1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Skogrand Beethoven

Skogrand Beethoven

Opinia 1

Od dawien dawna zwykło się uważać wszelakiej maści okablowanie za niby niezbędny, ale jednak dodatek, bibelot czy wręcz sarkastycznie zabarwioną emocjonalnie „biżuterię”. Jednak w większości przypadków owe wielce kosztowne dodatki nie są niczym innym jak li tylko zwykłymi za przeproszenie drutami przyobleczonymi w mniej lub bardziej pstrokaty peszelek i zakończonymi jakimiś wtykami. Są jednak wyjątki potwierdzające powyższe reguły. Mowa tu o takich wybrykach natury jak przyozdobione potężnymi aluminiowymi walizami MITy Oracle MA-X Super HD, czy carbonowymi „kurczakami” Opusy Transparenta. Do tegoż peletonu osobliwości można spokojnie zaliczyć ostatnio przez nas testowany, przypominający przewody dedykowane prodiżom 聖HIJIRI “Million”. Jednakże żaden z wymienionych przez mnie przykładów nie może konkurować z bohaterami niniejszego testu – dostarczonymi dzięki uprzejmości G Point Audio przewodami głośnikowymi Skogrand Beethoven.

Eksploracja portfolio marki od topowych modeli z jednej strony jest istnym marzeniem większości audiofilów, lecz też zarazem i pewnym przekleństwem, gdyż człowiek jest tak skonstruowany, że bardzo szybko przyzwyczaja się do dobrego a każda próba przesiadki na komponenty niższej klasy odbierana jest jako zamach na jego niezbywalne prawa i swobody obywatelskie, czyli typowy gombrowiczowski „gwałt przez uszy”. Niestety, przynajmniej na razie nie dane mi było nausznie doświadczyć w kontrolowanych warunkach, jak sprawują się tańsze modele Skograndów, choć patrząc na cennik dość wyraźnie widać, że Beethoveny od znajdujących się oczko niżej, równie ekskluzywnie wykonanych, lecz tym razem przyobleczonych w czerń, Tchaikovskych dzieli najdelikatniej rzecz mówiąc spora, bo ponad dwukrotna różnica w cenie. Skoro jednak nadarzyła się okazja do poznania crème de la crème norweskiej metalurgii nawet przez myśl mi nie przyszło marudzenie, tylko z radością przyjąłem wyglądające jak przysłowiowy „milion Dolców” set.
Beethoveny dostarczane są w solidnej, niemalże pancernej walizce suto wyściełanej czopową gąbką skutecznie zapobiegającą ewentualnym uszkodzeniom podczas ewentualnych podróży. Nad sensownością takiego rozwiązania nie ma co dyskutować, gdyż jest bezdyskusyjna, za to nieśmiało podejrzewam, że taki a nie inny wybór firmowego opakowania przez założyciela i właściciela marki – Knuta P. Skogranda został dokonany z premedytacją. Chodzi bowiem o coś takiego, jak iście piorunujący kontrast pomiędzy niemalże militarną surowością case’a a wręcz biżuteryjnym designem topowych kabli. O ile jeszcze masywne, acz wcale nieprzesadzone pod względem gabarytów, widły stanowiące konfekcję wydają się po prostu na tych pułapach cenowych na miejscu, to już zastosowany srebrno – biały tkany(?) oplot zewnętrzny jest po prostu porażająco zjawiskowy. Pod zabezpieczającą, przezroczystą koszulką z tworzywa kryje się bowiem iście królewska ornamentyka i hipnotyzująca wzorzystość. Mając pierwszy raz je w dłoniach człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie pójść na całość, nie zaszaleć i nie zrobić czegoś na kształt prezentacji Ansae podczas corocznych wystaw Audio Show i może nie całego systemu, ale przynajmniej wzmacniacza nie ustawić plecami do słuchacza, tylko po to, by cały czas mieć na oku norweskie druty. W tym momencie powiem jedno – ich arystokratyczna wręcz elegancja predestynuje je do obecności w większości systemów posiadaczy nawet niewielkich rozmiarami zamków, pałaców, zameczków i pałacyków. Krótko mówiąc im bardziej szlachetne i „rodowe” wnętrza posiadamy, tym Beethoveny lepiej będą do nich pasowały. Pozbawione nachalnej krzykliwości ZenSati Seraphimów idealnie wpasowują się w klimat wyznaczany przez wiekowe gobeliny, leniwie przechadzające się harty i odzianą w liberie służbę (do francuskich pokojówek też pasują). O ile do tej pory Norwegia mogła bardziej kojarzyć się z Vikingami i trollami, to topowe Skograndy są niezbitym dowodem na to, że i zdecydowanie bardziej wysublimowane istoty, jak elfy również zamieszkiwały, a może i zamieszkują mroźną i surową, górzystą część Skandynawii.
Z intrygującą szatą wzorniczą idzie w parze zaawansowanie technologiczne wewnątrz. W roli dieelektryka wykorzystano bowiem PFA, czyli polimer perfluoroalkoksylowy a sercem, choć w tym momencie zdecydowanie trafniejszym określeniem byłoby tętnicami są cztery biegnące równolegle żyły solid-core 12AWG. O ile niestety nie znalazłem informacji dotyczących czystości użytej miedzi to już takie detale, jak precyzyjna i mozolna obróbka mechaniczna, termiczna i … biologiczna miedzi UPOCC (Ultra-Pure Ohno Continuous Cast) wyraźnie wskazują, że nie ma tu miejsca na nawet najmniejsze kompromisy, co z resztą potwierdza rygorystyczny, trzystopniowy radiologiczny (przy użyciu promieni Roentgena) proces weryfikacji czystości i gładkości powierzchni przewodników. Pytanie jak ta zaawansowana metalurgia przekłada się na wartości soniczne.

W brzmieniu Skograndów za cechy natywne i wręcz dominujące można uznać niesamowitą klarowność, rozdzielczość i detaliczność, które wcale nie powodują wrażenia zbytniej analityczności, osuszenia, czy odchudzenia dźwięku. Pomimo wzorcowej, wręcz transparentnej neutralności cały czas mamy szaloną przyjemność obcowania z niezaprzeczalną muzykalnością i bogactwem barw. Nie sposób oceniać ich temperatury, bądź też ewentualnej maniery do ocieplania / ochładzania przekazu, tak jak nie sposób oceniać naturalności pozyskiwanej z głębi lodowca krystalicznie czystej wody.
Zarówno w przypadku ścieżki dźwiękowej z „Blade Runnera” przepełnionej syntetycznymi planami impresjonistycznych instalacji, jak i przy zdecydowanie bardziej konwencjonalnych klimatach „Vägen” Tingvall Trio można było mówić wręcz o sytuacji poznawania kolejnych nagrań na nowo. Z pozornie, czyli dotychczas prezentowanego, jako jednorodne tła Skograndy wyciągały nieodkryte, zupełnie dziewicze pokłady mikrodetali i wybrzmień. Nie był to jednak proces bezdusznej, mechanicznej ekstrakcji ukrytej w czarnej masie elementów, lecz całkowicie naturalne ukazywanie niuansów, które do tej pory nie miały nawet cienia szansy zaistnieć na wirtualnej scenie. Tło oczywiście nadal pozostawało nieprzeniknione, lecz owa kosmiczna, atłasowa czerń nie pochłaniała ostatnich planów, lecz rozpoczynała się hen, hen za nimi. Dzięki temu nie tylko poprawiała się perspektywa, ale i całość przekazu nabierała niezwykłej swobody i rozmachu. Co prawda nie doświadczyłem takiej spektakularności, jaką oferowały Siltechy Triple Crown, lecz w bezpośrednim porównaniu pod względem homogeniczności oba przewody szły łeb w łeb. W tym momencie dochodzimy do pewnej dość oczywistej, przynajmniej dla bardziej osłuchanej i doświadczonej części naszej audiofilskiej braci prawdy, że to nie materiał, z jakiego wykonano przewody określa ich charakter brzmienia a sposób, a raczej umiejętna jego aplikacja. Czemu o tym piszę? Otóż, jak Państwo mam nadzieję zauważyli porównuję miedziane Beethoveny ze srebrnymi Triple Crownami i jakoś nie jestem skory do wykazywania zalet i wad poszczególnego kruszcu. Niestety, a może stety, w obu przypadkach mamy bowiem do czynienia z sytuacją, gdzie jakość dźwięku jest po prostu referencyjna i nie sposób jej inaczej niż celująco ocenić we wszystkich aspektach a my jedynie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy taki sposób prezentacji nam się podoba, czy nie. Choć z drugiej strony … prawdę powiedziawszy przyciśnięty do muru krzyżowym ogniem pytań byłbym skłonny uznać, że „skograndowej” miedzi zaskakująco blisko do żywiołowości i krystalicznej czystości holenderskiego srebra. Ba, nie wiedząc w początkowej fazie odsłuchów praktycznie nic a nic o budowie norweskich drutów niejako podświadomie zakładałem / domniemywałem, że jeśli nie w całości, to przynajmniej w postaci sporej domieszki srebro w Beethovenach jest. Mniejsza jednak z tym, gdyż przykładowo w posiadanych przeze mnie kilka lat temu przewodach Gabriel Gold była iście wybuchowa mieszanka miedzi, srebra, złota i platyny a konia z rzędem temu, kto zgadłby, co w nich siedziało jedynie na podstawie odsłuchu. Dlatego też zamiast z wypiekami na twarzy analizować tablicę Mendelejewa i prospekty reklamowe producentów zdecydowanie rozsądniej jest wpiąć dany przewód we własny system i na spokojnie samemu wyrobić sobie zdanie na jego temat.
Mam cichą nadzieję, że z powyższych dywagacji wyłania się dość jasny przekaz, iż im gęstszą, bardziej zagmatwaną i skomplikowaną strawę dostarczymy Beethovenom, z tym większym zaangażowaniem będziemy świadkami, ba wręcz uczestnikami pionierskich ekspedycji odkrywających znane jedynie z opowieści rejony muzycznej wrażliwości. A skoro jesteśmy przy wrażliwości. Nawet tak intrygujące dokonania szybkopalcych Finów, jak „The Funeral Album” Sentenced, potrafiły olśnić i nad wyraz dosadnie pokazać, że audiofilska jakość i heavymetalowa moc mogą iść w parze. Głęboki, niski wokal Ville Laihiala wspierany przez ścianę gitarowych, ciężkich riffów Miika Tenkuli i Sami Lopakki brzmiał niemalże monumentalnie. Również, zdecydowanie bardziej jazgotliwy i „zgranulowany” staroć – „Alice In Hell” Annihilatora nie sprawił mi przykrości prezentując wielce satysfakcjonujące pokłady drajwu i wspomnień z „długowłosej młodości”. Przy tego typu repertuarze krytycznym parametrem jest bliska światłu szybkość, zdolność do natychmiastowego zwrotu, ataku, czy przełamania frazy, urwania taktu nierzadko na mało akceptowalnych poziomach głośności i dobrze by było bez kompresji większej, aniżeli ta zarejestrowana podczas realizacji. I tym razem również nie miałem powodów do kręcenia nosem. Okazało się bowiem, że majestatyczna, niemalże bizantyjska szata i jakże nobilitująca nazwa modelu nie przeszkadza Beethovenom w świetnym odnalezieniu się tych jakże surowych i nieakceptowalnych przez większość klimatach. Bez pardonu podawały do głośników każdy ryk, skowyt i pisk. Nie oszczędzały ani górnych, ani dolnych skrajów pasma prezentując do ostatniego bita/mikrometra rowka to, co w amplifikacja zdolna była im przekazać.

Z zewnątrz Skograndy Beethoven są niczym limitowane butelki klasycznej wody Evian zaprojektowane przez Christiana Lacroix, czy Jean-Paul Gaultiera, lecz od strony brzmieniowej ich krystaliczna czystość i praktycznie zerowy charakter własny wydają się wręcz wymarzonym uzupełnieniem najwyższej klasy ultra high-endowych systemów. Jednak swój czar i potencjał potrafią uwolnić już na zdecydowanie niższych pułapach cenowych zapewniając ilość informacji idącą w parze z finezją i muzykalnością, o jakiej większość z nas (i przy okazji konkurencji) może tylko pomarzyć. Dlatego też, jeśli tylko planują Państwo zakup okablowania głośnikowego na długie lata a przy okazji pragniecie za czas jakiś wznieść się na prawdziwe wyżyny audiofilskiego zaawansowania Beethoveny są kablami dla Was. Uwalniają od ewentualnej kablowej żonglerki, nerwów i syzyfowego gonienia przysłowiowego króliczka. Kupując topowego Skogranda macie bowiem pewność, że nawet ze stratosferą High-Endu nadal pozostanie nie tylko ozdobą, ale i jednym z najsilniejszych ogniw tej jakże misternej układanki.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: RCM Sensor 2; Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5, Einstein The Tune
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Zabawa w testowanie sprzętu audio wbrew pozorom jest dość niewdzięcznym zajęciem. Niestety gro osób weryfikujących u siebie opisane przez recenzenta wyniki i uzyskując często diametralnie inny obraz soniczny produktu, nie biorąc przy tym pod uwagę całej palety zmiennych pomiędzy dwoma starciami, podejrzewa go o nadskakiwanie danemu dystrybutorowi. Idąc dalej tym tropem, zawiedzeni klienci stawiają tezę, że to wszystko ma jeden cel, jakim jest utrzymanie potencjalnego dawcy materiału testowego do dalszej egzystencji czy to portalu internetowego, czy periodyku drukowanego. Oczywiście jest w tym trochę logiki, a sądzę również, że być może i prawdy, ale muszę się pochwalić, że już kilka razy mieliśmy z Marcinem przyjemność odnotować miłe słowa za może nie każdorazowe, ale dość częste wytykanie różnego rodzaju drobnych problemów lub niedociągnięć w testowanych komponentach. Ba, powiem więcej, takie słowa niejednokrotnie padały od samych zainteresowanych jak najlepszym opisem, czyli dystrybutorów, co jasno daje do zrozumienia, że ich klienci typowe laurki przepuszczają przez sito uśmieszków pod nosem, oczekując czasem może gorzkiej, ale jednak prawdy, która dla zdecydowanego mimo wynotowanych uwag klienta będzie swego rodzaju drogowskazem w dalszych krokach po zakupie. Zaznaczę, że mam na myśli jedynie drobne potknięcia, a nie poważne mankamenty, co wydaje się być oczywistym, jednak dla pewnego oceniającego produkty zero-jedynkowo odsetka audiofilów nie jest już tak jednoznaczne. I właśnie pragnienie prawdy o produkcie jest zalążkiem do pojawienia się na portalu Soundrebels dzisiejszego bohatera z działu okablowania, gdyż zaciekawiony jedynie wspaniałymi zagranicznymi opisami potencjalny dystrybutor podjął rękawicę i poprosił o szczerą diagnozę swojego przyszłego podopiecznego w postaci pochodzących z zimnej Norwegii kabli głośnikowych marki Skogrand model Beethoven.

Gdy dotarły do mnie pierwsze zdjęcia propozycji testowej, trochę oniemiałem, gdyż pragnąc głębiej zapoznać się z resztą oferty wspomnianej manufaktury sięgnąłem do internetowej otchłani, a tam mym oczom ukazała się seria produktów dla koneserów wyszukanego designu i arabskich szejków.  Nie będę zagłębiał się w opis rysunku zdobiącego zewnętrzną otulinę dzisiaj testowanego kabla – wszystko widać na zdjęciach, ale z czystym sumieniem muszę przyznać, że wygląda bogato. Przy całej otoczce wyglądu najciekawiej prezentuje się sama budowa przewodu, gdyż dzięki ciasno ubranemu w zewnętrzną otulinę wsadowi wewnętrznemu, naszym oczom ukazuje się seria połączonych ze sobą niczym klocki Lego modułów zakonfekcjonowanych widłami. Jak to wygląda w przekroju, niestety nie byłem w stanie zweryfikować – cena ok. 80 kz była zbyt dużą barierą, by na potrzeby testu dokonać weryfikacyjnego cięcia poprzecznego, dlatego po napawających optymizmem wizualnych oględzinach organoleptycznych przystąpiłem do procesu nausznego. Na koniec dodam, iż komplet przewodów dostarczany jest w może już nie kapiącej bogactwem jak same kable, ale również gustownej walizeczce.

Mam nadzieję, że wszyscy zdajecie sobie sprawę, iż każda weryfikacja okablowania w moim secie obciążona jest pewnym uprzywilejowaniem posiadanych Harmonixów. Zestaw z jednej producenckiej stajni zawsze będzie faworyzował coś krojonego na miarę, ale jak zdążyłem się już kilkukrotnie przekonać, gdy w me progi zwita coś nietuzinkowego, sytuacja staje się bardzo ciekawa. I może przedwcześnie, lecz już teraz zdradzę, że podobnie miała się sprawa z dzisiejszym odrutowaniem kolumnowym. I to nie z racji ich ceny, która zawsze powinna determinować do stawiania tańszego, czyli teoretycznie gorszego, na przegranej pozycji, tylko naprawdę sporego przyrostu jakości dobiegającej z moich kolumn muzyki. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć zwycięzców konfrontacji z moimi Japończykami, a dzisiejszy sparing zdaje się rozpoczynać wyliczankę na drugiej dłoni. Jak gminna wieść niesie, każdy kabel marki Harmonix ma za zadanie w większym lub mniejszym stopniu dociążyć dźwięk współpracującej z nim elektroniki. To oczywiście stopniowane jest pozycją w cenniku, ale sznyt barwy przyporządkowany jest każdej z niezbyt szerokiej oferty pozycji. Dlatego też, gdy set z Norwegii zaliczył rozgrzewkę aklimatyzacyjną i nastał czas na krytyczne spojrzenie, nagle okazało się, że przy całej palecie harmonixowej barwy dostałem dodatkowo otwarcie środka. Nie rozjaśnienie, nie odchudzenie, tylko doświetlenie objawiające się zdecydowanie większą czytelnością, a co za tym idzie rozdzielczością. Taki objaw fantastycznie wypadał w repertuarze wokalnym, co skrzętnie wykorzystałem implementując do CD-ka często słuchaną przeze mnie płytę Johna Pottera z pieśniami Monteverdiego, by w następnej kolejności zaliczyć recital pani Joun Sun Nah. Oczywiście nie zaniechałem prób z nieco bardziej wymagającymi krążkami w postaci elektroniki Massive Attack, czy muzyki filmowej Hansa Zimmera, potwierdzając tym bardzo trafne zestrojenie całości pasma, gdyż to napowietrzenie nie powodowało męczącej natarczywości dźwięku nawet podczas kilkupłytowych sesji, tylko bardzo delikatnie wprowadzało mnie w zdecydowanie głębsze aspekty brzmienia. Niestety nie jestem w stanie idealnie oddać pełnej palety działania tego modelu Skogrand’a, gdyż na testy dotarł jeden komplet i z uwagi na potrzebę podwojonego sygnału do ISIS-ów raz zasilałem sam bas, a raz środek z górą, posiłkując się posiadanym Harmonixem. Co ciekawe, oba zamieniające się kable w domenie barwy szły praktycznie łeb w łeb, z ta tylko różnicą, że kilkukrotnie droższy robił to niestety dla mnie swobodniej, jakby z większym oddechem. Nie lubię tego robić – przyznawać wyższość konkurencji, ale podczas zabawy z testowanym modelem kilkukrotnie złapałem się na snuciu pomysłów roszad w systemie, jednak gdy do szarych komórek docierał fakt wyłożenia kilkukrotnej ilości banknotów Narodowego Banku Polskiego w stosunku do przecież idealnie spisującego się dotychczas w system Harmonix’a, czar pryskał. Nie mówię, że bohater testu nie jest wart żądanej kwoty, ale całość zestawienia musi być zrównoważona konsensusem cenowym i kabel głośnikowy w cenie mojego dzielonego CD-ka nie wpisywał się w zdroworozsądkowe podejście do tematu. Niemniej jednak to, co wnosił weryfikowany pretendent do laurów, było naprawdę wyśmienite. Z czystym sumieniem polecam go do weryfikacji na własnym podwórku wszystkim, którzy są mocniejsi ode mnie w posiadanej elektronice, lub klientom lubiącym wyciskanie maksimum ze swojego systemu za pomocą obnażających ich elektronikę zdecydowanie bardziej wyrafinowanych jakościowo komponentów. Dobrze wiem, że nasz zamknięty świat pełen jest takich wyczynowców.

Skogrand Beethoven idealnie wpisał się w bardzo wymagający system, pokazując tym sposobem, że nie jest dziełem przypadku. Ciekawym zaskoczeniem było granie w estetyce moich Japończyków ze sporą pozytywną korektą prezentacji średnicy. Oczywiście możemy to tłumaczyć kilkukrotnym wzrostem ceny, ale jak wspomniałem kilka linijek wcześniej, cena nie zawsze idzie w parze z idealną synergią ze wszystkim, co dany produkt napotka po drodze. Czy Norweg warty jest swojej ceny? Tutaj z premedytacją trochę się powtórzę. To zależy od zestawu do jakiego go podłączycie, gdyż niespełniająca norm jakościowych układanka karmiąc go swoimi zniekształceniami może zaliczyć bolesne obnażenie w postaci wyraźnego pogorszenia dźwięku, ale jeśli tylko dysponujecie odpowiednim sygnałem źródłowym, to co dotrze do kolumn, może okazać się dawno oczekiwanym wzrostem ilości informacji w najważniejszym dla wielu słuchaczy środkowym paśmie. Tak więc, jeśli Wasz zestaw spełnia jakościowe normy High Endu, powinniście zakosztować tej propozycji, a świat informacji w centrum pasma akustycznego może stanąć dla Was otworem.

Jacek Pazio

Producent: Skogrand Cables
Do testów przewody dostarczył: G Point Audio
Cena:2 m DSP: 22 000.00 USD Netto +/- 1500$ za każde 0,5 m powyżej/poniżej 2m

System wykorzystywany w teście:
Elektronika:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Wzmacniacz mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP, Hiriji „Million”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF