1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Pendulumic Tach T1

Pendulumic Tach T1

Opinia 1

Niby dla większości z nas okres urlopowy nieuchronnie minął i lada dzień trzeba będzie wbić się w kierat codziennych obowiązków począwszy od rozwożenia dzieciarni do szkół po przebijanie się przez korki w biurowych dzielnicach naszych miast. O akademickiej części populacji na razie nie wspominam, bo październikowa trauma dosięgnie ich ze zdwojoną mocą i nawet im skoczy się laba. Całe szczęście, puki co pogoda dopisuje, więc i przesiadywanie w domu wydaje się co najwyżej przykrą koniecznością. Dlatego też, kontynuując wątek bezprzewodowego uprzyjemniania sobie egzystencji po bardzo miłym zaskoczeniu jakim okazały się Pendulumic Stance S1+ przyszła pora na kolejny a zarazem ostatni produkt z oferty tego singapurskiego speca od pozbawionych kabli nauszników – Tach T1. Jeśli bowiem można zabrać swoją ulubioną muzykę gdziekolwiek oczy poniosą a w dodatku podzielić się nią z druga osobą, to może najwyższy czas ruszyć się z kanapy?

Zanim jednak rozpoczniemy muzyczne wojaże warto byłoby choć pokrótce przybliżyć obiekt niniejszej recenzji. Całość nie powinna jednak zając zbyt dużo miejsca, gdyż W porównaniu z S1-kami zmieniło się w ich naprawdę niewiele. Główną różnicą jest z pewnością brak dwuznaczności i dylematów natury nomenklaturowej, gdyż T1-ki są konstrukcjami bezdyskusyjnie nausznymi, co z resztą nader widocznie odbija się na ich wadze, która z 310 g spadła do 245 g, więc osoby szukające możliwie bezproblemowych rozwiązań podczas aktywności fizycznej powinny być z tego faktu zadowolone. Rozwiązania funkcjonalne dotyczące regulacji głośności, odbierania połączeń i nawigacji po playlistach w porównaniu do swoich poprzedników pozostały bez zmian, więc jeśli w S1-kach sterownie przy pomocy znajdującego się na prawej muszli pokrętła przypadło Wam do gustu, to tutaj żadnych zmian nie odnotujecie. Podobnie sprawy się mają z dodatkowym, ukrytym wewnątrz muszli, zapasowym źródłem energii, które tym razem przybrało postać pojedynczego, a nie jak to miało miejsce poprzednio, dwóch alkalicznych paluszków AAA. Generalnie sprawy co nieco uproszczono, gdyż użytkownikowi pozostawiono jedynie wybór opcji pracy na kablu/bezprzewodowo, bądź włączenie/wyłączenie słuchawek. A nie, przepraszam. Jest jeszcze coś, co tak naprawdę stanowi o sile i atrakcyjności T1-ek. Chodzi mianowicie o funkcję współdzielenia odsłuchiwanego materiału. Wystarczy bowiem wcisnąć umieszczony na muszli przycisk z dwoma parami słuchawek przedzielonych plusem, by posiadacz drugiej pary Pendulumiców mógł słyszeć dokładnie to samo co my. Myślicie Państwo, że powyższa funkcja to tylko taki nikomu nie potrzebny bajer? Znaczy się nie posiadacie jeszcze co najmniej dwójki małoletniego potomstwa, któremu wypadałoby zapewnić jakąkolwiek rozrywkę podczas kilkugodzinnej podróży, bądź co najmniej nastoletniego „buntownika bez powodu” lubującego „zawieszać” się nad tabletem/smartfonem z podobnymi sobie przedstawicielkami płci przeciwnej. Wbrew pozorom „Dual­ Sharing” z powodzeniem znajduje również zastosowanie w zdecydowanie poważniejszych sytuacjach, bo wystarczy sobie tylko wyobrazić dłuższy lot w ramach dowolnej służbowej, dwuosobowej delegacji, podczas którego wreszcie można jednocześnie, korzystając z jednego notebooka zapoznać się ze stosownymi prezentacjami, filmami i innymi materiałami multimedialnymi. Słowem mała rzecz a cieszy.
Na wyposażeniu nie zabrakło nie tylko tak oczywistych akcesoriów jak przejściówki, przewód USB do ładowania wewnętrznych akumulatorów, łączówki sygnałowej z dublującym funkcjonalność słuchawkowego pokrętła, lecz również dedykowanego, sztywnego case’a chroniącego słuchawki podczas transportu. Jeśli zaś chodzi o same Pendulumici, to jakość ich wykonania nie powoduje żadnych negatywnych wrażeń. Wszystko jest precyzyjnie spasowane, nic nie skrzypi a użyte materiały, czyli plastik i sztuczna skóra wyglądają lepiej niż OK. Próżno jednak na tych pułapach cenowych spodziewać się aluminium, czy naturalnej skóry, lecz biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z modelem bezprzewodowym, to trudno mieć o to do producenta pretensję.

Zanim przystąpiliśmy do testu Tach T1 zachodziliśmy w głowę jaki jest sens utrzymywać w portfolio dwa pozornie niemalże bliźniacze a przy tym podobnie wycenione modele. Zanim jednak zaczęliśmy swoimi wątpliwościami zanudzać dystrybutora i producenta założyliśmy tytułowe nauszniki na czerep i wszystko stało się jasne. O ile wcześniej recenzowane przez nas słuchawki Pendulumica bezsprzecznie stawiały na dynamikę, ale dynamikę opartą na równowadze tonalnej, to tym razem mamy do czynienia z produktem skierowanym do nieco innego odbiorcy. Choć nadal prym wiedzie iście wybuchowa dynamika, to w sukurs przychodzi jej również odpowiednio zaakcentowany, podkreślony bas. Przez powyższy zabieg wszelakiej maści muzyka rozrywkowa nabiera dodatkowej masy i dociążenia wszędzie tam, gdzie sami realizatorzy się o to nie zatroszczyli, a tam, gdzie wszystko wydawało się do tej pory OK. jest jeszcze lepiej – tłuściej, gęściej, soczyściej. Przykładowo „Shock Value” Timbalanda dostał takiego kopa, że syntetyczny bas na „Bounce” po prostu prostował korę mózgową i czuć go było nawet tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Całe szczęście dolne rejestry nie przykrywały kocem swojej bezwładności pozostałych podzakresów a jedynie możliwie intensywnie łobuzowały na swoim podwórku.
Lekko zagęszczona i „napompowana” średnica sporo pomaga również zmasakrowanym przez kompresję wokalom. Wystarczy bowiem wspomnieć o ostatniej nowości – obtrąbionej jako wielki powrót „Glory” Britney Spears, której odsłuch na normalnym – bardziej zrównoważonym i prawdomównym systemie najdelikatniej mówiąc daleki jest od sprawiania przyjemności. A tymczasem Pendulumici te nudne jak flaki z olejem jęki przyprawiają na tyle pikantnie i dodają tam tyle beatu i drajwu, że przy odrobinie dobrej woli można wysłuchać całego albumu od początku do końca.
Dość jednak miałczenia, czas sięgnąć po coś, na czym będzie można zweryfikować zdolność tytułowych słuchawek do nadążenia za dość ekstremalnymi tempami. W tym celu posłużyłem się albumem „War Eternal” Arch Enemy. Niby też mamy płeć piękną – pod postacią niebieskowłosej Alissy White-Gluz, ale już estetyka jakby nieco bardziej zadziorna. W partiach wokalnych zamiast dziewczęco – cukierkowego szczebiotu mamy rasowy growl a cykające sample zastąpiono ścianą gitarowych riffów i to w dodatku okraszoną mocno ekstatycznymi perkusyjnymi pasażami. W sumie jeden z ciekawszych sposobów na kompletny rozstrój nerwowy. Tymczasem nawet tak kakofoniczne pandemonium potrafiło przepuszczone przez Pendulumici może nie tyle czarować, choć mnie oczarowało, ale spokojnie możemy uznać, że daleko mi od ogólnoprzyjętej definicji normy, co zainteresować i pobudzić do działania. Ot kawał rasowego melodyjnego death – metalowego łojenia, przy którym można świetnie się energetycznie zregenerować, wyładować agresję i oczyścić z negatywnych emocji. Budowa sceny może nie oszałamiała głębią i szerokością, ale daleko jej było do choćby nieśmiałych prób wciśnięcia się w naszą międzyuszną przestrzeń. Bez problemu można było wyodrębnić pierwszych kilka planów a i muzycy na nich rozmieszczeni niespecjalnie mieli powody do marudzenia na zbytni ścisk, czy brak możliwości pohasania i obłąkańczych pląsów.

Czy zatem Pendulumici Tach T1 są produktem skierowanym do audiofilów? Przynajmniej w moim mniemaniu absolutnie nie. Są za to idealną propozycją dla całej, niedotkniętej wirusem audiophilii nervosy, części populacji. Znaczy się dla normalnych ludzi zadowolonych z tego, czym codziennie karmią ich największe i najpopularniejsze rozgłośnie, lecz szukających zarazem lepszej jakości. Nie muszę chyba mówić, że powyższe oczekiwania T1-ki spełniają z nawiązką.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2; T+A DAC 8 DSD
– Słuchawki: Brainwavz HM5; Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Chord & Major Major 8’13
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Kable zasilające: Organic Audio Power
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform

Opinia 2

Zapewne przypominacie sobie dość niedawno opisywane na naszych łamach starcie z nieco dostojniej wyglądającymi siostrami dzisiejszych bohaterek, czyli słuchawkami Pendulumic Stance S1. Nie, nie zamierzam już we wstępniaku rozstrzygać, które są lepsze, a przywołuję je jedynie, by pokazać, iż nie ma jednej jakościowej drogi w obcowaniu z muzyką. Oczywiście wzorzec w postaci dźwięku na żywo jest, ale raz – wiemy przecież, że  generowany przez jakikolwiek sprzęt audio jest nieosiągalny, a dwa – jeśli nawet wydaje nam się być blisko niego, owe otarcie należy przefiltrować przez układankę, która go materializuje, co ni mniej, ni więcej oznacza, że co zestaw, to inny pułap wspomnianej bliskości. Niestety, taka jest smutna prawda i jakiekolwiek zaklinanie rzeczywistoci nic w tej materii nie zmieni. Mam nadzieję, że tym pesymistycznym wywodem nie zniechęciłem Was do dalszej zabawy w audiofila. Jeśli nie, to delikatnie się usprawiedliwiając rzeknę, że musiałem tak zaanonsować nasze obecne spotkanie, gdyż będziemy zajmować się produktem tego samego brandu i teza o dogonieniu króliczka (czytaj wzorca) tylko jednym produktem danej marki całkowicie wykluczałaby istnienie innych, nieco inaczej patrzących na problem prezentacji dźwięku, czemu obserwując rynek przeczy szeroka oferta każdego z wytwórców. I nie chodzi tutaj wyłącznie o same idealne z wzorcem wartości soniczne danego urządzenia, ale również inne postrzeganie tego samego punktu docelowego przez potencjalnych klientów, na co właśnie swoją szerokim portfolio odpowiadają producenci. Tak więc, wyjawiwszy rację bytu kilku różniących się brzmieniowo produktów w obrębie jednej marki, zapraszam na mały sparing z trochę inaczej pokazującymi świat muzyki niźli wspomniane siostry S1 słuchawkami Pendulumic TACH T1 dystrybuowanych przez szczeciński CORE trends.

Prezentowane dzisiaj słuchawki są konstrukcją zamkniętą. Dla większości populacji niestety, albo dla mających niezbyt duże narządy słuchu stety muszle dzierżące przetworniki nie są zbyt duże, co uniemożliwia całkowite schowanie weń małżowin. To oczywiście nie powoduje jakiegoś wielkiego dyskomfortu, ale po przesiadce z pożeraczy całego ucha na T2-ki przez pewien czas czuć nieco inne ich ułożenie. Jednak co by nie mówić, dzięki wygodnym skórzanym padom obcowanie z nimi bez problemu można zaliczyć do przyjemnego, a pokusiłbym się nawet do powiedzenia, że wygodnego. Jeśli chodzi o ogólny rys budowy, oprócz wewnętrznego akumulatorka – to przecież w głównej mierze są słuchawki bezprzewodowe – w jednej ze wspomnianych muszli wygospodarowano miejsce na małą baterię w rozmiarze AAA, a dodatkowo na obydwu rozlokowano niezbędne do obsługi włączniki i manipulatory. Opisane przed momentem nośniki mini-głośników do szerokiego oprawionego podobnym do padów skórą pałąka nośnego przymocowano na umożliwiających ich obrót o 90 stopni przegubach. Po co taka ekwilibrystyka? Przyczyna jest prozaiczna, gdyż chodzi o sprawy logistyki – dzięki złożeniu całości do jednej płaszczyzny drastycznie zmniejszają się gabaryty słuchawek, jak i ładnie wyglądającego transportowego etui. Jak ktoś obcuje z podobnymi akcesoriami na co dzień, wie, ile dobrego wnoszą takie drobne konstrukcyjne sztuczki. Puentując akapit dodam, iż w komplecie otrzymujemy jeszcze zestaw okablowania z dwoma rodzajami bananków, ale również łączówkę umożliwiającą ładowanie akumulatorka. Ot, taka producencka dbałość o zadowoleniem klienta. Teoretycznie błahostka, ale jakże podnosząca jakość postrzegania marki przez użytkownika.

Trochę czasu zajęła mi decyzja, jak odnieść się do wartości dźwiękowych testowanych dzisiaj nauszników. Czy, jak to zwykle bywa, zderzyć je z posiadanymi Senkami HD 600, czy raczej jako punkt odniesienia postawić siostry, czyli model S1. Koniec końców wygrała druga opcja, gdyż dość krótki czas pomiędzy obydwoma testami tak mnie, jak i Wam pozwoli na łatwe przetrawienie informacji i sformułowanie pewnych wstępnych, przed-testowych na własnym organizmie wniosków. Tak więc, przesiadka na TACH T1 poskutkuje przeniesieniem środka ciężkości dźwięku w dolne partie zakresu częstotliwościowego. I nie będzie to jedynie muśnięcie, tylko solidne podbudowanie najniższych i środkowych rejestrów, co wręcz sugeruje, że produkt stawia na muzykę około-rockową lub dla ułatwienia pozycjonowania nazwijmy to cięższą. Chodzi bowiem o to, że gdy S1-ki grały zwiewnym i dość otwartym dźwiękiem pokazując sporo pojawiających się w wycyzelowanych nagraniach smaczków sonicznych, tak dzisiejsze T 1-ki za sprawą masy zdają się lekko uśredniać sygnał, a to z racji stawiania na siłę ekspresji, a nie jej wysublimowanie według mnie preferuje choćby często wplatany przeze mnie folk-metal, czy idący po bandzie w domenie szaleństwa free-jazz nie zapominając również o zwykłym rocku i muzyce elektronicznej. Tylko nie odbierajcie tego jako ich ułomności, gdyż pewne gatunki muzyczne, jeśli nie pomoże im się elektroniką, nie mają szans na jakikolwiek dobry występ. Dlaczego? Raz, że najczęściej są realizacyjnie „sknocone” (czytaj jazgoczą) i taki wzmacniający podstawę sznyt grania danego urządzenia pomaga im w wyrównaniu pasma, a dwa, odbiorcy tegoż stylu często uwielbiają masowanie trzewi – w tym momencie mózgu i nie ma znaczenia, że ma to się nijak do tak poszukiwanej prze rasowego audiofila równowagi tonalnej. Muzyka ma łomotać i gostek ma to odczuwać, inaczej nie ma fun-u. Koniec kropka. Ale żeby być sprawiedliwym i pokazać, że trochę przejaskrawiłem opis brzmienia (przyznaję, to było zamierzone), powiem Wam, że po kilku płytach mimo bardzo uważnego odbioru słuchanego materiału tak mocno dociążoną prezentację byłem w stanie zaakceptować nawet w swoim repertuarze. Owszem, pewne ograniczenia był słyszalne, ale nie była to stawiająca im krzyżyk na drogę degradacja, tylko wprowadzające pewne uśrednienia granie. A gdy dodam do tego, że przecież testowane słuchawki często użytkuje się w ruchu ulicznym, natychmiast całość dzisiejszego testu nabiera zdecydowaniem innego wymiaru. Wymiaru, który stawia je jako alternatywę dla pokazujących więcej artefaktów, ale za to bardziej czułych na bodźce zewnętrzne S1-ek, samemu bez problemu radząc sobie z przeciwnościami losu. Według mnie, sprawa postawiona jest bardzo czytelnie i gdy w wartościach bezwzględnych dzisiejsze bohaterki grają trochę mniej audiofilsko, to nie zdziwiłbym się, gdyby codzienny owczy pęd ku karierze i wieczne zaganianie potencjalnego użytkownika od strony czysto handlowej dzięki odporności na otaczający nas świat postawi je wyżej w sprzedawalności od porównywanych S1-ek. Naprawdę, świat jest brutalny i wszelkie rokowania wygrania wyższości lepszej jakości niż dosadności grania są niczym innym, jak pisaniem palcem po wodzie.

Przyznam się szczerze, że podobnie do określenia sparingpartnera dla T1-ek miałem niezły zgryz, jak odnieść do siebie obie wywodzące się spod jednej bandery konstrukcje. Z punktu widzenia ortodoksyjnego audiofila bohaterki testu miały lekki problem z nadwagą soniczną. To po jakimś czasie co prawda odchodziło w niebyt, ale nie można zapominać, że zjawisko występowało. Jednak odniesienie całości testu do zakładanych warunków ich użytkowania, jak również odpowiednio dobranego stylu muzycznego doprowadzają do zderzenia się dwóch wartości. Jedna to jakość ponad wszystko, a druga, może z niższym stopniem zaangażowania w audiofilskie smaczki, ale przyjemność podczas trudów dnia codziennego. I nie pozostaje mi nic innego, jak zostawić Was w takim trochę życiowym rozkroku, który niestety musicie rozwikłać sami. Ale nie bójcie się, że będziecie mieli problem z podjęciem decyzji, gdyż różnice soniczne pomiędzy obydwoma konstrukcjami są na tyle duże, że samo życie pokaże Wam najlepsze rozwiązanie. A co w tym wszystkim jest najlepsze, to wszystko oferuje jedna i ta sama marka Pendulumic.

Jacek Pazio

Dystrybucja: CORE trends
Cena: 1269 PLN

Dane techniczne:
Wersja Bluetooth®: 4.1 z aptX®
Średnica przetworników: 40 mm
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz z aptX®
SPL: 128dB (1 kHz / 1 Vrms)
Impedancja:  32 Ω
Dodatkowe zasilanie: 1 x AAA (rekomendowane alkaliczne)
Czas pracy w trybie bezprzewodowym: do 25 h (z dodatkową baterią AAA)
Zasięg w trybie bezprzewodowym: do 15m
Waga: 245 g

Pobierz jako PDF