1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Signal Projects Hydra

Signal Projects Hydra

Opinia 1

Od kilku lat pojęcie „globalnej wioski” przestało być jedynie czczym frazesem, lecz stało się faktem. Podczas rozmów w sieci nie ma znaczenia, czy interlokutor znajduje się w sąsiednim pokoju, czy też dzielą nas od niego tysiące kilometrów. Podobnie jest z zakupami – klikamy i kupujemy nie zwracając zbytniej uwagi na to skąd zamówiony przedmiot przyjedzie, przypłynie, czy przyleci o ile tylko koszt wysyłki mieści się w granicach rozsądku. Taka logistyczna niefrasobliwość przeniosła się i w dodatku całkiem nieźle zadomowiła również na gruncie audiofilskim i jeśli tylko coś pojawi się nawet w najodleglejszym zakątku świata, to bardzo możliwe, że informacja o tym obiegnie większość portali tematycznych na całym globie w ciągu maksymalnie doby.

Podobnie było w przypadku „niewielkiej”, prowadzonej przez Nicka Korakakisa, manufaktury kablarskiej Signal Projects. Prawdę powiedziawszy na chwilę obecną nie jestem w stanie sobie przypomnieć, gdzie pierwszy raz natknąłem się na wzmiankę o Jego wyrobach. Ot po prostu, ponad rok temu, przeglądając któreś z anglojęzycznych for wpadł mi w oko jeden z jego kabelków, poszperałem w googlu i potem już poszło z górki. Kilka jednoznacznie pochlebnych opinii na tyle mnie zaintrygowało, że napisałem do Nicka i od słowa do słowa okazało się, że nie ma przeciwskazań do wysłania na testy głośnikowych przewodów z serii Hydra. Nick poprosił tylko o chwilę cierpliwości potrzebnej do przygotowania 3m setu i … tak sobie czekaliśmy i korespondowaliśmy aż przyszedł maj i podczas monachijskiego High Endu wreszcie mogliśmy na spokojnie się spotkać, porozmawiać a co najważniejsze posłuchać. Niestety ze względu na spore zawirowania natury formalno – spedycyjnej dopiero niemalże po miesiącu od zakończenia wystawy, u mych drzwi stanął kurier z dość pokaźnym pudłem.

Z premedytacją w poprzednim akapicie skalę przedsiębiorstwa wziąłem w cudzysłów, gdyż, choć z potentatami branży kablarskiej Signal Projects nie może się mierzyć, to jednak daleko im od jednoosobowej manufaktury. Prawdę powiedziawszy w jej skład wchodzą dwa podmioty gospodarcze – zlokalizowana w Grecji (Atenach) Signal Projects Professional Cables Manufacturing zajmująca się produkcją i dostarczaniem profesjonalnego okablowania do studiów nagraniowych, teatrów, obiektów użyteczności publicznej i generalnie zastosowań instalacyjnych, oraz Signal Projects Audio Ltd zlokalizowana w U.K (w Manchesterze). W Atenach znajduje się również ich główne laboratorium i to właśnie stamtąd przyszły testowe przewody.

Abstrahując od niezwykle atrakcyjnego wyglądu (do brzmienia przejdziemy za chwilę), przywodzącego na myśl zdecydowanie bardziej utytułowaną i co za tym idzie sporo droższą konkurencję, seria Hydra jest drugą od dołu i poniżej jest tylko „budżetowy” Lynx. W tym momencie pozwolę sobie jednak na małą autokorektę. Otóż dosłownie na dzień przed publikacją dostałem od Nicka maila z informacją o jeszcze jednej, nowej a zarazem najniższej serii – Monitor, która wkrótce powinna oficjalnie ujrzeć światło dzienne. Wróćmy jednak do tematu. Tuż nad nią (znaczy się Hydrą) są jeszcze cztery poziomy wtajemniczenia: Apollon, Atlantis, Andromeda i Golden Sequence. W porównaniu ze szlachetniej urodzonym rodzeństwem przewodniki Hydry wykonano z miedzi o wysokiej czystości a wszystkie wyższe modele posiadają w przewodnikach domieszki srebra i złota. Z rodzinnych cech wspólnych warto nadmienić, że podobnie jak wszystkie pozostałe przewody głośnikowe będące obiektem niniejszego testu kable oferowane są w formie dość luźno zaplecionych i łatwych do ułożenia warkoczy z masywnymi splitterami i wyraźnie zaznaczoną kierunkowością. Zewnętrzny peszel ochronny wykonano z gęstej plecionki z miłego w dotyku srebrnego tworzywa o jedwabistym połysku a na spliterach oprócz kierunkowości umieszczono nazwę modelu i numery seryjne. Do testów otrzymaliśmy przewody zaterminowane solidnymi widłami, jednak bez problemu można zamówić wersje z innymi końcówkami. O takich drobiazgach jak drewniana skrzyneczka, w jakiej dostarczane są Hydry i dołączany certyfikat wspominam jedynie z dziennikarskiego obowiązku, choć znam osoby, które do takich drobiazgów przywiązują duże znaczenie i potrafią ze względu na zbyt, w ich mniemaniu, lekki stosunek producenta do całej otoczki podkreślającej ekskluzywność wyrobu zrezygnować z zakupu.

Przejdźmy jednak do najważniejszego – brzmienia. Mając na uwadze, że z testem nigdzie nie musiałem się spieszyć i, nie licząc wystawowego odsłuchu, zupełnie nie mając żadnych wcześniejszych kontaktów z innymi wyrobami tegoż producenta postanowiłem, dłużej niż mam to w zwyczaju, pomęczyć Hydry, by jak najlepiej poznać ich naturę. W końcu patrząc na mitologiczną genealogię wielogłowy potwór mający za rodzeństwo tak sympatyczne istoty jak Cerber, Chimera i Ortros zasługiwał na specjalne względy. A tak już całkiem serio – po kilkutygodniowych odsłuchach u mnie kable powędrowały do Jacka, by po powrocie pograć z jeszcze kilkoma wzmacniaczami. Stąd też dość długa litania amplifikacji, z jakimi przyszło Hydrom współpracować.
Pomimo dość spapranego rodowodu grecko-angielskie przewody od pierwszych taktów wykazały się ponadprzeciętną muzykalnością i soczystością oddawanych barw. Nie maskując mikrodetali, oraz nie wykazując tendencji do uśredniania jakości reprodukowanego materiału wprowadzały do przekazu sporą dozę organicznej naturalności i człowieczeństwa. Z potężną końcówką Hegla czuć było dostojeństwo i moc drzemiącą wewnątrz norweskiego kolosa. Poczynając od jubileuszowego wydania albumu „Rage Against The Machine” R.A.T.M po „Bolero! – Orchestral Fireworks” Eiji Oue/Minnesota Orchestra każde szarpnięcie strumy, uderzenie stopy, czy tutti orkiestry oddawane było z pełną dynamiką i oczekiwaną natychmiastowością. Bas bezlitośnie wyprowadzał ciosy w trzewia słuchacza i powodował, że z większą ostrożnością zacząłem dobierać zarówno repertuar, jak i głośność prowadzonego odsłuchu. Ze słabszymi wzmacniaczami, choć od razu zaznaczę, że „słabość” w przypadku Moona 600i, NADa M3 i Electrocompanieta ECI5 jest czysto umowna i odnosi się do tego, co była w stanie zaprezentować 50 kg końcówka, zauważalne stało się lekkie poluzowanie najniższego basu, które początkowo przypisałem samym kablom, jednak koniec końców (i po testach u Jacka) wyszło na to, że po prostu Hydry obnażyły mankamenty integr a nie same były winowajcami zaobserwowanej anomalii.
Wróćmy jednak do ewidentnych, przynajmniej wg. mojej oceny, zalet angielskich przewodów. To, co przykuwa uwagę i czego nie sposób pominąć to sposób kreowania przestrzeni. Niezależnie od tego, czy słuchamy w danym momencie nagrania z zadymionego jazzowego klubu jak np. „Jazz at the Pawnshop”, czy też zasiadamy w teatralnej loży delektując się przepychem, z jakim wystawiono „Carmen” (RCAHerbert von Karajan) za każdym razem czuć większy oddech, swobodę i przestrzeń otaczającą muzyków, dającą im niezauważalną do tej pory możliwość bardziej spontanicznej, żywiołowej artykulacji. Nie musząc, umownie oczywiście, trzymać cały czas łokci przy ciele i nie bojąc się o nadepnięcie sąsiada artyści łapią niejako drugi oddech i z większą niż zazwyczaj werwą prezentują swoje partie. Taki zdynamizowany przekaz niewątpliwie uatrakcyjniał odbiór poprawiając aspekty motoryczne zarówno w skali mikro, jak i makro.
Obserwując zachodzące w układzie amplifikacja – przewody relacje natury charakterologicznej dość szybko doszedłem do wniosku, że Hydry należą do nad wyraz zgodnych i uniwersalnych przewodów. Z liniowo grającym NADem usuwały się w cień i ich obecność stawała się niemalże niezauważalna, natomiast z Moonem dodatkowo podkręcały atmosferę działając na zasadzie suwaka podbijającego dynamikę i saturację prezentacji podnosząc tym samym jej wizualną atrakcyjność i dość uroczo upiększając prezentowaną rzeczywistość. Co ważne, pomimo zauważalnego, acz nad wyraz eleganckiego powiększenia źródeł pozornych nie odnotowałem tendencji do skrajnej gigantomanii, czy próby usadowienia nie zawsze urodziwej wokalistki na kolanach słuchacza. Hydry cały czas zachowywały umiar i zdrowy rozsądek dokonując niemalże naturalnego, kosmetycznego przeskalowania instrumentów, muzyków i wokalistów do generowanej przez siebie szerokiej i wieloplanowej sceny. Bez powyższego zabiegu pozostawienie bohaterów spektaklu w „standardowych” gabarytach przyniosłoby dość komiczny rezultat podobny do fotograficznego zabiegu „tilt-shift”, gdzie przesunięcie osi optycznej pozwala modyfikować perspektywę w celu osiągnięcia elektu makiety.
Powyższy sposób, maniera prezentacji do tej pory była często utożsamiana z amerykańskimi przewodami MITa, czy Transparenta i sporo tego typu estetyki w Hydrach można odnaleźć, gdyż są to kable lubiące grać dużym i efektownym dźwiękiem, lecz bez gubienia niuansów i detali tak adorowanych przez szeroki krąg złotouchych. Całe szczęście zdolność do oddania nastroju liryki i skupienia nie została zepchnięta na boczne tory i takie nagrania jak pamiętny „The Koln Concert” Keitha Jarretta, czy jeden z moich ulubionych jazzowych albumów – „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena potrafiły zauroczyć zarówno skupieniem na mikrodetalach, jak i tak uwielbianą przez Jacka tzw. „grą ciszą”. Każda nuta potrafiła być z iście zegarmistrzowskim pietyzmem adorowana i doświetlana, by lśnić w pełnej krasie i budować mistyczny klimat. Na ww. albumach wysokie tony były lśniące, zwiewne i eteryczne a przy tym jedwabiście gładkie i krystalicznie czyste, przez co ich wzorowa rozdzielczość nie szła w parze z hiperdetalicznością i klinicznym chłodem.

Signal Projects Hydra jak na polskie warunki nie są przewodami tanimi, nie pochodzą też od żadnego z producentów należących do ścisłej czołówki światowego kablarstwa, co wyklucza możliwość (jak na razie) szybkiej i bezbolesnej odsprzedaży. Wypadałoby więc w tym momencie postawić pytanie, czy warto pakować się w coś takiego. Odpowiedź na nie niestety nie jest jednoznaczna, lecz pozwala na samookreślenie potencjalnego nabywcy i podjęcie decyzji. Jeśli jesteśmy nosicielami „audiophilia nervosa” i dzień, tydzień, czy miesiąc bez zmiany czegokolwiek w torze jest dla nas czasem straconym, czyli spędzamy więcej czasu na słuchaniu i wygrzewaniu nowego sprzętu a nie muzyki, ze spokojnym sumieniem możemy sobie kable Signal Projects odpuścić. Jeśli natomiast więcej w nas jest melomana niż znerwicowanego i nadpobudliwego audiofila warto byłoby Hydr na spokojnie przez tydzień – dwa we własnym systemie posłuchać. Choć mają własny pomysł na granie, na chwilę obecną trudno mi wyobrazić sobie wysokiej klasy system, w którym zagrałyby ewidentnie źle, bądź ich wpięcie mogłyby zostać uznane za mezalians. Wręcz przeciwnie – w im wyższej klasy systemie się znajdą, tym jaśniej będą lśnić a tym samym zachęcać do bliższego poznania ich szlachetniej urodzonego rodzeństwa. Dla mnie osobiście Hydra jest połączeniem większości zalet wysokich modeli wspomnianych w recenzji amerykańskich marek i finezji, oraz wysublimowania duńskich przewodów Argento. Czy uznają Państwo to za rekomendację leży już wyłącznie od Państwa, jednak jeśli gdzieś natraficie na te urocze angielsko-greckie warkocze usiądźcie i przez chwilę, w spokoju posłuchajcie swojej ulubionej muzyki a potem napiszcie list do Świętego Mikołaja.

Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski

Producent: Signal Projects

Dystrybutor w PL: brak

Cena: 2m stereo – €3250; €490 za każde dodatkowe 0.5m

Dane techniczne:

– typ: multi-core
– przekrój przewodników 3,20 mm²
– materiał: miedź
– czystość 99,99997%
– pojemność: 13,78 pF/ft @1 kHz
– oporność: 1,53 mΩ/ft @1 kHz
– indukcyjność: 0,42 µH/ft @1 kHz
– izolator przewodników: Polytetrafluoroethylene
– zewnętrzna izolacja: Polyurethane i Polyolefin

System wykorzystany w teście:

– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC: exaSound e28;ifi iDAC + iUSB Power +Gemini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Wzmacniacze zintegrowane: Electrocompaniet ECI 5; Moon 600i; NAD M3
– Przedwzmacniacz: Hegel P30
– Końcówka mocy: Hegel H30
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Harmonix HS101-Improved-S; Neyton Neurnberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

W dobie mnogości firm zajmujących się produkcją wszelakiej maści okablowania audio, standardem stały się testy wysyłkowe, dające pewien wgląd przyszłemu producentowi na odzew planowanego do zdobycia rynku. Pozwala to uniknąć strat związanych z uruchomieniem maszyny w przypadku braku akceptacji przez docelowego klienta. Taki test, nawet zakończony pozytywnie, też nie jest gwarantem powodzenia, ale wstępnie weryfikuje wzajemne oczekiwania w relacji producent-klient. Różne rynki mają czasem specyficzne dla siebie potrzeby, które powinien spełnić proponowany produkt. Dla przyszłego konstruktora jest to dość ciężki orzech do zgryzienia, bowiem mając paletę propozycji, musi zdecydować, w jaki segment rynku uderzyć i jaką strategię obrać. Dlatego badając region „inwazji”, zmuszony jest do działań przypominających grę w ruletkę. Jednak nawet jeśli taki ruch zakończy się porażką, nie jest ona bardzo bolesna, gdyż przynosi tylko koszty przesyłki do i od recenzenta. Dzięki takiej właśnie procedurze dotarły do mnie kable głośnikowe angielskiej marki SIGNAL PROJECTS.

Dla wielu klientów oprócz walorów brzmieniowych ważnym elementem jest wygląd. Dawniej obowiązywała pewna moda – im grubsze węże „ogrodowe”, tym większy splendor ich posiadacza. Jeśli konstrukcja wewnętrzna była nawet taka sama jak obecnego tytułowego bohatera (gustowne warkoczyki), to włożenie go w grubaśny peszel i stosowną kolorową otulinę, było Hi End-owym podejściem do tematu. Niby nikomu to nie przeszkadzało, ale często rodziło spore problemy natury użytkowej posiadaczom małych monitorów – mogąc ściągnąć je z podstawek, jak również w systemach stojących blisko ściany, gdyż sztywność uniemożliwiała ułożenie w zaplanowany sposób. Teraz od tego trochę się odchodzi – przynajmniej ja tak to postrzegam na przestrzeni kilku ostatnich lat. Ciężko jest obecnie trafić na głośnikową „anakondę”, co nie znaczy, że się nie zdarza. Tytułowe przewody mają postać pięknego warkocza o czterech żyłach w opalizującej plecionce zakończonej widłami i oznaczoną kierunkowością montażu, dając się z łatwością układać według potrzeb właściciela. I tak ogólnie niczym się niewyróżniające, ale też nieodstraszające wizerunkowo kable z serii Hydra wspomnianej manufaktury SIGNAL PROJECTS, wylądowały w moim systemie.

Jeden zestaw okablowania kolumn przysparza mi trochę problemów, ale swego czasu spełniając „obowiązek w stosunku do Ojczyzny” nie z takimi dylematami dawałem sobie radę, więc posłuchałem kilku płyt w dwóch kombinacjach, co pozwoliło na dokładną obserwację zmian w poszczególnych pasmach przenoszenia dźwięku. Proponowany set to druga od dołu pozycja z „port folio” angielskiego, z greckimi korzeniami producenta. Widać, że sonduje rynek, najmocniejsze karty trzymając przy „orderach”, (kto w nie grał wie o co biega), a jak zaiskrzy po takim teście, pokarze na co Go stać. Trochę zachowawczo, ale Hi End-owa brać, to bardzo wybredne i marudne środowisko i lepiej ugruntować sobie pozycję na niższych poziomach cenowych, a mając zaplecze zacząć wspinaczkę na szczyt. Przytaczając cytat z kultowego filmu „Miś” można rzec: „To jest słuszna koncepcja”.

Obserwację wpływu dostarczonych „drutów” zacząłem od pasma średnio-wysokotonowego, gdyż tutaj najłatwiej wyłapać zachodzące zmiany. Z uwagi na to, że mój set szyty jest na miarę, jeśli takowe występują, słyszę je od pierwszych dźwięków snujących się niezobowiązująco, nawet podczas rozgrzewki. To czasem złudne i często ulegające metamorfozom obserwacje, jednak na dłuższą metę mogące podążać w innym kierunku niż by się tego spodziewało po pierwszych taktach. W omawianym przypadku zmiany były ewidentne, ale potrzebowałem trochę czasu na sprecyzowanie, jaki mają wpływ na spektakl muzyczny. Godzina rozgrzewki w tle i jednak pierwsze spostrzeżenia całkowicie się potwierdzają – lekkie rozjaśnienie wyższej średnicy dodając jej blasku, przy jednoczesnym dociążeniu górnego zakresu, czyli – ożywiamy przekaz fundując więcej informacji, a obniżamy temperaturę wysokich tonów, lekko je pogrubiając celem uniknięcia nadmiernej natarczywości zakresu średnica-wysokie. Obserwowany zabieg otwarcia średnicy pozawala na większy wgląd w nagranie (wychwytujemy więcej smaczków), niestety odbywa się kosztem dociążenia, co bez ingerencji w górny zakres pasma mogłoby mocno zaboleć. Chcę przez to powiedzieć, że za zwiewną średnicą, przy równie frywolnych wysokich tonach może zamienić nagranie w jeden męczący „krzyk”. Trzeba wszystko zbalansować, inaczej porażka murowana, a im wyższa pozycja cennika, tym w bardziej wysublimowany sposób z owym balansem tonalnym producenci sobie radzą. Tutaj mamy akurat taki zabieg i na pewno znajdzie się wiele systemów, którym wyjdzie to na dobre. Do wychwycenia tych działań bardzo dobrze sprawdził się materiał jazzowy. Biorąc pierwszą z brzegu dobrze zrealizowaną płytę np. Stefano Battaglia Trio zatytułowaną „The River of Anyder” z wytwórni ECM, już w pierwszym utworze słychać (widać) wszystko jak na dłoni. Gra fortepianu obfituje w wiele cichych, prawie na granicy percepcji dźwięków – jak np. praca pedałów, które w tej konfiguracji stają się pełnoprawnymi elementami nagrania – taki audiofilski smaczek dla sporej grupy docelowej. Oczywiście owe gratisy nie wychodzą na pierwszy plan, jedynie śmiało zaznaczają swoją obecność w zarejestrowanym utworze muzycznym. Dodatkowo lekkie podniesienie rozdzielczości na środku pasma, pozwala dźwięczniej brzmieć całemu monumentalnemu instrumentowi. Wrażenie jest bardzo przyjemne, ale oczywiście może znaleźć się ktoś, kto nazwie to oszustwem i odstąpieniem od neutralności, dlatego należy spróbować samemu, bowiem systemy różnie reagują na takie zabiegi. Chcąc odnieść się do górnych rejestrów, musimy przyjrzeć się dźwięczności perkusjonaliów. W celu uniknięcia ich natarczywości w połączeniu z lżejszą średnicą, konstruktor temperuje je dociążeniem i pogrubieniem, co wiąże się z krótszym ich wybrzmiewaniem – coś za coś. Dzięki temu jednak nie wyskakują przed szereg, pozostając nadal czytelnymi i pozbawionymi jakichkolwiek przykrych dla ucha szorstkości, a to jest bardzo istotny element. Takie są realia kompromisów, jak się powie „a”, to trzeba powiedzieć „b” i poprzez znalezienie akceptowalnego konsensusu, bilansujemy całość, inaczej możemy zwijać interes. Ale proszę się nie martwić, bo ogólny obraz muzyczny na tym zyskuje.

Na koniec kilka słów o najniższych tonach, które nie odstając od reszty, również stają się czytelniejsze i zwinniejsze, poddając się przy tym większej kontroli. Podczas testu wzmocnieniem zajmowała się już nieprodukowana a ciągle kultowa stereofoniczna końcówka mocy na lampach 300B firmy Reimyo, która ze swoimi 7-mioma Wattami miała sporo pracy w tym zakresie, a wiadomo, że to piętra achillesowa takich konstrukcji. Nie twierdzę, że miała problemy, ale dlaczego jej trochę nie pomóc, mając możliwość w postaci dystyngowanego angielskiego okablowania. Flirt z Aliantami wyszedł całości na dobre, gdyż lekkie odciążenie zakresu basu, poprawiło jego czytelność i konturowość. Odczuwalnie było go troszkę mniej, ale zysk z takiej operacji wszystko rekompensował – po co komu mocny, ale monotonny bas, jak można trochę lżej, a przy tym wyraziściej i szybciej, w konsekwencji pokazując więcej informacji. Sztuka wspomnianego wcześniej kompromisu to ważna dziedzina w tworzeniu synergii w zestawie audio.

Poznawszy zalety testowanych kabli głośnikowych, wpadłem na pomysł sprawdzenia ich ze źródłem analogowym. Zgrabnym ruchem na panelu przedwzmacniacza wcisnąłem stosowny guziczek i dzięki wpiętemu w tor jeszcze gorącemu po teście, stacjonującemu u mnie phono RCM Theriaa, przeszedłem w inny stan percepcji muzyki. Sam phonostage mocno przekonwertował moje postrzeganie tego formatu zapisu i postanowiłem sprawdzić go w dość przypadkowych konfiguracjach. Ale nie o tym jest ten tekst. Wracając do tematu, nie muszę chyba przypominać, że to jest inny świat – świat barwy, gładkości i celebry z nim związanej. Wszystko to sprawia, że albo się go kocha, albo szuka dziury w całym, próbując zniechęcić się do niego. Ja wolę ten pierwszy stan i posiadając sporo płyt, którym proponowany przez SIGNAL PROJECTS zabieg mógłby pomóc, zacząłem drenaż płytoteki. Czy to nowe, czy stare tłoczenia, zawsze znajdzie się płyta, gdzie otwarcie środka pasma, tchnie w nią ożywczą energię. Nie szukając zbyt długo, skierowałem się ku dwupłytowej wydanej na 180 gramowym winylu płycie Kari Bremnes zatytułowanej „OVER EN BY”. Ta szczodrze obdarzona w bas realizacja, pokazała inne oblicze. Nie była już mrocznym w odbiorze przekazem, tylko pełnym niuansów wytworem wyobraźni artystki i realizatora. Zniknął odczuwalny przez cały czas brak oddechu w muzyce, pozwalając na swobodne wybrzmiewanie instrumentarium i zwiewniejsze frazowanie tekstu przez piosenkarkę. Audiofilia to jednak fajna zabawa, ponieważ nie była to jedyna pozycja z posiadanego zbioru, która zyskała na mariażu z angielskim okablowaniem. Znudziwszy się wyszukiwaniem takich kwiatków, kładłem na talerz gramofonu dobrze zrealizowane i lubiane prze ze mnie winyle, które wydając mi się znanymi na wskroś, mimo wszystko zaskakiwały dodatkowymi, dotąd nieuchwytnymi detalami. To fajna sprawa, móc na nowo odkrywać piękno zawarte w teoretycznie ogranym materiale płytowym, bo okazuje się, że mamy na półce bezkresne zasoby krążków do poznania i nie odnosi się to tylko do przykładowego zapisu analogowego, ale całej płytoteki bez względu na nośnik.

Przygoda z kolejną firmą kablarską, sondującą nasz rynek audio okazała się nader ciekawa, gdyż ich propozycja rozświetlenia przekazu, początkowo obarczona obawami, w konsekwencji dała wiele frajdy ze słuchania. Ja odnoszę to do postrzegania przez pryzmat słuchania posiadanych płyt w znanym sobie dobrze zestrojonym systemie, ale może okazać się, że „Hydra ” to panaceum na zbyt gęste zestawy audio, które dopiero z przewodami głośnikowymi firmy SIGNAL PROJECTS pozwolą słuchaczowi poznać, co gość przy stole mikserskim maił na myśli. To brzmi jak banał, ale spotkałem kilka systemów i na pytanie właściciela co sądzę o prezentowanym secie, odpowiadałem: jest potencjał, a obecnie po spotkaniu z bohaterami testu zaproponowałbym je jako zbawienie jego uciemiężonej duszy. Jeśli ktoś ma poczucie zbyt gęstego grania swoich mozolnie dobieranych komponentów, powinien zakosztować oddechu, jaki mogą zapewnić mu tytułowe zaplecione w warkoczyki kable.

Jacek Pazio.

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
– lampowa końcówka mocy: PAT – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

Pobierz jako PDF