Opinia 1
Zgodnie z kalendarzem mamy połowę września i jak to zwykle o tej porze roku bywa salony audio powoli budzą się z letniej stagnacji. Co prawda znam (odosobnione) przypadki, gdzie ruch w wakacje był naprawdę spory i nic nie wskazywało na nawet najmniejszy spadek popytu, jednak dla świętego spokoju możemy uznać, że okres letni to handlowa flauta i dopiero od września warto pokazywać się z nowościami, chwalić dopiero co sprowadzonymi, bądź wyrwanymi konkurencji, markami i ogłaszać mniej, lub bardziej zorganizowane prezentacje. I właśnie z przejawem ostatniej z ww. aktywności mieliśmy do czynienia w pewien deszczowy poniedziałek.
Informacje prasowe o tygodniu otwartych odsłuchów systemu sygnowanego przez Technical Audio Devices Laboratories, Inc., czyli TAD’a – kolejnego (po Accuphase) na naszej drodze do audiofilskiej nirwany, reprezentanta japońskiego High-Endu, zaczęły pojawiać się na tyle wcześnie, że postanowiliśmy zorganizować sobie z Jackiem nie tylko wolny dzień, lecz również skontaktować się z białostockim salonem RMS i zawczasu dowiedzieć się, czy są szanse na wygospodarowanie 2-3 godzin na tzw. „odsłuch prasowy”. Nie chodziło nam w żadnym wypadku o próbę jakiejkolwiek alienacji od lokalnych miłośników dobrego dźwięku, lecz nauczeni doświadczeniem woleliśmy nie przeszkadzać osobom odwiedzającym ten chyba najdalej na wschód wysunięty przyczółek audiofilizmu w Polsce, kłapaniem migawek, błyskami fleszy i kurtuazyjną paplaniną. Okazało się, że Gospodarze nie mieli nic przeciwko i od godz. 10-ej do 13:30 „otrzymaliśmy” pomieszczenie odsłuchowe do własnej dyspozycji, za co serdecznie dziękujemy.
Na wstępie przechodzenia do meritum nie mogę pominąć tak istotnej kwestii jak warunki sklepowo – wystawienniczo – odsłuchowe i choć białostocki salon RMSu jako tako znaliśmy z Jackiem ze zdjęć, to bez wizji lokalnej trudno nam było prognozować jakie realia zastaniemy na miejscu. Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania, gdyż wewnątrz nader niepozornego, kilkukondygnacyjnego budynku magazynowego, jakich jeszcze parę lat temu sporo stało na warszawskim Służewcu Przemysłowym, nie dość, że wygospodarowano naprawdę sporą przestrzeń wystawienniczą, lecz z głową rozplanowano część biurową, oraz serwisową. To jednak wszystko nic w porównaniu z clue całego przedsięwzięcia, gdyż oprócz zintegrowanego z obszarem ekspozycyjnym „kącikiem” dedykowanym systemom mniej lub bardziej budżetowym, wybudowano niezależne, zaadaptowane akustycznie pomieszczenie odsłuchowe zapewniające komfortowy odsłuch 3-4 osobom. Jeśli komuś zależało na zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia, które jak wiadomo robi się tylko raz, to krótko rzecz ujmując udało mu się oczekiwany efekt uzyskać. Przytulna a zarazem elegancka czerń ścian, wygodna i prowokująco czerwona skórzana kanapa tylko utwierdzały nas w przekonaniu, że starano się jak najmniej rzeczy pozostawić przypadkowi. O tak oczywistych oczywistościach, jak wygrzanie prezentowanego systemu nawet nie piszemy, bo nie dość, że już przed oficjalnym startem odsłuchów elektronika miała okazję pograć swoje, to ekipa RMSu rozpoczyna pracę o godz. 8ej rano i do naszego przyjazdu całość zdążyła ustabilizować się zarówno prądowo, jak i termicznie.
Po krótkim, acz rzeczowym wprowadzeniu przez Gospodarzy otrzymaliśmy systemowy sterownik i wolną rękę zarówno jeśli chodzi o repertuar, głośność, jak i preferowane kadry. W skład odsłuchiwanego zestawu weszły:
– odtwarzacz CD/SACD TAD D600
– przedwzmacniacz TAD C2000
– końcówka mocy TAD M2500
– kolumny TAD Compact Reference CR1MK2
– oraz, zalecane przez dystrybutora, kompletne okablowanie Wireworld.
Nie będę ukrywał, że bardzo umiejętnie od pozostałych elementów toru uwagę odciągały potężny multiformatowy, wyposażony w zewnętrzny zasilacz, odtwarzacz CD/SACD D600, oraz budzące respekt swoimi gabarytami i cieszące oko przepięknym fornirem sporych rozmiarów monitory CR1MK2. Zarówno odtwarzacz jak i przedwzmacniacz C2000 wyposażono w wejścia cyfrowe, jednak podczas poniedziałkowych odsłuchów wykorzystaliśmy atuty wynikające ze zbalansowanej budowy całego toru decydując się na spięcie całości analogowymi przewodami XLR Wireworlda. Kilka słów należy się również potężnej (250 W/ 8Ω, 500 W / 4Ω) stereofonicznej końcówce mocy M2500, która choć pracuje w klasie D nie poddała się ostatnim „ekologicznym” trendom i zamiast cieszących się niezbyt dobrą opinią zasilaczy impulsowych otrzymała od producenta porządne, konwencjonalne trafa toroidalne. Kolumny CR1MK2 to też nie do końca zwykły projekt. Nie dość, że oparto je o przetwornik współosiowy to do wykonania membran tweetera i przetwornika średniotonowego wykorzystano z berylu.
W ramach weryfikacji wpływu adaptacji akustycznej na „żywość” pomieszczenia odsłuchy postanowiliśmy rozpocząć od naszego dyżurnego albumu, czyli „Misa Criolla” Ramireza z Mercedes Sosą. Pierwsze takty i … było zupełnie inaczej niż z dopiero co spakowanym systemem Accuphase’a, lecz nie sposób odmówić klasy i dobrego smaku zarówno jeśli chodzi o design, jak i brzmienie. Szuflada napędu wysuwała się z równą elegancją i kulturą, co w „gabinetowym” Accu DP-900 i jedynie umieszczone na froncie sensorowe przyciski nawigacyjne wymagały niemalże całkowitego wyzbycia się delikatności i szacunku, z jakim zwykło się traktować tak kosztowne urządzenia. Całe szczęście do ruszenia ponad 25 kg monolitu (waga bez zasilacza) potrzeba byłoby zdecydowanie więcej siły, więc obawy o możliwość przesunięcia odtwarzacza w trakcie wyboru ścieżki, bądź innej operacji wydają się bezpodstawne.
Wracając jednak do dźwięku, to chwilę zajęło nam przyzwyczajenie się, akomodacja do niezwykłej liniowości generowanego przez system TADa dźwięku. Tam gdzie większość konkurencji stara się jak najwięcej „ugrać” podbijając delikatnie średnicę i jej przełom z wyższym basem japońska elektronika traktowała dokładnie tak samo jak pozostałą część pasma. Zero faworyzowania, grania pod publikę i prób pudrowania, bądź zaklinania zarejestrowanej na płycie rzeczywistości. W końcu sprzęt audio kupujemy, a przynajmniej to powinno leżeć u podstaw terminu „high fidelity”, po to by być bliżej muzyki i właśnie muzyki słuchać a nie sprzętu. Najwidoczniej z powyższego założenia wyszli tez konstruktorzy z Technical Audio Devices Laboratories i dołożyli starań by ich konstrukcje nie tylko jak najmniej z materiału źródłowego zachowywały dla siebie, ale również jak najmniej od siebie dodawały. Zalatuje pro-audio i studiem nagraniowym? I dobrze, gdyż warto wreszcie usłyszeć to, co słyszą szczęśliwcy zanim zgrany ze stołu materiał zostanie „uzdatniony do spożycia” i trafi do tłoczni.
Precyzja, z jaką zostało oddane ustawienie szacownej solistki i znajdującego się za nią chóru zasługiwało na najwyższe noty. Aura pogłosowa, tak nieodzowna, przy tego typu nagraniach w pełni oddawała warunki akustyczne panujące podczas realizacji a kreowana przez system scena dźwiękowa daleko wykraczała poza ramy wyznaczone zarówno przez ustawienie kolumn, jak i ściany pomieszczenia, w jakim się znajdowaliśmy. Co najważniejsze nie zostały utracone informacje dotyczące mikrodetali umożliwiających lokalizację źródeł pozornych nie tylko w płaszczyźnie poziomej, ale i na wysokość. Wykonana (na podstawie pomiarów) adaptacja akustyczna Sali RMSu zaowocowała całkowicie czarnym i pozbawionym szumu tłem, choć na dłuższą metę zaczęliśmy odczuwać pewien niedosyt, jeśli chodzi o ilość powietrza, oraz połyskliwość najwyższych składowych. Niby wszystko było odtworzone jak należy i niezależnie od tego czy do mikrofonu chrypiał akurat Jorgos Skolias (Jorgos Skolias & Bogdan Hołownia “…tales”), czy temat z „The Children of Sanchez” wydobywał się z ust Hanny Banaszak („Hanna Banaszak w Studiu Koncertowym im. W.Lutosławskiego – 5 grudnia 2010″) gdzieś tam podświadomie oczekiwałem większego blasku, krystalicznej rześkości górskiego poranka. Swoimi uwagami podzieliliśmy się z gospodarzami zaglądającymi do nas od czasu do czasu, którzy potwierdzili nasze przypuszczenia o delikatnym przetłumieniu. Po prostu sala, w jakiej odbywała się prezentacja została zaprojektowana i dostosowana akustycznie głównie do prezentacji kina domowego, gdzie po pierwsze elektronika a po drugie wykorzystywane kolumny nawet nie zbliżają się do poziomu wyrafinowania i gładkości reprezentowanych przez system klasy TADa, przez co delikatne wygładzenie i wycofanie irytujących zazwyczaj wysokotonowych „pików” przynosi więcej pożytku, niż szkód. Do pełni szczęścia brakowało nam też ok. 150 cm więcej „oddechu” za kolumnami, ale to już jest nasze czepialstwo i proszę traktować je z lekkim przymrużeniem oka.
Jeśli zaś chodzi o aspekt dynamiczny, to zarówno w skali mikro, jak i makro nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Audiofilskie wydanie „Gladiatora” dostarczyło na tyle odpowiednią ilość doznań natury sejsmiczno – muzycznej, by utwierdzić nas w przekonaniu, że całe to nieporozumienie zwane kinem domowym można spokojnie pominąć milczeniem, bo skala realizmu, z jaką został oddany przez wielką orkiestrę symfoniczną hollywoodzki spektakl powinien zadowolić nawet największego malkontenta. A skoro jesteśmy przy marudzeniu to pozwolę sobie w tym momencie na jeden, niewielki przytyk. Chodzi mianowicie o soczystość prezentowanych przez system TADa barw i ich temperaturę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że priorytetem w tym przypadku była neutralność i transparentność, ale czasem taka „polityczna poprawność” owocowała delikatnym osłabieniem ładunku emocjonalnego zawartego w materiale źródłowym.
Niejako na deser zostawiłem firmowany przez MFSL album „Countdown to extinction” formacji Megadeth, który na systemie Reimyo brzmi karykaturalnie, na ostatnio przez nas testowanym secie Accuphase wypadł bardzo przekonująco a na TADach … po prostu powalał na kolana. Zarówno na „Symphony Of Destruction” jak i utworze tytułowym wokal Mustain’a był niezwykle namacalny, czytelny, głęboki i aż chciałoby się rzec finezyjny, gdyż dokładność i realizm, połączone z wprost holograficznie zarysowaną sceną w sposób nad wyraz jednoznaczny zadawał kłam stwierdzeniu o braku jakiejkolwiek możliwości prawidłowego odtworzenia tak ordynarnej muzyki na systemie tak wysokiej klasy. To, co Accuphase kulturalnie tłumaczył, TAD po prostu kategorycznie uciął głosem nieznoszącym sprzeciwu i zakończył dyskusję. Głos wokalisty nie tracił na czytelności nawet podczas najbardziej zagmatwanych pasaży gitarowych, które oczywiście tworząc ścianę dźwięku, również pozostawały nie dość, że świetnie komunikatywne, co intrygująco potępieńcze. Zero jazgotu – jedynie czysty płynny metal. W pewnym sensie jest to jednak paradoks, gdyż z jednej strony system TADa jawił się nam, jako niezwykle liniowy i daleki od jakichkolwiek zabiegów upiększających a z drugiej bez problemu potrafił ukazać wewnętrzne piękno thrashu. Jednak akurat w moim przypadku nie jest to powód do rozpaczy a jedynie światełko w tunelu wskazujące, że jest jeszcze nadzieja na to, by albumy takich kapel jak ww. Megadeth, czy Metallica. AC/DC, bądź nawet grających jeszcze cięższe odmiany metalu (My Dying Bride, Slayer) pojawiały się częściej na odsłuchach i komercyjnych prezentacjach udowadniając tezę, że dobry system jest w stanie pokazać potencjał drzemiący w każdym repertuarze a nie zamęczać słuchaczy przekombinowanymi samplerami pisanymi na tamburyn i flet piccolo. Poszukujący systemu do cięższych odmian Rocka powinni zatem umieścić powyższy zestaw na liście obowiązkowych pozycji do odsłuchu we własnych czterech kątach.
Wizyta w białostockiej oazie audiofilizmu stała się świetną okazją do zebrania kolejnych doświadczeń wynikających z obserwacji zachodzących w układzie system – pomieszczenie interakcji. Pozwoliła też zapoznać się z wizją, pomysłem, jaki na dźwięk mają sympatyczni gospodarze, a tym samym stworzyć punkt odniesienia, pryzmat przez który będziemy w stanie lepiej interpretować przyszłe informacje dotyczące kolejnych odłuchów, których z pewnością na ul.Handlowej nie zabraknie. Tym optymistycznym akcentem chciałbym zakończyć własną część relacji z białostockich odsłuchów, jeszcze raz bardzo podziękować ekipie RMS za gościnę z i przekazać pałeczkę Jackowi, który z pewnością zwróci uwagę na całkowicie inne aspekty prezentowanego systemu TADa.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Opinia 2
Mocną stroną naszego projektu, jest szybka reakcja na poza redakcyjne seanse odsłuchowe. Omawiany przypadek jest tego potwierdzeniem, gdzie w procesie podjęcia decyzji, wymieniliśmy symbolicznego kontaktowego e-maila i jedynym kryterium pozostałym do uzgodnienia, był termin wizyty. Oczywiście ważnym elementem jest tak zwany „wsad” do relacji, który powinien spełniać przynajmniej w minimalnym stopniu założenia leżące u podstaw „Soundrebels”. Propozycja zlokalizowanego w Białymstoku salonu RMS z naszego punktu widzenia była nie do odrzucenia, gdyż jawiła się jako kontynuacja mocnego jesiennego nurtu spotkań z samurajskim Hi End-em. Będące punktem odniesienia Reimyo wraz z niezapomnianym topowym zestawem Accuphase’a zaostrzyły nasze audiofilskie apetyty na tyle, by pominąć drobne efekty uboczne – wyrwanie całego dnia z życiorysu, oraz zwykle następujące po tego typu eskapadach wyczerpaniem. Z wielkimi oczekiwaniami wybraliśmy się na wschodnie rubieże naszego kraju, celem wyjazdowej oceny zbierającego wiele nagród – a jakże, japońskiego systemu TAD.
Wspomniany komplet: odtwarzacz CD D600, przedwzmacniacz C2000, końcówka mocy M 2500, monitory CR1 rozstawiono w profesjonalnie przygotowanej akustycznie sali odsłuchowej i okablowano zacną marką WireWorld. Krótka wstępna rozmowa z gospodarzami, pozwoliła jednej i drugiej stronie na uspokajające wybadanie oczekiwań i kompetencji obu stron – do tej pory jedynym kontaktem była skrzynka e-mailowa. Zdobywszy zaufanie, razem z Marcinem zostaliśmy uprzywilejowani i na trzy godziny dostaliśmy tą mekkę audifilizmu na własność, bez ingerencji w playlistę. Z perspektywy czasu stwierdzam, iż było to niezbędne minimum, gdyż początki odsłuchu jako niekończące się „kręcenie nosem” w ocenie gry tego znakomitego zestawienia, nie wróżyły spodziewanej nirwany. Widzę kilka nakładających się spraw, mających bezpośredni wpływ na taki stan. Tygodniowe obcowanie z nisko osadzonym dźwiękiem Accuphase, w połączeniu z trzygodzinną jazdą samochodem, jak też nieznajomość pomieszczenia, skutecznie zacierało zalety TAD-a. Pierwsza godzina była aklimatyzacją z warunkami akustycznymi, resetem monotonnego szumu jazdy samochodem, a sznyt grania Accu jako tylko punkt odniesienia, też musiał zostać odpowiednio zrewidowany. Na szczęście każdy krążek przybliżał nas do punktu „zero”, który pozwolił na w miarę neutralną wyjazdową ocenę proponowanego zestawienia, która z uwagi na obce środowisko, zawsze obciążona jest pewnymi przekłamaniami. Niemniej nawet na obczyźnie aspekty grania w wartościach bezwzględnych daje się wychwycić, a to było celem tego spotkania. Nie podejmuję się bezwzględnie wartościować sposobu na dźwięk zaprezentowanego Japończyka, ale kilka zaskakujących pozytywnych wrażeń z przyjemnością wspomnę.
Zanim rozpiszę się na temat doznań akustycznych, skreślę kilka słów na temat projektu plastycznego. Bardzo pozytywne wrażenie sprawia źródło CD D600, które mimo lekkiej ociężałości wizualnej, ma w sobie coś pozwalającego cieszyć się tą dwukolorową srebrno czarną bryłą, gdzie przednia ścianka w kształcie mocno rozwartokątnego klina przełamuje jego monotonię. Waga urządzenia pozwala wnioskować, jak Technical Audio Devices Laboratories, Inc. walczy ze szkodliwymi wibracjami, a wydzielony zasilacz w podobnym do odtwarzacza klimacie – tylko innej skali, dba o układy elektryczne wewnątrz urządzenia. Mistrzostwem świata jest działanie tacki transportu, która w momencie wysuwania, podobnie jak w Accuphase nie wydaje żadnych słyszalnych dźwięków. Implementacja napędu godna każdej wydanej złotówki. Przełamana centralnie przednia ścianka w swojej górnej części skrywa dający wygasić się czytelny duży wyświetlacz, obok którego umieszczono dotykowe manipulatory, a pod nim wspomnianą aluminiową tackę na płyty. Przedwzmacniacz i końcówka nie są już tak wymyślne wizualnie i wyglądają jak (również dwukolorowe) wydrążone płaskie z zaokrąglonymi rogami bloki aluminium, gdzie preamp dostał diodę, dwa pokrętła i w dolnej części wyświetlacz, a stereofoniczna końcówka tylko diodę sygnalizacyjną gotowość działania. Minimalizm w czystej postaci, który w kontakcie bezpośrednim sprawia bardzo dobre wrażenie, a w połączeniu z możliwościami sonicznymi niejednego zauroczy.
Przyciemniliśmy lekko światło i zaczęliśmy zabawę od materiału Marcina, którym popisała się znana z wielu prezentacji Mercedes Sosa ze swoją flagową „Mszą Kreolską”. Rozmach, oddanie naturalnych pogłosów i pozycjonowanie źródeł pozornych, były na fantastycznym poziomie. Jednak największe pozytywne wrażenie sprawiła nam niewymuszona sztucznym napompowaniem podstawa basowa. Z tych bądź co bądź monitorów dostaliśmy twardy konturowy i niski bas, który jeśli nie był przewidziany w materiale muzycznym nie wychodził przed szereg, czekając na swoje pięć minut. Inżynierowie nie szkodzili konstrukcji podbijaniem pod publiczkę tego zakresu, za co należy im się pochwała. Może trochę scena za kolumnami była za płytka i wokal lekko ugładzony (bez swobody i otwarcia), w porównaniu do znanych mi innych odtworzeń, ale w zamian dostaliśmy niesamowicie czarne i czytelne, pokazujące nawet najdrobniejsze niuanse tło. Dzięki niemu każdy dźwięk był wycięty z przestrzeni międzykolumnowej, z czym wiele systemów sobie nie radzi. Teoretycznie wszystko wypadło bardzo dobrze, ale jak zaznaczałem wcześniej, na początku narzekaliśmy na niedostatki w barwie. Nie żeby było płasko i nienamacalnie, tylko nie przemawiał do nas przełom basu i średnicy, prezentując się zbyt swobodnie. I wtedy zaczęły docierać do nas pewne często pomijane w takich wypadkach spostrzeżenia, które błędnie ukierunkowują wszelkie nasuwające się wnioski. Zdaliśmy sobie sprawę z problemu opisanego w drugim akapicie (aklimatyzacja). Usłyszawszy taką, jak się później okazało równą na środku pasma prezentację „Mszy Kreolskiej”, na tacce napędu wylądował krążek z masakryczną dla mnie (po latach młodości z Heavy Metalem) propozycją Megadeth, której niedawne Accuphase’owe dociążenie nie wychodziło na dobre. Tym razem jednak usłyszeliśmy mocne, dalekie od audiofilskich standardów, ale dające sporo przyjemności z odbioru nagranie. Wszystkie instrumenty stały się niewiarygodnie czytelne, bezproblemowo odgrywając zaplanowane frazy dźwięku, a wokal najczęściej zlany w jedną monotonną hałaśliwą papkę, teraz był głównym aktorem tego spektaklu, pozwalając zrozumieć „wykrzyczany” tekst. W takich przypadkach nasze usta przybierają kształt nieustalonej przez Unię Europejską krzywizny banana. Wszystko powoli stawało się jasne, i następnymi płytami szukaliśmy przyczyn zaobserwowanych w trakcie słuchania potknięć. Seria propozycji testowych Marcina dała czas na regenerację słuchu, wykasowanie naleciałości barwowych po ostatnim słuchanym Japończyku i znalezieniu problemów z otwartością przekazu, którym okazała się sala prezentacji. Mimo profesjonalnego popartego pomiarami przygotowania, była strojona w większym stopniu pod kino domowe i miała dość krótki dający się od progu wychwycić pogłos. To prawdopodobnie było bezpośrednią przyczyną lekkiego ograniczenia bezkresu drugiego planu i świeżości wokalu. Nie masakrowało to na szczęście dźwięku, ale dla kogoś osłuchanego sprawiało wrażenie niedostatecznej otwartości i czuć było lekki brak blasku głosu ludzkiego, ale patrząc z drugiej strony, bardzo dobrze wpływało na budowanie czarnej jak węgiel kamienny czytelnej sceny. Biorąc pod uwagę te aspekty zaczęliśmy inaczej postrzegać dobywający się z kolumn zero-jedynkowy „wsad”.
Gdy doszedłem do głosu, wiedziałem już, gdzie leży pies pogrzebany i zacząłem od filmowej muzyki Jana Kaczmarka, w fortepianowej interpretacji Leszka Możdżera. Ta płyta podczas spotkania z systemem Accu wywarła na mnie duże wrażenie i nie omieszkałem zaznać czegoś podobnego w przygotowanej konfiguracji. Tutaj nie było już takiej fanatycznej faworyzowanej prze ze mnie barwy, tylko prawda o instrumencie w równie wciągający wykreowany w moim umyśle przy zamkniętych oczach seans filmowy. Inne spojrzenie na realizację, przez pryzmat innej temperatury kolorów, a wrażenia podobne – ta muzyka odtworzona z dobrą jakością jest narkotykiem dla audiofila, a jaki sposób prezentacji przypadnie mu do gustu: TAD czy Accu musi odpowiedzieć sobie sam. Cieszę się, że mogłem usłyszeć tą płytę na tak równym pasmowo systemie, który utwierdził mnie w przekonaniu o jej magnetyzmie, udowadniając przy okazji, że nie jestem do końca spaczonym wiedzącym co jest najlepsze „audioholikiem”. Każdy inaczej odbiera dźwięk, ale jeśli coś gra na wysokim poziomie, zawsze powinno sprawiać jak w tym przypadku przyjemność. Następne pozycje płytowe miały podobny cel i w CD-ku wylądował free jazz’owy skład Peter’a Brotzmann’a. Konsekwencją „braku” (z premedytacją wziąłem w cudzysłów) dociążenia na środku pasma i lekko chłonącego dźwięk pomieszczenia, była ponadprzeciętna szczegółowość wszystkich instrumentów na dość sztucznie (nie z winy sprzętu) wypadającym jak na koncert czarnym tle. Saksofon nie był już tak czarujący, niemniej razem z gitarą basową i perkusją (ta zyskała najwięcej) przeniósł nas do małego klubu na wspaniały koncert. Kolejny zaimplementowany krążek „El Cant de la Sibil-la” z repertuaru J. Savalla, to popis sztuki wokalnej jego śp. żony w towarzystwie chóru, nagrywany na „setkę” w starym klasztorze, gdzie interakcja głosów z pomieszczeniem jest równorzędnym aspektem tej realizacji. Jej przeszywający wolumenem realizmu głos, w połączeniu z równie donośnymi partiami chóru, jest tak absorbującym spektaklem, że nie wiadomo kiedy wybrzmiewa ostatni refren dość długiej bo 15-o minutowej pieśni. Co ciekawe dość skromna warstwa instrumentalna okazuje się niezbędnym i wystarczającym dodatkiem do tej przejmującej opowieści. Nie odczuwałem tutaj jakichkolwiek niedociągnięć ze strony zestawu TAD-a. Jego wyrównany balans tonalny, rzetelnie oddał zamierzenia Jordie’go, który nagrywa bez cięć, kładąc nacisk na wysoką jakość materiału na płyty. Po takim seansie wokalnym zapragnąłem posłuchać zapadłego w pamięć z różnych wykonań, śpiewanego po francusku przez Koreankę Joun Sun Nach ostatniego utworu, z albumu „Same girl”. Cała jej płyta tryska energią, czego przykładem jest interpretacja znanego przeboju Metallici, jednak w ostatnim „tracku” chcąc przełamać tą kompilację, zaproponowała bardzo erotyczną w odbiorze piosenkę, ukazującą w pełnej krasie jej warsztat wokalny, a mimika twarzy pozwalała policzyć artystce migdałki. Na zakończenie tego bogatego w doznania muzyczne wyjazdu, nakarmiłem masywny odtwarzacz ECM-owskim majstersztykiem w dziedzinie przeszkadzajek i na scenę zaprosiłem Bobo Stenson-a z repertuarem z krążka „Cantando”. To jedna z perełek tej wytwórni, pokazująca możliwości sprzętu w kreowaniu sceny 3D. Poradzenie sobie z tym materiałem, pokazuje kunszt działu konstruktorów, którzy ten test przeszli pomyślnie. Bałem się o zbyt stonowane perkusjonalia, ale wszystko zabrzmiało wyśmienicie, swobodnie zawieszając wszelkie użyte dzwoneczki w przestrzeni pomiędzy słuchaczem a kolumnami. To jest naprawdę dość trudne i wiele zestawów odzwierciedla to jako płaską ścianę dźwięku. System TAD-a wypadł bez zarzutu. Po teoretycznie kończącym to spotkanie krążku Stensona, skusiłem się jeszcze na ucztę dla zmysłów, w wykonaniu mistrza gry ciszą rodzimego rozpoznawalnego dzięki kapeluszowi artyście – Tomaszowi Stańce, w towarzystwie znanego też, tria Marcina Wasilewskiego przy projekcie pt. „Lontano”. Spokojne frazy trąbki przeszywające wymowną wspomnianą ciszę, w akompaniamencie muskanych talerzy, spokojnych partii fortepianu i kontrabasu, to coś co umożliwia oderwanie się od realnego świata, pozwalając zapomnieć o wszystkich palących problemach życia codziennego. W tym wypadku wykreowane nader czarne tło, wspomagało budowanie napięcia, które w końcowej fazie utworu dostaje upust energetycznym graniem . Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i musiałem zadowolić się tylko tytułowym utworem, ale od pierwszej do ostatniej nuty. Warto było.
Przyjemnie spędzony wyjazd do białostockiej siedziby salonu RMS, okazał się bardzo owocny w doznania muzyczne, jak i doświadczenia w interakcji sprzęt – pomieszczenie. Okazuje się bowiem, że to jest dość trudna sztuka, i w zależności od wykorzystania, sala powinna mieć różne docelowe strojenie. Niestety jak to w życiu bywa nie można mieć wszystkiego. Ta w której zaproponowano odsłuch japońskiego TAD-a, kładła nacisk na kino domowe, na szczęście klasa prezentowanego zestawu zminimalizowała skutki uboczne, które udało nam się wychwycić. Sam bohater zaś, to kawał solidnej inżynierskiej roboty, nastawiając się swoim równym bez podbarwień graniem, na osłuchanego pragnącego tylko prawdy klienta. Żaden zakres nie odstaje od założeń wyrównanego pasma. Na uwagę zasługuje fakt wykreowania tak dobrego najniższego basu z konstrukcji monitorowej, bez szkodliwych i sztucznych podbić. Złośliwi twierdzą, że to tylko Pioneer w droższym wydaniu, jednak życzyłbym wszystkim takiego „Pioneer’a”. Oczywiście adwersarze prawdopodobnie nawet nie raczyli posłuchać tego japońskiego produktu i dlatego śmiało forsują takie wyssane z palca opinie. Niestety taki poziom jakości dźwięku dostępny jest dopiero na najwyższym szczeblu Hi-End’u, a niedowiarków zapraszam do zapoznania się możliwościami i próby poskładania podobnego za mniejsze pieniądze. Jak się uda, to wpraszam się na prezentację i bezstronnie postaram się to zweryfikować.
Dziękuję salonowi RMS za zaproszenie i możliwość bliższego kontaktu się z tą znamienitą marką, a widząc rozmach posiadanej oferty, życzę wielu zadowolonych klientów.
Jacek Pazio.
Kontakt:
Salon RMS.pl
Ul. Handlowa 7
Białystok
System TAD:
– odtwarzacz CD/SACD TAD D600 – 139.500 zł
– przedwzmacniacz TAD C2000 – 108.000 zł
– końcówka mocy TAD M2500 – 94.500 zł
– kolumny TAD Compact Reference CR1MK2 plus standy – 196.200 zł
Wykorzystane okablowanie Wireworld:
Platinum Eclipse Bi-Wire 2×2.5m
Platinum Eclipse Balanced 1.0m XLR
Platinum Electra 1.5m Power Cord
Gold Eclipse balanced
Gold Electra 5.2 Power Cord
Jako materiał testowy posłużyły nam albumy:
– Mercedes Sosa „Misa Criolla”
– Mercedes Sosa „Cantora 1”
– Noora Noor „Soul Deep”
– Jorgos Skolias & Bogdan Hołownia “…tales”
– Hans Zimmer „Gladiator” (24kGold 24 Bit No.0548)
– Hanna Banaszak „Hanna Banaszak w Studiu Koncertowym im. W.Lutosławskiego – 5 grudnia 2010″
– Megadeth „Countdown to extinction” MFSL
– Leszek Możdżer „KACZMAREK by MOŻDŻER”
– Brotzmann/Uuskyla/Nielsen “Live At Nefertiti”
– Jordi Savall “El Cant de la Siybil-la”
– Joun Sun Nach “ Same girl”
– Bobo Stenson Trio “Cantando”
– Tomasz Stańko Quartet “Lontano”