Opinia 1
Po teście bezsprzecznie imponującego i topowego systemu T+A z serii HV przyszła pora na przedstawiciela coraz bardziej powszechnej domeny cyfrowej, czyli zdolnego do obsłużenia nawet najbardziej wyżyłowanych plików i to nie tylko PCM, ale i DSD przetwornika cyfrowo – analogowego. Jednak o ile poprzednio perspektywa przenoszenia, bądź chociażby przestawiania którejkolwiek z HV-ek nie napawała nas zbytnim entuzjazmem, to tym razem miało być lżej, o wiele lżej a przy tym również bardziej kompaktowo. Co prawda do tego typu zapewnień dystrybutorów i producentów podchodzimy z nabytą przez lata ostrożnością, ale tym razem sprawa wydawała się jasna – skoro do testu miał trafić przedstawiciel serii 8, czyli midi – desktopowej to o nawet śladowych ilościach odpowiedzialnych za gigantomanię mutagenów nie powinno być mowy. I tak też było w istocie, gdyż dostarczony do naszej redakcji przez polskiego dystrybutora marki – warszawski Hi-Ton – Home of Perfection T+A DAC 8 DSD okazał się nad wyraz kompaktowym a przy tym nader zgrabnym urządzeniem. A tego, jak jego obecność w naszych systemach podsumowaliśmy mamy nadzieję, że dowiedzą się Państwo z poniższej beletrystyki.
Patrząc na aparycję 8-ki trudno pozbyć się typowo komputerowych skojarzeń, gdyż czego by o niej nie mówić to i tak koniec koców dojdziemy do podobieństw z mini stacjami roboczymi ze stajni HP, bądź Della jakie w setkach i tysiącach sztuk zalegają na korporacyjnych biurkach w najdalszych zakątkach naszego globu. Czy to źle? Nie sądzę, za to patrząc na DACa T+A podświadomie widzimy coś znanego, oswojonego, więc z pewnością u części potencjalnych nabywców zadziała syndrom inż. Mamonia a to znając życie zostało uwzględnione przez dział marketingu niemieckiego producenta. Mamy zatem zgrabną, prostopadłościenną i rozplanowaną na planie kwadratu czarną bryłę zamkniętą niby futurystyczny sandwich od góry i dołu płatami szczotkowanego aluminium z tą tylko różnicą, że płytę górną pozbawiono jakichkolwiek ozdób a dolną zaopatrzono w fikuśne, również aluminiowe toczone nóżki.
Stylistykę frontu również utrzymano w minimalistyczno – industrialnym klimacie i zamiast „oldschoolowych” pokręteł zdecydowano się na obsługę urządzenia za pomocą niewielkich, półkulistych przycisków z dedykowanymi im dodami. I tak, patrząc od lewej mamy w pierwszym od góry rzędzie włącznik główny, nader czytelny, dwusegmentowy wyświetlacz (oczywiście z możliwością regulacji natężenia iluminacji), w którym pierwsza sekcja dostarcza informacji o parametrach otrzymanego sygnału a druga o wybranych przez użytkownika nastawach widocznych pod postacią ośmiu niewielkich ikonek, oraz schodzące o pół piętra w dół gniazdo słuchawkowe. Dolny rządek dziesięciu przycisków podzielono na trzy sekcje w układzie 4,4,2. Pierwsza kwadra pełni rolę selektora wejść, druga umożliwia wybór odpowiedniego logarytmu filtracji i częstotliwości odcięcia górnych częstotliwości a trzecia to nic innego jak regulacja głośności.
Ściana tylna w porównaniu z minimalizmem frontu początkowo może wydawać się wręcz przeładowana, jednak już po chwili z radością docenimy mnogość oferowanych przez nią we/wyjść. Trudno powiem inaczej, aniżeli w superlatywach opisywać zdublowane wyjścia analogowe w formacie RCA i XLR z dedykowanym przełącznikiem umożliwiającym ustawienie stałego, bądź zmiennego napięcia wyjściowego. Wyjście cyfrowe jest jedno – koaksjalne, za to wejść jest aż osiem z czego pierwsze cztery koaksjalne, a następnie BNC, optyczne, AES/EBU i USB. Całość uzupełniają dwa interfejsy Sys In do przyszłych połączeń, jak to tajemniczo określił producent i Ctrl dedykowane systemom sterowania Crestron i AMX. Nie zabrakło też gniazda zasilającego IEC.
Wewnątrz jest jeszcze ciekawiej. Przejawem typowo niemieckiego dbania o nawet najmniejsze detale jest nie tylko galwaniczna izolacja układami Silicon Labs sekcji cyfrowej od analogowej, lecz również zastosowanie dla nich oddzielnych transformatorów. Podział dotyczy również części cyfrowej, gdyż za obsługę sygnałów DSD i to z DSD512 (22,4 MHz) włącznie odpowiada firmowy układ T+A True One Bit Converter a za PMC (do 32 Bit / 384 kHz) osiem – po cztery na kanał PCM1795 Burr-Browna w podwójnym układzie symetrycznym (Double-Differential-Quadruple) . Filtrację cyfrową oparto na programowalnym układzie scalonym a o jakość obróbki sygnałów dbają również dwa oscylatory kwarcowe (dla obu rodzin częstotliwości próbkowania) oraz „inteligentny” system jitter-killera z dwustopniową pętlą PLL, uruchamianą zależnie od stopnia „zanieczyszczenia” sygnału. W dodatku sygnał PCM jest upsamplowany do ww. 384 kHz.
Jeśli zaś chodzi o same algorytmy to do wyboru są 1 – FIR, o możliwie płaskim paśmie przenoszenia, 2 – optymalizowany pod względem odpowiedzi impulsowej i dwa kolejne Beziera, 3 – oferujący podobno najbardziej analogowe brzmienie i 4 – „rekonstruujący oryginalny sygnał muzyczny”. Dodatkowo można ustawić odcięcie wysokich częstotliwości na 60 kHz lub 120 kHz a jeśli zachodzi taka potrzeba również odwrócić fazę sygnału. Krótko mówiąc jeśli ktoś cierpi na brak zajęć podczas długich zimowych wieczorów to 8-ka wydaje się dla niego idealną propozycją, tym bardziej, że zmiany wprowadzane przez poszczególne filtry są dalekie od iluzorycznej autosugestii, tylko na tyle wyraźnie modelują brzmienie końcowe, że jeśli tylko na spokojnie się im przysłuchamy, to potem z wprawą można nimi żonglować w zależności od nastroju, czy też preferencji repertuarowych, bo czego by o nich nie mówić można z ich pomocą uczynić strawnym niejedno nagranie, które do tej pory nijak nie potrafiło nas oczarować. Jak i która opcja działa najlepiej przekonać się we własnym systemie, jednak jeśli miałbym opierać się na własnych doświadczeniach i coś zasugerować, to z pewnością byłoby to ustawienie odcięcia wysokich częstotliwości w tryb „wide”, czyli na 120 kHz. Oferuje on nieco więcej „powietrza” a przy tym dostarcza dodatkowe mikro informacje o akustyce pomieszczeń, w jakich dokonywano nagrań. Bardziej „sterylny”, tryb „Clean” może za to sprawdzić się wszędzie tam, gdzie górne rejestry zbyt intensywnie zabiegają o uwagę słuchacza a jednocześnie poprzez ich utemperowanie nie chcielibyśmy zbyt dużo stracić z informacji przez nie dostarczane.
Na ewentualne pytanie jak okiełznać ową wielość ustawień i opcji odpowiedzieć będą musieli sobie Państwo sami, ale wbrew pozorom już po kilku dniach powinniście doskonale wiedzieć, która z kombinacji oferowanych przez T+A najbardziej Wam pasuje. Jeśli zaś chodzi o brzmienie, to po odpowiednio troskliwym wygrzaniu zarówno przez dystrybutora, jak i w moim systemie śmiem twierdzić, że DAC8 DSD jest jedną z bardziej zaskakujących a zarazem miłych niespodzianek z jakimi mieliśmy do czynienia na przestrzeni ostatniego roku. Pomimo swojej niezaprzeczalnie cyfrowej proweniencji trudno określić reprodukowany przez niego dźwięk inaczej aniżeli niezwykle organicznym. Przy odpowiednim doborze filtrów całość charakteryzuje niespotykane na tych poziomach cenowych połączenie rozdzielczości, muzykalności i gładkości sprawiające, że każdy odsłuch staje się prawdziwą muzyczną ucztą. Co ciekawe do takich wniosków doszedłem na tyle wcześnie, że gdy z głośników popłynęły pierwsze takty niezwykle nastrojowego, co wcale w tym wypadku nie oznacza wesołego i beztroskiego, albumu „Heureka” Larsa Färnlöfa po prostu zostałem przez dobiegającą muzykę otoczony, pochłonięty i zamknięty do końca nagrania w odizolowanym od codziennych trosk mikrokosmosie. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że nie jest to nazwijmy to lapidarnie „najłatwiejszy” repertuar i w ramach powyższego projektu twórcy wspomaganemu przez często wspominanych przez Jacka pianistę Bobo Stensona, kontrabasistę Reda Mitchella i bębniarza Rune Carlssona udało się wpleść czysto jazzowe improwizacje z estetyką współczesnej symfoniki za którą stała Swedish Radio Symphony Orchestra pod batutą Leifa Segerstama, to z dość dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że i z innym, mniej skomplikowanym repertuarem niemiecki DACzek sobie poradzi. Zanim jednak to zweryfikujemy pozwolę sobie jeszcze chwilę w skandynawskich klimatach pozostać, bo naturalność i swoboda z jaką 8-ka kreowała przestrzeń była wręcz zjawiskowa. Namacalność jazzowego składu była bezdyskusyjna, tak samo z resztą jak obecnych razem z nimi na scenie symfoników i pomimo dość ciemnej realizacji bez trudu można było śledzić partie poszczególnych instrumentów. I w tym właśnie momencie dochodzimy do wspomnianej wcześniej rozdzielczości, bo mając podane jak na dłoni pierwszoplanowe instrumentarium ogarniamy zmysłami zarówno je, jak i drugo-, trzecio-, etc. planowy skład a jednocześnie mamy obraz całości. Całości bez sztucznego poszatkowania i alienacji niemalże antyseptycznych poszczególnych źródeł pozornych. Tutaj wszystko dzieje się jednocześnie a zarazem nikt nikomu nie przeszkadza, co o ile w analogu – przy taśmach i winylach, wydaje się oczywiste, to już przy cyfrze wcale tak często się nie zdarza.
Owa analogowa spójność, homogeniczność procentuje również przy wokalistyce. Blisko i wręcz intymnie nagrana „Currency Of Man (The Artist’s Cut)” Melody Gardot z lekko, brzydko mówiąc, przewalonym basem z reguły snuje się leniwie w tle stanowiąc właśnie tło do codziennej krzątaniny, jednak tym razem było inaczej. Precyzja i holograficzna wręcz zdolność materializowania muzyków w wokół-głośnikowej (czytaj daleko wykraczającej poza bazę kolumn) przestrzeni niejako wymuszała odłożenie na bliżej nieokreśloną przyszłość inną, poza oczywiście słuchaniem, aktywności. Ponadto basowe pomruki zyskały na definicji i wreszcie można było mówić w ich przypadku o czymś takim, jak faktura. Sam głos Gardot został podany mocno, bez kompresji i z namacalną emisją, co akurat w tym przypadku wcale nie wymagało i nie oznaczało krzyku.
A właśnie, skoro już o krzyku mowa, to warto byłoby i w takie rejony się zapuścić. W tym celu sięgnąłem po „Repentless” Slayera, na którym wywołujące stany lękowe, prowadzące u słabszych psychicznie jednostek do niemalże katatonii, otwierające instrumentalne „Delusions of Saviour” należy do … najłagodniejszych nagrań na ww. krążku. Dalej jest o wiele ciężej, szybciej, brutalniej i ogłuszająco, co najwidoczniej 8-ce musiało przypaść do gustu, bo z iście dziecinną łatwością zdolna była rozpętać w moim pokoju odsłuchowym prawdziwe thrash-metalowe piekło z opętańczymi partiami perkusji (fenomenalny Paul Bostaph) i tnącymi z prędkością światła gitarowymi riffami. Tom Araya jak zwykle w formie wyrykuje swoje pełne gniewu wersy tak impulsywnie, że odruchowo zaczynamy rozglądać się za pleksiglasowymi maskami używanymi przez stomatologów, bądź jeszcze lepiej mundurowe służby interwencyjne w obawie, przed jakby nie było dość soczystą wymową frontmana.
W tym momencie docieramy do dość delikatnej kwestii preferowanego przez niemieckiego DACzka formatu cyfrowego. Z premedytacją nie dzielę włosa na czworo i nie zagłębiam się w mnogość części PCM-owej, gdyż serwowany już na wejściu oversampling do 384 kHz zrównuje je już ze sobą na tyle skutecznie, że to nie parametry wejściowe zaczynają mieć znaczenie a sama jakość realizacji. Żebyśmy jednak mieli jasność – w przypadku wyboru jakiegoś starego ripu z kupionej na wyprzedaży budżetowej wersji CD a odrestaurowanej, wymuskanej i na nowo zremasterowanej z taśm matek takiego wyboru po prostu nie ma, ale jeśli tylko zarówno realizatorzy, jak i podczas post procesu nikomu palec na konsoli się nie omcknał, to będzie dobrze. Oczywiście najlepiej, czyli najbardziej naturalnie, z organiczną homogenicznością i wiernym odwzorowaniem wypadają natywne nagrania o szczytowej częstotliwości próbkowania, ale … konia z rzędem temu, kto będzie usatysfakcjonowany dostępnym na rynku materiałem. No chyba, że ma słabość graniczącą z fetyszyzmem do pojawiających się co jakiś czas samplerów.
Z DSD sytuacja ma się podobnie – niby im wyżej w drabince częstotliwości tym lepiej, ale również i w tym wypadku nie ma co demonizować granicznych wartości. Może za rok, czy dwa dostępność natywnych nagrań wzrośnie, lecz na chwilę obecną większość materiału i tak pochodzi co najwyżej z masterów w jakości DSD 64. Cóż zatem robić? Odpowiedź jest krótka i niepodlegająca dyskusji – słuchać muzyki. Po prostu, i nie zawracać sobie głowy formatami posiadanych plików, gdyż T+A je i tak i tak odtworzy. Jeśli jednak kogoś ewentualna wojna formatów intryguje i spać nie daje, to nic nie stoi na przeszkodzie, by w ramach eksperymentu przekonwertował sobie, nawet w locie, PCM do DSD, bądź na odwrót i na własne uszy przekonał się, czy jest o co kruszyć kopie. Ze swojej strony dodam jedynie to, że DSD na ósemce brzmi wybornie i jeśli miałbym okazję na stałe umieścić go w swoim systemie to właśnie za takimi nagraniami rozglądałbym się w pierwszej kolejności a w drugiej rozważał opcję programowej konwersji PCM do DSD. Góra zyskuje wtedy na otwartości i blasku a na scenie pojawia się jeszcze więcej powietrza. Zaznaczam jednak, że jest to moje – czysto subiektywne zdanie, więc i tak, i tak będą Państwo musieli je osobiście zweryfikować we własnych systemach.
T+A DAC 8 DSD pomimo dość industrialnego designu i ciągnących się za niemieckimi wyrobami stereotypach o nazbyt techniczny brzmieniu nader zgrabnie się im wymyka już przy pierwszym kontakcie pokazując większość z tego, co ma najlepszego. A uczciwie trzeba przyznać, że jest w czym wybierać. Różne filtry, ustawienia a przede wszystkim niezwykła elastyczność jeśli chodzi o parametry dostarczanego mu sygnału nie pozwalają pozostać obojętnym na jego wdzięki. I jeszcze jedno – pomimo istnej baterii wejść cyfrowych umożliwiających świetną integrację nawet mocno rozbudowanych systemów jeśli na prawdę chce się wykorzystać drzemiący w tym niepozornym maluchu potencjał warto będzie zaopatrzyć się albo w jakiegoś zacnego strumieniowca w stylu Auralica Aries / Aries Mini zdolnego komunikować się z otoczeniem poprzez port USB, bądź nawet komputer z dedykowanym oprogramowaniem. A właśnie – software. Na 8-ce z łatwością usłyszycie różnice pomiędzy np. najnowszą, już 22-ą, wersją JRiver Media Center a naszym rodzimym JPlay’em. Podobnie sprawy mają się przy przewodach USB, na których tym razem nie opłaca się oszczędzać i sposobie połączenia z resztą toru, już w domenie analogowej. Sporo dobrego przynosi bowiem wybór wyjść XLR, dzięki którym całość brzmi nie tyko pełniej, co dojrzalej. Niemniej jednak i tak i tak, niezależnie co dostarczycie i w jaką, za przeroszeniem, dziurkę się wepniecie nie powinniście być rozczarowani. Zakładam, że Wasze odczucia oscylować jednak będą raczej w okolicach co najmniej lekkiej euforii, ale nie uprzedzajmy faktów. Lepiej, zamiast wierzyć jednemu, bądź drugiemu „bajkopisarzowi” po prostu wypożyczcie Państwo T+A DAC 8 DSD na odsłuchy we własnych 4 kątach, bądź przemyćcie go do zajmowanego korpo-gabinetu, gdyż znajdujące się na froncie wyjście słuchawkowe nie jest li tylko dorzucaną przez producenta wydmuszką, lecz z powodzeniem sprawdza się z wysokiej klasy słuchawkami a nic tak nie uprzyjemni ośmiogodzinnej „szychty” jak ulubiona muzyka podana w wybornej jakości.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accuphase E-370
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Prawdopodobnie stali bywalcy portalu Soundrebels znakomicie pamiętają, iż jakiś czas temu z tytułową marką zdążyliśmy stoczyć jakże przyjemny recenzencki bój. Gdy sięgnę pamięcią, pamiętam jak dziś, że wynik owej konfrontacji był bardo pozytywny, co podczas po-recenzenckiego rozstawania się z tamtą elektroniką wręcz zmuszało nas do snucia kolejnych planów testowych. Tymczasem chadzający swoimi ścieżkami los sprawił, iż nasze drogi skrzyżowały się dopiero po ponad dwóch latach, a iskrą zapalną nie jest podobny do tamtego system marzeń, tylko pojedynczy komponent w postaci podążającego z duchem czasów przetwornika cyfrowo-analogowego. Tutaj proszę zwrócić uwagę na kluczowy zwrot „podążający z duchem czasów”, gdyż to sformułowanie mówi nam, że nie będzie to byle „DACzek”, tylko potrafiący obsłużyć wszystkie możliwe obecnie protokoły plikowe z pełną gamą DSD włącznie przetwornik, w bonusie oferujący również wzmacniacz słuchawkowy. Zatem zdradziwszy clou naszego spotkania, zapraszam wszystkich na przechadzkę po możliwościach sonicznych pochodzącego zza naszej zachodniej granicy przetwornika cyfrowo-analogowego T+A DAC 8 DSD. Wartym zasygnalizowania jest również fakt, iż markę na naszym rynku dystrybuuje i dostarczył do zaopiniowania warszawski Hi-Ton – Home of Perfection.
Testowany DAC nie jest jakimś gigantem, ale trzeba powiedzieć, że jego rozmiar daleki jest od pozostawiających wiele do życzenia często proponowanych przez konkurencję miniaturek. Jak widać na fotografiach, jest to słusznej wielkości wykonana w srebrno-czarnej kolorystyce zaoblona w narożnikach skrzynka z drapanego aluminium. Jednak projekt plastyczny sprawia wrażenie, że mamy do czynienia z osobliwą kanapką, czyli czarne ścianki urządzenia od dołu i góry przykryto srebrnymi płaszczami. Może zdjęcia tego nie oddają, ale kontakt organoleptyczny naprawdę dostarcza sporo pozytywnych odczuć. Gdy spojrzymy na front ósemki DSD, naszym oczom ukazuje się prawie centralnie umieszczony, co prawda niewielki, ale za to dość czytelny wyświetlacz, pod nim rząd przycisków funkcyjnych z przypisanymi każdemu z nich czerwonymi i niebieskimi diodami i usytuowane na prawej flance gniazdo słuchawkowe. Listy formatów i możliwości oversamplingowych nie będę wymieniał, jednak ważnym wydaje się być, że mamy możliwość odwracania fazy, zastosowania czterech filtrów, wybór częstotliwości odocięcia sygnału na 60 i 120 kHz, a także możliwość decyzji o użyciu regulacji głośności. Przyznacie, że opcjonalność tego „puzdereczka” jest zjawiskowa, co biorąc pod uwagę wymogi wyedukowanego potencjalnego użytkownika jest nie do przecenienia. Kończąc akapit wizualizacyjny trzeba wspomnieć jeszcze o tylnym panelu przyłączeniowym, który niesie ze sobą pełny zestaw wejść cyfrowych – USB, SPDIF, AES/EBU, BNC, optyczne, gniazdo zasilające i wspomniany włącznik wyboru regulacji głośności oraz dwa interfejsy serwisowo-komunikacyjne. Puentując ostatnie kilka zdań i parafrazując znaną męsko-damską maksymę powiedziałbym „niby malutki, ale za to wypasiony”.
Na początek ofensywy testowej muszę wygłosić małe usprawiedliwianie. Z przyczyn obiektywnych, czyli braku możliwości zasilenia rzeczonego DAC-a stosownie zagęszczonymi plikami, moja część recenzji opierać się będzie na sprawdzeniu jego możliwości z uważanym już za nieco archaiczny sygnał SPDIF z transportu Reimyo. Tak więc jeśli ktoś uważa , że szkoda na to czasu, może oddać się innym sobie tylko znanym przyjemnościom, jednak jeśli znajdą się zainteresowani wynikami tego uważanego za nadal mającego wiele do zaoferowania w sprawach sonicznych połączenia z przyjemnością zapraszam do lektury, nie zapominając przy tym oczywiście o odesłaniu Was do testu Marcina.
DAC 8 DSD marki T&A jest kopalnią możliwości wyboru zarówno cyfrowego, jak i analogowego sposobu – logarytmów filtracji. To dla ortodoksyjnego przedstawiciela audiofilskiego nurtu jest pewnym złem, ale patrząc na sprawę z drugiej strony, wielu potencjalnych użytkowników za owe „dobro” raczej będzie dziękować. Ale do rzeczy. Zanim przystąpiłem do opiniowania, musiałem sprawdzić, która opcja użytkowania jest dla mnie najlepsza. Dlaczego? Niestety nie ma ścieżki potocznie zwanej „standard”, już na starcie fundując nam swoisty quiz, co nam w duszy gra. A jest w czym wybierać, gdyż oprócz decyzji o wyborze sposobu regulacji głośności, dostajemy jeszcze możliwość odcięcia pasma na poziomie 60 i 120 kHz, zmiany fazy i cztery filtry do wyboru. Ostateczne podjęcie decyzji troch, ale zapewniam, iż nie są to symboliczne zmiany, dlatego warto poświęcić temu tematowi kilka sesji odsłuchowych. Ja wybrałem fazę „Normal”, odcięcie na poziomie 120 kHz, stały poziom wyjściowy i filtr nr. dwa. Zanim jednak skupię się na moim testowym podejściu, przywołam kilka zdań na temat spotkania w KAIM-ie. Jednak nie z racji całkowicie innego odbioru słyszanych aspektów, tylko ich nieco innej, bardziej stonowanej estetyki, co wyraźnie sugeruje, że mimo wielu przeczących opinii, iż połączenia cyfrowe nie są czułe na okablowanie i protokół przesyłu danych. Klubowe opierało się o AES/EBU i kabel nieznanej mi marki, a domowe o Harmonoix-owego koaksjala. Wynik? U siebie zanotowałem dobre ułożenie dźwięku w dziedzinie unikania nadpobudliwości wysokich tonów, na wyjeździe natomiast, górne pasmo zbyt ostentacyjnie dawało o sobie znać. Jednak w obu przypadkach wszystko odbyło się w podobnej estetyce zrównoważenia pasma i temperatury dźwięku. Nie było idealnie punkt w punkt, ale bardzo podobnie. A jak ogólnie wypadało to u mnie? Bez naciągania faktów mogę powiedzieć, że bardzo dobrze. Głównym jednak odstępstwem od posiadanego wzorca było lekkie pogrubienie kreski rysującej źródła pozorne i już nie kłujące w uszy, ale nadal obfitsze niżbym oczekiwał – minimalne pobudzenie wyższego środka, jednak tym razem delikatnie zmatowione górne rejestry. Ale proszę nie dobierać tego, jako porażki, tylko wynik starcia dwóch pochodzących z całkowicie innej ligi cenowej produktów. Niebagatelną również przyczyną takiego obrotu sprawy jest bazowanie na odchodzącym już w zapomnienie „espedifiowym” sposobie przesyłu danych, co w testowanym DAC-u może nie być najlepszą opcją, gdyż przeznaczony jest do obróbki danych zapisanych w standardzie DSD. Ale nie zapominajmy jednak, że Reimyo jest orędownikiem kolorowego, pozbawionego naleciałości na górze i rozlewania się na dole grania, co wkraczając na jego teren, a właśnie takim była reszta testowego toru, jest prawie nie do przeskoczenia. Idźmy jednak dalej drogą przygaszenia dźwięku. Nie wiem do końca, jaka była przyczyna, jednak myślę, że to umożliwiające wybór swojej estetyki dźwięku opcje samplujące materiał muzyczny swoim taktowaniem podobnie do obróbki DSP powodowały owe lekkie zmatowienie przekazu muzycznego, na co niestety naprowadzają mnie wyniki kilku podejść testowych z manipulacją w sygnale na poziomie cyfrowym. Oczywiście nie odbywało się to na zasadzie przykrycia sceny muzycznej grubą kotarą i bez bezpośredniego porównania nie było łatwym do wychwycenia, ale szybkie przełączenie pomiędzy sparingpartnerami wyraźnie pokazało, iż ów efekt co prawda symbolicznie, ale miał miejsce. Przyglądając się budowaniu wirtualnej sceny muzycznej trzeba przyznać, że dzięki filtrom możemy wybierać pomiędzy wariantami szerokiej, głębokiej, rozmiarowo rozdmuchanej, ale i mocno skupionej w sobie. Jednym zdaniem, czym chata bogata, co nie pozwala mi jednoznacznie powiedzieć, jak się ma w wartościach bezwzględnych do materiału wzorcowego. Powiem tak, co prawda ta opcjonalna różnorodność niosła wspomnianą delikatną utratę dźwięczności, ale dla czasem źle nagranego materiału muzycznego na życzenie słuchacza będzie jedynym ratunkiem. I chyba to jest największą zaletą DAC 8 DSD. W zależności od umiejętności realizatora danego krążka możemy uratować wiele lubianych, ale z powodu mierności dźwięku bezużytecznie stojących na półce płyt. Dostajemy swoisty bonus od konstruktora, za który, jak zdążyłem wspomnieć, wielu będzie dziękować. Przegląd pozycji płytowych testu rozpocznę od krążka Michela Godarda „Trace Of Grace”. Gdy przywołam delikatne podniesienie tonacji muzyki, okaże się, że niestety wpływało to na osuszenie środka, a wynikiem była mniejsza ilość informacji o wydobywającym się z tuby frontmena powietrzu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż za sprawą podsycenia ciężaru grania przez testowanego DAC-a jej wolumen nabierał ciekawie niskiej faktury, dając wyraźny znak, iż mimo bazowania głównie na wspomnianym szumie nadal jest ważnym artefaktem tej kompilacji płytowej. Z pomocą tak postawionej sprawie dźwięku natychmiast przyszły sybilanty, które właśnie za sprawą tonowania góry przestały się męcząco wybijać, a barwa gitary basowej, saksofonu, skrzypiec i theorby dzięki tylko symbolicznie grubszej kresce swym kolorem pokazywały się z bardzo dobrej strony. Niby coś za coś, ale w konsekwencji dobrze. Zanim przejdę do dalszego opisu pozycji płytowych, po tej płycie chciałbym wziąć w dodatkową obronę niemieckiego DAC-a. Chodzi mianowicie o jego spójność soniczną. Owszem, nieco odmienna w starciu ze wzorcem, ale wspomniana dawka masy, szczypta otwarcia i lekka tonacja góry patrząc przekrojowo wypadały wciągająco, a moje wypunktowanie tylko sygnalizuje różnice, ale nie orzeka o ich ułomnym wpływie na dźwięk. To jest swoisty sznyt grania i nic poza tym. Koniec kropka. I gdy w podobnym duchu wypadały kolejne krążki, na koniec przyszedł czas na mocne uderzenie. Jakie? Folk-metal grupy Percival Schuttenbach. Jeśli chodzi o numer używanego podczas tego starcia filtra, muszę się przyznać, iż nie żałowałem sobie i co chwila powskakiwałem pomiędzy nimi niczym dzieciak. Pewnie myślicie, że był to akt rozpaczy? Nic z tych rzeczy. Pozwoliłem sobie na to z jednej bardzo prozaicznej przyczyny. Przy znikomych wartościach sonicznych tego materiału dla mojego, jakże przykładającego wagę na najdrobniejszych niuansów brzmieniowych sposobu testowania, nie pozostało mi nic innego, jak pobawić się filtrami. To zaś w efekcie potwierdziło snute wcześniej przypuszczenia co do ich pomocy w kreowaniu najciekawszej dla siebie estetyki sceny dźwiękowej. Ja wiem, że to dla wielu jest nie do pomyślenia, ale jeśli mamy taką możliwość, to dlaczego nie skorzystać. Nawet jeśli z tym się nie zgadzacie, to podczas prób na własnym podwórku nikt Was nie przyłapie, a może okazać się, że sprawa przełamania się jest warta świeczki. Kro wie? Może odbierzecie to dziwnie, ale mnogość opcji postawiła przede mną na tyle wysoka poprzeczkę, że nie będę rozpisywał się na temat usłyszanych efektów sonicznych, jednak zapewniam, że żadna z opcji nie była degradującą, a jedynie stawiającą przekaz w nieco innym świetle budowania sceny i ogólnego wysycenia dźwięku. Niestety, pełny opis z racji ilości opcji jest niemożliwy, dlatego musicie pobawić się sami, a zachętą niech będzie owocny w ciekawe doznania występ wspomnianej grupy.
Wydawałoby się, że archaiczny SPDIF raczej pogrzebie niemieckiego DAC-a. Tymczasem nie dość, że dzisiejszy bohater się obronił, to jeszcze pozwolił mi sprowadzić folk metalowe szaleństwo na przyjazne dla mnie tory. Próbując zebrać wyniki tego sparingu w jedną sensowną całość muszę przyznać, iż wolę prezentowane przez DSD ósemkę unikające efekciarstwa granie, niźli przypisane leżącemu na zachód od nas landowi wszechobecne cykanie górnych rejestrów. Będąc uczciwym trzeba jeszcze dodać, iż moje kolumny są wypadkową przypadkowości testowej, co w realnym doborze komponentów całkowicie ją eliminuje. A to pozwala przypuszczać, że moje wyniki będą dalekie od Waszych. Pewne niuanse z pewnością się potwierdzą, ale raz, możecie tego właśnie oczekiwać, a dwa, że w ogóle nie zwrócicie na nie uwagi. Zatem nie pozostaje nic innego, jak po analizie trochę okrojonej opcjonalnie mojej i pełnej relacji Marcina samodzielnie zmierzyć się z testowanym dzisiaj DAC 8 DSD marki T+A. Nawet choćby z racji oferowania przez niego kilku kreacji sceny dźwiękowej naprawdę warto spróbować.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Hi-Ton – Home of Perfection
Cena: 12 900 PLN
Dane techniczne
Rodzaj przetwornika: 32-bitowy Sigma-Delta, po cztery przetworniki na kanał dla PCM; T+A True One Bit Converter dla DSD
Upsampling: ośmiokrotny z możliwością wyboru algorytmu IR kurz, FIR lang, Bezier/IIR, Bezier
Obsługiwane sygnały: PCM 24-32 Bit / 44,1 – 384 kHz, DSD 64 – 512
Wejścia cyfrowe: 4 x koaksjalne, optyczne, USB, BNC, AES/EBU
Wyjścia audio: RCA (2,5 V), XLR (5 V)
Wyjście cyfrowe: koaksjalne
Napięcie wyjściowe: 0 – 2,5 V RCA; 0 – 5,0 V XLR
Impedancja wyjśiowa: 22 Ω
Zniekształcenia: < 0,001%
Pobór mocy: < 0,2 W w trybie Standby
Stosunek sygnał/szum: 116 dB
Wymiary (W x S x G): 9,5 x 27 x 27 cm
Masa: 4 kg
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA