając głębokość 65 cm potrzebują na prawdę sporo miejsca a pomysły aby ustawić je blisko ściany najlepiej od razu wybić sobie z głowy. W ramach customizacji, bądź zwyczajnego cięcia kosztów można za to wybrać zamiast diamentowego tweeter porcelanowy, choć tak po prawdzie patrząc na przepaść dzielącą obie konstrukcje powyższe rozwiązanie dedykowane jest prawdziwym desperatom. Mniejsza jednak z tym. Oprócz wspomnianego wysokotonowca dr.Gauder swoją najnowszą propozycję wyposażył w nowy 7” przetwornik średniotonowy z magnesem FeNdB i trzy 9”, również ceramiczne drajwery Accutona. Powyższą wyliczanką zawiaduje symetryczna zwrotnica o spadku 50 db/oktawę z dedykowaną impedancją wyjściową na poziomie 4 Ω. I teraz tylko mała uwaga. Powyższą wartość należy traktować dość umownie, gdyż 8-ki schodzą do ok. 2,6-2,8 Ω i to przy około 150 Hz, więc jeśli nie posiadacie odpowiednio wydajnej „spawarki” lepiej do najnowszych Berlin nawet się nie zbliżać. Warto też mieć na uwadze dość niefrasobliwe podejście producenta do kwestii efektywności oferowanych przez siebie kolumn. Szybki rzut oka do końcowej tabelki z danymi technicznymi i … co? Ano nic. Za każdym razem indagowany o ten parametr dr. Gauder ze stoickim spokojem odpowiada, że „efektywność jest w pełni satysfakcjonująca i wystarczająca”. Ot taki mały prztyczek w nos wszystkim tym, którzy próbowaliby oceniać Gaudery jedynie na podstawie parametrów technicznych, które jak wielokrotnie udowodniła praktyka i czysto empiryczne doświadczenia po prostu nie grają.
Jak przystało na przedstawicieli linii Berlina również i tym razem postawiono na autorskie rozwiązanie mające za zadanie możliwie najskuteczniejszą walkę z pasożytniczymi rezonansami mogącymi fałszować i zaburzać przekaz muzyczny. Masywne i praktycznie „głuche” obudowy wykonano bowiem nie jak to zwykła czynić konkurencja z dużych płatów MDFu, lecz z solidnych podobnych do okrętowych wręg nakładanych na siebie elementów. Żeby było ciekawiej nie jest to ogólnodostępny MDF, któremu nadano zbliżony do przekroju lutni kształt, lecz „sekretny” kompozyt drzewny o zdecydowanie większej gęstości i nieporównywalnie lepszych parametrach akustycznych. Co tak naprawdę siedzi w środku nie mam pojęcia, ale efekt jest niezaprzeczalny i nawet podczas samego opukiwania można się przekonać, że diabeł tkwi w szczegółach.
Dostarczona na testy para wykończona została fortepianową bielą, lecz stawiające na niebanalność i oryginalność jednostki z powodzeniem mogą realizować swoje artystyczne wizje wybierając sobie inny, zdecydowanie lepiej wpasowujący się w ich indywidualne preferencje kolor z palety RAL.
Od strony ergonomicznej jest dobrze a wręcz bardzo dobrze. Podwójne terminale WBT usytuowano co prawda w niewielkim wgłębieniu, lecz na tyle blisko podłogi, że montaż nawet sztywnych i ciężkich przewodów nie powinien nastręczać nawet najmniejszych problemów. Dodatkowo pomyślano o możliwości akomodacji potężnych kolumn do zastanych warunków akustycznych poprzez regulację najniższych składowych w zakresie -1,5 dB +1,5dB za pomocą stosownych, umieszczonych na półce stworzonej przez zdecydowanie głębszą aniżeli moduł średnio-wysokotonowy skrzynię basową.

Najwyższa pora na opis walorów sonicznych. Ponieważ Jacek nad wyraz wnikliwie potraktował repertuar opierający się głównie na wokalistyce i to tej najbardziej purystycznej – barokowej ja postanowiłem wziąć na warsztat cokolwiek odmienne klimaty. Ze względu na pełne wygrzanie i synergię, o ewidentnej high-endowosci nawet nie wspominając, dostarczonego systemu postanowiłem darować sobie kurtuazyjne ukłony i od razu sięgnąłem po pełniący u mnie rolę papierka lakmusowego album „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena. Ta przepiękna skandynawska muzyka pełna jest oczywiście najprzeróżniejszych smaczków, niuansów i iście baśniowego klimatu, lecz zarazem, ze wzglądu na swoją ponadprzeciętną skalę dynamiki niejednokrotnie okazuje się zabójcza dla reprodukujących ją systemów. Tym razem jednak żaden kataklizm nie nastąpił, choć pomimo tego, że sesje odsłuchowe prowadziliśmy w odseparowanej od reszty domostwa części dedykowanej naszej pasji trudno było nie odczuć fali uderzeniowej przy wejściu organów, bądź innych kulminacyjnych momentach. Jednak nie na basie chciałem się skupić, bo na niego przyjdzie pora, lecz na wręcz porażającej rozdzielczości i krystalicznej czystości, swobodzie w kreowaniu wydarzeń na wieloplanowej iście holograficznej scenie. Jednak to nie była sucha, laboratoryjna trójwymiarowa układanka, lecz coś zdecydowanie bardziej, lepiej namacalnego i zbliżonego do tego, co znamy ze świata rzeczywistego. Spokojnie można było siedzieć z nieraz rozdziawionymi ustami i jak małe dziecko na nowo definiować otaczający nas świat. Jeśli miałbym w tym momencie podać synonim referencyjnej rozdzielczości, jaką dane mi było w naszych ośmiu kątach usłyszeć to właśnie byłoby nim brzmienie Berlin RC8. Wiem, że można lepiej, jeszcze dokładniej i zarazem prawdziwiej, gdyż miałem okazję poznać możliwości zarówno usytuowanych oczko wyżej RC9-ek, jak i topowych RC11-ek, lecz jak zaznaczyłem wcześniej nie mówimy o sesjach wjazdowych a o tym czym mogliśmy się delektować we własnym pomieszczeniu odsłuchowym.
Kolej na wielką symfonikę i nieśmiertelne  „The Planets” Holsta (JVC XRCD24; Los Angeles Philharmonic Orchestra/Los Angeles Master Chorale/Zubin Mehta), które z pomocą prezentowanego systemu z powodzeniem były w stanie pobudzić do życia sejsmografy PAN, lub innych instytucji zajmującymi się ruchami tektonicznymi naszej błękitnej planety. Było tylko jedno „ale”. Prawdopodobnie ze względu na niewystarczającą kubaturę i nałożenie się któregoś z modów naszego pomieszczenia w reprodukowanym paśmie słychać było pewne podkolorowanie, górkę podbijającą przełom średnich i niskich tonów. Z jednej strony powyższa cecha sprawiała, że dęte instrumenty drewniane zyskiwały na intensywności a operujące w niskich rejestrach waltornie brzmiały wręcz apokaliptycznie, lecz po pewnym czasie doszliśmy do wielce profesjonalnych (mały auto sarkazm) wniosków, iż bas potocznie mówiąc „jest zrobiony”. O co chodzi, i czy to źle? Chodzi o to, że gdzieś z tyłu głowy zawsze mieliśmy zakodowany pewien wzorzec „gauderowsko-accutonowego” grania, w którym krótki, czasem wręcz przejawiający znamiona suchości bas podawany jest w punkt z atomowa wręcz precyzją. I to owa precyzja jest niezaprzeczalną cechą natywną a co bardziej istotne z naszego punktu widzenia cechą wiodąca. A tymczasem w ósemkach jakimś trafem precyzja idzie w parze z barwą i … o zgrozo mięsistością i soczystością, którą do niedawna kusiły estońskie Estelony. Zdając sobie doskonale sprawę, że powyższa cecha jest pewnym, ba wręcz ewidentnym odstępstwem od neutralności dochodzę również do wniosku, że spokojnie mógłbym z nią nie tylko żyć, ale wręcz być z nią dzień po dniu szczęśliwy.
Powód mojej oceny podaję poniżej i jest nim album „…TALES” duetu Bogdan Hołownia/Jorgos Skolias, którego odtworzenie w pewnym sensie zahaczało o misterium. Takiego realizmu i holografii jeszcze w OPOSie nie słyszałem. W pierwszej chwili efekt był wręcz porażający, gdyż obaj panowie po prostu nie tyle zmaterializowali się w naszym oktagonie, co ja przeniosłem się do studia nagraniowego i cichutko przycupnąłem na kanapie tuż przed nimi. Powtarzam, przed nimi, nie za szybą, koło dźwiękowca. Każda zgłoska, każdy ruch, czy praca samego fortepianu były po prostu oczywiste, bo obecne tu i teraz. Ot tak. Bajka? Raczej wirtualna rzeczywistość i to ta, do której zwykli śmiertelnicy nie mają i jeszcze długo mieć nie będą dostępu.
Kolejnym albumem utwierdzającym mnie w przekonaniu, że to jest to był  „The Astonishing” Dream Theater, gdyż jeśli ktoś jest fanem Hitchcocka i uważa, że dobry spektakl powinien rozpoczynać się  trzęsieniem ziemi a potem napięcie ma rosnąć, to ten album powinien otwierać każdy odsłuch na tytułowym secie. Rozmach, patetyczność i skomplikowane, zagmatwane a przy tym pełnokrwiście progresywne granie przetworzone przez duet Berliny/Vitusy wyrywało z kapci lepiej niż cztery laski dynamitu. Zero kompresji, spowolnienia, czy zawoalowania. Całkowita, niczym nie powstrzymywana dynamika, spontaniczność i przede wszystkim radość grania. O tak, dr.Gauder zrobił kolumny dla fanów soczystych, rockowych brzmień. Jeśli komuś jeszcze mało zawsze może sięgnąć po chropawą jak trzydniowy zarost „Sweet Noise” My Riot. Wiem, że tekst o ponownym poznawaniu własnej płytoteki jest równie oklepany i zdewaluowany jak każdy inny pusty frazes, ale tym razem tak właśnie się poczułem. Płyta zabrzmiała bowiem jak ciężki walec drogowy z silnikami od Herculesa albo B52. Potęga, dostojność, bezwzględność. Zaskakuje całkowity brak podkreślania sybilantów i irytujące ofensywnej góry. Jest niezwykle dynamicznie i agresywnie, ale niemalże kremowo, albo nie, wreszcie słychać że ten album jest po prostu mroczny, we właściwy sobie podskórny sposób.

Czy zatem Berliny RC8 ze stajni Gauder Akustik są konstrukcjami idealnymi? Z pewnością nie dla wszystkich i nie w każdym repertuarze. Jednak jeśli dacie im szansę i postaracie się o elektronikę zdolną je poprawnie, wróć, swobodnie wysterować to nie wahajcie się ani chwili, tylko ściągajcie je na odsłuchy. Pytanie tylko czy jesteście zwolennikami dotychczasowej „akuratności” kolumn z Renningen, czy też czujecie wewnętrzną potrzebę odrobiny łobuzerskości i rockowego szaleństwa. Jeśli to pierwsze nieśmiało zasugeruję RC9-ki, jeśli jednak wybierzecie bramkę nr.2, to możecie mi wierzyć na słowo, że nic już nie będzie takie jak dawniej a uśmiech trzeba będzie wam ściągać z twarzy chirurgicznie.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: RCM
Cena: 60 000 €

Dane techniczne:
Impedancja: 4 Ω
Moc maksymalna: 830 W
Wymiary (WxSxG): 142 x 36 x 65 cm
Waga: 85 kg

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15; Vitus Audio MP-L201
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777; Vitus Audio MP-S201
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF