Opinia 1
Szczerze przyznam, że moje zainteresowanie akcesoriami antywibracyjnymi rozwijało się niemalże równolegle z wkraczaniem w coraz bardziej zaawansowane Hi-Fi. Już w mrocznych odmętach lat 90-ych ubiegłego milenium chcąc zniwelować zgubny wpływ szklanych półek stolika popularnej wtenczas rodzimej manufaktury na drodze poszukiwań i eksperymentów swój system zdecydowałem się posadowić na sorbotanowych nóżkach IXOSa. Oczywiście, gdy tylko złapałem przysłowiowy wiatr w żagle, czyli audiophilia nervosa znalazła odpowiednią pożywkę do rozwoju, sprawy nabrały tempa a lista przesłuchiwanych rozwiązań zarówno komercyjnych, jak i rodem z DIY zaczęła sukcesywnie się wydłużać. Część, jak bardzo ciekawy od względem podejścia do tematu, wyposażony w półki z aluminiowo-winylowego sandwichy stolik Missoni Audio Carpet Stradivari, czy nie tylko poprawiające brzmienie, lecz i szalenie ułatwiające przesuwanie/ustawianie kolumn nóżki Soundcare Superspikes egzystowała, bądź egzystuje (Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform) w moim systemie przez dłuższy czas a część przewinęła się w ramach testów. Czegóż tam nie było – włoskie podstawki Gregiteka, szwedzkie Solid Techy, polskie Franc Audio Accessories Ceramic Disc Classic, czy japońskie pasywne (RST-38H, RAF-48H, RIQ-5010 & RIQ-5010W, SPU8) i aktywne (RD-3, RIO-5II, RR-777) Acoustic Revive. Generalnie było w czym wybierać a biorąc pod uwagę, że oferta tego typu akcesoriów cały czas rośnie, jeśli tylko ktoś dysponuje odpowiednią ilością cierpliwości i często nawet niewielkimi środkami finansowymi to może mieć świetną zabawę przez długie, nie tylko zimowe wieczory. Tym oto sposobem doszliśmy do bohaterów niniejszego testów – Stillpoints Ultra Mini.
Ultra Mini to najmniejsze a zarazem najbardziej przystępne cenowo akcesoria antywibracyjne w ofercie Stillpoints i choć dostarczane są w niewielkim, kolorowym pudełku to ze względu na swoje nad wyraz niepozorne gabaryty spokojnie mogłyby się zmieścić w tulei, w jakich sprzedawane są cygara. Oczywiście bez adnotacji o szkodliwości nałogu. Ich zwarta bryła składa się z dwóch elementów wykonanych ze stali – korpusu i przymocowanego na stałe, obrotowego „talerzyka”. Wewnątrz każdego takiego audiofilskiego naparstka umieszczona jest odsprzęgająca ceramiczna kulka a tylko od fantazji i potrzeb użytkownika zależy jak je ustawimy pod swoimi drogocennymi urządzeniami. Przeglądając odmęty internetu natknąłem się na informację, iż producent zapewnia, że przy wykorzystaniu czterech, zamiast trzech podstawek poprawa wyniesie okrągłe 25%. Nie mam bladego pojęcia jak wyglądała metodyka porównań a następnie analiza otrzymanych wyników, lecz mając do dyspozycji komplet czterech podstawek nic nie stało na przeszkodzie by własnousznie zweryfikować powyższe zapewnienia. Patrząc jednak na powyższe deklaracje od wyłącznie od strony ekonomicznej icałkowicie obiektywnie trzeba przyznać, że Wydaje się to dość uczciwe podejście do sprawy, gdyż różnica między setem trzy i czteroelementowym wynosi właśnie 25%. Przy tak niewielkiej powierzchni styku, z jaką mamy do czynienia w przypadku Ultra Mini ustawienie większości urządzeń na trzech sztukach wymagać będzie nie tylko chwili uwagi, lecz również pominięcia firmowych nóżek i znalezienia takich punktów podparcia na płycie spodniej, aby uzyskać jak największą stabilność. Wspominam o tym, gdyż o ile w przypadku Franc Audio Accessories Ceramic Disc Classic górne talerzyki solidnie „trzymały” stawiane na nich urządzenia, to przy Stillpointsach dla świętego spokoju lepiej obsługę przeprowadzać z poziomu pilota aniżeli z panelu frontowego wciskając przyciski. W przypadku top-loaderów, czyli beztackowych odtwarzaczy z płytami ładowanymi od góry (np. Ayon, CEC, Reimyo) sugerowałbym jednak zaoszczędzić sobie nerwów i od razu zaopatrzyć się w zestaw czterech sztuk, podłożyć je i zapomnieć o temacie. Nie wiem jak Państwu, ale mi właśnie spokój ducha i brak obaw, że w którymś momencie odtwarzacz się za przeproszeniem gibnie w zupełności pokryły zarówno deklarowaną przez producenta poprawę brzmienia (aspekt psychofizyczny), jak i były całkowicie adekwatne do różnicy w cenie.
Za to od strony brzmieniowej, parafrazując Winstona Churchilla – jeszcze nigdy w historii Hi-Fi tak wielu (audiofilów) nie mogło zawdzięczać tak wielkiej poprawy tak niewielkim akcesoriom. Może to i zbyt patetyczny i psujący całą niespodziankę wstęp, ale co tam. Stillpointsy po prostu działają i to co robią z dźwiękiem nie sposób rozpatrywać w kategoriach innych aniżeli tylko i wyłącznie pozytywnych. Tutaj nie ma miejsce ani na „ale”, ani na „chyba”.
W pierwszej chwili, po podłożeniu pod CD Ayona 1sx odniosłem wrażenie jakby system zaczął grać minimalnie ciszej. Jednak było to wrażenie o tyle chwilowe, co błędne. Naprędce wykonana weryfikacja zaobserwowanego zjawiska za pomocą powszechnie dostępnego, praktycznie na każdą platformę, oprogramowania do pomiaru docierających do nas dB wykazała zerowe różnice. Bardzo szybko okazało się, że źródło takiego stanu rzeczy leży zupełnie gdzie indziej. To nie głośność uległa zmianie, lecz … z sygnału zostały wyeliminowane zniekształcenia powodujące występowanie artefaktów odpowiedzialnych za natarczywość, ekspansywność dźwięku. Bez powyższych „atrakcji” tło stało się po prostu czarne a brzmienie poszczególnych instrumentów/głosów czystsze, gładsze, bardziej naturalne. Poprawie uległa też konturowość źródeł pozornych i ich lokalizacja na sugestywnie kreowanej scenie. Czy było słychać więcej dźwięków? Niekoniecznie, tu nie o ilość idzie a jakość. Brak szumu tła, tego tła generowanego wraz z sygnałem audio a nie otaczającego nas, w naszym pomieszczeniu sprawiał, że do tej pory ukryte gdzieś w dalszym planie detale stają się bardziej obecne, zauważalne, lecz one nie pojawiają się nagle znikąd, gdyż cały czas tam były, lecz to my nie zwracaliśmy na nie uwagi. Było wyraźniej, lecz nie poprzez wyostrzenie a na drodze oczyszczenia.
Kolejna rzecz – sybilanty. W realnym życiu słyszymy je cały czas. Są języki mniej bądź bardziej „szeleszczące”, są ludzie, nawet wśród muzyków – wokalistów mający wadę wymowy, czyli po prostu sepleniący i jeśli tylko obcujemy z nimi spotykając się, rozmawiając, bądź słuchając ich „unplugged” wszystko jest jak najbardziej OK. Problemy zaczynają się, gdy zasiadamy przed swoim ukochanym sprzętem, włączamy płytę i … sybilanty potrafią zabrzmieć równie przyjemnie, co przejechanie paznokciami po szkolnej tablicy. Obecność Stillpointsów powyższe przejaskrawienia w dość znaczny sposób niweluje. Z premedytacją użyłem sformułowania „niweluje” a nie „łagodzi”, gdyż semantycznie różnica może między powyższymi wyrazami jest niewielka, jednak w audio właśnie takie „niewiele” oznacza być, albo nie być dla konkretnego komponentu. Zatem niwelowanie, wg. Ultra Mini polega nie na zaokrąglaniu, wycofywaniu, czy stępianiu wszelakich syków wydobywających się z ludzkich ust a pozbawianiu ich obecnej w nagraniach kanciastości i granulacji.
Stillpoints Ultra Mini to najbardziej niepozorne z akcesoriów antywibracyjnych, z jakimi mieliśmy do tej pory do czynienia. Jednak akurat w ich przypadku rozmiar praktycznie nie ma najmniejszego znaczenia, gdyż choć ich nie widać działają a efekt ich obecności w torze audio jest zaskakująco … neutralny. Ba, wręcz naturalny, gdyż zamiast przeobrażać dźwięk one dźwiękowi przywracają znaną z brzmienia na żywo naturalność. Czy to dobrze, czy źle muszą Państwo ocenić sami, jednak dla mnie, zupełnie subiektywnie na powyższe zjawisko patrząc efekt jest ze wszech miar pożądany i idealnie wpisujący się w podstawowe założenia Hi-Fi. High fidelity to wysoka wierność, dążenie do jakości jak najbliższej oryginałowi, czyli dźwiękom jakie słyszymy na żywo, najlepiej naturalnym, podanym sauté, jak najmniej przetworzonym, z zachowaniem ich naturalnego smaku i konsystencji. Stillpoints Ultra Mini właśnie to robią – pozwalają odkryć muzykę na nowo w formie, w jakiej z założenia powinna być reprodukowana.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: RCM
Cena: kpl. 3 szt. – 1 750 PLN, kpl. 4 szt. – 2 340 PLN
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sx
– DAC: Bryston BDA-2
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Bryston BDP-2
– Gramofon: Pro-Ject Xtension 9 EVO z ramieniem PJ 9ccEVO i wkładką Ortofon Quintet Black
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude; Pro-Ject PHONO BOX RS + Power Box RS Phono
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Trilogy 925
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Organic Audio Power Reference
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Wszelkiego rodzaju akcesoria antywibracyjne mają tylko jedno, ale za to bardzo ważne zadanie – izolować odprzęgane przez siebie urządzenie audio od szkodliwych drgań podłoża, mogących niekorzystnie wpłynąć na jakość generowanego przezeń dźwięku. Rozwiązań konstrukcyjnych jest prawie tyle samo ilu producentów i praktycznie każdy produkt wprowadza sobie tylko przypisane zmiany w propagacji fal dźwiękowych korzystającego z jego usług zestawu. Tak więc wszelkie decyzyjne konfrontacje zakupowe należy przeprowadzić na własnym żywym organizmie, gdyż już podłoże startowe naszego mebla bardzo wpływa na kierunek wnoszonych zmian, co w skrajnych przypadkach możemy odbierać nawet jako pogorszenie, a nie wzniesienie się na zakładane, dotychczas nieosiągalne wyżyny brzmienia systemu. Oczywiście pewien zakres oddziaływań w zależności od zastosowanej techniki odprzęgania jest zbieżny dla większych grup i dlatego podobne do dzisiejszego testy zgrubnie nakreślając usłyszane skutki, mają jakikolwiek sens bytu. Inną sprawą jest fakt różnej oceny (od zachwytów, po: „jest trochę lepiej”) działania rzeczonych: podkładek, stopek, platform czy całych stolików, ale jeśli daje się coś wychwycić, mamy niezbity dowód na choćby minimalną moc sprawczą określanych przez przeciwników jako audio – voodoo zabawek. Już jakiś czas temu przestałem się oszukiwać, że są to jedynie czarnoksiężnicze matactwa w świecie realnym i gdy do oceny zaproponowano nam produkt amerykańskiej manufaktury Stillpoints dystrybuowanej przez katowicki RCM, z dużym bagażem wcześniejszych doświadczeń z podobnymi produktami i przez to sporymi oczekiwaniami, w którą stronę podążą nasze systemy, ochoczo przyjęliśmy ofertę. Tak więc, zapraszam na kilka zdań – elaborat byłby raczej nadużyciem – o wpływie najtańszego modelu Ultra Mini na stacjonującą u mnie układankę.
Prezentowane dzisiaj stopy antywibracyjne są wyrobem ze stali nierdzewnej, a swój pomysł na odprzęganie opierają o kulkę. Główny korpus jest czymś w rodzaju ściętego stożka, w którym znajduje się wspomniana adaptacja podparcia kulowego. Od strony postawy wyprowadzono połączenie gwintowe, na które nakręcamy pomagający stabilizację całości talerzyk. Zaletą opisywanego produktu jest możliwość jego różnorodnego zastosowania (trzy opcje): na spłaszczeniu czubka talerzykiem do góry, odwracając całość o 180 stopni lub dzięki wspomnianemu gwintowi wkręcając w urządzenie zamiast oryginalnych nóżek. W zasadzie prosty pomysł, ale jakoś do tej pory nie spotkałem się z tak uniwersalnymi wygaszaczami mikro trzęsień, co tylko potwierdza starą prawdę, że przy tendencji homo sapiens do budowy skomplikowanych konstrukcji, najtrudniej jest nam wymyślić coś bardzo prostego, ale znacznie podnoszącego walory użytkowe. Prawda?
Z uwagi na fakt występowania różnorodnych atrybutów pod większością moich komponentów, jedynym ale jak się okazało, bardzo owocnym w doznania możliwym miejscem zastosowania testowanych Stillpoints-ów była płaszczyzna pod przedwzmacniaczem liniowym. Ale proszę nie brać tego wywodu lokalizacyjnego jako potwierdzenie mojego lenistwa, tylko z racji stacjonowania w pre lamp elektronowych uzasadniony i bardzo trafny wybór. Przechodząc do sedna sprawy dla choćby minimalnej orientacji w temacie zaznaczę jeszcze, że dzisiejsze podejście testowe różni się od dotychczasowych materiałem na półki nośne używanego stolika. Gdy wcześniejszy mebel katowickiej marki Rogoz Audio jako podłoże do sprzętu wykorzystywał granit (mój świadomy wybór), to obecnie wykorzystywany, pochodzący od krakowskiego Nautilusa – SOLID BASE VI – wyposażony jest w fornirowaną drewnem egzotycznym grubą sklejkę, co diametralnie zmienia punkt startowy i kierunek przesunięć dźwięku stacjonującego na nim sprzętu. Jeśli tego nie weźmiemy pod uwagę, cały mój tekst możemy włożyć między bajki. Ale do rzeczy. Na starcie chcę się szczerze przyznać, że to, co usłyszałem po zastosowaniu amerykańskiej myśli technicznej, podryfowało w nieco innym niż sądziłem wstępnie kierunku. Nie w sensie porażki, tylko niezgodności z uzbieranymi na przestrzeni czasu doświadczeniami. Chodzi mianowicie o fakt prawie standardowego gmerania polepszaczy przy najniższym basie i iskrze w górze pasma, co dostarczony do zaopiniowania produkt w moich warunkach bytowych zdawał się omijać szerokim łukiem. Głównym zakresem, w którym się obracał był środek pasma akustycznego, zdecydowanie poprawiając rozdzielczość tego zakresu i zwarcie na jego graniczących z niskim pomrukami pułapach. Oczywiście pochodną takiej obróbki materiału muzycznego było napowietrzenie sceny muzycznej, ale jak zaznaczyłem na początku, bez zwiększenia ilości górnych rejestrów. Dość dziwne uczucie, które już w idealnie skomponowanych zestawach daje bardzo duże pokłady przyjemności, a przy oczekujących takiej dawki zwiewności przytępionych systemach jest wręcz zbawieniem. Jako że temat dzisiejszego spotkania jest bardzo „śliski” i awanturogenny nawet na zajmujących się sprawami audio portalach internetowych, dla zobrazowania przytoczonej obserwacji posłużę się tylko jedną, ale idealnie pokazującą ten efekt pozycją płytową. A gdzie w takim razie można spodziewać się największych pozytywnych aspektów zastosowania tytułowych Ultra Mini? Ja postawiłem na wokalistykę w muzyce dawnej i przytoczę krążek The Purcell Quartet zatytułowany „Membra Jesu nos tri” oficyny Chaconne. Stali bywalcy naszego portalu zdążyli chyba zauważyć fakt mojej fascynacji ową pozycją, ale to, co do tej pory było cudownym spektaklem kilku porozrzucanych po wirtualnej scenie głosów, niestety zawsze z lekkim nalotem mgiełki pomiędzy nimi, to bohaterskie amerykańskie stopki przecząc swojej nazwie – „Mini”, obficie wydobyły je z tej nieco mętnej wirtualnej otchłani, ale bez zapędów ich karykaturowania. Nagle artyści nadal pozostając na swoich miejscach, jakby nabrali nieco więcej powietrza w płuca i zdecydowanie bardziej namacalnie dla słuchacza wydobyli z siebie zapisane w partyturze partie wokalne. Co ciekawe, nie zmienili tonacji ani ciężaru, tylko zwiększyli odstęp własnego głosu od szumu otaczającej ich aury potocznie zwanej tłem. Bardzo udany i często oczekiwany zabieg dźwiękowy, który występował niezależnie od słuchanego repertuaru, a przy zdecydowanie mniej angażującej reszcie wprowadzanych korekt wydawał mi się najwartościowszym do opisania. Jednak łamiąc nieco wstępne założenie dodam, że czytelność środka musiała przynieść jeszcze jeden ważny niuans. Chodzi mianowicie o likwidację efektu zwanego „byłą” w źle lub zbyt dosadnie osadzonych na przełomie basu i niższej średnicy realizacjach. Na co dzień raczej nie mam z tym problemów, ale to spotkanie z muzyką mocno zminimalizowało ten czasem wstępujący aspekt do poziomu okazjonalności. Oczywiście jak informowałem na początku, co system, posiadany mebel i oczekiwania, to niestety nieco inne realne zmiany. Co wniesie implementacja rzeczonych stopek u potencjalnych nabywców, pokaże jedynie konkretna aplikacja, dlatego nie nudząc zbytnio dalszymi mądrościami, zachęcam do prób, tym bardziej, że efekt jest nieco inny niż byśmy tego oczekiwali.
Dzisiejszy test po raz kolejny wymknął się powszechnym standardom oczekiwań, potwierdzając znaną prawdę: spróbuj u siebie, ponieważ nie wszystko jest takie oczywiste. Wstępne moje założenia wyeliminowania drewna, jako podstawy sprzętu na rzecz wyrobu stalo-pochodnego, sugerowały skrócenie basu i wyostrzenie górnych rejestrów – oczywiście w ramach zdrowego rozsądku, tymczasem startowa propozycja amerykańskiego producenta – Ultra Mini – daje nam lepszy wgląd w nagranie, poprzez zwiększenie rozdzielczości w najwrażliwszym dla człowieka zakresie średniotonowym. Efekt zaskakująco oczekiwany, a jego potrzebę doceniamy dopiero w momencie usłyszenia. Dlatego mimo przekonania o wyśmienitości posiadanego seta, zachęcam do posłuchania, gdyż nagle Wasz świat może stanąć na głowie – oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: GAUDER AKUSTIK CASSIANO
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA