1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Teddy Pardo TeddyPre PR1 + TeddyAmp ST60

Teddy Pardo TeddyPre PR1 + TeddyAmp ST60

Opinia 1

Pomimo niewielkiej skali produkcji i wybitnie DIY’owego rodowodu marka Teddy Pardo, której nazwa pochodzi od imienia i nazwiska założyciela jest w polskich kręgach Hi-Fi nie tylko bardzo dobrze znana i rozpoznawalna, ale co nie jest wcale takie oczywiste, szanowana i polecana. Co prawda do tej pory głównym powodem takiego stanu rzeczy były świetne, a przy tym, nawet jak na audiofilskie realia i średnie dochody w naszej ojczyźnie, nader rozsądnie wycenione zasilacze zewnętrzne. Solidnie wykonane i stanowiące bezdyskusyjny, a przy tym całkowicie bezinwazyjny, upgrade dla urządzeń wyposażonych w coraz popularniejsze i niestety podłe wtyczkowe zasilacze, izraelskie „czarne skrzynki” ugruntowały rynkową pozycję Teddy’ego i pozwoliły na stopniowe rozszerzanie asortymentu.
Pierwszym zwiastunem nadchodzących zmian był wielokrotnie słuchany przeze mnie w zaprzyjaźnionym systemie TeddyDAC. Niewielkie, skromnych gabarytów i o równie skromnym designie minimalistyczne urządzenie urzekało ponadprzeciętną, iście analogową muzykalnością jakże sprzeczną z wszechobecną modą na hiperdetaliczną, laboratoryjna analityczność podobnie wycenionych konkurentów. Czuć było, że Teddy starał się dążyć do jak największej wierności oryginałowi, czyli muzyce, nie poprzez epatowanie miliardami mikrodetali, lecz poprzez jak najnaturalniejsze oddanie klimatu, nastroju wydarzenia, do rangi którego był sprowadzany każdy, przepuszczany przez niego (DACa, nie Teddy’ego) utwór. Na pierwszy plan wysuwały się emocje, barwa i faktura a dopiero potem szły kontury i wszelkiego rodzaju ozdobniki wraz z iście audiofilskimi smaczkami.
W międzyczasie, czyli lekko licząc w przeciągu ostatnich dwóch lat, portfolio Teddy’ego wzbogaciło się nie tylko o wspomniany przetwornik, i to w trzech wersjach (Teddy DAC, TeddyDAC-VC, TeddyDAC-USB), ale również o zintegrowane i dzielone wzmacniacze, plus kilka niepozornych kabelków. Mając zatem w pamięci zdecydowanie pozytywne wspomnienia z odsłuchów izraelskiego przetwornika, gdy tylko dowiedziałem się, że Markowi udało się ściągnąć do Polski dzieloną amplifikację w postaci dwupudełkowego przedwzmacniacza TeddyPre PR1 i stereofonicznej końcówki mocy TeddyAmp ST60 grzecznie ustawiłem się w kolejce chętnych do odsłuchu.

Kiedy nadeszła moja kolej odebrałem trzy dość niewielkich rozmiarów kartonowe pudełka, z których dwa z ledwością mogłyby pomieścić dziecięce i to naprawdę niewielkie obuwie, a jedno – „największe” czółenka, ewentualnie szpilki rozmiar 36. Waga też nie porażała i całość spokojnie można było nieść w jednym ręku. Czyżbyśmy właśnie stawali się świadkami narodzin kolejnej mody na miniaturyzację? Prawdę powiedziawszy nie mam bladego pojęcia, ale dokładając do kompletu dedykowanego DACa i zabierając ze sobą na wakacyjny wyjazd, laptopa i niewielkie monitorki (np. Trenner & Friedl ART) można się cieszyć naprawdę wysokiej klasy dźwiękiem poza domowymi pieleszami. Wróćmy do meritum.
Jednak pozwolę sobie jeszcze na małą dygresję, bądź jak kto woli wskazówkę. Jeśli już na wstępie przejdziemy do porządku dziennego nad generalnie rzecz ujmując nieabsorbującymi rozmiarami testowanego zestawu będzie po pierwsze łatwiej a po drugie sprawiedliwej. Czemu? Ponieważ … a nie, to wyjaśnię za chwile. Najpierw kilka zdań o wyglądzie zewnętrznym i funkcjonalności.
Tak jak już zdążyłem wspomnieć TeddyPre PR1 to dwa, przyobleczone w lakierowane na czarno niewielkie zunifikowane, OEMowe obudowy moduły, z których jeden pełni rolę centrum dowodzenia a drugi jest zewnętrznym zasilaczem. Połączenie między nimi zapewnia wielopinowy, solidny przewód. Na grubych aluminiowych frontach panuje minimalizm i ergonomia. W zasilaczu ograniczono się jedynie do szmaragdowej, centralnie umieszczonej diody i logo producenta a w przedwzmacniaczu po obu stronach pary diod wskazujących stan pracy/wyciszenie  umieszczono po gałce – z lewej do regulacji siły głosu i z prawej, służącej do wyboru źródła. Zestaw uzupełnia prosty pilot zdalnego sterowania.  
Ściany tylne również wyposażono adekwatnie do pełnionej funkcji – na „plecach” zasilacza znajduje się jedynie zintegrowane z bezpiecznikiem i włącznikiem gniazdo sieciowe IEC, oraz wielopinowe gniazdo dedykowane firmowemu przewodowi spinającemu ww. moduł z modułem przedwzmacniacza. Widok panelu tylnego odpowiedzialnej za pracę z sygnałem audio „czarnej skrzynki” wywołuje mieszane uczucia. Z jednej strony na pewno warto pochwalić firmowe gniazda WBT NextGen i porządek panujący na wykorzystanej do granic możliwości niewielkiej powierzchni, jednak z drugiej minimalizm minimalizmem, ale jakiś, nawet najbardziej szczątkowy opis delikatnie mówiąc byłby mile widziany. Już wyjaśniam o co mi chodzi. Zakładając, że użytkownik – będąc wytrawnym audiofilem swobodnie i pewnie poruszającym się w nieraz mętnych wodach Hi-Fi, lekturą dołączonej instrukcji się nie zhańbi może dojść do sytuacji, w której na końcówkę podane zostanie pełne wzmocnienie. O ile przeznaczenia gniazda zasilającego i znajdującej się w jego bezpośrednim pobliżu pary wyjść RCA trudno poprawnie nie zidentyfikować już po pierwszym rzucie oka, to już z pozostałymi tak różowo już nie jest. W końcu do dyspozycji dostajemy cztery pary wejść liniowych i jedną parę na zewnętrzny procesor dźwięku. Dla ułatwienia i uspokojenia własnego sumienia, choć to płonne nadzieje, gdyż jeśli ktoś nie czyta instrukcji to i niniejszego tekstu może też nie przeczytać, wspomniana, dedykowana integracji systemu stereo z kinem domowym para gniazd znajduje się tuż przy wyjściach na końcówkę. Warto zatem w przypadku braku planów korzystania z nich zaopatrzyć się w stosowne zaślepki (Acoustic Revive, Sevenrods, Telos) gwarantujące, iż w ferworze walki, nawet jeśli zapomnimy do czego ww. terminale służą, za rok-dwa nie wepniemy w nie dodatkowego źródła serwując sobie i posiadanym kolumnom potężny zastrzyk … adrenaliny.
Stereofoniczna końcówka mocy ST60 zasilanie ma zintegrowane, przez co po pierwsze jej waga wydaje się zdecydowanie adekwatna do pełnionej funkcji a przy okazji zyskała bardziej poważne gabaryty. Co prawda nadal nie sposób zaliczyć jej do grupy urządzeń średnich, ale usztywniona zewnętrznymi radiatorami obudowa sprawia wrażenie niemalże studyjnej solidności. Włącznik sieciowy usytuowano tuż nad gniazdem IEC a pojedyncze, solidne (WBT) terminale głośnikowe przedzielono parą wejść liniowych RCA. Może powyższy opis wydaje się potwierdzać skrajny minimalizm konstrukcji, ale proszę mi uwierzyć na słowo i uważniej przyjrzeć się zdjęciom. Tam naprawdę nie ma miejsca na cokolwiek więcej, choć podobnie, jak w przypadku PR1 z chęcią zobaczyłbym nawet szczątkowe opisy.

Zanim przejdę do opisu wrażeń nausznych poczynionych podczas blisko dwutygodniowych testów chciałbym jeszcze tylko zarysować okoliczności, w jakich przyszło zestawowi Teddy’ego w moim systemie pracować. Traf chciał, że PR1 + ST60 miały okazję spotkać się niejako twarzą w twarz z szykującą się właśnie do wyjazdu do Jacka konkurencją, czyli pre-power Jeff Rowland Corus + 625. Cóż, o różnicach w designie wypowiadać się nie będę, gdyż jak to się zwykło mawiać o gustach się nie dyskutuje, lecz już przeskok cenowy z okolic 120 000 PLN na 10 000 PLN stawiał izraelskie 2+1 w dość stresującej sytuacji. Jednak pal sześć dysproporcje cennikowe, zdecydowanie istotniejsze, przynajmniej teoretycznie, wydawały się różnice natury wydajnościowej – 625-ka Jeffa była przecież w stanie przy 8 Ω obciążeniu oddać 300 W a TeddyAmp ST60 mógł zaoferować jedynie 60 W.  Gdyby owe 60 Watów pochodziło z lampy żadnych obaw bym nie miał, ale pięciokrotny spadek mocy przy, nawet mimowolnych, porównaniach dwóch konstrukcji tranzystorowych mógł być dość traumatycznym przeżyciem. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Bez dwóch zdań, dość radykalny powrót na Ziemię z reguły boli i wywołuje kilkudniową traumę. Doświadczyłem tego nie tak dawno, kiedy po odsłuchu systemu złożonego m.in. z gramofonu TechDAS Air Force One, dzielonej hybrydowej amplifikacji Thraxa i wyposażonych w diamentowe tweetery i midwoofery Gauderów Berlina RC9 musiałem sobie zrobić dłuższy urlop od własnego systemu. Biorąc zatem poprawkę na zaistniałe okoliczności przyrody wpiąłem izraelskie combo we własny system i … różnica pomiędzy poprzednią a obecną amplifikacją była oczywiście ewidentna, bezdyskusyjna i oczywista, lecz patrząc na dysproporcje cenowe zaskakująco akceptowalna.  
Po pierwsze należy zwrócić uwagę na ponadprzeciętną, jak na obszary cenowe, w których się obracamy, gładkość, której prędzej spodziewać by się można po lampowej konkurencji a nie jakby nie patrzeć niepozornym tranzystorze. Nie jest to jednak gładkość uzyskana kosztem selektywności, czy rozdzielczości, lecz wynikająca z natywnego wysublimowania i dbałości o jak najbardziej zbliżoną do naturalności (niekoniecznie neutralności) barwę. Jeśli miałbym szukać analogii na rynku fonograficznym, to zestawowi Pardo jest zdecydowanie bliżej do estetyki sygnowanej logiem Tacet’a aniżeli EMI, czy Deutsche Grammophon. W skrócie chodzi o to, że choć cały czas podczas odsłuchu odczuwamy przyjemność z obcowania ze świetną muzyką, to nie mamy gdzieś z tyłu głowy myśli o tym, iż coś z przekazu możemy tracić ze względu na pewne uśrednienie, spiłowanie zbyt wybijających się ponad średnią muzycznych impulsów. Blachy z wrodzoną sobie intensywnością wibrują i lśnią poczynając od zaskakująco bezpośrednio i namacalnie podanego (w końcu to „tylko” 60W) uderzenia po naturalnie i swobodnie prowadzone wybrzmienie, wygaszenie dźwięku. W dodatku całość jest zwarta, naprężona i cały czas utrzymywana w pełnej gotowości. Takie do szpiku kości energetyczne granie patrząc przez pryzmat mocy końcówki może budzić wątpliwości co do prawidłowego ustawienia środka ciężkości, a otwarcie mówiąc rodzić obawy przed zbytnim odchudzeniem, czy osuszeniem dźwięku. Nie tym razem. O ile najniższy bas z oczywistych względów nie powoduje subsonicznych tętnień, to jednak jego kontrolę, zróżnicowanie i motorykę innym określeniem aniżeli wzorcowe opisać nie sposób. Ponadto indywidualne odczucia będą w dość istotnym stopniu zależne od podłączonych pod zestaw Pardo zespołów głośnikowych. Przykładowo – z filigranowych Trenner & Friedl ART izraelska „dzielonka” była w stanie wycisnąć więcej niż można byłoby w najśmielszych prognozach przypuszczać. Takie połączenie stawiało niemalże prawa fizyki pod znakiem zapytania oferując pełnowymiarowy, ba po prostu duży dźwięk z nieproporcjonalnie małego systemu i to bez większych uproszczeń, czy nie daj Bóg karykaturalnego napompowania jedynie konturów bez technicznej zdolności wypełnienia ich tkanką. Większość instrumentów (pominę organy, rozbudowane do granic przyzwoitości zestawy perkusyjne i kontrabas) miała zgodne z rzeczywistością, bądź sugestywnie do niej zbliżone gabaryty i gdyby nie możliwość bezpośredniego porównania z moimi dyżurnymi Gauderami spokojnie można byłoby uznać, że jest co najmniej dobrze. Jednak przesiadka na dysponujące zdecydowanie szerszym pasmem kolumny zamiast zestresować niepozorną amplifikację pozwoliła rozwinąć jej skrzydła. Zejście i masa basu jeszcze zyskały na autentyczności a znana z monitorowego odsłuchu kontrola nie pozwalała na zbytnią swobodę tego newralgicznego pasma.
Na wysokie noty zasługuje również szeroko rozumiana komunikatywność, jaką oferuje PR1+ST60 wynikająca w pierwszej kolejności z łatwości, z jaką zestaw przekazywał informacje dotyczące lokalizacji źródeł pozornych, oraz pewną rześkość, jaką charakteryzowało się całe pasmo. Zauważalne lekkie utwardzenie nadawało dźwiękowi niemalże żołnierskiej stanowczości i bezpośredniości. Nie było w nim niezdecydowania, czy znamion zawoalowania. To, co było do amplifikacji dostarczone, to trafiało bez zbędnego dopieszczenia, czy złagodzenia do głośników. Taka maniera wydaje się całkiem rozsądnym posunięciem ze strony producenta, gdyż dublowanie natywnych cech firmowego DACa mogłoby spowodować przekroczenie granicznej wartości cukru w cukrze i przesycenie, przedobrzenie efektu finalnego. A tak, na zasadzie zrównoważenia uzyskano nader neutralny a jednocześnie miły uszom słuchacza przekaz.

Ten całkiem niepozorny i nieabsorbujący zarówno pod względem gabarytowym, jak i finansowym zestaw podczas kilkunastodniowych „występów” w moim systemie nie tylko pokazał się od jak najlepszej strony, ale jednocześnie udowodnił, że DIY może z powodzeniem ewoluować do powtarzalnych i docenianych na całym świecie form komercyjnych. Form w pełni spełniających pokładane w nich nadzieje domorosłych pasjonatów a jednocześnie będących niejako w opozycji do korporacyjnego mainstreamu stawiającego na ilość a nie jakość. TeddyPre PR1 z TeddyAmp ST60 z powodzeniem mogą konkurować zarówno pod względem brzmienia, jak i ergonomii z niejednokrotnie droższymi produktami. Wystarczy tylko sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wolimy płacić za brzmienie, czy za kosztowne obudowy i modne w danym sezonie logo.

Marcin Olszewski

Producent: Teddy Pardo
Dystrybucja w PL: brak
Ceny:
TeddyPre PR1 – 1 749 $
TeddyAmp ST60 – 1 399 $
IC RCA (WBT NextGen) – 216$

Dane techniczne:
TeddyPre PR1
Wejścia: 4 x liniowe, 1 x HT (kino domowe)
Wyjścia:1 x RCA, drugie opcjonalne
Gain: x 6
Wymiary: 250 x 170 x 62 mm (zasilacz i moduł główny mają takie same wymiary)

TeddyAmp ST60
Moc wyjściowa: 60 W na kanał
Impedancja podłączanych kolumn: 4-16 Ω
Wymiary: 90 x 190 x 340 mm

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Transrotor MC Merlo Reference + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Przedwzmacniacz: Jeff Rowland Corus
– Końcówka mocy: Jeff Rowland 625
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; EgglestonWorks Fontaine Signature
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H

Opinia 2

Już jakiś czas temu, świat stał się globalną wioską, w której dobre i złe wieści rozchodzą się z szybkością błyskawicy. Niestety większość przebijających się w tym gąszczu informacji jest natury negatywnej, gdyż charakter człowieka łatwiej przyswaja wszelkie złe doniesienia, ale na szczęście wielu ludzi omijając takie newsy, przeczesuje przepastne złoża internetu, w poszukiwaniu pozytywnych aspektów naszego życia. Takim sposobem bez opieki żadnego dystrybutora, na nasz rynek trafiły pierwsze newsy, o zbierających pozytywne oceny na świecie, projektowanych przez pana Teddy’ego Pardo zasilaczach do urządzeń audio. W początkach swojej działalności zajmował się tylko dostarczeniem odpowiednio uformowanej dawki energii elektrycznej (rozbudowane, umieszczone w osobnych obudowach zasilacze), ale z biegiem czasu, dzięki zebraniu odpowiedniej dawki doświadczeń i obiecujących wyników w postaci pochlebnych głosów odbiorców, rozszerzył działalność, penetrując rynek urządzeń elektronicznych. Swą ekspansję do nowego działu, zaczął od przetwornika cyfrowo/analogowego, którego niestety nie miałem okazji słuchać, ale gdy dzięki jednemu z recenzentów w naszym kraju zawitał zestaw pre-power tegoż pana, z miłą chęcią potwierdziłem gotowość do zapoznania się z tą propozycją.
Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać, ale zasłyszane, dobre opinie na temat pierwszych owoców działalności, mimo dość skromnego wyglądu (lekka surowość projektu obudów), pozwoliły na przyznanie wstępnej sporej dawki zaufania dostarczonym do recenzji produktom. Na szczęście gust jest kwestią indywidualną, o czym dość szybko się przekonałem podczas niezobowiązującej prezentacji w odwiedzanym cotygodniowo warszawskim klubie KAiM (wzbudził aprobatę), dlatego każdy powinien sam zweryfikować propozycję brył zewnętrznych opisywanych urządzeń ze swoim poziomem akceptacji. W związku z tym, w ogólnym opisie powstrzymam się od próby oceny projektu plastycznego, przekazując bezstronnie najważniejsze cechy natury użytkowej. Panie i panowie – tak tak, panie też przykładają dużą wagą do jakości odtwarzanej muzyki i nie musząc długo szukać, wspomnę o szanownej małżonce Marcina, która bardzo mocno wspomaga Jego pomysły zmian w domowym systemie odsłuchowym – moja tylko się zgadza. Tak więc jeszcze raz, panie i panowie, przedstawiam znanego już dość szerokiemu gronu audiofiliów w naszym kraju pana Teddy’ego Pardo z Izraela, z jego propozycją sekcji wzmocnienia, składającą się z dzielonego przedwzmacniacza liniowego – Teddy Pre PR1 i stereofonicznej końcówki mocy Teddy Amp ST60.

Teddy Pardo nie chcąc sprzedawać zbyt dużo audiofilskiego powietrza (a to są częste przypadki), spakował swoją elektronikę, w nieduże i skromnie, ale solidnie wyglądające obudowy. Jak wspominałem, bywalcom warszawskiego klubu przypadły do gustu i po ich argumentacji widzę pozytywne aspekty takiej wizualizacji. Oba komponenty przedwzmacniacza, to podłużne i płaskie skrzynki (160x230x60 mm). Zasilacz został wyposażony jedynie w: zintegrowane z włącznikiem gniazdo sieciowe IEC i wielopinowy terminal łączący oba elementy TeddyPre PR1 na tylnym panelu, a front otrzymał samotną, sygnalizującą gotowość do działania, centralnie umieszczoną diodę, w coraz częściej zapomnianym przez konstruktorów przyjemnym dla oczu zielonym kolorze. Druga skrzynka, jako serce przedwzmacniacza, jest zdecydowanie bogatsza w różnego rodzaju manipulatory i gniazda. Przód urządzenia zdobią dwie okrągłe gałki, z których lewa odpowiada za wzmocnienie, a prawa za wybór źródeł i dwie diody informacyjne o stanie włączenia lub czuwania. Tylny panel ledwo zmieścił baterię pięciu wejść liniowych, jednego wyjścia na końcówkę i taki sam jak w zasilaczu wielopinowy terminal zasilający. Jedynym drobnym niedociągnięciem, jakie można wytknąć i to będąc złośliwym, jest brak braku opisu gniazd, ale ich zdroworozsądkowe usytuowanie, pozwala łatwo ogarnąć temat podłączania zewnętrznych komponentów. Końcówka mocy jest zdecydowanie większa i cięższa od przedwzmacniacza i swoje 60W na kanał okupuje już solidną jak na takie gabaryty wagą. Podobnie jak pre jest podłużną konstrukcją (190x310x80mm),która na przednim grubym aluminiowym froncie dumnie prezentuje logo producenta i kolorystycznie ekologiczną zieloną diodę, boki na całej długości okalają lekko nagrzewające się radiatory, a tył z uwagi na niedużą szerokość ledwo pomieścił: włącznik z gniazdem zasilającym, dwa gniazda wejściowe i cztery terminale głośnikowe. Wszystko dość blisko siebie i użycie podwójnego okablowania kolumn, wymagało przemyślanego podejścia do zagadnienia. Na koniec opisu budowy zewnętrznej chciałem pochwalić pana Pardo za zastosowanie dobrych jakościowo gniazd wejściowych i głośnikowych WBT, co potwierdza jego poważne traktowanie przyszłych klientów. Brawo. W otrzymanym komplecie pre-power znajdowały się jeszcze:  firmowe interkonekty na wtykach RCA tej samej wytwórni co terminale i łączówka zasilacza z przedwzmacniaczem. Pełen set zapewniał bezproblemowe zaimplementowanie przybyszy z Izraela w moim zestawie i pozostało jedynie zaspokoić podgrzewaną ciepłym przyjęciem wcześniej pojawiających się produktów ciekawość, jak te maluchy poradzą sobie w zastanych realiach testowych. Tak więc nie pozostało nic innego, jak dać przybyszom czas na niezbędną rozgrzewkę i zacząłem zabawę.  

Człowiek naładowany sporą ilością zasłyszanych pozytywnych opinii, już od pierwszego momentu ma lekko sprecyzowane spore oczekiwania. Nie jako objaw czystej złośliwości, tylko konsekwencja początkowej syzyfowej, okraszonej sukcesami pracy danego producenta. Będąc dość przeciętnym przedstawicielem gatunku Homo sapiens, w taki typowy dla naszej natury sposób przystąpiłem do weryfikacji moich oczekiwań z tym co wydadzą z siebie nakarmione energią  izraelskiej myśli technicznej, pieczołowicie dobrane przeze mnie kolumny. Wypakowawszy z niewielkich kartonów, urządzenia w rozmiarze „midi”, miałem dość mieszane uczucia, ale zebrane na drodze audiofila doświadczenia, że wielkość nie zawsze ma znaczenie, starały się nie umniejszać tym faktem, przyznanej wcześniej dawki optymizmu. Wybierając repertuar, chciałem dać trochę forów testowanemu zestawowi i w napędzie CD wylądował wzorowo zmasterowany i wydany krążek XRCD Jacinthy, zatytułowany „A Vocal Tribute Webster”. To spokojna balladowa kompilacja, która zagra nawet na „bumboxie”, ale sposób jej odtworzenia daje duży wgląd w umiejętności zaimplementowanej w mój tor elektroniki. Kilka utworów pozwoliło na weryfikację otrzymywanych przez pana Pardo pochwał i w duchu starałem się przed nim wytłumaczyć za perwersyjnie łatwy materiał źródłowy. Oczywiście z dużą przyjemnością dokończyłem krążek, co wyklarowało już pewne spostrzeżenia na temat znajomości fachu konstruktora z Izraela. O dziwo były na tyle pozytywne, że jak wspomniałem wcześniej, nie omieszkałem zabrać tego zestawienia do warszawskiego klubu KAiM. Tam są ciężkie warunki akustyczne, ale dla mnie był to swojego rodzaju poligon doświadczalny, pozwalający zweryfikować, usłyszane manewry przy strojeniu pasma akustycznego dostarczonych pudełeczek. Aby przygotować państwa na tą konfrontację ze wzbudzającym się na poziomie 50 Hz basem, opiszę jak zestaw z Izraela wypadł w moich warunkach lokalowych. Gdy z kolumn popłynęła muzyka, nie mogłem wyjść z osłupienia, ile te maleństwa mają w sobie pozytywnej energii. Odnosząc się do mojej referencji opisałbym to tak: bardzo otwarta, ale nie nachalna góra, nieźle rozświetlona, dająca efekt napowietrzenia sceny średnica i dociążony, lekko pogrubiony dół pasma. Całość umiejętnie zbilansowana na efektowne, w granicach rozsądku granie. Trochę wyczynowe, jednak biorąc pod uwagę moje mimo nastawienia na podgrzanie atmosfery rozdzielcze kolumny, plus podobnie podchodzący do zagadnienia otwartości i ilości informacji napęd, wszystko było bardzo strawne. Podczas formowania jakichkolwiek wniosków trzeba mieć na uwadze, że dostarczony set to ok. 3000 dolarów, który miał za zadanie ścigać się z pułapem stratosfery i robił to nad wyraz wyrafinowanie. Przywołana do tablicy pani Jacintha, czarowała swoim zniewalającym ciepłym i niskim głosem, który mimo nagrywania dość blisko znajdującym się mikrofonem, nie eksponował kłujących w uszy sybilantów. Trochę zaniepokojony takim efektem, w dalszej części odsłuchu przyjrzałem się górnemu zakresowi, ponieważ stonowanie tych rejestrów, mogło negatywnie odbić się na wszelakiego rodzaju akcesoriach perkusisty, jednak podczas słuchania tego krążka, ani razu nie zauważyłem zgaszenia wybrzmień tych atrybutów. Jak do tej pory analiza dawała same pozytywne odczucia, dlatego następnym punktem konfrontacji z produktami pana Teddego był bas. Tutaj też słychać było umiejętne zabiegi pomysłodawcy, w dostarczaniu sporej dawki przyjemności po zakupie jego amplifikacji. Chodzi mianowicie o lekkie pogrubienie i dociążenie tego pasma, przy jednoczesnym uniknięciu (przynajmniej u mnie) powstania fal stojących potocznie zwanych „bułą”. Najniższe rejestry umiejętnie podpierały resztę składowych akustycznych i w połączeniu z rozświetloną średnicą i dość zwiewną jak na ten pułap cenowy górą dawały nasycony i otwarty obraz muzyczny. Przyglądając się wirtualnej scenie międzykolumnowej, oceniam ją jako zaskakująco dobrą, która dzięki wysyceniu źródeł dźwięku, przybliża się lekko do linii kolumn. Ale taki obrót sprawy nie ogranicza swobody muzykom z dalszych planów i każdy ma swój kawałek podestu koncertowego. Kolejny aspekt potwierdzający zwinność konstrukcji pana Pardo. I właśnie takie postawienie sprawy przez producenta, zachęciło mnie do zaprezentowania jego pracy moim znajomym z klubu, którzy sami mają za sobą różne tego typu konstrukcje. Wiem nie od dziś, że ludzie „dłubiący” coś we własnym zakresie, są skażeni syndromem „moje jest najlepsze” i mogą złośliwie zaniżać wartości bezwzględne usłyszanych obcych konstrukcji, ale znając klubowiczów od kilku lat, wiedziałem  też, że aż tak zmanierowani nie są. Jak coś jest dobre, potrafią to przyznać bez większych oporów, a jeśli coś im się nie spodoba, wtedy swoje „ale” wykładają w rzeczowy sposób. Dlatego spokojnie zabrałem bohaterskie konstrukcje na występy wyjazdowe.

Analizując przed gościną wśród braci konstruktorskiej możliwości zestawu pana Pardo, największą obawą jaka nie dawała mi spokoju, był podbijany przez klubowe pomieszczenie bas. Słabowite konstrukcje często mają problemy w tym paśmie, mimo pozytywnych efektów u mnie, jednak nauczony doświadczeniem, że same Watt-y nie grają, z otwartą przyłbicą wystawiłem izraelski zestaw do oceny. Ku mojemu zaskoczeniu, żadne uwagi nie dyskwalifikowały dolnego rejestru, ba, nawet stopa perkusji potrafiła pozytywnie zaskoczyć. Ogólna ocena była pochlebna i choć każdy miał jakieś drobne uwagi, wynikające ze swoich preferencji dźwiękowych, nie zapominał o plusach prezentowanych konstrukcji.

Ta wyjazdowa konfrontacja połączona z czasem spędzonym w moim zestawie, pozwala mi postawić dobrą ocenę temu jeszcze mało znanemu większej liczbie odbiorców na naszym ryku producentowi z Izraela. Jeśli ktoś miał już do czynienia z głośno chwalonymi zasilaczami i dzięki nim nabrał wiary w umiejętności budowania urządzeń elektronicznych przez pana Teddy’ego, powinien zakosztować Jego propozycji dzielonej amplifikacji, która mimo kompaktowych rozmiarów dostarcza dużo żywiołowego i naładowanego energią grania za przyzwoite pieniądze. I co ważne, spokojnie radzi sobie w ciężkich akustycznie warunkach, pokazując wiele pozytywnych cech. Naprawdę polecam.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

Pobierz jako PDF