1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Thrax Lyra

Thrax Lyra

Opinia 1

Po teście uroczego bułgarskiego trio w postaci przedwzmacniacza Dionysos i hybrydowych monobloków Heros przyszła pora na kolejny element toru audio sygnowany logiem Thraxa, czyli kolumny. Fakt pojawienia się ich w ofercie nikogo nie powinien dziwić, bo właściciel marki – pan Rumen Artarski nie jest anie pierwszą, ani tym bardziej ostatnią osobą, która działając na rynku audio chciałaby mieć wszystkie komponenty odtwarzające dźwięki z jednej, oczywiście swojej stajni. Powód jest prozaiczny – mniej zmiennych, całkowita, bądź prawie całkowita kontrola nad torem pozwala tak konstruować swoje urządzenia by mieć 100% pewność obecnej między nimi synergii. I tak z reguły się dzieje, co doceniają klienci nie musząc szukać i jeździć po różnych dealerach próbując złożyć mniej lub bardziej udany system. Jednak w przypadku Thraxa konstruktor poszedł o krok dalej, gdyż abstrahując na razie od aspektów czysto brzmieniowych, którymi zajmiemy się w dalszej części, postanowił również obudowy kolumn wykonać z tego samego materiału co elektronikę, czyli z … aluminium. O tym, czy w tym szaleństwie jest metoda przekonają się Państwo już za chwilę. Zapraszam do lektury recenzji kolumn Thrax Lyra.

Zanim jednak skupimy się na walorach sonicznych warto przyjrzeć się uważnie kilku detalom konstrukcyjnym. Tak, jak wspomniałem w poprzednim akapicie Lyry wykonane zostały z aluminium, lecz nie w sposób typowy. Zamiast starać się stworzyć jak najbardziej monolityczny profil, nawet w formie finezyjnie obrabianego odlewu i do niezbędnego minimum ograniczyć ilość łączeń zdecydowano się na użycie grubych aluminiowych płatów. Na pierwszy rzut oka Lyry wyglądają na typowy układ D’Appolito. Centralnie umieszczona kopułka otoczona z góry i z dołu bliźniaczymi przetwornikami nisko – średniotonowymi. Jednak tym razem pozory mylą. Oczywiście nadal mamy do czynienia z dwudrożną konstrukcją trzygłośnikową, jednak zwrotnica jest pierwszego rzędu a przetworniki nisko-średniotonowe kończą pracę poniżej 1,5 kHz. W roli tweetera wykorzystano pracujący w tubie pierścieniowy przetwornik BMS a 16,5 cm mid-woofery (Seas Excel?)  o magnezowych membranach i miedzianych stożkach fazowych zamontowano tak, aby ich centra znajdowały się w jednej linii z głośnikiem wysokotonowym. Układ ten zoptymalizowano do odsłuchu z odległości 3,5m. Do wytłumienia i tak praktycznie martwej akustycznie obudowy posłużyła wełna mineralna a na ścianie tylnej znalazło się miejsce dla wylotu bas refleks o znacznym przekroju. Równie solidne są pojedyncze, biżuteryjne gniazda Furutecha – model FT-816.

Jeśli podejdziemy dość stereotypowo do tematu dźwięku, jako pochodnej materiałów wykorzystanych do produkcji kolumn i to zarówno obudów, jak i przetworników powinniśmy oczekiwać brzmienia do szpiku kości technicznego i suchego niczym Gobi w środku lata. Aby udowodnić powyższą tezę wystarczy dysponować odpowiednio dobranym repertuarem. Ja posłużyłem się możliwie najbardziej audiofilskim wydaniem MFSL „Countdown to Extinction” Megadeth i już rozpoczynający album „Skin o’ My Teeth” wypadł płasko i beznamiętnie a cykająca góra, oraz brak dynamiki rozczarowywały będąc kolejnym gwoździem do trumny. Czyli mamy sensację i spokojnie możemy ogłosić triumf wyznawców obudów z drewna i przetworników z papieru? Niekoniecznie, gdyż już kolejny utwór, czyli „Symphony of Destruction” pokazał nader dobitnie, że diabeł tkwi w szczegółach. Wokal Mustaine’a i stopa perkusji zostały oddane bardzo naturalnie i sugestywnie. Niestety reszta dźwięków wydobywających się z kolumn dość boleśnie od nich odstawała jakością. Powód był oczywisty – tam gdzie realizator/masteringowiec się przyłożył było dobrze, bądź bardzo dobrze, lecz tam, gdzie komuś czegoś się nie chciało zrobić i uznano, że „jakość” spokojnie zastąpi „jakoś” Thraxy nie miały litości i bezpardonowo piętnowały niedoróbki. Dla tego zamiast kombinować i samookaleczać zdecydowanie bardziej wolałem postawić na pewniaki – dobrze zrealizowane albumy w stylu „Lateralus” Tool, „S&M” Metallicy, czy „Dark Passion Play” Nightwish, choć akurat w ostatnim przypadku zdecydowanie przyjemniejsza w odbiorze okazała się warstwa muzyczna, gdyż Anette Olzon „trochę” brakowało nazwijmy to delikatnie … pojemności płuc ( z obecną wokalistką – Floor Jansen podobnych zarzutów być już nie powinno).  Potężna ściana heavy metalowego dźwięku wspomagana równie monumentalną orkiestracją nie sprawiły bułgarskim kolumnom nawet najmniejszych problemów, a biorąc pod uwagę, że graliśmy nimi w 35 metrowym pomieszczeniu spokojnie można uznać, że w bardziej konwencjonalnych warunkach lokalowych trudno będzie znaleźć repertuar, w którym powiedzą pas. Pomimo niesamowicie kremowej i homogenicznej konsystencji nie czuć efektu zgaszenia, czy też skondensowania, ściśnięcia sceny. Jeśli tylko nagranie zostało zrealizowane z rozmachem, to szeroka scena i przysłowiowe hektary przestrzeni będą stały przed słuchaczem otworem sięgając hen, hen za horyzont. Trudno również mieć nawet najmniejsze zastrzeżenia do precyzji w pozycjonowaniu źródeł pozornych i selektywności/detaliczności niezależnie od reprodukowanych poziomów głośności. Zarówno przy niemalże stadionowym ryku, jak i podczas najcichszych pasaży każdy instrument miał swoje jasno określone i nienaruszalne miejsce.
Wydana na złocie demonstracyjna płyta Ushera „Be there” to mistrzowskie połączenie azjatyckiego zamiłowania do typowej samplerowej nadrozdzielczości z bardzo udanie dobranym materiałem muzycznym. Realizm „Night in Moscow Suburbs” w wykonaniu Xue Li po prostu porażał – namacalność wokalu, niemalże bijąca po oczach stabilność sceny i lokalizacja źródeł pozornych na Thraxach zachwycały. Nawet śpiewane w lokalnym narzeczu partie wokalne wypadły gładko, ciepło a sybilanty pomimo braku złagodzenia i zaokrąglenia najwyższych składowych nie irytowały. Nie było tzw. efektu kury uderzanej po łbie tamburynem lub jak kto woli kakofonii towarzyszącej workowi sztućców zrzuconemu z betonowych schodów. A Kodo („Soul of the Great”)? Nawet w naszych 35 metrach nie czuć było braku najniższych tonów, osłabienia ataku, czy też tego, że kolumny dostają zadyszki. Bas był zwarty, zróżnicowany i schodził naprawdę nisko. Oczywiście czuć było, że w najniższych rejestrach dźwięk jest „zrobiony” i kolumny nader sugestywnie udają, że sa większe niż w rzeczywistości, ale akurat na tego typu podkolorowaniem realiów jesteśmy w stanie przejść do porządku dziennego i trudno wyobrazić sobie sytuację, gdy ktoś mógłby stwierdzić, ze taki sposób prezentacji mu się nie podoba.  Powyższe obserwacje potwierdziły utwory symfoniczne, w których Tutti orkiestry atakowało z wściekłością 80kg. Rottweilera i tylko odosobnionemu miejscu odsłuchowemu zawdzięczamy brak interwencji służb mundurowych z powodu zakłócania spokoju.
Przestrzeń z jednej strony, jak to zwykle przy monitorach bywa jest świetna. Scena budowana jest w głąb, lecz jednocześnie nie ma najmniejszych problemów, by solista wyszedł przed linię wyznaczoną przez kolumny i zaśpiewał praktycznie tylko dla nas, zbliżając usta do mikrofonu i szepcząc tak, byśmy słyszeli każdy oddech, każdy, nawet najmniejszy detal artykulacji. Wystarczy wygodnie usiąść w fotelu i posłuchać „My Heart and I” w wykonaniu Charlotte Rampling – gęsia skórka gwarantowana.
W materiale testowym nie mogło oczywiście mojego dyżurnego „papierka lakmusowego” weryfikującego zdolności przestrzenne testowanych urządzeń, czyli nieodżałowanej Mercedes Sosy w „Misa Criolla” Ramireza – oddech, przestrzeń i świetne oddanie barwy, emocjonalności wokali a przede wszystkim wspominana już wcześniej doprowadzona do perfekcji umiejętność wyprowadzenia solisty przed szereg przy jednoczesnym zachowaniu naturalnej więzi i interakcji z chórzystami stojącymi na dalszym planie. Dzięki temu przed słuchaczem roztacza się niesamowicie głęboka przestrzeń z wyraźnie pokazanymi bardziej odległymi planami a do wymiarów „poziomych” dołączył pełnoprawny pionowy – wysokość, dający wyobrażenie o akustyce pomieszczenia, w którym dokonano nagrania.
Na deser zostawiłem dwa albumy –  Arilda Andersena, który ze swoją bajkową „Kristin Lavransdatter” idealnie wpisał się w estetykę bułgarskich podstawkowców oferując pasjonujący spektakl nie pozwalający spokojnie usiedzieć w miejscu i choć przez chwilę wrócić do lat dziecięcych, gdy szkrabem będąc przyklejałem ucho do radioodbiornika chłonąc nadawane wtenczas fenomenalne słuchowiska. Tak jak wtedy największe sławy teatralnych scen przybliżały klasykę baśni, tak teraz Andersen snuł skandynawską opowieść. Drugim, zamykającym krytyczną sesję odsłuchową wydawnictwem był „Gili Garabdi” Fanfare Ciocarlia. Jeśli jeszcze w tym momencie ktokolwiek miałby zastrzeżenia do zbytniej ofensywności, bądź niedostatecznej selektywności i czystości emisji zamontowanego w dość pokaźnej tubce przetwornika wysokotonowego Thraxów to musi koniecznie tego albumu posłuchać. Zerowa natarczywość przy niespotykanej komunikatywności i ilości oferowanych informacji sprawiała, że zaangażowanie w rozgrywający się przed nami szalony spektakl mogło być wyłącznie pełne – 100%. Tutaj już nie było miejsca na chłodna kalkulację, tutaj najważniejsze były emocje a te Lyry oddawały z pełną intensywnością.

Zgodnie z ortodoksyjnymi, skostniałymi założeniami kolumny Thrax Lyra nie miały prawa zagrać może nie tyle dobrze, co muzykalnie. Jednak są one najlepszym przykładem, że teoria sobie a życie sobie i jeśli czegoś z założenia nie da się zrobić, to trzeba poprosić kogoś, kto o owej niemożności nie wie i po prostu to zrobi. Takim kimś tym razem okazał się pan Rumen Artarski, który wykorzystując materiały, z którymi od lat miał do czynienia przy projektowaniu własnej elektroniki stworzył kolumny inne niż większość konstrukcji dostępnych na rynku. Kolumny, które pozbawione praktycznie własnego charakteru, podbarwień wynikających z budulca zarówno obudów, jak i przetworników najprościej rzecz ujmując uwolniły muzykę. Pozwoliły jej zabrzmieć w sposób nieskrępowany i niesamowicie czysty – żywy. Mocna rzecz.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: RCM
Cena: 16 200 €

Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 34-20 000 Hz
Impedancja nominalna: 4 Ω
Moc maksymalna: 250 W
Wymiary: 210W x 385D x 520H mm
Waga: 35 kg/szt.
Wykończenie: czarne lub srebrne, anodowane aluminium
Skuteczność: 90 dB

System wykorzystany podczas testu:
– Tranaport CD: Reimyo CDT – 777
– DAC: Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz liniowy: Reimyo CAT – 777 MK II
– Wzmacniacz mocy: ABYSSOUND ASX-1000
– Kolumny: Gauder Akustik Cassiano
– Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
– IC RCA: Harmonix HS 101-GP
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
– Stolik: SOLID BASE VI
– Listwa zasilająca: POWER BASE HIGH END + Acrolink 9500

Opinia 2

Stosunkowo młoda manufaktura THRAX AUDIO zdążyła się już w naszym kraju zaprezentować z dobrej strony i to nie tylko podczas występów testowych, ale również jakże ważnych wypadów do potencjalnych klientów, czego echa można doświadczyć, śledząc różne fora internetowe. Nasza redakcja miała już przyjemność spotkania z produktami z Bułgarii – monobloki Dionisos w cyklu „System marzeń” i jak to ostatnimi czasy często bywa, owe kontakty po raz kolejny potwierdzały drobiazgowe przygotowanie firmy dawnego bloku wschodniego do bytu w High End-owej ekstraklasie tak pod względem wyrafinowania generowanego dźwięku, jak i jakości wykonania komponentów. Co więcej, z przecieków wiadomo, że spora grupa producentów z zachodnich landów tego segmentu audio zamawia u nich niektóre półprodukty, potwierdzając tym faktem moją tezę pełnej akceptacji recenzowanej dzisiaj marki pośród mającej dużą renomę konkurencji. Dzisiejszy test jest te z dowodem na reakcją dystrybutora – katowickiego RCM-u – na pojawienie się uzupełniających ofertę monitorów Lyra, które będąc prototypową, ale ostateczną i przeznaczoną do produkcji wersją , dumnie prężą  numer „0” na tabliczce znamionowej, będąc czymś w rodzaju przedprodukcyjnego białego kruka.

Dostarczone do testu kolumny podstawkowe, mimo że nie przytłaczają zbytnio doznaniami optycznymi, za nic mają również swoje gabaryty i poprzez fakt wykonania obudów w całości z aluminium, są monstrualnie ciężkie, osiągając ok. 38 kg sztuka. Przednia ścianka czaruje nas dwoma magnezowymi głośnikami średnio-niskotonowymi i umieszczoną między nimi, zagłębioną w poziomo wyfrezowanej eliptycznej tubie wysokotonówką. Skrajne głośniki podobnie jak przetwornik górnych rejestrów zostały nieco głębiej osadzone względem płaszczyzny frontowej, czyniąc tym sposobem również coś na kształt śladowego rozpraszacza tubowego. I gdy taka budowa z reguły ogranicza propagację fal względem słuchacza, przyczyniając się do bardzo wąskiego sweet spotu, to w tym przypadku prawie tego nie odczuwamy. A to pokazuje nam umiejętności pomysłodawców w znalezieniu konsensusu pomiędzy założeniami konstrukcyjnymi i końcowymi efektami dźwiękowymi. Tył kolumn z racji bycia zaślepką składanej na zakładkę konstrukcji ścianek bocznych jest ostoją śrub montażowych, centralnie umieszczonego portu bass-refleksu i w swej dolnej części terminalu przyłączeniowego kabli głośnikowych. Nad terminalami znajdziemy jeszcze wspomnianą numerację produktową i logo producenta. Całość obudowy przyciąga nasze oczy satynową czernią, którą dla uatrakcyjnienia projektu przełamują jedynie srebrne membrany głośników i ich miedziane korektory fazy. Ot wizualny spokój okraszony delikatnymi, podnoszącymi wartości estetyczne akcentami.

Testowany zestaw głośnikowy na chwilę obecną nie posiada dedykowanych stendów, ale jak to w prężnie działającym teamie recenzenckim być powinno, bez najmniejszych problemów zorganizowaliśmy stosowne, spełniające wymogi wysokościowe i obciążeniowe podstawki rodzimej manufaktury Rogoz Audio. Jeśli ktoś na podstawie fotografii poddawałby w wątpliwość me zapewnienia o ich solidności, spieszę donieść, iż te zwiewnie wyglądające czworonożne „taborety” wagowo niewiele ustępują prezentowanym na nich konstrukcjom głośnikowym, dodatkowo oferując potencjalnemu nabywcy, możliwość zasypania piaskiem lub innym wsadem balastowym. Jak widać czasem pozory mogą mylić. Ale wracajmy do naszych kolumn. Z uwagi na chwilowe występy mojej końcówki mocy Reimyo u znajomego audiofila i wiedzy o wyrafinowaniu stacjonującego u mnie pieca rodzimej marki Abyssound model ASX-1000, bez najmniejszych obaw postanowiłem zacząć odsłuchy w takiej właśnie konfiguracji. Nieco bardziej osadzone w barwie wzmocnienie Abyssound’a wręcz idealnie wpisało się w wypadkową tego podejścia testowego, dając tym sposobem nad wyraz spokojny jak na konstrukcje tubowe przekaz muzyczny. Kolumny nawet w najmniejszym stopniu nie zdradzały oznak natarczywości, co potomkom megafonów niemal ze startu jest stereotypowo przypisywane. Co więcej, wytwarzana dawka masy, gdy wymagał tego materiał muzyczny, jak na podstawkowce fundowała zadziwiająco solidne podwaliny pod masywne pomruki najniższych rejestrów, bez tremy wypełniając nimi teoretycznie nieco za duże pomieszczenie, jak również rozwiewając wątpliwości co do sztucznego pompowania basu. Nieczęste, ale bardzo ciekawe doznanie. W wysnuciu takich wniosków pomógł mi krążek Chada Wackermana zatytułowany „Dreams Nightmares and Improvisations”, gdzie elektro-jazzowy materiał swymi energetycznymi frazami bez najmniejszych ograniczeń brylował w dolnym paśmie. Oczywiście nie oszukujmy się, że to jest referencja w tej materii, jednak taka energia z tak niewielkich obudów jest faktem godnym zaznaczenia. Dodatkowo biorąc pod uwagę fakt kubatury pomieszczenia testowego i dobre występy w tych niezbyt sprzyjających warunkach, potencjalny mający do dyspozycji zdecydowanie mniejszy pokój nabywca powinien patrzeć na Lyry z dużym optymizmem. Po kilku tygodniach obcowania z kolumnami Thrax jestem dziwnie spokojny o pozytywny wynik w takim starciu. Próbując określić wpływ tubowego osadzenia wszystkich przetworników na froncie, przyznaję, że lekkie namaszczenie takim rozwiązaniem słychać, ale jeśli ja bardzo uczulony na podobne artefakty nie odbierałem tego w wartościach szkodliwych, a rzekłbym nawet bardzo dobrze wypadających, to dla zwykłego Kowalskiego będą one raczej dodatkowym rozświetleniem przestrzeni międzykolumnowej niż skazą. Taka konstrukcja, przy spójnym zestrojeniu całości pasma dostarczy nam nieprzebranych zasobów rozdzielczości, a co za tym idzie tak oczekiwanych przez wielu miłośników dźwięczności górnych rejestrów, bez popadania w szklistość. I właśnie z takim modelem widma akustycznego mamy do czynienia w tym przypadku. Innym pozytywnym aspektem obcowania z tytułowymi monitorami jest umiejętność znikania ich z wirtualnej sceny muzycznej, bez najmniejszych zaburzeń prezentując słuchaczowi dokładne pozycjonowanie źródeł pozornych, niezależnie od miejsca usytuowania w zakresie szerokości i głębokości. Taki przekaz uzyskałem przy pomocy repertuaru muzyki dawnej, a konkretnie mówiąc twórczości Jordi Savalla i Michela Godarta. Czy to chóralne „Pieśni do Sybilli”, czy też dość współczesna interpretacja zapisów nutowych Monteverdiego, dzięki wręcz perfekcyjnemu podejściu obu przytoczonych panów do procesu nagrywania i masteringu mogłem spędzić kilka wieczorów w oderwanej od codziennego życia kontemplacji, z przyjemnością smakując te wiekowe konstrukcje muzyczne. Przy zerowym szumie tła grubo po północy, oczami wyobraźni każdy ośrodek dźwięku bez najmniejszych problemów mogłem wyciąć z realizującej się przede mną sceny. Sądzę, że to właśnie ta uczulająca mnie namiastka tuby była odpowiedzialna za owe doznania. Może się starzeję i potrzebuję takich dodatków? Nie wiem i na razie nie będę tego roztrząsał. Ale idąc tropem przeglądu poszczególnych zakresów częstotliwościowych, nadmienię fakt bardzo kulturalnego występu wysokich tonów, które mimo braku oznak szaleństwa były rozdzielcze, a kiedy trzeba bardzo iskrzące. Środek pasma również oscylował w ulubionej przeze mnie estetyce nasycenia – mimo metalowych membran, a wcześniej opisane najniższe składowe z powodzeniem nadążały za wymogami stawianym przez różnorodny repertuar płytowy, z zaznaczeniem nierównej walki z kubaturą pomieszczenia. Wszystko to pokazało pełną synergię w zakresie spójności i barwy grania, co jak na takie konstrukcje – monitory z elementami tubo pochodnymi – wypadło nad wyraz dobrze.  

Tak się złożyło, że przed zakończeniem testu w moje progi powrócił stacjonujący na co dzień japoński piec i nie omieszkałem sprawdzić, jak nieco bardziej rozdzielcza i grająca w estetyce neutralności końcówka, wpłynie na dotąd pozytywny odbiór bułgarskich kolumn. Przyznam się szczerze, że obawiałem się zbytniej nadpobudliwości drivera wysokotonowego i ogólnego osuszenia przekazu muzycznego. Jednak moje wątpliwości idąc trochę oczekiwanym tropem, nie degradowały uzyskanych wcześniej pozytywnych odczuć. Było nieco więcej informacji, które przy wyrafinowaniu końcówki dawały jeszcze większy wgląd w pracę talerzy w materiale jazzowym, lekkie przesunięcie tonacji ku górze wzbogaciło pakiet informacji o pracy pudła kontrabasu, a niskie tony przy delikatnej utracie masy stały się szybsze, jednak nadal spójne z resztą pasma, co jak wcześniej zaznaczałem, przy zbyt dużym pomieszczeniu nie powinno niepokoić. Dobrze się stało, że na koniec udało mi się sprawdzić taką konfigurację, gdyż znając swój set od podszewki, mogłem potwierdzić wysoki poziom generowania dźwięku bułgarskiego zestawu, bez względu na wyrafinowanie współpracujących z nim urządzeń.

To było bardzo owocne w pozytywne doznania kilkutygodniowe spotkanie z produktami z Bułgarii. Ich aspiracje do światowej czołówki według mnie potwierdziły się znakomicie i to bez względu na skonfigurowany w danym momencie set audio. Dwie odsłony i dwa pozytywne występy. Jednym zdaniem, dostarczone do testu kolumny marki Thrax są godnymi uwagi konstrukcjami, które bez względu na estetykę ciężkości grania reszty systemu różnicowały efekt końcowy brzmienia, nie popadając przy tym w mogącą zachwiać ich dobry odbiór nadpobudliwość. Testowany zestaw po raz kolejny pokazał nam, że konstruktorzy nauczyli się już trzymać na wodzy ochotę do krzyku rozwiązań tubowych, nie determinując tym sposobem ich zbytniego ugładzenia i utraty oddechu generowanych dźwięków. Jeszcze trochę i moje startowe uprzedzenie do podobnych rozwiązań stanie się wstydliwym bagażem dawnych doświadczeń recenzenckich.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy KAP – 777
– druga końcówka mocy ABYSSOUND ASX-1000
Kolumny: Gauder Akustik CASSIANO
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END plus kabel sieciowy Acrolink 9500
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF