1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Muzyka
  4. >
  5. Svantevit

Svantevit

Wykonawca:  Percival Schuttenbach
Tytuł:  Svantevit
Gatunek:  folk - metal
Dystrybucja:  Fantom Media

Opinia 1

Pod nad wyraz intrygującą nazwą Percival Schuttenbach, stanowiącą m.in. personalia pewnego gnoma pojawiającego się w twórczości Andrzeja Sapkowskiego kryje się założona w 1999r. w Lubinie folk-metalowa formacja lubująca się w archeologii doświadczalnej słowiańskich korzeni. Jeśli komuś w tym momencie zapachniało Cepelią, to proszę mi wierzyć, że akurat Percival’owi zdecydowanie bliżej do kipiących smołą i zionących siarką mrocznych zakamarków pradawnych lochów i smoczych pieczar, niż koronek z Koniakowa i drewnianych kogucików. W dodatku wchodzące w skład zespołu panie w niczym nie przypominają typowego koła gospodyń wiejskich umilających sobie np. darcie pierza ludowymi przyśpiewkami. No chyba, że gdzieś jest takie koło, gdzie sędziwe matrony lubią sobie od czasu do czasu „pociągnąć growlem”.

Już pierwszy odsłuch „Svantevit” najdelikatniej rzecz ujmując powala na kolana potężnym kopniakiem świeżości i prasłowiańskiej niemalże zwierzęcej dzikości. „Satanael” i „Wodnik” to cudownie brutalne i zdecydowanie bliższe mojemu czarnemu sercu kontrpropozycje dla lansowanego w komercyjnych rozgłośniach „My Słowianie” duetu Donatan i Cleo. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż Percival i Donatan mają na koncie wspólny projekt („Równonoc”), jednak ze związanej z nim trasy koncertowej lubińscy muzycy wycofali się przed jej zakończeniem (z powodu nazwijmy to zawirowań natury organizacyjnej). Mniejsza z tym. Na „Svantevit” damskie partie wokalne przywołują wspomnienia starych dobrych czasów, gdy do mikrofonu wydzierała się nastroszona i natapirowana Małgorzata Ostrowska z Lombardem, tylko w mocniejszej, bardziej surowej i zdecydowanie bardziej brutalnej wersji. W ucho wpada i potrafi przez kilka dni kołatać się po głowie melodia skocznych „Upiorów”. Podział na poszczególne utwory jest z reszta czysto umowny i prawdopodobnie ma charakter czysto organizacyjny, gdyż „Svantevit” jest typowym koncept-albumem, którego nie sposób słuchać po kawałku, lecz trzeba smakować w całości niczym starą, zapomnianą przez współczesnych mroczną baśń. Baśń, w której gitarowe riffy przeplatają się z brzmieniem smyczków, kobiece – typowo słowiańskie przyśpiewki z brutalnym growlem a perkusyjne pasaże ze słodkim, świdrującym dźwiękiem piszczałek. Wbrew pozorom efektem nie jest kakofonia, lecz spójna i nad wyraz łatwo przyswajalna wielowarstwowa i nieraz zagmatwana forma będąca swoistym konglomeratem przeszłości – głosów przodków i emocji, oraz dostępnego współczesnym pokoleniom instrumentarium.
Muzyka Percival Schuttenbach ma w sobie prawdziwą, autentyczną, bo drzemiącą w głębi każdego z nas pierwotną dzikość, z którą ekipa z Lublina po prostu się nie kryje. Bez sztuczności i narzuconych przez współczesną cywilizację konwenansów i wszechobecnej politycznej poprawności wyrykują co ich boli. Pod względem estetyki i siły przekazu można zauważyć podobieństwa do twórczości np. Huntera („Imperium”), co z pewnością można uznać za zaletę dla osób szukających jakiegoś bardziej znanego, rozpowszechnionego punktu zaczepienia na krajowej scenie muzycznej.

Od strony realizatorskiej trudno coś „Svantevit’owi” zarzucić. Słyszalna w kulminacyjnych momentach ofensywność i szorstkość wydają się efektem zamierzonym a bogate instrumentarium nie zlewa się w bezkształtna masę. Z radością odnotowuję też fakt troski, z jaką potraktowano wysokie tony, które nie dość, że nie cykają niczym kapsle z butelek po mleku, to jeszcze potrafią zalśnić nie raniąc uszu podkreślonymi sybilantami. W większości przypadków mamy tutaj do czynienia z brzmieniem gęstym, soczystym a jednocześnie naturalnie selektywnym, co z resztą podkreślają sympatyczne wstawki historyczno – podróżnicze w stylu krzyku mew, jęku dulek w sfatygowanej łodzi, etc.

W moim osobistym rankingu będący obiektem niniejszej minirecenzji album „Svantevit” Percival Schuttenbach plasuje się zdecydowanie wyżej niż np. brutalny „Lay Down thy Burdens” Battlesoul, jarmarczno – cukierkowy „A Kiss Before You Go” Katzenjammer, czy praktycznie cała twórczość Mago de Oz. Wydaje mi się, że w tym, co robią nasi krajanie jest więcej autentyzmu, bądź po prostu obecna tam pierwotna słowiańskość lepiej koresponduje z moimi własnymi upodobaniami. To tak, jakby połączyć surowe piękno „Kwasirs Blod” Esk, gardłowy śpiew Huun Huur Tu z „Best Live” i potężną dawkę ciężkich brzmień np. z „Forest Of Equilibrium” Cathedral.  W każdym bądź razie album „Svantevit” Percival Schuttenbach zasługuje nie tylko na wielkie brawa, ale również na dalece wykraczającą poza granice naszego kraju promocję. Bądźmy szczerzy – to nie jest za przeproszeniem kapela sprawdzająca się tylko w lokalnym, hermetycznym mikroświatku, lecz zespół mający podobny potencjał jak Gjallarhorn, Värttinä, czy nawet Lordi. Trzeba się tylko postarać, by świat o nich usłyszał.

Marcin Olszewski

Skład Percival Schuttenbach:
Joanna Lacher – bas, wokal
Christina Bogdanova – wokal, klawisze
Mikołaj Rybacki – Gitara, instrumenty smyczkowe i inne, wokal
Andrzej Mikityn – perkusja
Katarzyna Bromirska – wiolonczela, lira, akordeon, flety, wokal

Opinia 2

Zespół Percival Schuttenbach od momentu swojego powstania w 1999 roku, będąc w swych początkach triem – Mikołaj Rybacki (gitara), Kornelia Rybacka (bas) i Katarzyna Bromirska (wiolonczela), grającym dość ciężką muzykę metalową z elementami folkowymi, przeszedł kilka metamorfoz w postaci roszady poszczególnych członków, by na dostarczonym to recenzji krążku wystąpić w składzie: założyciele Mikołaj Rybacki i Katarzyna Bromirska, dwie panie: Joanna Lacher (bas, śpiew) i Christina Bogdanova (śpiew Kaos Pad II i Reloop) i Andrzej Mikityn na perkusji. Życie często daje w kość naszym planom, jednak jeśli efektem jego doświadczeń jest tak grająca grupa mających wspólne zainteresowania ludzi, należy raczej się cieszyć. To co zaproponowali w tej odsłonie, ma w sobie coś takiego, że osobiście – od dłuższego czasu omijający podobną muzę, bez problemu przyswoiłem materiał, znajdując w nim kilka pozytywnych (no może nie w 100%) aspektów. Równie ciężkie klimaty pochłaniałem godzinami w młodości i przejrzawszy dołączoną do płyty książeczkę, byłem ciekawy, jak wyjdzie pogodzenie dwóch przeciwległych światów – metalu i folku.

Przyznam się szczerze, że gdy Marcin z uśmiechem na twarzy napomknął o recenzji  trochę cięższego gatunku, pomyślałem: „będzie jazda”. Na obecnym etapie życia słucham raczej lżejszych kompozycji, ale dlaczego nie spróbować wrócić w czasy młodości, co teoretycznie powinny ułatwić elementy rodzimego folkloru. Pierwsze przesłuchanie było niejako przełamaniem lodów i raczej poszukiwaniem punktu zaczepienia do następnych podejść, ale na tyle pozytywnie wypadło, że do bliższego poznania materiału  nie potrzebowałem specjalnej motywacji i dostarczony krążek wkładałem do napędu kilkukrotnie. Obawy o zbyt pretensjonalne przenikanie stylów rozpierzchły się niczym poranna mgła. Muzycy umiejętnie, czy to przy pomocy damskich wokaliz, czy wplataniu w utwory sampli, płynnie przechodzili z jednej flanki na drugą, bez uczucia siłowania się z tą materią. Jak gdyby dorastali na południowo-zachodnich rubieżach naszego kraju z jednym marzeniem – grać podnoszącą poziom adrenaliny muzykę metalową, co gdy już się spełniło, dodatkowo okraszają swym rodowodem.  Zawartość każdego z  gatunków jest umiejętnie wyważona, by po dawce energetycznego grania, pozwolić słuchaczowi odetchnąć przy przyśpiewkach ludowych lub aranżacjach słuchowiska o tematyce wiejskiej. Wiem, że takie łączenie światów jest popularne w wielu gatunkach muzycznych – wliczając w to mój ulubiony jazz, jednak nie zawsze wychodzi to tak smakowicie jak tytułowemu zespołowi Percival Schuttenbach. Trzy panie wespół z dwoma przedstawicielami płci przeciwnej, fundują nam powrót w sielankową przeszłość życia wsi przy wydawałby się całkowicie niewpisujących się w te kanony ciężkich frazach muzycznych. Patrząc na materiał grupy pod kątem zawartości merytorycznej, to niestety nie ominęła go lekka prowokacja. Wiem, że ten gatunek rządzi się swoimi prawami i każdy musi czymś zaskoczyć potencjalnego słuchacza, ale drugi utwór jest według mnie zbyt perwersyjny. Nawoływanie małej dziewczynki niedwuznacznie mrocznym głosem w języku niemieckim, przynosi tylko jedną myśl, która dla obytego z podobnymi tematami fana tej kapeli, jest pewnie solą życia, jednak dla postronnego słuchacza mocnym ocierającym się o niesmak akcentem. Jestem dość wyrozumiały w stosunku do podobnych form przekazu emocji, ale ten track przesłuchałem tylko dwa razy i to dlatego, by dosłuchać, jaki los czekał tą biedną dziewczynkę – niestety marny.
 
Ogólnie reszta tekstu jest typowa dla muzyki metalowej i nie można mieć większych zastrzeżeń, ale próbując ocenić walory techniczne materiału, muszę potwierdzić bardzo wysokie umiejętności masteringowca w tej kwestii. Wielu muzyków uważa, że takie granie ma być jednym wielkim łomotem, tymczasem dostarczony krążek jest zaskakująco dobrze zrealizowany. Scena ładnie pokazuje, gdzie znajdują się poszczególni artyści i co bardzo ważne zachowuje wzorową czytelność wykorzystanego, bogatrego instrumentarium. Wokalistyka nie odstaje od jakości muzyki, w większości utworów pozwalając zrozumieć śpiewany tekst– a to nie jest standardem. Według mnie w wartościach ogólnych (przypominam, że nie jestem miłośnikiem podobnych stylów) uważam, że album grupy Percival Schuttenbach, jest ciekawą propozycją. Niesie ze sobą kilka pierwiastków skandalu, ale to jest chleb powszedni zagorzałych fanów tej grupy i nie ma o co kruszyć kopii. Jednak patrząc na niego całościowo – muzyka (umiejętne łączenie stylów i realizacja) i daleka od infantylności warstwa tekstowa, nawet minimalnie zainteresowanego podobnymi klimatami słuchacza powinna zachęcić do zapoznania się z tą pozycją. Polecić melomanom muzyki klasycznej tego nie mogę, ale ktoś oscylujący swymi zainteresowaniami w okolicach rocka, powinien spróbować tego materiału i jeśli nie przekona go zawartość tekstowa, to na pewno zrobi to realizacja.

Jacek Pazio

Pobierz jako PDF