Markę wokół której będziemy mieli przyjemność dzisiaj się obracać, opisywaliśmy na naszych łamach już kilkukrotnie. Co ciekawe, mimo bardzo krótkiego stażu w porównaniu z rozdającymi karty na interesującym nas rynku audio wielkimi brandami owa pochodząca z kraju dawnego bloku wschodniego manufaktura swoimi osiągnięciami w zakresie jakości dźwięku zdążyła sobie nie tylko na starym kontynencie, ale i na całym świecie zaskarbić sporą grupę wielbicieli. I nie mówię tutaj jedynie o rozpływającej się w kwiecistych opisach braci recenzenckiej, ale również zadowolonej po decyzji zakupowej licznej klienteli. Mało tego. Poziom potwierdzanej przez użytkowników solidności zdaje się podnosić fakt, iż w jej portfolio nie znajdziemy bezkresnej listy produktowej, tylko kilka bardzo dobrze przemyślanych w procesie projektowym, a potem wprowadzonych w realny byt urządzeń, co wyraźnie daje do zrozumienia, iż konstruktor wie co robi. I gdy odkrywając rąbka tajemnicy dodam, że producent pochodzi z Bułgarii oferując jedynie kilka monofonicznych końcówek mocy, przetwornik cyfrowo/analogowy, przedwzmacniacz liniowy i za sprawą mających swoją premierę rok temu dedykowanych modułów basowych umożliwiające rozbudowę do rozmiarów wielkich podłogówek monitory, prawdopodobnie większości z Was natychmiast przyjdzie na myśl marka Thrax. Jeśli tak, strzeliliście w dziesiątkę. A co takiego się stało, że jest okazja ponownego pojawienia się ww. marki w naszym periodyku? Dla audiofilów od początku do końca kroczących drogą unikającą kompromisów (czytaj: wszystkie komponenty dzielone) nic nadzwyczajnego, jednak dla grupy miłośników swoimi zasobami gotówkowymi oscylującymi w okolicach poziomu zwykłego Kowalskiego jest to bardzo ciekawy temat. Chodzi mianowicie o wprowadzenie do oferty stereofonicznej końcówki mocy, która z jednej strony pozwala ograniczyć ilość komponentów na naszych sonicznych ołtarzach, a z drugiej pozwala wkroczyć w świat bułgarskiego pomysłu na dźwięk nieco mniej zamożnej grupie kochających muzykę ponad wszystko osobników homo sapiens. Gdy karty zostały wyłożone na stół, uzupełniając wstępną garść informacji dodam, iż tytułowy bohater to nic innego jak spakowane w jedną obudowę znane Wam z wcześniejszych testów hybrydowe, monofoniczne końcówki Thrax Teres, przyjmując tym sposobem nazwę Thrax Teres Stereo. Aby test spełnił warunek pełnego pakietu informacji dodam, iż rzeczony piec dostarczył do testu katowicki RCM.
Bryła będącej obiektem naszych zainteresowań końcówki mocy jak na deklarowaną wagę jest stosunkowo nieduża. To oczywiście już na stracie daje nam jasny sygnał, iż we wnętrzu nie znajdziemy przysłowiowego audiofilskiego powietrza, tylko gęsto rozlokowane układy elektryczne, które dla spełnienia założenia produktu hybrydowego w torze sygnałowym wspomaga niewielka lampa elektronowa. I gdy ogólny widok Teresa Stereo skonfrontujemy z Teresem Mono, okaże się, iż tak jak wspominałem, obydwa wykorzystują tę samą obudowę z prawdopodobnie na potrzeby zwiększenia kompaktowości niewielkimi zmianami układów wewnętrznych. A jak z bliższej perspektywy prezentuje się nasz bohater? Nawet bez osobistych doświadczeń same zdjęcia zdradzają, że korpus jest wyciętym z grubych płatów drapanego aluminium, posadowionym na czterech stopach jednym wielkim radiatorem. Front delikatnie się zapada tworząc tym sposobem w swoim centrum niewielką, okrągłą płaszczyznę dla włącznika inicjującego działanie i diody sygnalizacyjnej stan urządzenia. Tylny panel spełniając założenia stereofonicznej końcówki mocy w swej górnej, nieco zagłębionej niecce oferuje wejścia w standardzie RCA/XLR ze stosownym przełącznikiem ich wyboru, a pomiędzy nimi gniazdo dla wspomnianej przed momentem w celu uniknięcia przypadkowego uszkodzenia dość głęboko usadowionej lampy. Na dolnej, licującej już z resztą tylnej części obudowy parceli znajdziemy pojedyncze terminale kolumnowe i zespolone z włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC.
Jak obrazują fotografie, w walce o dobry wynik testowy tytułowemu wzmacniaczowi zintegrowanemu towarzyszył firmowy przedwzmacniacz liniowy Dionysos, ale to co napisałem w poniższym tekście, jest wynikiem kilku podobnych w odbiorze prób przełączeniowych pomiędzy tym co dojechało na testy, a tym co stacjonuje u mnie na stałe. Zatem po małym wprowadzeniu zapraszam do lektury tego, co udało się zaobserwować podczas kilku wielogodzinnych spotkań z muzyką.
Ogólnym założeniem implementacji w stricte tranzystorowy tor audio mniejszej lub większej ilości lamp elektronowych jest uzyskanie efektu homogeniczności i dodatkowej gładkości dźwięku. Oczywiście podczas takich ekwilibrystyk należy uważać, aby nie przekroczyć cienkiej linii strawności takiego rozwiązania, gdyż wówczas ów twór nie będzie do zaakceptowania ani przez obóz otwartych na podobne rozwiązania tranzystorowców, ani zatwardziałych lampiarzy. I wiecie co? Według mnie, opiniowana dzisiaj próba tchnięcia nieco więcej muzykalności i plastyczności w dla wielu bezduszną konstrukcję półprzewodnikową w przypadku Tharxa zakończyła się sukcesem. A dlaczego tak sądzę? W moim przypadku temat jest bardzo prosty do rozwikłania. Użytkowana na co dzień końcówka mocy, co zawsze potwierdzają goszczący u mnie znajomi, ma w swoim sznycie grania sporo cech typowej lampy. Owszem, to nadal jest dalekie od możliwości rasowego przedstawiciela szklanych baniek, ale sama estetyka gładkiego grania jest im dość bliska. I gdy do niedawna wydawało mi się, iż jakiekolwiek podgrzewanie tego rysu brzmieniowego jest skazane na porażkę, testowana końcówka pokazała, że gdy zrobimy kolejny, ale przy tym bardzo przemyślany krok w przód, świat muzyki sporo na tym zyskuje. Naturalną koleją rzeczy tu i ówdzie ma swoje, dające swobodę różnej interpretacji konsekwencje (o tym w dalszej części tekstu), ale nie odbieramy tego w domenie szkodliwości, tylko pewnego, po naprawdę bardzo krótkim czasie akomodacji połączenia czaru przemierzających próżnię w przezroczystych pojemnikach elektronów z szybkością tranzystora. Profanacja? Bynajmniej. Osobiście znam dwie osoby zakochane w tego typu konstrukcjach, które nie wyobrażają swojej układanki w innej konfiguracji, dlatego należy bardzo uważać podczas formowania tego typu stwierdzeń. Zatem, gdy pewne założenia zostały zasygnalizowane, bez przesadnie długiego słowotoku postaram się zreferować je na konkretnych przykładach. Od czego rozpoczniemy? A jakże, od przyjemności, czyli Michela Godarda jego interpretacji muzyki Claudio Monteverdiego. Nawet podpierając się jedynie tym krążkiem bez najmniejszego problemu byłbym w stanie napisać kilkustronicowy elaborat o wpływie implementacji Thraxa na mój zestaw, jednak szanując Wasz czas i unikając zbytniego lania wody powiem jedynie, iż każda struna instrumentów szarpanych dla wielbicieli tego nurtu tworzyła osobną, wspaniałą historię. Poszczególne źródła dźwięku bezpardonowo korzystały z dobrodziejstwa lampki w torze, która dzięki pierwiastkowi plastyczności ułatwiała ukazanie sygnatury brzmieniowej każdego z nich, czyli faktury brzmienia instrumentów drewnianych. I nie chodzi mi tylko o skrzypce i gitary, ale również o będący clou programu pomysłodawcy kompilacji monstrualny serpent, nie zapominając również o tak niepozornym z racji jego wielkości stroiku saksofonu. Ważnym punktem tego testu jest informacja, iż cała opowieść o przywołanym wydarzeniu muzycznym była bardzo dobrze rozlokowana w wektorach szerokości, głębokości i wysokości przestrzeni pomiędzy kolumnami, a to świadczy o bardzo dobrym wglądzie w nagranie. A gdzie zatem wystąpiły wspomniane konsekwencje wtargnięcia lampy na pokład? Powtarzam, nie były to problemy, tylko zmiana sznytu grania. Jednak jeśli miałbym o nich wspomnieć, pierwszym co rzuca się w uszy, jest zmniejszenie udziału sybilantów w wybrzmiewaniu wokalistyki i nieco mniejsza dźwięczność na rzecz milszego jej odbioru mocno eksponowanej energicznym wydobyciem każdej wysokiej nuty. To w pewnym momencie wzbudziło moją czujność w temacie rozdzielczości przekazu muzycznego, ale mimo minimalnego złagodzenia jego rysunku – a przecież w ożenku lampy z tranzystorem oto właśnie chodzi – nie odnotowałem najmniejszych strat w jakości odpowiedzi echa kubatury kościelnej na zadane frazy dźwiękowe poszczególnych artystów, czy instrumentów. Puentując to wydawnictwo jednym zdaniem – otrzymałem spektakl przez duże “S”. Kolejną potyczką muzyczną był jazz polskiej grupy RGG, która na aranżacyjny warsztat wzięła dzieła Karola Szymanowskiego. W tym przypadku podobnie do muzyki dawnej, wszelkie instrumentarium czerpało samo dobro z umiejętnego podgrzania atmosfery szklaną bańką. Czy to fortepian zyskując nieco mięsistości nabierał przyjemnej, ale nie przerysowanej majestatyczności, czy praca kontrabasu w równej mierze oparta o struny i pudło rezonansowe, wszystko zdawało się pięknie współgrać. I co, żadnych niedociągnięć? Patrząc z ogólnej perspektywy tak, ale od strony, jaką wolałbym usłyszeć, brakowało mi nieco dźwięczności fantastycznie nagranych na tej płycie perkusjonaliów. Nie, nie były zgaszone, ale wiem, jak fantastycznie, delikatnie, ale przenikliwie potrafią wybrzmieć i tylko dlatego o tym wspominam. Oczywiście w tym momencie należy wziąć pod uwagę fakt dużego, a nawet dla niektórych zbyt dużego spokoju moich kolumn, więc to co napisałem, należy przefiltrować przez co prawda bardzo dobrą, ale jednak przypadkowość połączenia. Kończąc tę tranzystorowo – lampową przygodę wspomnę jeszcze o wyniku ożenku tytułowego wzmacniacza z muzyką folk-metalową grypy Percival Schuttenbach. Bardzo dobrze wypadająca, energetyczna i mięsista stopa perkusji, uzbrojone w masę gęste gitarowe riffy i tryskająca plastyką lampy wokaliza pokazały może nieco łagodniejszy niż życzyliby sobie ortodoksyjni wielbiciele tej formacji, ale nadal pełen szaleństwa pokaz, jak ciekawie nawet dla niespecjalnie docelowej grupy słuchaczy udaje się połączyć dwa przeciwległe bieguny. A co tutaj stało się z blachami perkusji? Nie wiem, jak to odbierzecie, ale wydaje się, że nic. W tym przypadku sposób prezentacji całości projektu całkowicie eliminował jakiekolwiek możliwe do wystąpienia braki. Powiem więcej, wydaje się, że w tym odtworzeniu zapisu nutowego nie brakowało mi niczego, mimo, że jak wspominałem, było nieco bardziej przyswajalnie.
Jak można wywnioskować z lektury tego tekstu, najnowsza odsłona wzmacniacza marki Thrax – w tym przypadku stereofonicznej końcówki mocy Teres Stereo, konsekwentnie trzyma wyśrubowany poziom jakościowy. Co więcej, gdy tylko zechcemy, drogą konfiguracji jesteśmy w stanie zwiększyć lub zmniejszyć estetykę gry bliskiej lampie (inne kolumny lub współpracująca elektronika), dlatego też, tylko od Waszych potrzeb i założeń oczekiwanego dźwięku zależeć będzie, czy po drodze Wam z najnowszym dzieckiem bułgarskiej marki. Ja jedno mogę powiedzieć na pewno, to co uzyskałem u siebie, nawet przy czystej przypadkowości procesu testowego, było już bliskie moich preferencji. A przecież nie należy zapominać, iż wiele da się osiągnąć tak uwielbianą przez nas kabelkologią. Idąc tym tropem po osobistym, bliższym zapoznaniu się z możliwościami dźwięku z Bałkanów potrzebowałbym jedynie więcej iskry podczas wybrzmiewania blach perkusisty i wówczas otrzymałbym system skrojony na tak zwaną miarę. Jednak wieńczącym tematem tego testu jest pytanie: “Jaki aspekt Wy podczas dostrajania testowanego wzmacniacza do swojej układanki chcielibyście podkręcić?” Mam cichą nadzieję, że to pytanie nie zostanie czysto retorycznym i jeśli tylko ten proces nastąpi, o czym jestem święcie przekonany, owych drobnych niuansów (niestety cudów nie ma), albo w ogóle nie będzie, albo będzie ich jak na lekarstwo.
Jacek Pazio
Dystrybucja: RCM
Cena: 16 900 €
Dane techniczne:
Wejścia: XLR i RCA
Moc wyjściowa:2 x 150W /8Ω ; 2 x 200W / 4Ω
Pobór mocy: Max. 700 W
Wymiary (S x G x W) : 340 x 400 x 230 mm
Waga: 35 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA