Opinia 1
Pół żartem, pół serio można by powiedzieć, że Japonia od dawien dawna kojarzy się miłośnikom wyrafinowanego brzmienia z markami powstałymi w czasach przypadających na początki panowania Cesarza Hirohito. Oczywiście powyższy stereotyp jest dość mocno alternatywną wersją rzeczywistości, gdyż Accuphase swoje początki datuje na 1972 r. a legendarne Audio Note Kondo na 1976 r. Oczywiście w dobie pojawiających się nie wiadomo skąd, siejących większy, bądź mniejszy zamęt i równie szybko znikających „objawień” powyżsi 40-tolatkowie jawią się niczym prehistoryczne dinozaury, ale czego by nie mówić, spokojnie możemy uznać, że Hi-Fi i High-End z Kraju Kwitnącej Wiśni ma piękną historię. Na tym tle dzisiejszy bohater to prawdziwy osesek dopiero stawiający swoje pierwsze kroki w branży audio. O kim mowa? O powołanej do życia zaledwie w 2013 r. przez Syuzou Ishimi marce Spec Corporation. Skoro mamy zatem do czynienia z dość nowym bytem uznaliśmy, że nieuprzejmością byłoby z naszej strony rzucanie się na szczyt cennika, dlatego też przygodę z produktami ww. marki rozpoczynamy od podstaw – czyli od otwierającego portfolio zintegrowanego wzmacniacza RSA-717 EX.
Zaglądając na anglojęzyczną stronę SPECa w pierwszej chwili możemy poczuć lekkie zdziwienie dość skromną ofertą. Wystarczy jednak uważniej się przyjrzeć, poklikać i przede wszystkim, przełamując oczywistą barierę językową, pochylić się nad ofertą skierowaną na rynek lokalny. Jednak po kolei. Oprócz będącej obiektem niniejszego testu, najtańszej integry RSA-717 EX klienci do wyboru mają niemalże bliźniacze wzmacniacze zintegrowane RSA-F33EX / RSA-M3EX / RSA-V1EX, przedwzmacniacz gramofonowy RSQ-S1EX i obłędnie oldschoolowy gramofon GMP-8000. Katalog teoretycznie zamykają akcesoria w stylu „Procesorów prawdziwego dźwięku” (Real-Sound Processor) RSP-901EX i RSP-501EX. Czemu teoretycznie? Bowiem wystarczy na stronie głównej zamiast angielskiego wybrać język japoński, by odkryć drugie dno a zarazem prawdziwe El Dorado. Inaczej bowiem oferty dla lokalnych złotouchych określić nie sposób. Mamy tam bowiem pięć modeli integr (RSA-F11, RSA-888, RSA-F1, RSA-M5, RSA-V1 DT), stereofoniczną końcówkę mocy RPA-W5ST, odtwarzacz CD/SACD RMP-888CD i … streamer RMP-X1 radzący sobie zarówno z sygnałami PCM do 384kHz/32 bit, jak i DSD do 11.2MHz/1bit. Jeśli komuś mało i nadal odczuwa niedosyt to zawsze może dobrać z katalogu elegancką platformę AC-L1M/AC-S1M, przeurocze mini-stoliki ST-T1/ST-S1, czy nawet matę gramofonową AP-UD1. Nie wiem jak Państwo, ale będąc na miejscu fanatycznego miłośnika tytułowej marki zacząłbym szukać wśród swoich przodków jakiegoś samuraja a następnie domagać się na tej podstawie wydania japońskiego paszportu. Nie ma jednak co niczym Rejtan drzeć szat i rozpaczać, skoro znając życie wystarczy delikatna sugestia i nieśmiała propozycja złożona krakowskiemu Nautulisowi – dystrybutorowi SPECa w Polsce, by prędzej czy później stać się szczęśliwym posiadaczem konkretnej i upragnionej „zabawki”.
Wróćmy jednak do naszej 717-ki, bo tak zupełnie po ludzku jest na czym oko zawiesić. Nawet nie znając kraju jej pochodzenia szanse na to, że już za pierwszym razem wytypujemy Japonię są całkiem spore. Satynowe wykończenie blach korpusu i obłędnie szykowne drewniane boczki to niemalże znak firmowy importowanej z Cesarstwa elektroniki. Żeby daleko nie szukać wystarczy wspomnieć Accuphase’a, Lebena, czy Triode Corporation. Tym jednak razem zamiast szampańskiego złota mamy do czynienia z czymś w rodzaju satynowego mleczno-szarego tytanu, bądź jasnego grafitu (Państwo wybaczą, ale jako typowy samiec mam dość ograniczone umiejętności rozróżniania niuansów tonalnych) uzupełnionego drewnianymi boczkami stanowiącymi zarazem namiastkę przednich nóżek. Z tegoż samego naturalnego materiału wykonano również nóżkę tylną. Dodatkowo wzmacniacz swoimi gabarytami pretenduje raczej do kategorii midi aniżeli pełnowymiarowego standardu Hi-Fi, co przy jego niewielkiej, gdyż wynoszącej zaledwie 7kg wadze wydaje się całkiem naturalne.
Front urządzenia pomimo swojej dość ograniczonej szerokości daleki jest od bałaganu i zatłoczenia. Patrząc od lewej strony mamy bowiem do dyspozycji gniazdo słuchawkowe 3,5 mm (minijack), hebelkowy włącznik głośników z umieszczoną na swoim końcu diodą, toczone pokrętło selektora źródeł i symetrycznie umieszczone po przeciwnej stronie centralnie ulokowanego logotypu bliźniacze, odpowiedzialne za regulację wzmocnienia. Zdziwiłby się jednak ten, kto na podstawie doznań czysto organoleptycznych sądziłby , że wewnątrz siedzi konwencjonalny potencjometr. Nic z tych rzeczy Drodzy Państwo. Pomimo wielce sugestywnego oporu mamy bowiem do czynienia z obrotowym sensorem przesyłającym precyzyjne wskazania swojego położenia do dedykowanego układu odpowiedzialnego za regulację wzmocnienia, który zgodnie z deklaracjami producenta zapewnia taką samą (zapewne w domyśle wyśmienitą) jakość dźwięku niezależnie od wybranej głośności. Sięgając głębiej trzewi warto zwrócić uwagę na zastosowanie papierowo – olejowych kondensatorów sygnowanych przez Arizona Capacitors, oraz mało standardowych, gdyż wykonanych z węglika krzemu (SIC) diod Schottky’ego. Również pracujący w klasie D stopień wyjściowy pochodzi od kalifornijskiego producenta (International Rectifier), co sprawia, że możemy o SPECu myśleć jak o purystycznej japońskiej egzotyce z niewielką nutką amerykańskiej myśli technicznej.
Warto także pamiętać, że do omówienia został jeszcze włącznik główny. Czemóż mielibyśmy się na nim skupiać dużej aniżeli w dwuwyrazowej wzmiance? Cóż, wystarczy na niego spojrzeć a najlepiej pomacać, by zrozumieć, że właśnie w takich detalach zaklęte jest całe piękno High-Endu. O co chodzi? O jego obsługę, gdyż aby zmienić jego położenie nie ograniczamy się li tylko do oczywistego i pozbawionego jakiejkolwiek finezji kliknięcia w górę bądź w dół. Tutaj trzeba najpierw delikatnie go odciągnąć a dopiero później wybrać docelowe położenie. Może to i drobiazg, ale jakże poprawiający, w oczywiście irracjonalny sposób, wartość postrzeganą. Operując nim poczujemy się bowiem niczym mali chłopcy wyobrażający sobie, że siedzą za sterami potężnego samolotu, bądź wcielają się w rolę Knight Ridera uruchamiając oszałamiające funkcjonalności Pontiaca Trans Am.
Ściana tylna jest już zdecydowanie normalniejsza. Środek symetrii wyznaczają pojedyncze i niestety uzbrojone w wywołujące u mnie trudne do pohamowania stany irytacji kołnierze nader skutecznie utrudniające montaż okablowania zakończonego widełkami terminale głośnikowe. Po ich lewej stronie umieszczono trójbolcowe gniazdo zasilające IEC, port do podłączenia zewnętrznego czujnika IR (o czym za chwilę) i nakrętkę bezpiecznika. Za to po prawej znalazły się trzy pary wejść RCA oraz para XLR-ów.
I jeszcze, niejako w ramach ciekawostki, a tak naprawdę opcji warto wspomnieć o dostępnym osobno pilocie zdalnego sterowania RSR-1, który oferowany jest wraz z dedykowanym odbiornikiem IR, który należy wpiąć w odpowiednie, wspomniane w poprzednim akapicie gniazdo z tyłu wzmacniacza.
Jakoś tak się złożyło, że test SPECa zbiegł się z premierą niecierpliwie przeze mnie oczekiwanego albumu „Believe” Take 6. Może w porównaniu z ich poprzednimi, niemalże całkowicie akustycznymi produkcjami powyższa pozycja wydawać się może zbyt syntetyczna i popowa, to jednak uczciwie trzeba przyznać, że panowie nadal są w formie. Dzięki temu nadal dostarczają swoim fanom kolejnych wielce pozytywnych doznań a jeśli dodamy do tego gościnny udział Steviego Wondera to jasnym stanie się, że aby osiągnąć prawidłową barwę i głębię ich głosów reprodukująca materiał elektronika będzie musiała nieźle się nagimnastykować. O dziwo Spec, pomimo swojej D-klasowej proweniencji wielowątkowy wokalny repertuar oddał w sposób niezwykle spójny, homogeniczny i kompletny. Bez zbędnego faworyzowania średnicy zdolny był nie tylko różnice w tembrze głosów i sposobie artykulacji, lecz również ich wzajemne interakcje podać. To nie było kilka odseparowanych źródeł pozornych zawieszonych niezobowiązująco gdzieś w kreowanej przez wzmacniacz przestrzeni, lecz śpiewający z potrzeby serca faceci, którzy znają się od lat i niczego sobie nawzajem nie muszą udowadniać. Próbując określić temperaturę barwową prezentacji spokojnie możemy mówić o pełnej neutralności opartej na całkiem niezłej selektywności i rozdzielczości pozwalających z łatwością różnicować poszczególne nagrania bez jednoczesnego popadania w beznamiętną analityczność. Ot takie zdroworozsądkowe umiarkowanie z delikatnym ukierunkowaniem na muzykalność.
Powyższe cechy świetnie sprawdzały się również w nieco bardziej dynamicznym i zadziornym repertuarze. Weźmy na ten przykład album „Santana IV”, na którym mistrz gitary po … 45-ciu latach, bo tyle właśnie mija od premiery „Santana III”, ponownie spotkał się ze swoim składem z 1971 roku, by znowu namieszać na rynku muzycznym. Pulsujące latynoskie rytmy, porywające bluesowe a czasem wręcz popadające w lekką psychodelię wyraźnie zmierzające ku jazzowym improwizacjom solówki wzmocnione przez japońską integrę wypadały nader przekonująco i jeśli miałbym na siłę szukać dziury w całym wypadałoby wspomnieć o lekkim osłabieniu ataku i masy, wolumenu dźwięku w kulminacyjnych momentach. Niby producent deklaruje 100W przy 4Ω obciążeniu, ale zdając sobie sprawę, że moje Gaudery do najłatwiejszych nie należą jakoś niespecjalnie widziałem sens robić o to SPECowi zarzuty.
Natomiast album „Dreamless” kalifornijskiej formacji Fallujah uprawiającej od 2007r. z całkiem niezłymi efektami wielce urokliwy gatunek muzyczny o wszystko mówiącej nazwie „Atmospheric Death Metal” wprawił SPECa w lekką konsternację. Natłok iście kakofonicznych informacji, agoniczny growl Alexa Hofmanna i generalnie ciężar gatunkowy porównywalny do zionącego ogniem i ołowiem pociągu pancernego okazały się przewyższać możliwości dynamiczne i selektywne testowanego wzmacniacza. Scena uległa wyraźnemu spłaszczeniu a góra stała się irytująco cykająca, co biorąc pod uwagę jego wcześniejsze poczynania wyraźnie dawało do zrozumienia, że z tej mąki chleba nie będzie. Pytanie tylko ilu potencjalnych klientów japońskiej marki wpadnie na pomysł by sięgać po tak brutalny i ultra ciężki materiał. Dlatego też wspominam o tym incydencie jedynie z recenzenckiego obowiązku mając na uwadze śladowe prawdopodobieństwo wystąpienia takiego zbiegu okoliczności. Przy normalnym, tzw. cywilizowanym „wsadzie” muzycznym powyższe uwagi spokojnie możemy uznać za niebyłe.
I na koniec jeszcze jeden drobiazg natury użytkowej. Ponieważ 717-kę wyposażono w dedykowaną słuchawkom dziurkę nie omieszkałem z czystej ciekawości zaimplementować w niej wtyku ATH-A2000Z Audio-Technici, co w rezultacie zaowocowało niezwykle dojrzałym i wręcz kremowym dźwiękiem z zaskakującą dawką przestrzenności i świetną gradacją panów, co procentowało szczególnie przy klasyce i jazzowych big bandach.
Pomimo niezaprzeczanego faktu bycia beniaminkiem wśród starszego rodzeństwa SPEC RSA-717 EX w niewątpliwie wymagających okolicznościach towarzyszących zaprezentował się w bardzo korzystnym świetle. Nie będąc demonem dynamiki i powalającej potęgi brzmienia potrafił w niezwykle angażujący i zrównoważony sposób przykuć uwagę słuchacza w praktycznie każdym repertuarze, co jednoznacznie wskazuje na jego uniwersalność. Przy odpowiednim doborze kolumn i braku death-metalowych ciągot może się okazać, że ta japońska integra momentalnie zjedna sobie naszą sympatię i na dłużej stanie się ozdobą sprawiającego wiele radości systemu. A to przecież dopiero początek ….
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– DAC/Przedwzmacniacz/Wzmacniacz słuchawkowy: ADL Stratos
– Słuchawki: Audio-Technica ATH-A2000Z
– Streamer/DAC/Przedwzmacniacz: Ayon S-3 Junior
– Przedwzmacniacz: Electrocompaniet EC 4.8
– Końcówki mocy: Electrocompaniet AW-180M
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER; GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Czasem zdarza się, że mimo dość dokładnej znajomości portfolio danego dystrybutora brać recenzencka nie do końca zdaje sobie sprawę, że ów dostarczyciel sprzętu audio na rynek konsumencki trzyma gdzieś w przedsionku swojej oferty czy to niedawno wprowadzoną do oferty nowość, czy też z niewiadomych przyczyn trochę po macoszemu traktowany produkt. Może z tą macoszą opieką zbyt dosadnie się wyraziłem, gdyż prawda prowadząca do unikania lub pojawiania się w mediach pewnych brandów najczęściej jest skutkiem kilku niefortunnych zbiegów okoliczności, jednak patrząc z boku dla zwykłego Kowalskiego tak to często wygląda. Ale zostawmy wspomniany problem na boku, gdyż niczym przysłowiowego królika z kapelusza udało nam się pozyskać na testy stosunkowo świeży u nas produkt z kraju kwitnącej wiśni, który dla wielu audiofilów jest wylęgarnią co najmniej bardzo dobrego Hi-Fi, a nader często pełnoprawnego High Endu. Tak postawiona sprawa pochodzenia teoretycznie powinna ułatwić testowy start dzisiejszej marki, jednak z autopsji wiem, iż zdecydowanie częściej jest podnoszącym poprzeczkę oczekiwań, utrudniającym życie przedstartowym wirtualnym bonusem. Niemniej jednak, bez oglądania się na wstępny pakiet plusów zapraszam na kilka akapitów o japońskiej marce SPEC i jej startowym produkcie wzmacniającym sygnał w postaci zintegrowanego wzmacniacza RSA-717 EX, którego pojawienie się na naszym portalu zawdzięczamy krakowskiemu Nautilusowi.
Patrząc na gabaryty ocenianej dzisiaj konstrukcji od startu odnosimy wrażenie, że przybyła z kraju samurajów integra nie pcha się na siłę do High End-owej elity. Swoje układy elektryczne zmieściła w niezbyt dużym, oscylującym pomiędzy rozmiarem midi i ogólnie przyjętym standardem korpusie. Na wspomnianą obudowę składa się około centymetrowej grubości aluminiowy front, również aluminiowa górna i tylna ścianka i ubrane w będące w swej dolnej części wariacją fali drewniane boki. Przyznam szczerze, że bijąca z drewnianych klocków nutka naturalności kontrastując z industrializmem reszty obudowy stwarza bardzo pozytywne wrażenie, ułatwiając tym sposobem występy wzmacniacza w wielu całkowicie różnych stylistycznie wnętrzach, a to chyba należy zaliczyć do zalet. Jeśli przyjrzymy się tematowi manipulacyjno-obsługowo-przyłączeniowemu, zaczynając od frontu znajdziemy dwa średniej wielkości pokrętła (z lewej strony selektor wejść, a prawej potencjometr głośności) i na ich zewnętrznych rubieżach na lewej flance gniazdo słuchawkowe z inicjującym jego działanie hebelkiem, a na prawej główny włącznik urządzenia. Przechodząc na tylny panel naszym organom wzrokowym ukazuje się zestaw pojedynczych terminali kolumnowych, seria trzech wejść liniowych RCA, jednego XLR, gniazdo Remote Control i zasilające IEC. Jak widzimy na załączonych zdjęciach, Japończycy unikali siłowego przypodobania się klientowi i nie upychali do wzmacniacza zintegrowanego często kiepskiej jakości przetwornika cyfrowo analogowego, co ostatnimi czasy oprawie w standardzie ma miejsce. Prosta sprawa, wzmak to wzmak, a nie rewia zbędnych dodatków.
Rozpoczynając proces testowy tak naprawdę nie za bardzo wiedziałem, czego po przybyłym maluchu można się spodziewać. Niby z Japonii, ale to w przecież nic nie gwarantuje. Do tego jest nieduży i przy tym bez nie popada w ceno-manię. Dlatego nie pozostało mi nic innego, jak z czystym kontem skupić się na konfrontowanych ze stacjonującym u mnie na co dzień rodakiem niuansach brzmieniowych. To było trochę mezaliansowe spotkanie, ale nie pierwsze i nie ostatnie w mojej samotni, dlatego jeśli nawet coś w moim tekście wyda się Wam zbyt mocno wyartykułowane, proszę o przefiltrowanie tego przez pryzmat realnych możliwości do wzorca. Gdy pewne ramy odbioru podobnych spotkań zostały ustalone, już na starcie chcę poinformować, iż testowany maluch szedł trochę odmienną do Reimyo drogą. Chodzi mianowicie o oscylujące po lżejszej stronie neutralności granie, co skutkowało wstrzemięźliwością barwową w środkowym i na przełomie środka z basem paśmie akustycznym. Bas oczywiście był, ale gdy na którejś ze słuchanych płyt oscylował na granicy anoreksji, 717-ka nie próbowała tego nadrabiać, a biorąc pod uwagę szczupłość dźwięku w stosunku do wzorca efekt jakby się pogłębiał. Jednak natychmiast wyjaśniam, nie była to karykatura dźwięku, tylko pewien punkt widzenia na sprawy sztywnego trzymania się ustalonego wzorca dźwięku, co z doświadczenia wiem, może być również skutkiem zaprzęgnięcia klasy “D” do pracy urządzenia. Oczywiście takie źródło energii nie jest złem w czystej postaci, ale ilość przesłuchanych, pracujących w podobnej domenie komponentów uprawnia mnie do podobnych przypuszczeń. Ale zostawmy ten trop, gdyż bardzo ciekawy w tym wszystkim był fakt odczuwania szczupłości jedynie podczas celebry muzyki dawnej, od której z racji moich preferencji zacząłem odsłuch, by w innych gatunkach włącznie z jazzem być tylko drobnym niuansem. Kolejną świadczącą na korzyść małego SPECa kwestią było podobne zachowanie z innymi zdecydowanie bardziej oszczędnymi od moich w dziedzinie kolorystyki malowanego muzyką świata kolumnami, którymi w tym przypadku były niemieckie Odeony. Niemcy mimo zdecydowanie większej, dostarczanej w pakiecie ofensywności reagowały w niemalże bliźniaczy do austriackich ISIS-ów sposób, ale o dziwo mimo żywszej góry pasma nie popadały przy okazji w krzyk. Przyznam się, że to był chyba najbardziej pozytywnie zadziwiający mnie element tego testu, fundując bohaterowi duży plus w końcowym rozliczeniu. Niemniej jednak, patrząc przekrojowo na całość sonicznego strojenia wzmacniacza trochę zaskoczył mnie sam bas. Teoretycznie było go ciut za mało i pojawiał się raczej tylko w wymagających jego sporej obecności momentach, ale o dziwo przy tak postawionym na sprawy tonalności temacie gdy się pojawił, lekko mnie zaskakując nie był cięty żyletką, tylko rysowany miękkim ołówkiem. Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, iż to w prostej linii prowadziło do uczucia jakby go było więcej, po raz kolejny pomagając konstrukcji w przychylniejszym nań spojrzeniu. Bez podkolorowania, ale więcej. Gdy sprawy masy dźwięku pozostawimy w spokoju, należałoby przyjrzeć się sposobowi budowania wirtualnej sceny muzycznej. Ta w porównaniu do wzorca rozgrywała się dość blisko kolumn, jednak była na tyle dobrze rozplanowana, że żaden artysta nie stąpał koledze po piętach, a gdy w materiale muzycznym słychać było rozmach pomieszczenia goszczącego muzyków, przekaz bardzo dobrze to oddawał. Gdybym do celów wizualizacji usłyszanych niuansów miał przywołać konkretne pozycje płytowe, chronologicznie idąc zacząłbym od kompilacji twórczości Claudio Monteverdiego przez Christinę Pluhar zatytułowanej „Teatro d’Amore”. Tutaj wyraźnie słychać było oszczędność na środku, gdyż instrumenty z epoki raczej oczekują szczypty barwy, czego nie mógł zaoferować im Japończyk. Ale na usprawiedliwienie dodam, iż sam wokalista nie zgłaszał większych problemów z emisją swojego głosu. Owszem, słyszałem go w bardziej barwnych interpretacjach, ale ta ostatnia również miała swoje dobre strony. Jeśli chodzi o prezentację muzyki jazzowej, to struny plus nieco pogrubione wybrzmienie pudeł kontrabasów dzięki wspomnianej przed kilkoma zdaniami manierze wprowadzając nutkę rozmycia miały przyzwoity ciężar. Może nie były idealne, ale nie oczekujmy cudów na poziomie początku oferty jakiegokolwiek brandu. Gdy zgrabnym skokiem przeskoczymy w świat elektroniki spod znaku Massive Attack, nagle okaże się, że owo poluzowanie na dole i znająca swoje miejsce w szyku góra pasma na tyle dobrze współgrają ze środkiem, iż całość twórczości tej grupy wypadała zadziwiająco ciekawie. Ktoś mógłby powiedzieć, że w takim repertuarze wysokie pasmo im obfitsze tym lepsze. Prawdopodobnie tak, ale przy sposobie strojenia środka przez 717-kę nasze uszy mogłyby się zbuntować, a tak mamy dobrze skrojony świat sztucznych fraz muzycznych. Na koniec wspomnę jeszcze o ciężkich kawałkach zespołów metalowych. W tym przypadku przy dobrym oddaniu muzyki lekko poszkodowani byli wokaliści. Dlaczego? Niestety oni najczęściej krzycą, a nie śpiewają. To docelowej grupie fanów oczywiście się podoba, jednak dla osłuchanego z wycyzelowanej wokalistyce słuchacza nadpobudliwość front menów nurtu satanistycznego będzie co najmniej drażniąca. Ale akurat ten aspekt proszę przepuścić przez sito moich preferencji, gdyż z racji napawania się innymi cechami muzyki najzwyczajniej w świecie mogę nie być do końca obiektywnym.
To było bardzo ciekawa konfrontacja. Wzmacniacz w wartościach bezwzględnych stał po jaśniejszej i lżejszej stronie mocy. Jednak gdy w dobrych realizacjach do głosu dochodziło najniższe pasmo, całość nabierała rumieńców. Owszem, we wszystkich przykładach nie dawało wsparcia wokalistom, ale gdy tylko ktoś umiał śpiewać i co ważne chciał śpiewać, a nie krzyczeć, wszystko było ok. Jednak gdy spojrzę na ten sparing z pespektywy zwykłego Kowalskiego i miałbym określić jego profil, to bez najmniejszych problemów zalecałbym posłuchanie RSA-717 EX wszystkim, którzy stawiają na równowagę tonalną. Nie odchudzenie, jak teoretycznie można wywnioskować z powyższego tekstu, tylko brylowanie w okowach przysłowiowego przejścia przez zero. Dlaczego? To proste. W każdym, nawet najbardziej neutralnym teście w ocenie recenzenta swoje piętno odciskają jego preferencje. Oczywiście w bardzo minimalnym stopniu, ale jednak. Dlatego też, biorąc pod uwagę podobne aspekty, jak i całkowicie inny punkt widzenia na ten sam punkt każdego z przedstawicieli rasy ludzkiej to, co dla jednego jest ostoją równowagi, dla innego może być już krokiem w stronę podkolorowania i na odwrót. Jakie wyniki da weryfikacja w Waszych systemach, niestety musicie sprawdzić sami, do czego serdecznie zachęcam.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 14 990 PLN
Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 100 W × 2 (4Ω), 75 W × 2 (6Ω), 50 W × 2 (8Ω)
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 30 kHz ±1dB (6 Ω, 1W)
Zniekształcenia: 0.02% (1 kHz, 80% wysterowania
Czułość wejściowa, wzmocnienie: 300 mVrms, 37.3 dB (przy maksymalnym wysterowaniu, 6Ω, 1kHz, wejścia niezbalansowane)
Wejścia liniowe: 1 para XLR, 3 pary RCA
Pobór mocy: bez sygnału 18 W, przy maksymalnej mocy 180 W (8Ω, 100 Hz)
Wymiary (S x W x G):350 mm × 95 mm × 375 mm
Waga: 7 kg
System wykorzystywany w teście:
– CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”, ODEON OTELLO
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA