Opinia 1
Stereotypy i powtarzane do znudzenia „prawdy objawione” to zmora i przekleństwo ludzkości a powyższe stwierdzenie dotyczy nie tylko branży audio, ale również pozostałych dziedzin naszej egzystencji. Skupmy się jednak na tematyce nam najbliższej, czyli Hi-Fi i przyjrzyjmy się tematowi pierwszemu z brzegu, dajmy na to … tubom. Z jednej strony to konstrukcje dedykowane słabowitym konstrukcjom lampowym a z drugiej synonim pewnej hybrydy ofensywności i ewidentnego podkolorowania określanego mianem nosowości. Słowem połączenie dworcowego megafonu z syreną strażacką, gdzie ilość decybeli nadzwyczaj rzadko idzie w parze z jakością. Skoro jednak w każdej plotce, o stereotypach nawet nie wspominając, zawsze można znaleźć przynajmniej ziarnko prawdy, także i w tym przypadku coś na rzeczy być musi i oczywiście jest. Problem w tym, że powyższa prawda dotyczy błędnych konstrukcyjnie, bądź ewidentnie nieumiejętnie zaaplikowanych przypadków. Przypadków na tyle powszechnych, że potrafiących skutecznie zniechęcić do tego typu konstrukcji większość zdroworozsądkowo myślących i wierzących własnym uszom, a nie okołomarketingowej otoczce, audiofilów. Skoro jednak założyliśmy sobie z Jackiem, że nie straszne nam wszelkiego rodzaju gusła, zabobony i voodoo a przy okazji niczego nie przekreślamy bez „własnousznej” weryfikacji tym razem również postanowiliśmy złapać przysłowiowego byka za rogi i zmierzyć się z tym, jakże polaryzującym złotouchą brać tematem. Szukaliśmy jednak czegoś, co z założenia mogłoby nam się spodobać, bo na ewidentne buble czasu nie mieliśmy, choć szczerze szanujemy tych, którzy z tzw. „egzotycznymi” wynalazkami odnaleźli upragnioną nirwanę. Z pomocą przyszedł nam katowicki RCM oferując „bazę” na potencjalnego kandydata do kontynuacji naszego cyklu o systemach marzeń. A w dodatku złożona propozycja łączyła w sobie nader ciekawą perspektywę obalenia niejako przy okazji kilku dodatkowych stereotypów. Pierwszy z nich dotyczył niskomocowej amplifikacji z jaką tuby rzekomo najlepiej się komponują a drugi … pochodzenia poszczególnych komponentów.
Bo jakże inaczej ostrożny, podejrzliwy i wychowany na opowieściach z mchu i paproci potencjalny klient może podejść do systemu, w którym pierwsze skrzypce mają grać … bułgarskie (!) potężne 100 watowe, pracujące w czystej klasie A hybrydowe monobloki z dedykowanym przedwzmacniaczem zasilające niemieckie tuby. Wygląda to na makabryczny żart samego Szatana, bądź zemstę ekstremistycznej frakcji wyrównywania poziomów? Dla osoby niewtajemniczonej z pewnością. Jednak śledząc przynajmniej od kilku lat niekoniecznie światowe, lecz nawet nasze – europejskie audio podwórko można zauważyć coraz odważniejsze poczynania na iście high-endowych pułapach firm wywodzących się z dawnych tzw. demoludów. Wystarczy wspomnieć o estońskim Estelonie, serbskim Auris Audio, litewskim LessLoss Audio, czy właśnie bułgarskim Antelope Audio. Nie będziemy też ukrywać, że zanim przyszło do testu w naszym OPOSie (Oficjalnym Pokoju Odsłuchowym Soundrebels) mieliśmy już kilkukrotnie okazję zapoznania się z możliwościami tytułowych Thraxów na tzw. wyjeździe. W związku z powyższym o walory brzmieniowe hybrydowych monobloków Heros i liniowego przedwzmacniacza Dionysos byliśmy spokojni. Za to wielką niewiadomą były dla nas niemieckie, tubowe kolumny Odeon No.28 w swojej najnowszej odsłonie. Co prawda Odeon parę lat temu gościł na naszym rynku, jednak wspomnień z tą marką jakoś nie udało nam się nawet z najgłębszych zakamarków naszej pamięci ekshumować, więc podchodziliśmy do nich jak do ewidentnych nowości.
Jak ważne w procesie decyzyjnym dotyczącym pozbycia się znacznej kwoty na własne przyjemności, bo właśnie w kategoriach przyjemności zabawę w Hi-Fi rozpatrujemy, jest pierwsze wrażenie nie muszę chyba nikogo przekonywać. Cieszy zatem fakt, że świadomość tego czynnika obie audiofilskie manufaktury wzięły sobie głęboko do serca i na rynek wprowadziły urządzenia o nie tylko niebanalnych walorach estetycznych, ale designie tyle intrygującym, co niepowtarzalnym. Mowa tu zarówno o niezwykle lekko wyglądających gęsto ponacinanych Herosach z podkreślającymi minimalizm konstrukcji delikatnie wklęsłymi frontami, jak i łukowato wygiętymi Odeonami pokrytymi ekskluzywną okleiną przepięknie kontrastującą głęboką barwą z pastelowym lakierem tub. Dość jednak okrągłości i rozwodnionych uprzejmości. Skupmy się na konkretach.
Herosy to blisko 50-cio kilogramowe monolityczne bloki aluminium, których gęsto użebrowane korpusy są niczym innym, jak nader ekskluzywną wariacją na temat radiatora. Na płytach czołowych, których wklęsłość biegnie wzdłuż przekątnych odnajdziemy jedynie włącznik z niewielką diodą informującą o stanie pracy urządzenia. Zintegrowany z gniazdem IEC i bezpiecznikiem wyłącznik główny towarzyszy natomiast pojedynczym terminalom głośnikowym i parze wejść (RCA/XLR) na „plecach” monobloków. Niezwykle estetycznie wkomponowano również tamże trzy niewielkie przełączniki hebelkowe umożliwiające wybór wejścia, wzmocnienia (low/high) i impedancję podłączanych kolumn. Oczy ciekawskich ucieszy z pewnością widok sympatycznie wyzierającej z dedykowanej komory lampy elektronowej, którą prawdę powiedziawszy z chęcią widziałbym na froncie w ramach podkreślenia tzw. magii lamp, ale o doskonale zdaję sobie sprawę z problematyczności takiego rozwiązania nie tylko od strony czysto konstrukcyjnej, co czysto estetycznej. W końcu monosy, choć niezaprzeczalnie prezentują się niezwykle elegancko, to jednak reprezentują obóz niezwykle minimalistyczny.
Trochę więcej „fajerwerków” odnajdziemy za to w Dionysosie. Oszczędność satynowego korpusu w pełni rekompensuje symetrycznie rozplanowana, faliście wklęsła płyta czołowa z centralnie umieszczoną, delikatnie podświetloną gałką regulacji głośności, otoczoną z obu stron przez symetrycznie rozmieszczone nad wyraz czytelne wyświetlacze i po trzy przyciski funkcyjno – nawigacyjne. Ściana tylna również nie rozczarowuje – szeroko rozstawione wejścia umożliwiają wielce komfortowy montaż 4 par przewodów RCA i 2 par XLR-ów. Wyjścia również dostępne są w obu standardach (RCA/XLR) a nieliczni miłośnicy rejestratorów analogowych z pewnością z wdzięcznością zaopiekują się wyjściem tape-out.
Odeony No.28 są najmniejszymi przedstawicielami rodziny klasycznych konstrukcji tubowych w ofercie tego niemieckiego producenta. Powyżej nich znajdziemy jeszcze modele No.32 i No.38, natomiast poniżej zdecydowanie bardziej klasyczną gromadkę pięciu „utubionych” jedynie w górze pasma konstrukcji. Tytułowe 28-ki są konstrukcjami trójdrożnymi, w których górę obsługuje 6,5” tubowy tweeter z napędem neodymowym, na średnicy niepodzielnie rządzi 16” „misa” z centralnie umieszczonym driverem opartym na ręcznie wykonywanej jednostce z membraną wykonaną z HDA pochodzącą od Audaxa, a za solidny i adekwatny do gabarytów kolumny fundament basowy odpowiedzialność wziął na swe barki 11” papierowy basowiec z podwójnym układem magnetycznym. Dodatkowo, żeby zredukować do minimum ewidentne podbarwienia najniższych składowych zastosowano autorską kombinację bassrefleksu i otworu stratnego. Warto też zwrócić uwagę, że kolumny te są konstrukcjami całkowicie pasywnymi a oddzielne terminale dla sekcji nisko i średnio-wysokotonowej zachęcają do eksperymentów z bi – wiringiem i ampingiem. Oczywiście osoby nieczujące takowej potrzeby spokojnie mogą używac pojedynczego okablowania spinając obie sekcje firmowymi zworami.
W ramach działań prewencyjno – asekuracyjnych i niejako chcąc całkowicie bezstresowo zagłębić się w temat pierwsze odsłuchy postanowiliśmy przeprowadzić z kompletnym setem okablowania Acoustic Zena. Te budzące respekt samym swoim wyglądem druciszcza w ciągu ostatnich paru tygodni ugruntowały tylko nasze zdanie o nich jako niezwykle skutecznym, uwalniającym niespożyte siły witalne sposobie na umuzykalnienie większości systemów w jakich przyszło im grać. Tym razem było podobnie. Okablowane nimi Thraxy z Odeonami zagrały potężnym, niemalże monumentalnym dźwiękiem, w którym rozmach i spontaniczność szły w parze z gładkością, nasyceniem i niezwykłą soczystością barw. Brzmienie było gęste, słodkie i pozbawione nawet najmniejszych oznak gdzieś podświadomie spodziewanej ofensywności, zamiast której spokojnie mogliśmy zaobserwować pewne skupienie a nawet zadumę nad takimi aspektami, jak wybrzmienia, czy pewne faworyzowanie linii melodycznej a przez to nacisk na ewidentną przyjemność z odsłuchu. Nasze obserwacje potwierdzali przewijający się w międzyczasie przez OPOSa złotousi znajomi, którzy zwabieni zamieszczanymi na jednym z serwisów społecznościowych „zajawkami” zaglądali rzucić uchem na ten daleki od konwencjonalnych wyobrażeń system. Za każdym razem zdziwionej minie towarzyszyła formuła „Ale one nie krzyczą!”. I to były słuszne uwagi, gdyż w powyższej konfiguracji system skupiał się zdecydowanie intensywniej na dopieszczaniu zmysłów i otulaniu iście kojącym dźwiękiem słuchaczy aniżeli próbach porażenia ich niespodziewanym atakiem nie zawsze przyjemnych decybeli. Proszę jednak nie sądzić, że efekt polegał na tzw. zmuleniu, czy obniżeniu ładunku energetycznego w przekazie. Nic z tych rzeczy. Zarówno wielka symfonika pod postacią „Symphony No.7” Beethovena (Reiner/Chicago Symphony Orchestra – XRCD2), jak i hardrockowe riffy z „Songs of Anarchy: Music from Sons of Anarchy Season 1-4” charakteryzowały się bądź to właściwą wieloosobowej orkiestrze potęgą, bądź niemalże garażowym drivem, przy którym nie sposób było spokojnie wysiedzieć w miejscu.
Skoro „grę wstępną” uznaliśmy za nader udaną postanowiliśmy wykorzystać pozostałe, zgromadzone zapasy jeszcze nieodebranego potestowego okablowania i sięgnęliśmy po głośnikowe Kingi Siltecha. Pojedyncze przewody wymusiły „przeproszenie się” ze zworami, co jednak przyjęliśmy ze stoickim spokojem, tym bardziej, że woleliśmy nawet nie sprawdzać za ile i czy w ogóle holenderski producent mógłby odpowiadające używanym przewodom zworki dostarczyć. W przysłowiowym mgnieniu oka przekonaliśmy się jak wdzięcznym obszarem do finalnego modelowania dźwięku kablami jest dostarczony przez RCM system. Porównując do kilkukrotnie tańszego, wcześniej używanego okablowania dźwięk się otworzył, nabrał oddechu i bezdyskusyjnej poprawie uległa precyzja w lokalizacji źródeł pozornych. Generalizując i w pewnym stopniu spłycając sens poczynionych notatek można było mówić o większej ilości dźwięków wydobywających się po zmianie okablowania z kolumn. Jednak wzrost ilościowy nie pociągnął za sobą ich skumulowania na dotychczas wykorzystywanym wolumenie, lecz również jego zwiększenie a co za tym idzie również rozbudowanie całej, kreowanej przez system sceny.
„The Wall” Pink Floyd a następnie II-ka Led Zeppelinów pokazały, że nawet tak „prymitywna” muzyka może osiągnąć niesamowity poziom jakościowego wyżyłowania. Trywializując spokojnie można mówić o tym, że słychać było zainwestowane w system środki, gdyż dawno nie było nam dane obserwować niemalże przedpotopowego Rocka na tak namacalnie wykreowanej scenie. Co ważne pewna siermiężność, szorstkość właściwa dla nagrań z tamtych lat (graliśmy z first pressów) w żaden sposób nie odbierała autentyzmu i bezpośredniości, z jaką muzyka docierała do naszych serc.
Zdecydowanie spokojniejszy i stonowany pod względem środków artystycznego wyrazu, lecz tym razem już z CD album Michel Godard „Monteverdi: A Trace of Grace” odkrył nowe, drzemiące w systemie pokłady wrażliwości. Do głosu doszła liryczność, zaduma i wszechogarniający spokój a rozgrywające się głównie na średnicy wydarzenia zostały przez potężną tubę odpowiednio „dopalone” emocjonalnie. Taka lekka „górka” na charakterystyce może, no dobrze, może nie może, ale na pewno była odejściem od neutralności, ale przez to całość nabrała bardziej ludzkiego wymiaru, stała się bardziej oczywista i łatwiej przyswajalna. Uderzała bezpośrednio w serce nad wyraz umiejętnie omijając analityczne obszary naszej natury.
Zastąpienie przewodów zasilających Acoustic Zen Gargantua II Acrolinkami 9500 delikatnie ochłodziło i skierowało przekaz w kierunku analityczności, które z pewnością bliższe były prawdzie, lecz gdzieś po drodze skorygowały wspomnianą „odchyłkę” ku emocjonalności. Co dziwne od granicy dolnej średnicy zaobserwować można było lekkie utwardzenie brzmienia, co mogłoby się przydać w przypadku pomieszczeń o problematycznej akustyce i nadmiernym podkolorowaniu tego podzakresu. Planując jednak jeszcze trochę połomotać i to dalekim od audiofilskich standardów materiałem wróciłem do wcześniejszego, amerykańskiego setu zasilającego i sięgnąłem po dyżurną ścieżkę z „Songs of Anarchy: Music from Sons of Anarchy Season 1-4”, gdzie oprócz szorstkiego, męskiego rocka przepięknie wypadły bardziej liryczne utwory jak „Bird on a Wire”, czy „Hey Hey, My My” a przy „House Of The Rising Sun ” ciary były na dzień dobry gwarantowane. Efekt ten był ewidentnym następstwem świadomego takiego zaprojektowania kolumn, aby ludzkie głosy brzmiały niemalże tak, jakbyśmy słyszeli je na żywo.
Nie byłbym sobą, gdybym nie przygotował czegoś, czego zwykle do testów się nie używa – tym razem padło na „The Fast and the Furious Tokyo Drift”. Otwierający album tytułowy utwór Teriyaki Boyz przyjemnie masował trzewia przypominającymi brzmienie bębnów Kodo basem a kremowa góra oparta na ciemnym, „karmelowym dzwonieniu” nie dość, że nie irytowała, a pamiętajmy, że odsłuch prowadziłem na głośnikach w 2/3 tubowych, to intrygowała, lecz bez nawet najmniejszych oznak napastliwości.
„Misa Criolla” z Mercedes Sosą zostawiłem niejako na deser, gdyż połączenie naturalnej akustyki ze spokojną, lecz niezwykle monumentalną warstwą wokalną na Odeonach napędzanych dzielonymi Thraxami po prostu porażało autentycznością. Klimat nagrania nie tylko został zachowany, lecz dodatkowo podkreślony poprzez oczywisty aspekt duchowy, emocjonalny. Na pierwszy plan wysunęło się sacrum a dylematy natury estetycznej, czy też audiofilskiej wydawać się zaczęły delikatnie rzecz ujmując nie na miejscu. To tak jakby wejść do Katedry św. Eulalii w Barcelonie i podczas nabożeństwa opętańczo błyskać fleszem.
Testowany system pokazał też jeden drobiazg, na który czasem przestajemy zwracać uwagę. Otóż zmieniając płytę z „Mszy Kreolskiej” na z pozoru zdecydowanie oszczędniej, z mniejszym rozmachem zrealizowaną „W Hołdzie Mistrzowi” Stanisława Soyki nie spodziewałem się, że polski krążek zagra bezdyskusyjnie „większym”, bardziej efektownym dźwiękiem. Bliżej zdjęty wokal i towarzyszące mu instrumentarium spowodowały, iż w pierwszej chwili słuchacz przecierał oczy ze zdumienia, jak bezpośrednio i namacalnie to wszystko zostało zrealizowane. Ten bez wątpienia celowy zabieg realizatorski na pewno pomaga w promocji ww. materiału, który w porównaniu z „dalej” nagraną konkurencją wypada niewątpliwie na pierwszy rzut ucha bardziej atrakcyjnie.
Na koniec pozwolę sobie jeszcze na małą uwagę natury akomodacyjno – użytkowej. Odeony ze względu na swoje gabaryty i budowę, czytaj układ i ustawienie względem siebie przetworników pozwalają na całkiem spore modelowanie ich charakterystyki poprzez odpowiednie usytuowanie zarówno samych kolumn, jak i miejsca odsłuchu. W naszym przypadku, gdy na talerzu gramofonu, bądź w odtwarzaczu CD lądowały krążki ze zbyt obfitymi pod względem basowych pomruków materiałem zamiast jeździć z No.28 wystarczyło o 50-70 cm przysunąć w kierunku kolumn fotel i ewentualne poddudnienia znikały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Przygotowany przez katowicki RCM zestaw elektroniki Thraxa i kolumn Odeona nad wyraz dobitnie udowodnił, że nie liczy się technologia, bądź typ konstrukcji a ich umiejętna aplikacja. W audio, przynajmniej na poziomie, jaki nas interesuje nie ma miejsca na przypadek i liczenie na łut szczęścia, jest za to okazja do docenienia wiedzy i profesjonalizmu. Choć sami staramy się słuchać jak najczęściej i jak najbardziej zróżnicowanych pod względem brzmieniowym i technologicznym urządzeń fizyczną niemożliwością staje się poznawanie wszystkich pojawiających się na rynku audiofilskich nowalijek. Dla tego też zdajemy się czasem na doświadczenie i gusta konkretnych „szefów kuchni” prosząc o zaserwowanie tzw. „spécialité de la maison” co akurat w tym przypadku okazało się prawdziwym strzałem w dziesiątkę.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: RCM
Ceny:
Thrax Dionysos: 15 000 €
Thrax Heros: 24 000 € / para
Odeon No.28 (New – 2014 ver.): 59 900 PLN – dla standardowych wykończeń: cherry, mapple, walnut
Wykończenia specjalne: walnut-root, birch-root, yew, mappa-root, bird – eye-mapple, elm-root – dopłata 10%
Wykończenie white mapple z tubą wykonaną z drewna +15%
Wykończenie tub w lakierze na wysoki połysk – dopłata 15 %
Dane techniczne:
Dionysos:
Wejścia: 4 pary RCA, 2 pary XLR
Wyjścia: 2 pary RCA, 2 pary XLR, 1 para RCA – tape out
Ilość kroków wzmocnienia: 32
Zakres wzmocnienia:
– Minimum: -46dB
– Maximum: +18db
Zasilanie: 115 lub 230 V
Pobór mocy: 45W
Wymiary (SxGxW): 432 x 400 x 120 mm
Waga: 15Kg
Opcje wykończenia: Czarne lub srebrne anodowane aluminium
Zastosowane lampy:
– 1 x 6H6П w sekcji wzmocnienia
– 1 х 6Ц4П prostownicza
Heros:
Wejścia: 1 RCA, 1 XLR
Moc wyjściowa: 100W 4Ω/8Ω
Zasilanie: 115 lub 230 V
Pobór mocy: 230W
Wymiary (SxGxW): 210 x 400 x 230 mm
Waga: 30Kg
Opcje wykończenia: Czarne lub srebrne anodowane aluminium
Zastosowane lampy:
– 1x 5687 wzmocnienia
Odeon No.28
System: trzydrożny, dwumodułowy głośnik wolnostojący z otworem stratnym
Częstotliwość podziału: 400/2100 Hz
Pasmo przenoszenia (±3dB): 32 – 24000 Hz
Impedancja: 8 Ω
Efektywność: 93 dB
Wymiary (cm): 117x44x50
Waga (kg): 45
Pozostałe elementy toru audio wykorzystane podczas testu:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX
– Gramofon: Dr. Feickert Analogue Twin + SME V + Dynavector XX-2 MKII
– Phonostage: RCM TheRIAA
– Przewody głośnikowe Harmonix HS 101-EXQ; Acoustic Zen Double Barrel; Siltech Royal Signature King
– IC RCA: Harmonix HS 101-GP; Acoustic Zen Absolute Copper
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Zasilające: Harmonix X-DC350M2R Improved-Version; Acoustic Zen Gargantua II; Acrolink 7N-PC9500
Opinia 2
Na kolejną odsłonę systemu marzeń, jaką udało się nam zorganizować, składają się dwa, jeszcze ciepłe w naszym polskim audiofilskim światku nowości – bułgarska elektronika Thraxa i niemieckie kolumny Odeon uzupełnione o dyżurny gramofon Dr. Feickerta , cyfrowe źródło Reimyo i okablowanie Acoustic Zen, Acrolink i oczywiście Harmonix.
Do niedawna świat dobrej jakości komponentów audio wydawał się być zamkniętym na wszelkie wynalazki ze wschodniej Europy. Tymczasem już od jakiegoś czasu coraz częściej można usłyszeć bardzo pochlebne opinie na temat urządzeń reprodukujących dźwięk z tego teoretycznie zapóźnionego regionu naszego kontynentu. Takie firmy jak: estoński Estelon, czy litewski Solutions zdążyły już ugruntować sobie dobrą pozycję pośród audiofilskiej gawiedzi, co obecnie stara się powielić właśnie testowany bułgarski producent elektroniki. Co prawda na zagranicznych rynkach jest obecny już od kilku lat, jednak dopiero niedawno zyskał na tyle duże zaufanie w naszym kraju, by opieki nad nim podjął się katowicki RCM. Tym krótkim wstępem mam przyjemność zaanonsować Państwu najnowsze dystrybuowane na Górnym Śląsku dziecko – bułgarską markę Thrax z dostarczonym wycinkiem jej sporego port folio – dzielonym wzmocnieniem: przedwzmacniaczem liniowym Dionysos i dwoma hybrydowymi, oddającymi 100W w klasie A końcówkami mocy Heros.
Drugim, nader smakowitym kąskiem jest powracająca na nasz rynek niemiecka marka Odeon i jej odświeżona konstrukcja tubowa o wdzięcznej nazwie No.28. Starsi słuchacze prawdopodobnie kojarzą wcześniejsze prezentacje Odeonów, lecz obecna seria wykorzystuje nowe przetworniki, co ma dość radykalnie różnić ją od poprzednich wcieleń. Ciekawostką przybyłego modelu jest fakt zintegrowania części średnio-wysokotonowej z pasywnym modułem basowym, co nie jest zbyt częstym rozwiązaniem – raczej stawia się na aktywne zasilanie tego zakresu. Jednak konstruktorzy zza naszej zachodniej granicy zdając sobie sprawę, że bas aktywny często odstaje od reszty pasma, pokusili się o zestrojenie całości bez wspomagających najniższe tony dodatkowych wzmacniaczy. Dlatego tez, gdy padła propozycja kompilacji otwarcie – z racji ich konstrukcji – grających Niemców z (pośrednio) opartymi o technikę lampową Bułgarami, z miejsca przyklasnęliśmy razem z Marcinem temu pomysłowi.
Źródło w postaci gramofonu dopełniało proces kompletnej synergii systemu, a zaprzęgnięta do testu szlifierka, jest jednym z pierwszych modeli bardzo dobrze znanego w naszym kraju Dr. Feickerta, na którym posadowiono uzbrojone we wkładkę Dynavector XX-2 ramię SME serii V. Dzielony odtwarzacz z Japonii zwiększał zakres materiału testowego tego spotkania. Przetwarzaniem delikatnych, podatnych na zakłócenia sygnałów z wibrującej igły, zaopiekował się testowany w zeszłym roku na naszych łamach, zbierający wiele pozytywnych opinii zarówno w Polsce jak i za granicą phonostage THERIAA RCM. Wszystkie wspomniane wyżej elementy – bez napędu Cd – znajdują się w ofercie katowickiego RCM-u, a ich pozycjonowanie w cenniku, całkowicie spełnia założenia systemu marzeń.
Aby nie zanudzać Państwa powielaniem opisów wcześniej testowanych urządzeń, skreślę kilka zdań natury poglądowej tylko na temat występujących tutaj nowości.
Patrząc na kolumny od frontu, dość łatwo nasuwa mi się kształt Wieży Eiffla bez iglicy. Dolna komora basowa, jako dość sporych gabarytów (40X50 cm) zwężająca się ku górze podstawa, dzierży na froncie przetwornik obsługujący niskie składowe pasma akustycznego. Nadstawka średnio-wysokotonowa, zaczynająca się od pierwszego tarasu widokowego wspomnianej budowli z Francji pnie się dalej w górę pod trochę ostrzejszym kątem niż dolny cokół, by zdecydowanym ostrym cięciem zakończyć się tuż nad lejkiem tweetera ok. 110 cm od podłogi. Przednia ścianka całej konstrukcji zdaje się być jednak podporządkowana 40-to centymetrowej misce midwoofera. W pierwszym kontakcie wygląda to dość ekstrawagancko i trochę przytłaczająco, lecz po kilkudniowym obcowaniu z tą konstrukcją, nie widzimy w tym nic nadzwyczajnego. Ot zwykłe tubowe kolumny. Rzut z boku ukazuje nam sposób ustawienia poszczególnych przetworników w stosunku do osi pionowej, gdzie dolna skrzynia pochylając się do tyłu kieruje oś basowca ku górze, by górnym modułem nachylać się do przodu, celując idealnie w słuchacza. Komora rezonansowa głośnika odpowiedzialnego za najniższe pomruki otrzymała z tyłu dodatkową przystawkę, jako otwór stratny, unikając w ten sposób nielubianego przez sporą grupę potencjalnych nabywców bas-refleksu. Kontynuując opis budowy nie można zapomnieć o wystających z tyłu puszkach komór zaprzetwornikowych. Jest to na tyle estetyczne, że nie zaburza projektu plastycznego, a korelując z przednimi kształtkami tubowymi może się podobać. Ja przynajmniej widziałem to w optymistycznym wariancie postrzegania. Drobnym, zwiększającym koszty aspektem tych „megafonów” może być fakt wymuszenia przez budowę modułową podwójnego okablowania, co w ramach początkowych oszczędności możemy zrealizować dostarczonymi na starcie solidnymi zworami. Na koniec muszę pochwalić dystrybutora za wybranie ciekawej, idealnie współgrającej ze sobą kolorystyki poszczególnych elementów. Skrzynie z perfekcyjnie położonym w matowym wykończeniu naturalnym fornirem bardzo stonowanie kontrastowały z drewnianymi, polakierowanymi w połysku kremowymi miskami wzmacniającymi wydobywające się z głośników dźwięki. Czuć było smak w każdym calu, co pozwoli spojrzeć na ten produkt przychylnym okiem nawet najbardziej wymagającej „drugiej połówce” biednego audiofila.
Dzielona amplifikacja Thrax’a, wygląda jakby jej stroną wizualną zajęła się osoba o wykształceniu technicznym – w dobrym tego słowa znaczeniu. Mimo, że wszystko oparte o ostre krawędzie, zdawało się być bardzo wysublimowanym pomysłem. Końcówki to leżące, będące aluminiowymi radiatorami prostopadłościany, z zapadniętymi do środka centralnie zbiegającymi się czterema trójkątami jako fronty i umieszczonymi w ich środku włącznikami i diodami sygnalizacyjnymi. Naprawdę kontakt organoleptyczny robi bardzo pozytywne wrażenie. Tylna ścianka to zaplecze z wejściami XLR i RCA, wstającą bańką lampy elektronowej, gniazdem IEC zintegrowanym z głównym włącznikiem i trzema manipulatorami hebelkowymi: XLR/RCA, 8 i 4 Ohm i wzmocnienie Low/High. Czyli niezbędny i całkowicie wystarczający zestaw przyłączeniowy.
Przedwzmacniacz liniowy to również w pełni aluminiowa, konstrukcja wielkości standardowego produktu audio. Przedni panel podobnie jak monobloki zapada się do środka, jednak nie tworzy już trójkątów, tylko płaszczyznę okalającą centralną gałkę wzmocnienia, dwa po obu jej stronach sporej wielkości wyświetlacze poziomu wysterowania i na zewnętrznych flankach po trzy niezbędne do sterowania przyciski z diodami informacyjnymi. Całość idealnie współgra z wyżej opisanymi monoblokami. Tył z uwagi na założenia konstrukcyjne wyposażono w baterię 4–ch wejść RCA i 2-ch XLR, podwojonych wyjść RCA i XLR, wyjście TAPE, gniazda IEC i główny włącznik sieciowy. Żadnych specjalnych fajerwerków. Tak w dużym skrócie przedstawia się sprawa wizualizacji testowanych nowości. Głębsze analizy pozostawiam potencjalnym nabywcom – a zapewniam, że jest co podziwiać – dlatego przechodzę do bardziej przyjemnych czynności, czyli opisu doznań emocjonalnych podczas kilkutygodniowego obcowania z bohaterami testu.
Gdy wstępnie rozmawiałem z dystrybutorem o proponowanym zestawie, z miejsca zasygnalizowałem, że kolumny z rodowodem megafonowym muszą być czymś wyjątkowym, gdyż wieloletnie poszukiwania „Świętego Grala” wśród podobnych konstrukcji, zawsze spełzały na niczym. Nie mówię, że były złe, ale niewiele z nich sprawiało mi przyjemność podczas słuchania. Niestety nawet najbardziej wyszukane i dopieszczone modele bez względu na reprezentowany pułap cenowy były męczące z bardzo prostego powodu – natarczywość grania, przeradzająca się czasem w „krzyk”, co dla człowieka nastawionego na gąszcz w środku pasma, rozświetlony iskierkami blach perkusisty, było męką. Takie jasne postawienie sprawy w początkowych ustaleniach dawało mi spokój ducha w formowaniu – jeśli takie by się nasunęły – nieprzychylnych opinii. Gdy wszelkie „za i przeciw” tej wizyty zostały omówione, proces logistyki z Katowic do Warszawy i potem do docelowego pomieszczenia przebiegł w iście sprinterskim tempie, włącznie z rozlokowaniem kolumn na optymalnym według ekipy dystrybutora miejscu odsłuchowym. Gdy panowie udali się w drogę powrotną, nie pozostało mi nic innego, jak włączyć przycisk Play odtwarzacza Cd – o przepraszam – położyć czarny placek na talerzu gramofonu i opuścić ramię na obracającą się płytę.
To był chyba najważniejszy moment tego testu. Alergia na punkcie latających talerzy na froncie kolumn powodowała, że w moich procesach oceny jakości dźwięku są tylko dwa stany – za lub przeciw, bez żadnych półśrodków – w postaci: „a może by tak …”. Pełen obaw o realne zakończenie recenzji już na materiale rozruchowym, ale jednak z największym na jaki byłem w stanie sobie pozwolić marginesem tolerancji, przystąpiłem do zapoznania się z umiejętnościami tych tworów kolumno-podobnych. Wiem, że jest bardzo duża grupa słuchaczy kochających takie granie bez względu na jego jakość (niestety), delektując się nieprzebraną ilością informacji podaną tu i teraz. Oczywiście nie mam do nich o to pretensji, ale mnie taka nawałnica dosadnie podanych dźwięków już w trzecim utworze zaczyna męczyć. Na szczęście w tym spotkaniu nic takiego nie miało miejsca. Oczywiście nie da się całkowicie wyeliminować konsekwencji zastosowania tub, ale ten sznyt był tylko słyszalny w górnych rejonach środkowego pasma i był na tyle wyważony, że repertuar którego słucham przechodził nad tym do porządku dziennego. Z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że spory udział w takim obrocie sprawy miał set wzmacniający, który swoje 100W w klasie A wspiera niedużą lampką. Ten pierwszy kontakt pokazał światełko w tunelu, a że to był dopiero start całości i monobloki były zimne jak śmierć, przełączyłem źródło na odtwarzacz Cd i udając się na kawkę z małżonką, dla rozgrzewki systemu zapętliłem płytę na jakieś dwie godzinki. Efekt? Było warto. Gdy po wstępnym rozruchu przystąpiłem razem ze znajomymi z KAIMU do próby oceny pięknie prezentującego się pod względem wizualnym seta z Katowic, nadal szukaliśmy dziury w całym. Niby dobrze, ale coś wciąż wisiało w powietrzu. Teoretycznie grałem na sprawdzonych w innych bojach kablach i wydawało się, że będą idealnym partnerem także w tym starciu, tymczasem po kilku próbach z innymi dostępnymi wtedy kolumnami i dwoma nośnikami (Cd i gramofon), nadal odczuwaliśmy niedosyt. W swej konsekwencji sięgnąłem na półkę po jeszcze nieodebrane po teście kolumnowe Kingi Siltecha i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się oddech i swoboda grania, z jakiego słyną testowane kolumny. To był już do końca niezmieniany zestaw, który wszyscy zgodnie zaliczyliśmy do „niekrzyczących”, co jest trudne do osiągnięcia.
Gdy goście udali się do domów, a sprzęt był optymalnie dobrany i rozgrzany, w ciszy opustoszałego domostwa przystąpiłem do robienia notatek na temat usłyszanego materiału. Z uwagi na niedawno przeprowadzony i opublikowany na naszych łamach wywiad z wirtuozem gitary – Antonio Forcione, sesję testową rozpocząłem właśnie od jego twórczości w wydaniu winylowym. Na talerzu wylądowała oczywiście rejestracja koncertowa w kwartecie. Słuchając jej już wielokrotnie, wiedziałem ile niuansów natury przypadkowych dźwięków podczas szybkich riffów i zmieniającego się tempa solowych popisów ze sobą niesie, ale jeszcze nigdy nie było to tak czytelne i oczywiste. Nie żebym nie słyszał tego dotychczas, tylko mój zestaw gra z lekką nutą magii, pozostawiającą słuchaczowi pole do własnych interpretacji odtwarzanej muzyki. W wydaniu Odeon’a i Thrax’a nie ma niedomówień. Nie oznacza to nachalnego wkładania do głowy wszystkiego co są w stanie wygenerować przetworniki, ale nie napadając zbytnio, nie zapominają poinformować nas, że w materiale źródłowym występują jeszcze zawoalowane, czasem ginące w tle bity, czy płytkie dołki na płycie winylowej. Słuchając tego tandemu, mamy pełną paletę informacji o przypadkowych szurnięciach ręki po pudle gitary, wewnętrznym rezonansie samej struny, ale o również idealnie niczym skalpelem wyciętych źródłach pozornych. Przy czym nie popada to w najmniejszy sposób w analityczność, cały czas mieszcząc się w moich dość rygorystycznych granicach tolerancji barwowej. Przyglądając się rozlokowaniu poszczególnych muzyków na scenie, pierwszy plan zdaje się być nieco uprzywilejowany, ale to może być pokłosiem sporej wielkości tub przetworników średnio-tonowych. Oczywiście druga linia była pełnoprawnym bytem muzyki, ale po doświadczeniach z moimi kolumnami opartymi w swej konstrukcji o monitory bliskiego pola , wiem, że można lepiej oddać ten aspekt. Niemniej jednak, całość prezentowanego spektaklu była tak idealnie zestrojona, że uwaga o drugiej formacji jest raczej informacją dla konstruktora, w jakim kierunku mógłby jeszcze rozwinąć te konstrukcje, podczas odświeżania modelu za kilka lat, niż wytykanie jakichkolwiek niedociągnięć.
Wiedząc, że analog ze względu na wrodzoną gładkość dźwięku bardzo ułatwia zadanie niemiecko-bułgarskiemu zestawowi, zdecydowałem się przystąpić do próby obnażenia prawdziwego „ja” takich wynalazków z pojazdami kosmitów na pokładzie i zmieniłem źródło na odtwarzacz kompaktowy. On według założeń producenta dąży ku barwie analogowej, ale jak na razie w bezpośrednim starciu z moim Feickertem, jeszcze trochę odstaje w tej materii. I jak Państwo myślą, po co sięgnąłem na półkę ze srebrnymi krążkami? Oczywiście po kapelę operująca dęciakami, które jeśli są dobrze oddane przez zestaw audio, potrafią zaprzeć dech w piersiach, nie zabijającym jazgotem, tylko gdy trzeba ostrą przeszywającym nas dźwięczącą blachą trąbki, by innym razem zaczarować niskim duszącym wydającym więcej szumu niż muzyki basem wielkiej trąby. Niestety mój podstęp tym razem się nie powiódł, gdyż to co usłyszałem na poczciwym asfalcie, na równie dobrym poziomie jakościowym wypadło przy płycie Cd. Wspomniana płyta pochodziła co prawda ze znakomitej znanej wszystkim wytwórni Naim Label, ale chyba naturalnym powinien być fakt, że tego typu zestaw zasługuje na porządny wsad źródłowy, a nie na źle zrealizowanego rock’a z lat 70-tych. Oczywiście każdy powinien słuchać tego co najbardziej go interesuje, ale ja mam sprawdzić te produkty w działaniu, a nie radzeniu sobie w ekstremalnych warunkach pracy. Włożony do napędu krążek, to najnowsza recenzowana przez Soundrebels produkcja zespołu Sons Of Kemet zatytułowana „Burn”. Instrumenty dęte, którymi miałem nadzieję sponiewierać tytułowy zestaw marzeń, wypadły bardzo dobrze, a dodatkowa dawka szybkości znanej z założeń konstrukcyjnych kolumn tubowych (lejki generujące dźwięki), tylko uatrakcyjniły wszelkiego rodzaju szmery, świsty i szumy powietrza w nisko granych frazach. Według mnie zaproponowany przez Katowicki RCM zestaw broni się w każdym słuchanym przeze mnie rodzaju muzyki. O dziwo, nawet stary wytłoczony na winylu rock (Led Zeppelin), włączony na specjalne życzenie gości, również wypadł dobrze, choć z uwagi na dość mizerną ilość takich pozycji na regale z płytami, przez większość czasu molestowałem przybyszy z Katowic swoimi konikami płytowymi – pokazującymi ich finezję w odtwarzaniu zawartych na srebrnych krążkach informacji. Wszystko było na tyle strawne (przypominam o alergii na wszelkiego rodzaju tuby), że pokusiłbym się o stwierdzenie, iż w przypadku braku innych alternatyw spokojnie żyłbym z takim setem. Nie zdziwię się jak w niedalekiej przyszłości postępująca głuchota – nie mylić z głupotą – zmusi mnie do powrotu do tego tematu, nie jako testu, tylko być albo nie być dobrej jakości muzyki w moim życiu. To może wydawać się naciąganą teorią, gdybym zapomniał wspomnieć o kilku aspektach wpisujących te konstrukcje z zaproponowanym wzmocnieniemw moje postrzeganie muzyki. Chodzi mi mianowicie o ukochaną barwę, która z tych wzmacnianych muszlami głośników była chwalona nawet przez użytkownika systemu Audio Note, a to już jest bardzo duża sztuka. I właśnie ten umiejętnie oddany zakres widma akustycznego – średnicę – stawiałem pod ocenę podczas zapraszania przybyłych gości. Górny zakres z tub prawie zawsze jest spektakularny, ale gdy dla jednego jest marzeniem, dla drugiego może okazać się drażniącym cykaniem. Na szczęście konstruktor umiejętnie prezentując średnicę, wyważył również udział wysokich tonów, pokazując maksymalną ilość informacji bez rażenia słuchacza ich jaskrawością, co dobrze dopełniał zakres niskich tonów. Ja ten ostatni zaliczam do bardzo udanych – bardzo podobny do mojego wzorca, czyli dość twardy bez efektu bas refleksu (przypominam o komorze stratnej), ale zaproszeni goście mieli czasem (z naciskiem na czasem) drobne uwagi natury wzbudzania się tego pasma. Nie omieszkałem tego sprawdzić na proponowanym przez nich materiale, gdyż na swoim nic takiego nie obserwowałem. I faktycznie, gdy dźwięk trafił w „mod” pomieszczenia odsłuchowego, dało się wychwycić drobne poddudnianie, ale tylko przy głośnym słuchaniu, do którego w codziennych odsłuchach raczej się nie zbliżam. Jednak przysunięcie się do linii głośników, zwiększające tym sposobem odległość od tylnej ściany prawie likwidowało ten efekt. Jeśli nawet nie było szans na uwolnienie się od tej niedogodności, to owe słyszalne pomruki nie były monotonną „bułą”, tylko pojedynczymi punktowymi częstotliwościami pochodzącymi od bębnów perkusisty. Tak więc te wspomniane piki basu należy zweryfikować we własnym pomieszczeniu i ze swoim materiałem muzycznym, co wydaje mi się być naturalnym procesem przedzakupowym, ale częste przypadki drogich zmówień bez weryfikacji, skłaniają mnie do notorycznego przypominania o tym.
Na ostatniej wystawie audio w Monachium, słuchałem wiele kolumn podobnych do tytułowej konstrukcji i niestety niewiele z nich wypadało choćby znośnie. Tymczasem tandem Thrax – Odeon znakomicie wpisuje się w kilka (niestety) zaprezentowanych tam i spokojnie mieszczących się w moich kryteriach przyjemnego dźwięku zestawów audio. Głoszone przeze mnie bardzo kontrowersyjne hasło „kolumny tubowe, które nie krzyczą” bez problemów obroniło się podczas nausznych weryfikacji kilku gości. Wszelkie drobne uwagi jakie wysunęli podczas spotkania, wysłuchałem z należytym pietyzmem i w miarę możliwości starałem się je wyeliminować, ale przypominam, że inne warunki lokalowe mogą tych zastanych u mnie problemów nie wygenerować. Dlatego ta konkretna konfiguracja słuchana u siebie może być kropką nad „i” podczas decyzji o zmianach w posiadanym zestawie. Puentując to spotkanie, ze stoickim spokojem napiszę, że w przypadku planowania zmian, już samo wyrafinowanie całości pasma akustycznego wspomnianego zestawienia – mimo lekkiego obdarzenia wyższej średnicy specyfiką konstrukcji tubowej – powinno zachęcić Państwa do wpisania bohaterskiego bułgarsko-niemieckiego systemu na listę zakupową. Ja podczas testu dałem się zaczarować i tylko obecny spokój ducha z Japończykami pozwala mi przejść obok tej konfiguracji bez przyspieszonego bicia serca. Jeśli jednak ktoś zapragnąłby choćby sprawdzić swoje przywiązanie do obecnie stacjonującego w domu kompletu audio, powinien skontaktować się z katowickim RCM-em, ale lojalnie ostrzegam, powrót do własnych klocków może boleć, lub co gorsze dla portfela takowy może nie nastąpić, spektakularnie wypychając dotychczasową zbieraninę na portal ogłoszeniowy.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kablezasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cjaniskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna AcousticRevive RST-38H, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”