1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. System marzeń: AUDIO TEKNE TFA-9501, TM-8801, TEA-8695

System marzeń: AUDIO TEKNE TFA-9501, TM-8801, TEA-8695

Japonia to bez dwóch zdań kraj uważany za kolebkę wyrafinowanych dźwiękowo komponentów audio. Może nie ma wyłączności na najlepszy dźwięk na świecie, ale jeśli coś zostało choćby dotknięte przez któregoś z tam tworzących przez połowę życia swoje produkty mistrzów elektroniki użytkowej, praktycznie z rozdzielnika ma status co najmniej wartego posłuchania. Bez zbytniego naciągania faktów powiedziałbym też, że już na starcie procesu weryfikacyjnego otrzymuje kilka punktów akonto za samo pochodzenie. Śmieszne? Bynajmniej. Popytajcie znajomych, a przekonacie się, że mam rację. Ale nie o tym chciałem dzisiaj dywagować, gdyż sprawa kraju pochodzenia twórcy zestawów audio to jedno, a fakt możliwości przetestowania to drugie. I nie chodzi mi jedynie o fakt dystrybucji na naszym rynku, tylko o filozofię właściciela marki – często konstruktora – w sprawie udostępniania produktów do jakichkolwiek testów. Oczywiście zdecydowana większość bardzo chętnie dzieli się swoimi wyrobami z recenzentami, ale jak to zwykle bywa, są takie osobowości, które mając świadomość klasy posiadanej oferty, nie mają parcia na notoryczne pojawianie się w różnych periodykach branżowych. Podobną filozofię ma dzisiejszy producent z Kraju Kwitnącej Wiśni – Audio Tekne a dokładnie sam Kiyoaky Imai, na przychylne spojrzenie którego musiałem zapracować pewnym zapleczem recenzenckim, aby udowodnić, że wiem czego szukać w jego dziele życia podczas sesji testowych. Nie przedłużając, zapraszam na japoński „System marzeń” w postaci topowego przedwzmacniacza liniowego TFA – 9501, monobloków opartych o parę kultowych lamp 300B w układzie push-pull TM – 8801 i zajmującego środek oferty phonostage’a TEA – 8695.

Jak wygląda Audio Tekne? Dla mnie fantastycznie, a dla innych koszmarnie. Na szczęście o gustach się nie dyskutuje, dlatego skrótowo, ale spróbuję opisać przybyłe na występy japońskie produkty. Jeśli chodzi o same bryły urządzeń, to nie odbiegają one od standardowo konstruowanych produktów lampowych, gdyż zwykle jest to pewnego rodzaju platforma nośna dla ukrytych pod kratkami lamp i zamkniętych w różnego rodzaju puszkach transformatorów. Taki design ma również AT, z tą tylko różnicą, że większość producentów stara się „złapać” potencjalnych klientów wyglądem, stosując triki  natury ponadczasowych wizualizacyjnie projektów, gdy tymczasem ścigająca się z moim codziennym mieniącym się zgaszonym złotem zestawem Reimyo czwórka jego rodaków stawia na rozpoznawalną od pierwszego spojrzenia surowość wyglądu. A przejawia się to odcieniami zmieszanej ze stalą i bladym niebieskim odcieniem szarości. Powiem tak, nawet trudno jest mi dokładnie określić użytą do lakierowania urządzeń paletę kolorów, ale chyba przez to zakochałem się w moim gościu od pierwszego wejrzenia. Idąc dalej tropem budowy, owe podtrzymujące wspomniane lampy i trafa płaskie skrzynki, jak zdążyłem wspomnieć w swoich trzewiach skrywają serce pomysłu na dźwięk, czyli ortodoksyjnie minimalistyczne układy elektryczne. Fronty, w zależności od pełnionej przez dane urządzenie funkcji, zgodnie z firmową unifikacją, są bardzo skromnie i wyposażone jedynie w niezbędne do manualnej obsługi manipulatory i pokrętła. I tak, w monoblokach i przedwzmacniaczu gramofonowym znajdziemy jedynie włącznik hebelkowy i sygnalizującą stan pracy diodę z lewej strony. Natomiast w przedwzmacniaczu liniowym oprócz takiego samego zestawu znajdziemy jeszcze biegnącą od prawej ku lewej stronie serię ośmiokątnych pokręteł regulacyjnych i dwa prostokątne włączniki pracy PRE OUT I POWER PHONO. Płaszczyzny górne dzierżą adekwatną do stopnia skomplikowania konstrukcji ilość transformatorów i lamp elektronowych, a płyty tylne typowe dla każdego komponentu przyłącza. Końcówki mocy mogą pochwalić się gniazdami sieciowymi, pojedynczymi terminalami głośnikowymi, wybieranymi przełącznikiem hebelkowym wejściami RCA i XLR i zaciskiem uziemienia. Przedwzmacniacz liniowy oferuje baterię wejść i wyjść RCA i XLR, gniazdo IEC i zaślepione nakrętkami zasilanie dla zajmującego szczyt oferty dwu-pudełkowego phonostage’a. Dostarczony przedwzmacniacz gramofonowy zaś raczy nas mocno okrojonymi w kompatybilność stałowartościowymi dla dwóch rodzajów wkładek MC wejściami RCA, wybieranymi hebelkami wyjściami RCA i XLR, przełącznikiem wzmocnienia 0/-10 dB, zaciskiem masy i gniazdem zasilającym. Tak po krótce prezentują się nasi bohaterowie, a jak dali sobie radę podczas sesji odsłuchowych, znajdziecie w kilku poniższych akapitach.

Podczas swych recenzenckich bojów już kilka razy miałem mały problem, jak rozpocząć część testową mych opowieści. Owe dylematy wynikały bowiem z ponadprzeciętnych walorów brzmieniowych testowanych urządzeń i wręcz jednoznacznej deklasacji konkurencji. „Niestety” niniejsze spotkanie z topowym przedwzmacniaczem liniowym wspomaganym zaopatrzonymi w podwójną triodę 300B końcówkami mocy wespół z zajmującym środkową pozycję w cenniku przedwzmacniaczem gramofonowym oferty AT tak przewartościowało mój osobisty punkt odniesienia, że gdybym napisał bardzo banalne stwierdzenie –„po tych kilku tygodniach obcowania z tak prezentowaną muzyką spokojnie mogę umierać”, wierni czytelnicy znając moje przywiązanie do posiadanego, wielokrotnie walczącego jak równy z równym nawet ze zdecydowanie droższą konkurencją zestawu, bez problemu odebraliby to jako spuszczenie zasłony milczenia nad dotychczasową referencją. I niestety taki czas może nie całkiem nieoczekiwanie, bo spodziewałem się podobnych uniesień duchowych, ale w końcu nadszedł.

Na wstępie jestem jednak winien małe wyjaśnienie. Otrzymując obecny zestaw do oceny, miałem zamiar rozbić to spotkanie na dwa odrębne epizody – dzielonego wzmocnienia i phonostage’a. Niestety rozpoczynający się od pre gramofonowego proces testowy dobitnie pokazywał, że moja elektronika „nieco” ograniczała jego potencjał, co dość szybko udało mi się zweryfikować przy pomocy reszty dostarczonych komponentów. Nie powiem, spięty z moją układanką TEA-8695 grał wyraźnie lepiej w porównaniu z rozpoczynającym ofertę TEA-2000, ale po dodaniu gładkości i szlachetnego wypełnienia nieco tracił na blasku. I nie chodziło tutaj o ilość górnych rejestrów, tylko powodujący zacieranie informacji o planie rozgrywającej się przede mną sceny muzycznej wyraźny brak oddechu. Piszę to z pełną odpowiedzialnością i świadom ewentualnych konsekwencji, ale tak właśnie było. Reasumując, po spięciu w monoteistyczną całość wizytujących mnie komponentów, nie było innej alternatywy, jak zdanie relacji ze spotkania z pełnym kompletem urządzeń przypominających stare radiostacje z czasów II Wojny Światowej.

Nie wiem, czy bez nausznej weryfikacji, tego co teraz napiszę nie odbierzecie jako minusa, ale oceniany zestaw gra tak naturalnie i blisko prawdy, że dla szukających ciągłego zadziwiania słuchaczy szybko może wydać się nudny. Obcując z tak prezentowanym dźwiękiem zapomnijcie o wyskakujących z kapelusza sztucznie materializujących się przed naszymi oczami dzwoneczkach, czy nacisku na ponadprzeciętną wyrazistość poszczególnych pasm. Muzyka płynie jakby mimochodem, wręcz wydawałoby się, że bez zbytniego zabiegania o to czy jej słuchamy, czy nie, ale robi to na tyle intrygująco, że nie sposób nie podążać za każdą wygenerowaną przez zestaw Audio Tekne frazą wokalną, czy instrumentalną. To rodzi się samoistnie. Niestety jak wspomniałem, dla wielbicieli analizy poszczególnych dźwięków może okazać się, iż jeszcze nie dojrzeli emocjonalnie do słuchania muzyki jako całości przekazu, jednak z racji przejścia w swoim życiu podobnego etapu, wiem, iż tylko kwestią czasu jest dotarcie do takiego stanu. Jak objawia się fenomen Japończyków? Spróbuję opisać to obrazowo i w miarę strawie. Główną zaletą naszych bohaterów, jest dająca wyśmienity wgląd w nagranie rozdzielczość, oferując pełnię informacji o wszystkich, powtarzam wszystkich formacjach wirtualnej sceny włącznie z mocno rozbudowanymi skaldami symfonicznymi. Ktoś powie, że to dość łatwe do zrealizowania przy pomocy korektorów akustyki, lub innych modelujących dźwięk praktyk kablarskich lub programowych w technice DSP. Niestety takie sztuczne ożywianie tylnych planów, czy też zwiększanie nasycenia czerni tła prawie natychmiast powoduje wdzieranie się pakietu sztuczności w dobiegającej do nas muzyce. Znam to bardzo dobrze z autopsji, ale nie walczę z ludźmi szukającymi takiego sposobu zbliżania się do absolutu dźwiękowego i choć osobiście wolę oddać trochę ostrości słuchanej muzyki za odrobinę jej naturalności, wiem, że każdy ma swój punkt widzenia i sam decyduje co mu w duszy będzie grać. Idąc dalej z rozważaniami jakości dźwięku, dochodzimy do zasadniczego pytania dotyczącego sposobu, w jaki AT osiąga realizm w najczystszej postaci. Z pewnością każdy z Was miał w swoim życiu okazję zaznania porannego fenomenu krystalicznie czystej przejrzystości powietrza po nocnej śnieżycy. Gęsto padający śnieg przytłacza do ziemi najmniejsze drobinki kurzu i innych unoszących się w atmosferze cząstek, dając nam prawie kłujące w zmysły odczucie nieskazitelnej przeźroczystości panującej wokół nas aury. Ta świeżość białego puchu połączona z mroźnym porankiem jest odzwierciedleniem tego, co usłyszałem po zaaplikowaniu u siebie systemu TA. Jeśli ktoś nie zaznał takiego stanu, to niestety nie za bardzo wiem jak mogę to inaczej opisać. Ale jeśli macie w swoim życiowym portfolio podobne doświadczenia, wiecie, że będąc nawet gdzieś w zabitej wiejskiej dziurze – w pozytywnym tego słowa znaczeniu, nagle słyszycie oddaloną o kilkanaście kilometrów przelotową trasę krajową, która normalnie ginie gdzieś w natłoku innych artefaktów dźwiękowych życia codziennego. I gdy podobny sposób oddania dźwięków przeniesiecie na nasze audio-podwórko, okaże się, że tylne plany grającego naszą ukochaną muzykę zespołu nie grają głośniej, również tło nie jest sztucznie przyciemniane, tylko nieskazitelna rozdzielczość powoduje przywołane oczyszczenie dzielącego nas i poszczególnych muzyków powietrza, bez sztucznego faworyzowania jakiegokolwiek aspektu przekazu. Gdy spotkamy się z taką propozycją odtwarzania muzyki, okazuje się, że chórzystki z tylnych planów podobnie jak zajmujące najważniejsze miejsce na scenie solistki przełykają ślinę, lub operatorzy drewnianych instrumentów dętych gdzieś po cichu przedmuchują swoje stroiki. Niewiarygodne? A jednak. Na potwierdzenie moich teorii posłużę się wręcz idealnym do tego celu materiałem z muzyką dawną zatytułowanym „Membra Jesu nostri” The Purcell Quartet. Zawsze, powtarzam, zawsze podczas odtwarzania tego krążka odczuwałem dość gęstą atmosferę panującą wewnątrz goszczącej muzyków budowli sakralnej. Odbierałem to jako sposób zebrania całości przez mikrofony, gdy tymczasem teraz owa teoretycznie nieszkodząca wcześniej mgiełka pomiędzy rozrzuconymi po scenie artystami odeszła w niebyt. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie zrobiło się sztucznie, dając raczej uczucie zwiększonej materializacji 3D. O takich przyziemnych sprawach, jak pozycjonowanie źródeł pozornych, czy ich gradacja w głąb i szerz nawet  nie wspominam, gdyż jakiekolwiek odstępstwo czystości ich eterycznej prezentacji byłoby dużym faux pas. Chyba oczywistą sprawą jest zaliczenia takich płyt z obu posiadanych przeze mnie nośników (cyfra i analog), a że to jest jeden z dwóch ulubionych nurtów muzycznych, zajęło mi to kilka ładnych popołudni. Tutaj muszę wtrącić, że w testowej konfiguracji gramofon bez najmniejszych problemów pokazywał CD-kowi, gdzie jest jego miejsce w szeregu, mimo, że posiadany dzielony napęd uważany jest za naśladowcę analogu. Z drugiej strony nie można się dziwić, gdyż same testowane phono kosztowało trzykrotnie więcej a wespół z napędem krotność wzrastała do pięciu. Proces weryfikacyjny pokazał dobitnie, jak cena powinna odzwierciedlać przyrost jakości, dlatego nie odczuwam w tej materii najmniejszego dyskomfortu. Ot jest tańszy, to żaden dyshonor polec w walce z lepszym. Co ciekawe, rozpatrując fakt użycia lamp elektronowych w zestawie Audio Tekne, w ogólnym graniu można by spodziewać się jakiegoś związanego ze szklanymi bańkami sztucznego ugładzenia. Tymczasem oprócz nieco ciemniejszej aury nie zbliża się do maniery lampowej, a mimo to pokazuje swoją klasę przy oddaniu palety barw wszelkich dźwięków, od instrumentów drewnianych po ludzki głos. Gdy nasyciłem swoje narządy słuchu muzyką z czasów Monteverdiego, przyszła kolej na stawiający na ciszę ECM-owski jazz. Niestety, jest pierwsza trzydzieści w nocy, a jutro muszę wstać aby zarobić na życie, tak więc skończę jutro.

Ok., odpocząłem, nabrałem dystansu, więc przystępujemy do kolejnego, patrząc na ilość mogących znudzić nawet największych fanów mych opowieści wygenerowanych znaków, lekko zmierzającego ku końcowi etapu spotkania. Słuchając muzyki dawnej, która w znakomitej większości grana jest przy użyciu mocno koloryzujących dźwięk instrumentów z epoki, nie do końca mogłem spojrzeć na krawędzie sygnału takich generatorów fal akustycznych, jak kontrabasy, ale również na ciężar i wybrzmienia talerzy bębniarza, co w jazzie jest chlebem powszednim. Co więcej, przecież w torze miałem uważane za niezbyt dobrze radzące sobie w aspekcie ostrości rysunku triody 300B, dlatego taka kolejność wsadu muzycznego wydawała się wręcz niezbędna. No cóż, po poprzedzającej ten akapit litanii pochwał może dość przewidywalnie powiem, że gdy w roli testera wystąpił często goszczący u mnie ze swoim składem Bobo Stenson, nie spodziewałem się i nie zanotowałem żadnych niespodzianek. Dostałem informację o pełnej współpracy strun z pudłem rezonansowym nadmuchanych skrzypiec zwanych potocznie kontrabasem, jak również wyraźny przekaz o grubości blachy użytej do wykonania talerza perkusisty z ich długą odpowiedzią soniczną na uderzenia drewnianej pałeczki. Potwierdzając wcześniejsze obserwacje nie wspominam nawet o głębi, szerokości i projekcji spektaklu muzycznego, ponieważ generowana przez Japończyka muzyka była na tyle wciągająca, że wręcz musiałem się zmuszać, by zwracać uwagę na tak prozaiczne składowe. Niestety dla wielbicieli przeżyć ekstremalnych tylko śladowo skalałem bohaterów spotkania wykańczającą narządy słuchu metalową i jej podobną muzyką. Wnioski? Było zaskakująco dobrze, ale z racji dbałości o narządy odbierające fale dźwiękowe, wolałem skupić się raczej na przyjemnościach, co zrekompensowałem sobie zaproszeniem dobrego znajomego na serię czarnych placków z muzyką symfoniczną. Takim to sposobem mimo niezbyt częstego obcowania z „poważką”, dzięki wizycie gościa zaznałem bardzo pouczającej lekcji, która obnażyła mi pewien niepozwalający pochylić się nad taką twórczością problem. Chodzi mianowicie o sposób jej odtworzenia, który z braku odpowiedniej rozdzielczości systemu zawsze nieco uśrednia czytelność bardzo licznego składu muzyków, co w bezpośrednim starciu z dość blisko i przez to bardzo czytelnie zebranym przez mikrofony jazzem trochę zniechęcało mnie do głębszej penetracji tej przecież fantastycznej twórczości. Nagle okazało się, że diabeł tkwi w szczegółach, które w tym przypadku rodzi właśnie sam system. Dla ludzi od urodzenia wychowanych z podobnym repertuarem to jest nieistotny aspekt, jednak dla kogoś wkraczającego w ów świat, może stanowić i często stanowi pewną barierę. Po prostu życie. Gdy tak rozprawialiśmy o budowaniu mieszczącej kilkadziesiąt osób wirtualnej scenie, bez problemu wychwytywałem sekcję kilku kontrabasów, a nie bliżej nieokreśloną kontrabasową plamę. Co ważne, całość prezentacji uciekała od faworyzowania jakiegokolwiek planu, stawiając na równouprawnienie każdego z nich, co dla wielu może okazać się zbyt nudnym w odbiorze, gdyż oczekuje niewystępujących w realnym świecie głośnych popisów instrumentalistów z ostatnich rzędów. Niestety, tak jak wspominałem na wstępie, tylko wyedukowani słuchacze mogą docenić tę unikającą czarowania melomana nienaturalnymi w rzeczywistości aspektami prawdę z Audio Tekne. W innym przypadku ocena prezentowanego zestawu może nie być tak pozytywna. Dlatego zanim pomyślicie o prezentowanym dzisiaj „Systemie marzeń”, zastanówcie się, czy jesteście przygotowani na prawdę.

Puentując te spędzone z elektroniką Audio Tekne trzy tygodnie muszę powiedzieć, iż po pierwszym kontakcie z rozpoczynającymi ofertę komponentami poniekąd spodziewałem się podobnych doznań. Nie sądziłem tylko, że wywrą one na mnie na tyle mocne wrażenie, bym na facebooku nawet w żartach zapytał czekających na werdykt znajomych o „skromną” i długoterminową pożyczkę. Cieszy mnie fakt, że stacjonujące na co dzień kolumny były równorzędnym partnerem tego starcia i nie musiałem gorączkowo poszukiwać spełniającej wymogi jakości alternatywy. Spięte razem w układzie push-pull dwie 300B bez najmniejszych problemów radziły sobie ze sporej wielkości basowcami, trzymając je przy tym na krótkiej smyczy. Oczywiście słyszałem je pod lepszą kontrolą, ale przy takim sposobie podania muzyki jako całości zbyt techniczne prowadzenie niskich tonów byłoby bardzo szkodliwe w odbiorze. Trochę potrwa, zanim wrócę emocjonalnie do stanu przed-testowego. Zawsze po podobnych starciach wystarczało mi kilka dni resetu. Jak będzie teraz? Kto wie. Kończąc to spotkanie mogę powiedzieć tylko jedno, jeśli ktoś czuje się na finansowych siłach, aby zmierzyć się z testowaną dzisiaj propozycją z Japonii, nie radzę czekać, gdyż życie jest za krótkie, by tracić czas na inne niż to fenomenalne granie.

Jacek Pazio

Dystrybucja: NATURAL SOUND s.r.o.
Ceny:
TFA 9501: 69 000 €
TM 8801: 60 000 €
TEA 8695: 69 000 €

Dane techniczne:

TFA 9501
Wejścia: Phono, CD, Tuner, Tape, AV, Aux.
Maksymalny poziom sygnału wejściowego : 3 Vrms
Wyjścia: Rec Out; Pre Out XLR i RCA
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+/- 1 dB)
Wymiary (szer. x wys. x głęb.): 445 x 225 x 346 mm
Waga: 55 kg

TM-8801
Wejścia: RCA i XLR
Czułość wejściowa: 1 V
Impedancja wejsciowa: 3,3 kΩ
Moc wyjściowa: 15 W
Zniekształcenia harmoniczne: < 0,3% (10 W/1 kHz)
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 kHz (- 1 dB/- 3 dB)
Szumy własne: < 1 mV (8 Ω)
Pobór mocy: 100 W
Wymiary (szer. x wys. x głęb.): 445 x 225 x 250 mm
Waga: 28,0 kg/szt.

TEA 8695
Dla wkładek: MC o niskiej lub wysokiej impedancji
Zakres sygnałów wejściowych:
– „Phono Low”: 25 mV
– “Phono High”: 85 mV
Zakres sygnałów wyjściowych: 1,6 V (std), 11 V (max)
Wyjścia: XLR i RCA
RIAA: +/- 1,5 dB (30 Hz – 15 kHz)
Zużycie energii: 70 W
Wymiary (szer. x wys. x głęb.): 460 x 170 x 410 mm
Waga: 43,5 kg

System wykorzystywany w teście:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,.”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF