1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Einstein The Amp Ultimate

Einstein The Amp Ultimate

Opinia 1

Założonej przez Volkera Bohlmeiera w 1988 manufaktury Einstein Audio Components GmbH miłośnikom wyszukanego wzornictwa i high-endowych brzmień niekoniecznie podążających w głównym nurcie mainstreamu przedstawiać raczej nie trzeba. Bez spektakularnych kampanii reklamowych i prób zdobycia jak najszerszego spektrum klientów ekipa z Bochum spokojnie robi swoje od lat dostarczając produkty charakteryzujące się nie tylko niebanalnym designem, lecz również autorskimi i  niekonwencjonalnymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi. Krótko mówiąc wkraczamy na terytorium urządzeń skierowanych raczej do koneserów i osób wiedzących, świadomych tego, czego  szukają w dźwięku – emocji. Już testowany w grudniu ubiegłego roku, otwierający portfolio niepozorny The Tune zaskakiwał ponadprzeciętną muzykalnością i wyrafinowaniem, lecz cały czas mieliśmy świadomość, że jest to dopiero preludium do tego, co tak naprawdę są w stanie pokazać niemieckie urządzenia. I powiem Państwu, że mieliśmy rację. Wystarczyło bowiem uzbroić się w cierpliwość, by po kilku miesiącach gościć u siebie usytuowaną oczko wyżej w rodzimej hierarchii kolejną integrę – The Amp Ultimate.

O ile The Tune była w miarę prostą zarówno pod względem wzornictwa, jak i wewnętrznej topologii konstrukcją, to już The Amp Ultimate za taką uznać nie sposób. Przede wszystkim prostopadłościenna bryła ewoluowała do formy właściwej urządzeniom lampowym i … hybrydowym, do których grona właśnie się zalicza. Mamy zatem nader estetyczną, lekko wypukłą akrylową płytę frontową z elementem nośnym w postaci grubego płata chromowanego aluminium i dwoma również smolisto czarnymi pokrętłami odpowiedzialnymi za wybór źródeł (lewe) i regulację głośności (prawe). Pomiędzy nimi umieszczono kwadratowy wizjer, za którym zamiast spodziewanego i znanego z młodszego rodzeństwa wyświetlacza ukryto trzy błękitne diody informujące o stanie pracy wzmacniacza. Włącznik główny znalazł się na płycie spodniej, tuż koło lewej nogi i choć część użytkowników do jego lokalizacji będzie musiała się pewnie rzez dłuższą chwilę przyzwyczajać, to ja poczułem się jak w przysłowiowym domu, bo tam właśnie główne pstryczki-elektryczki umieszcza austriacki Ayon a tak się dziwnie składa, że jestem posiadaczem już trzeciego odtwarzacza tego producenta. Mniejsza jednak z tym, włącznik jest, dostęp do niego nie nastręcza nawet najmniejszych trudności a przy okazji nie zaśmieca swoją obecnością minimalistycznego i eleganckiego frontu. Tuż za nim, frontem – nie włącznikiem, na ręcznie polerowanych stalowych blachach korpusu pysznią się dwie potężne chromowane puszki skrywające transformatory, a tuż za nimi pod intrygująco surową gęsto plecioną siatką ulokowano triody NOS PCC EI 88.
Zamiast standardowych boczków wzdłuż całej długości wzmacniacza biegną estetyczne radiatory o drobnym ożebrowaniu. Równie elegancko prezentuje się podporządkowana zasadzie symetrii ściana tylna z centralnie umieszczonym gniazdem zasilania i zaciskiem uziemienia dla pobliskiego wejścia dedykowanego przedwzmacniaczowi gramofonowemu. Oprócz niego do dyspozycji mamy jeszcze trzy pary wejść liniowych RCA i jedną XLR, oraz parę wyjść RCA i wielopinowe terminale zasilające przeznaczone do podłączenia zewnętrznego, firmowego phonostage’a (The Little Big Phono). Gniazda głośnikowe są pojedyncze, ale na tyle solidne i oddalone od siebie, że bez problemu wepniemy w nie dowolnie zakonfekcjonowane okablowanie, co jak uczy praktyka w obecnych czasach wcale nie jest takie oczywiste.
A teraz kilka słów o trzewiach, bo powiedzenie o The Amp Ultimate, że to hybryda, to tak jakby opisać Maserati Ghibli SQ4 mianem niewielkiego sedana. Niby wszystko się teoretycznie zgadza ale stopień uogólnienia  niebezpiecznie zbliża nas do poziomu półprawdy. Zacznijmy jednak od tego, że tytułowa integra jest w pełni zbalansowaną konstrukcją wykonaną w układzie dual-mono i choć na tylnej ściance mamy tylko jedną arę XLRów, to i tak wszystkie dostarczane do niej sygnały są od razu konwertowane do postai zbalansowanej. Ponadto sam układ jest skomplikowaną wariacją klasycznego OTLa, w której standardowe lampy wyjściowe zastąpiono czterema tranzystorami MOSFET (tylko typ „N”) pracującymi po dwa na kanał. W sekcji przedwzmacniacza pracują triody NOS PCC EI 88 a z toru sygnału wyeliminowano potencjometr.
Niebanalnym elementem wzorniczym jest również pilot zdalnego sterowania – The Remote, który wyposażono w cztery niewielkie gumowe wypustki, dzięki czemu w pozycji spoczynkowej nie szoruje on po podłożu swoim podbrzuszem, na którym to umieszczono przyciski nawigacyjne. Tak, tak drodzy Państwo. Nieużywany pilot kieruje do nas jedynie swoje wypukłe plecy z wygrawerowaną nazwą producenta a całą guzikologię skrywa na swym podwoziu.

O ile The Tune najogólniej rzecz mówiąc grał po prostu ładnie i muzykalnie to warto mieć na uwadze drobny szczegół, iż był to jedynie wierzchołek góry lodowej. Niewielki skrawek, jedynie preludium do tego, co kryje się pod taflą wody. To, co wcześniej zostało jedynie zasygnalizowane w przypadku The Amp Ultimate osiąga zupełnie inny wymiar i definicję. Brzmienie tytułowej integry jest zarazem potężne, jak i niezwykle precyzyjne. Na pozornie spokojnym i refleksyjnym albumie Ola Gjeilo warstwa wokalna momentalnie odrywa się od głośników i szczelnie wypełnia pomieszczenie odsłuchowe a instrumentalny akompaniament nadaje całości odpowiedniej definicji. Ten niezwykle podniosły mix muzyki improwizowanej i chóralnej stanowi źródło inspiracji do odkrywania  twórczości takich kompozytorów, jak Desplat, Newman, Marinelli, Williams, czy wielu innych. Z jednej strony mamy typowo klasyczne wzorce a z drugiej łatwość i swobodę hollywoodzkich superprodukcji. Pojawia się tylko problem jak odpowiednio oddać zamysł kompozytora i finezję wykonawców. Całe szczęście Einstein, zamiast niepotrzebnie dywagować, muzykę niejako czuje i po prostu ją gra. Zaznaczam – „gra” nie interpretuje. Na papierze różnica jest niby niewielka, ale w kategoriach audiofilskich należy ją rozpatrywać na zasadzie podstawowych dogmatów. Wszystko zależy od tego, czy chcemy jak najbliżej podejść, zbliżyć się do prawdy nagrania, czy jednak wolimy budować przysłowiową rzeczywistość równoległą z cudzych pomysłów na dźwięk. Ultimate oferuje zatem pełnię zarówno ładunku emocjonalnego zapisanego w materiale źródłowym jak i, a może wręcz przede wszystkim wolumen właściwy danemu nagraniu. Wspomniany przed chwilą album roztacza przed słuchaczem prawdziwy bezmiar impresjonistycznych plam i eterycznych fraz fortepianu, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by zagrać mocniej, ciężej, dosadniej. Wykorzystywana podczas testów The Tune ścieżka dźwiękowa z „300: Rise of an Empire” tym razem nie została poddana lekkiemu ucywilizowaniu, więc wcześniej zaokrąglone transjenty mogły atakować nasze zmysły z natywną natychmiastowością i ostrymi jak samurajska katana krawędziami.  Pulsujący drive i nerwowe, przechodzące w prawdziwą kakofonię linie melodyczne prezentowane były z zadziwiającą, jak na tak niedużą jednostkę werwą i wolumenem. Próby zmuszenia wzmacniacza do kapitulacji spełzły niestety na niczym, gdyż prędzej u drzwi spodziewałbym się dzielnicowego, bądź zauważył u siebie poważne ubytki słuchu aniżeli sprawił, że Einstein rzuciłby na ring ręcznik. Czuć było swobodę i właściwą zdecydowanie poważniejszej gabarytowo i mocowo konkurencji, co po raz kolejny nad wyraz namacalnie pokazuje prawidła rządzące rynkiem audio. Prawidła mówiące, że nie ilość a jakość się liczy a papier, jak to papier przyjmie wszystko, więc wszystko zależy od tego, czy dany producent życzy sobie nawiązać partnerskie i oparte na obustronnym zaufaniu relacje ze swoimi Klientami, czy woli postawić na jednorazowy chwyt marketingowy i  po pierwszym zachłyśnięciu się rynku czym prędzej przebranżowić się na segment tekstylny, bądź spożywczy. Mniejsza jednak z tym a skoro Einstein Audio Components GmbH działa niemalże trzydzieści lat to nikomu nie trzeba uświadamiać jaki model biznesowy reprezentuje.
Wróćmy jednak do walorów sonicznych tytułowego urządzenia, gdyż wypadałoby wspomnieć jeszcze o co najmniej jednej jego cesze, która może zainteresować całkiem spore grono potencjalnych nabywców. Chodzi bowiem o niemalże stereotypowo triodową holografię i przestrzenność generowanego dźwięku. Trudno bowiem nawet wśród niekoniecznie rozsądnie wycenionej konkurencji znaleźć zintegrowany wzmacniacz tranzystorowy zdolny do tak krystalicznie czystej i trójwymiarowej prezentacji reprodukowanego materiału, a Einstein robi to niejako mimochodem i przy okazji nie wprowadzając przy tym nawet drobiny przyciemnienia, czy winietowania. Oczywiście aksamitnie czarne tło się pojawia, lecz daleko za ostatnimi rzędami muzyków i nie ma mowy o tym, żeby próbowało wchłonąć, bądź ustawić ich w cieniu. Dzięki temu zasiadając wygodnie w fotelu możemy poczuć się w pełni zintegrowaną z rozgrywającym się przed nami spektaklem składową otoczenia – widowni. Wspominam o tym, gdyż niektóre urządzenia za wszelką cenę starają się umiejscowić słuchacza w samym centrum wydarzeń. Pół biedy gdy jest to jazzowe trio, jednak jeśli ów nieszczęśnik ma słabość do symfoniki to siedzi potem skulony gdzieś pomiędzy waltorniami i kotłami wielkimi z drżeniem serca dokonując dylematów pomiędzy posuwistym walcem „On The Beautiful Blue Danube” a „Also Sprach Zarathustra” . A tym razem wszystko pozostaje na swoich miejscach. My jesteśmy obserwatorami, słuchaczami a muzycy występują przed nami we właściwym dla danego składu ustawieniu i  zachowaniem adekwatnego do repertuaru dystansu.

Einstein The Amp Ultimate wymyka się jednoznacznym ocenom i wszelakim próbom zaszufladkowania jego charakteru. Z jednej strony czaruje słodyczą, lecz od razu równoważy ją krystaliczną wręcz czystością, jest muzykalny a zarazem analityczny, dynamiczny, choć potrafi czarować rozkosznie swingującą manierą. Z powyższego galimatiasu sprzeczności po kilkutygodniowym odsłuchu wyłania się jednak obraz urządzenia grającego po prostu tak, jak zostali uwiecznieni muzycy na przysłowiowej „taśmie”. Dla tego nie ma sensu dywagować ani nad jego hybrydowością, ani parametrami technicznymi, tylko trzeba zabrać go co najmniej na weekend do siebie, odpowiednio ugościć i dać mu pograć a decyzja o spakowaniu z powrotem do solidnej skrzyni może okazać się wcale nie taka oczywista.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Streamer: Auralic Aries Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– DAC/Przedwzmacniacz/Wzmacniacz słuchawkowy: ADL Stratos
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; q-JAYS
– Przedwzmacniacz: VTL TL-5.5 Series II Signature
– Końcówka mocy: VTL S-200 Signature; Emotiva XPA-2 Gen 2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Spec RSA-717EX
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Gdy w zeszłym roku po znanej wszystkim choćby minimalnie zainteresowanym światem audio osobnikom wystawie w Monachium pojawiły się pierwsze jaskółki  z informacją o zakusach katowickiego RCM-u na wprowadzenie na nasz rynek nowej marki, gdzieś w podświadomości czułem, że nie będzie to zwykła równająca do większości stawki firma, tylko coś, co na świecie ma  już dobrze ugruntowaną pozycję. Byłem bardzo ciekawy możliwości sonicznych tego brandu, a jak wiemy z autopsji, czas biegnie zaskakująco szybko, dlatego dosłownie po kilku miesiącach od wspomnianego wydarzenia, bo już jesienią zeszłego roku mieliśmy okazję zakosztować umiejętności jednego z jego produktów. Na dobry początek była to rozpoczynająca ofertę integra, ale nasze docelowe oczekiwania sięgały w nieco wyższe partie cennika, co właśnie dzisiaj udało nam się zrealizować. Tak więc niniejszym oznajmiam, iż będziemy molestować może jeszcze nie szczyt portfolio, ale spokojnie lokalizowany w segmencie High End pochodzący zza naszej zachodniej granicy hybrydowy wzmacniacz zintegrowany o nazwie EINSTEIN The AMP ULTIMATE, którego opieką dystrybucyjną objął wspomniany już katowicki RCM.

Stylistyka czerni i srebra testowanego wzmacniacza jest nam już dobrze znana, ale w tym wydaniu wydaje się być nieco bardziej wyrafinowana. Zaskakująca trochę surowością czarna kratka chroniąca lampy, srebro kubków transformatorów i będącej płaszczyzną nośną dla nich górnej części platformy, jak również srebrna okalająca czarny akryl ramka na panelu frontowym są bardzo mocno, ale wysmakowanie  kontrastującymi zabiegami designerskimi, którymi notabene zajmuje się piękniejsza część teamu Einsteina. I powiem Wam, że gdy owa informacja wypłynęła w rozmowach kuluarowych na naszej jesiennej warszawskiej wystawie, bez najmniejszych oporów wydawało mi się nader oczywiste, że osobnik rodzaju męskiego miałby spore trudności w tak udanym zestawieniu sparować te dwa obecnie mocno rozdające karty w designie kolory. Przechodząc do tematu obsługi i spoglądając na panel przedni, zobaczymy   dwa pokrętła – selektor wejść i Volume na czarnym akrylu, wokół którego biegnie wspomniana srebrna ramka. Co ciekawe, w centrum czarnego panelu znajdziemy jeszcze nie rzucające się w oczy okienko informacyjne o stanie urządzenia, ale nie w typowych wartościach liczbowych, tylko sygnalizujące stan gotowości do pracy trzy niebieskie diody. I pewnie  nie uwierzycie, ale ten niby bez większego znaczenia trik wizualny (brak wszędobylskiego wyświetlacza cyfrowego) dzięki odejściu od standardów konsekwentnie podkreśla zamysł wodzenia zmysłu postrzegania produktu przez potencjalnego nabywcę w poszukiwaniu swoistego cyferblatu. Idąc dalej przemierzamy górną płaszczyznę nośną dla transformatorów i skrytych pod stalową siatką lamp we wspomnianej czarno-srebrnej kolorystyce, by na koniec swój wzrok zatrzymać na tylnym panelu przyłączeniowym. Tam konstruktor rozlokował symetrycznie rozchodzącą się ku krawędziom zewnętrznym serię wejść liniowych w standardzie RCA i jedno XLR, przelotkę REC, wejście na zewnętrzne phono gramofonowe, zacisk masy, gniazdo zasilające i pojedyncze terminale głośnikowe.  Całość konstrukcji posadowiono na stosunkowo wysokich nóżkach w postaci sporej średnicy walców. Ważną informacją jest jeszcze umiejscowienie włącznika, który znajdziemy pod spodem urządzenia przy lewej przedniej stopie.

Nasz pochodzący zza Odry sąsiad z uwagi na wstępny pakiet pozytywnych oczekiwań po rozpoczynającym moją przygodę z marką produkcie czysto tranzystorowym przedpremierowo  swoje walory miał okazję zaprezentować w warszawskim KAIM-ie. Wiedząc, że to jednak na naszym rynku w pewnym sensie jest jeszcze nowością, co przekłada się na brak zaszufladkowania pod względem brzmienia, z dużym zainteresowaniem niwelującym włożony trud logistyczny taszczyłem do klubu drewnianą niczym pojemnik na amunicję skrzynię z integrą w środku. Gdy lampy w końcu zabłysły, wiadomym jest, że każde urządzenie, a w szczególności lampowe powinno dostać przysłowiowy studencki kwadrans na niezbędną rozgrzewkę. Oczywiście tak też było i tym razem, jednak w odróżnieniu od występów domowych gdzie możemy w tym czasie robić tysiące innych czynności, warunki klubowe niemal zmuszają do przysłuchiwania się zmianom zachodzącym podczas procesu dochodzenia układów elektrycznych do odpowiedniej temperatury. Po prostu nie ma nic innego do roboty. Jednak patrząc na ten aspekt od strony poznawczej, ma to swoje dobre strony, gdyż jak na dłoni dostajemy pakiet informacji procesu akomodacyjnego danego urządzenia z zastanym systemem. Podczas gdy czasami podobne praktyki nieco obnażają niedoskonałości słuchanych w ten sposób produktów, to w przypadku Einsteina już od pierwszych chwil słychać było drzemiący w konstrukcji potencjał w wyraźnie sygnalizowanych skrajach pasma. I tutaj mała dygresja, gdyż na szczęście dla mnie taki sznyt grania pozostał jedynie wygładzając nieco ich brzmienie, to dla części klubowiczów wydawało się to być trochę zbyt ofensywne. Co ważne, ów zabieg konturowości nieco przybliżał do nas scenę muzyczną, ale bez uczucia deptania sobie po piętach występujących muzyków, lub co gorsza kilkunastoosobowych chórów. Tutaj może Was zaskoczę, ale całość przekazu muzycznego mimo swoich, w moim odczuciu bardzo dobrych, krawędzi dźwięków przy okazji popisywała się solidnym, ale trzymanym w ryzach dociążeniem dźwięku. A gdzie to zaskoczenie? Chodzi mi o fakt zdecydowanie muskularnego grania testowanej hybrydy od większości bywających tam komponentów, ale bez efektu zwyczajowego zaokrąglania. Co więcej, Einstein podawał wszystko bardziej napowietrzone, pozwalając zdecydowanie dłużej niż system odniesienia skrzyć się w eterze międzykolumnowym blachom perkusisty. Talerze nie gasły zaraz po utracie kontaktu z pałeczką, tylko lśniły zajmując całą wolną przestrzeń pomiędzy kolumnami. Oczywiście poszczególne frakcje dźwiękowe szukając punktu do zaczepki tłumaczyły wszystko na swój sposób, ale po kilku wymianach zdań stanęło na tym, że nawet jeśli przywołane rozdmuchanie górnych rejestrów komuś przeszkadza, to może to być wynikiem użycia do budowy kolumn samych aluminiowych przetworników. Nie powiem, nie było łatwo przekonać bywalców do takiej wersji, ale koniec końców ostateczną diagnozę udało się pozostawić do momentu spotkania się niemieckiego wzmacniacza z moimi celulozowcami w ISIS-ach. Niemniej jednak, nie tracąc okazji przez cały wieczór smagaliśmy Einsteina materiałem z różnych nurtów muzycznych od twórczości Monteverdiego, na AC/DC kończąc. Werdykt? Mimo radzenia sobie ze wszystkim co graliśmy, mogący być wspólnym zdaniem klubu końcowy konsensus nie został osiągnięty. Tutaj jednak należy się  małe wyjaśnienie, gdyż wspólne zdanie udaje się wypracować bardzo rzadko, ale muszę przyznać, że już dawno tak nie walczyliśmy ze sobą w obronie własnych spostrzeżeń lub kontratakowaliśmy niezgodnych z naszym zdaniem zarzutów. Kończąc akapit wyjazdowy powiem szczerze, opisany przed momentem wieczór na długo pozostanie w pamięci klubowych kronikarzy.

Gdy rzeczona integra znalazła się u mnie, z wielką ciekawością oczekiwałem, jak wypadnie sfera sporów KAIM-owych. Ja mam tubkę na górze, tak że stać się mogło wszystko, włącznie z jeszcze większym rozdmuchaniem wysokich tonów. Jakież było moje zdziwienie, gdy przekaz nabrał dużej ogłady spinając całe pasmo w jeden spójny przekaz muzyczny. Owszem masa dźwięku była nieco większa i scena trochę bliżej niż mam na co dzień, ale zniknęły tak sporne przecież cyzelujące poszczególne zakresy częstotliwościowe artefakty. Dla potwierdzenia wniosków posłuchałem kilka wcześniej opisanych utworów- co prawda AC/DC z winylu ale zawsze i bez najmniejszych problemów  mogę stwierdzić, że wszystkie wytypowane w sesji wyjazdowej niuanse brzmieniowe w podobnej skali występowały i u mnie. To co prawda był w nieco innej, bo spójnej dźwiękowo  estetyce przekaz, ale właśnie owo sprawdzenie ile same przetworniki wniosą do ostatecznego dźwięku było swoistym zadaniem domowym, o odrobieniu którego z dumą informuję. Dlaczego dopiero teraz wspominam o spójności przekazu? Ano dlatego, że w zestawie wyjazdowym za sprawą soczystości dołu i świetlistości góry można było odczuć drugoplanowość środka, jednak na moich kolumnach o takiej manierze nie było mowy. Scena zrobiła krok do tyłu, pasmo się wyrównało, a dźwięk za sprawą równouprawnienia poszczególnych zakresów brylował w tak uwielbianej przeze mnie estetyce muzykalności – nie mylić z zamuleniem – przy pełnym oddechu i dźwięczności muzyki. Czegóż chcieć więcej?

Jak gra Einstein? Przywołałem dwie odsłony i nieco inne spowodowane mocno wpływającymi na efekt końcowy zestawami kolumn wnioski. To oczywiście nie mówi do końca, jak ta hybrydowa integra wypadnie u Was. Jednak nawet bardzo mocno rozbieżne zdania klubowe z poparciem pewnych aspektów po występie u mnie jasno dają do zrozumienia, że piecyk wart jest co najmniej próby na własnym podwórku. Co więcej, połączenie lampy i tranzystora w tym przypadku oferuje nam to co najlepsze z każdego z tych układów elektrycznych. Pozwalająca utrzymać w ryzach nieco więcej basu moc „trana” plus nadająca czar nawet mocno świecącym blachom perkusji lampa są chyba marzeniem sporej grupy melomanów. Powiem więcej, nawet puryści z obu przywołanych czasem zwalczających się obozów (tran-lampa) nie powinni omijać niemieckiej propozycji, gdyż jak zawsze wspominam, gdy dla jednych coś jest nader konturowe, dla innego może być zbyt krągłe. Tak więc , nie pozostaje Wam nic innego, jak przekonać się samemu, co ma do powiedzenia Einstein Amp Ultimate. Jednak stawiających na krótkotrwałe przygody słuchaczy lojalnie ostrzegam, tytułowa integra naszych zachodnich sąsiadów z pewnością jest bardzo mocnym zawodnikiem w wyścigu poszukiwaczy Świętego Graala, a to jest niebezpieczne dla portfela i nie zrzucicie na mnie winy pozostawienia wzmacniacza na dłużej.

Jacek Pazio

Dystrybucja: RCM
Cena: 67 200 PLN

Dane techniczne:
W pełni zbalansowana konstrukcja dual mono
Stosunek sygnału do szumu: 97dB
Separacja kanałów: > 85dB
Zniekształcenia przy 1kHz: < 0.01%
Moc wyjściowa: 90W/8Ω (130W/4Ω)
Współczynnik tłumienia:> 250/8Ω
Wejścia:4 x RCA, 1 x XLR
Wymiary (wys. x szer. x gł.): 17cm x 43cm x 41cm
Waga: 23kg

System wykorzystywany w teście:
– Cd:  Reimyo  CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF