Opinia 1
Po sporej niespodziance, jaką okazała się decyzja głównego konstruktora i właściciela marki – Rumena Artarski’ego o wprowadzeniu do oferty wykonanych z aluminiowych płyt podstawkowych kolumn Lyra przyszła pora na powrót do korzeni. Powrót do tego, od czego bułgarski Thrax zaczynał i na czym zbudował swoją, jakby nie patrzeć, całkiem mocną pozycję a przede wszystkim przyzwyczaił swoich klientów – od amplifikacji. Oczywiście nasi wierni czytelnicy z pewnością pamiętają, że jakiś czas temu znęcaliśmy się nad pre/power Dionysos/Heros przy okazji opisywania ich synergicznego połączenia z przepięknymi Odeonami No.28, lecz tym razem na warsztat wzięliśmy trochę bardziej ekonomiczne a co najważniejsze (ukłon w stronę EU) również bardziej ekologiczne, bo pracujące w klasie AB monobloki Teres.
O jakości wykonania Thraxów nie ma się co rozwodzić, gdyż jest po prostu perfekcyjna. W dodatku o ile moje stwierdzenie może wydawać się bez znaczenia, w końcu skoro „komercyjnie” piszę to na 100% robię to z jakiś niecnych pobudek, to już fakt, iż u Bułgarów swoje obudowy, bądź poszczególne elementy konstrukcyjne zamawia coraz szersze grono światowego High-Endu powinno dawać do myślenia. Oczywiście o ile ktoś takową umiejętność posiadł i opanował w stopniu umożliwiającym nawet symboliczną wielowątkowość. Przecież nie chcemy by komukolwiek stała się nawet najmniejsza krzywda, gdy starając się skupić nad zawiłościami obróbki metali zapomni o kontrolowaniu błędnika, bądź nie daj Bóg …, a nie. O tym lepiej nawet nie wspominać.
Jednak już całkiem na serio – Teresy są trochę nieproporcjonalnie rozrośniętymi wariacjami na temat Herosów. Zamiast kwadratowych, ich fronty przybrały przekrój prostokątny, lecz już cała reszta pozostała w 100% ‘thraxowa’. Owa firmowość objawia się bardzo charakterystycznymi korpusami, które zamiast konwencjonalnych boxów złożonych z płyt mają formę wręcz obsesyjnie perfekcyjnie spasowanych żebrowań sprawiających, że bułgarskie urządzenia przypominają zarówno na pierwszy rzut oka, jak i podczas wnikliwego oglądu z kilku centymetrów, monolityczne prostopadłościenne radiatory z lekko załamanymi do wewnątrz wzdłuż przekątnych płaszczyznami frontów. Tak jak poprzednio za jedyny element dekoracyjny można uznać centralnie umieszczone przyciski wybudzające monosy z trybu uśpienia i niewielkie diody wskazujące na stan urządzenia.
Ściany tylne również można uznać za szczyt minimalizmu. Wejścia sygnału w obu standardach (RCA/XLR) z hebelkowym przełącznikiem wyboru, pojedyncze, acz fenomenalnie się prezentujące i zdolne przyjąć dowolnie zakonfekcjonowane przewody terminale głośnikowe, oraz zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC to prawie wszystko. Prawie, gdyż w prostokątnym podfrezowaniu znalazło się jeszcze miejsce dla gniazda dedykowanemu zewnętrznemu (opcjonalnemu?) zasilaczowi, oraz okrągły bulaj, z którego swój opancerzony łepek wystawia lampa C3g.
Jest tylko to, co być powinno. Ot tak po prostu. Zero fajerwerków, dziwnych ozdóbek i dziesiątek funkcji, z których skorzysta w wersji optymistycznej około 1 promila przyszłych posiadaczy. Takie podejście do tematu może się podobać i najwidoczniej się podoba, o czym świadczy m.in. wpisanie amplifikacji Thrax Audio na listę „Most Wanted Components 2014” magazynu Stereo Times. Ba, powyższy tytuł wskazuje również na to, że zalety bułgarskiej amplifikacji na wyglądzie się nie kończą.
W katalogu producenta w sekcji odpowiedzialnej za wzmocnienie znajdziemy pyszniące się potężnymi lampami monosy Spartacus, oraz bliźniacze pod względem gabarytów, lecz pozbawione (na pierwszy rzut oka) imponujących próżniowych świecidełek A-klasowe Herosy. O bohaterach niniejszego testu ani widu, ani słychu. Kiedy pojawią się tam Teresy nie mam pojęcia, lecz prawdę powiedziawszy zdecydowanie bardziej wolę słuchać urządzeń jeszcze nie „zawieszonych” na firmowych stronach www, aniżeli oglądać zdjęcia w sieci i tęsknie wypatrywać możliwości odsłuchu. Całe szczęście polski dystrybutor – katowicki RCM poszedł o krok dalej i tytułowe monosy w cenniku umieścił – jedna niewiadoma mniej. Co jest dość oczywiste, biorąc pod uwagę fakt, iż testowana przez nas parka trafiła do Niego dosłownie na moment przed oficjalnym otwarciem nowej siedziby i już do producenta nie wróciła. Mniejsza jednak z tym. W telegraficznym skrócie można przejść do porządku dziennego nad tym, że Teres są najmłodszą, najtańszą a jednocześnie największą konstrukcją wśród bułgarskich wzmacniaczy. O ile większą tego niestety nie wiadomo, bo wymiarów i wagi też nie ma skąd wziąć.
Jakoś tak się wszystko układa, że co i rusz trafiają do nas urządzenia praktycznie idealnie trafiające w nasze gusta. Na chwilę obecną nie jestem w stanie powiedzieć, czy faktycznie w stronę muzykalności i naturalności coraz częściej zerkają producenci, o czym świadczyłby przykład np. Ayona, czy też znając nasze preferencje sami dystrybutorzy dokonują wstępnej selekcji podsyłając nam odpowiednio łakome kąski. Grunt, że rozczarowań jest coraz mniej, jeśli nie wcale, a to cieszy, bo nie ma nic gorszego od bezproduktywnego tracenia czasu na próbach uzyskania choćby akceptowalnego brzmienia z komponentu, który nijak nam nie leży. Tym razem również obyło się bez ekscesów. Teresy już od pierwszych taktów, oczywiście po osiągnięciu właściwej dla siebie temperatury, pokazały, że w pełni zasługują na naszą uwagę. Tzn. to nie była sugestia, zawoalowany, podprogowy przekaz. Nic z tych rzeczy. Thraxy rozpoczęły z przytupem i przez cały odsłuch niemalże kazały patrzeć sobie głęboko w oczy. Było w tym coś z trudnej do przerwania hipnotycznej więzi pomiędzy słuchaczem i …, nie, nie systemem, lecz muzykami. Duży, gęsty i w pewnym sensie kremowy dźwięk szczelnie wypełniał naszego OPOSa (Oficjalny Pokój Odsłuchowy SoundRebels) na tyle skutecznie odcinając nas od innych bodźców zewnętrznych, że włączony w ramach rozgrzewki album „W Hołdzie Mistrzowi” Stanisława Soyki zagrał od pierwszej do ostatniej nuty. Dopalona pod względem emocjonalności i dosaturowana pod względem nasycenia barw średnica była soczysta i dojrzała niczym skąpane w toskańskim słońcu winogrona. Podobne refleksje towarzyszyły nam podczas odsłuchu koncertu Hanny Banaszak „W Studiu Koncertowym im. W. Lutosławskiego”. Takie samo uatrakcyjnienie średnicy i sprawienie, że postrzegane przez niezorientowanych w temacie, jako beznamiętne ceramiczne przetworniki Gauderów Cassiano czarowały ponadprzeciętną muzykalnością i jedwabistą gładkością. Jak się miało później okazać za powyższą manierę w zauważalnym stopniu odpowiedzialny był preamp Reimyo CAT – 777 MK II a przesiadka na rodzimego Abyssounda ASP-1000 trochę „zlinearyzowała” charakterystykę tonalną. Jednak pewne cechy „wrodzone” nadal pozostały. Będę szczery, po prostu pomimo wielu godzin spędzonych z Thraxami trudno mi sobie wyobrazić sytuację, czyli konfigurację, w której mogłyby zagrać sucho, nerwowo i z przesadzoną analitycznością, bądź krzykliwie. Tzn. opierając się na nabytym przez lata doświadczeniu z pewnością byłbym w stanie taki dźwiękowy koszmarek uzyskać, lecz nie widzę nawet jednego powodu by świadomie i z premedytacją taką krzywdę sobie, bądź komukolwiek innemu wyrządzać.
Jednak wracając do meritum. O ile pozostałymi elementami w sposób oczywisty możemy modelować efekt finalny, to Thraxy zawsze, lub, żeby nie popadać w zbytnią euforię w 99,9% przypadków będą dawały o swoim istnieniu znać. Ukulturalniając, homogenizując przekaz sprawią, że płynąca z głośników muzyka stanie się bardziej naturalna. Całe szczęście powyższe cechy nie powodują spadku selektywności, czy zbytniego ściśnięcia, bądź uśrednienia reprodukowanego materiału. O ile wspominane wcześniej albumy to całkiem dobrze zrealizowane i ze smakiem podane dania niesprawiające problemów nawet niedoświadczonym słuchaczom, to nie byłbym sobą, gdybym nie wyciągnął czegoś zdecydowanie bardziej wymagającego i to zarówno od elektroniki, jak i odbiorców. Chodzi mianowicie o „Dream Theater” Dream Theater, gdzie nawet „The Enemy Inside” swoją prog-metalową zawiłością i iście epickim rozmachem potrafi za przeproszeniem „wyłożyć system”. Z pre Abyssa stopę charakteryzowała świetna czytelność a gitarowe, niezaprzeczalnie karkołomne pasaże cięły powietrze niczym serie pocisków smugowych z ciężkich karabinów maszynowych. „Behind The Veil” łączyło poetycką śpiewność z niemalże thrashowym (tuż po niewinnej przygrywce), kojarzącym się z najlepszymi latami Metallicy, czy Megadeath wstępem. Jednak nie trzeba zapuszczać się w takie ekstremalne, przynajmniej dla większości, rejony, by na własnych trzewiach poczuć wydajność prądową i motorykę drzemiąca w Teresach. Aby zabrzęczały rodowe srebra a porcelana zaczęła rytmicznie podzwaniać na moje ucho wystarczy nawet tak pozornie niewinny, acz fenomenalnie wydany (2LP+CD) album jak „Dreams, Nightmares and Improvisations” Chada Wackermana. Oprócz świetnie uwydatnionych partii perkusji, co biorąc pod uwagę nazwisko firmujące to wydawnictwo jest oczywiste, sporo frajdy daje śledzenie basowych popisów Jimmy’ego Johnsona. I w tym momencie dochodzimy do jednej z największych zalet Thraxów, które podając muzykę na przysłowiowej tacy – jako całość, monolit, pozwalają jednocześnie na całkowicie bezproblemowe wyodrębnienie z prezentowanego spektaklu konkretnej partii czy to wokalnej, czy instrumentalnej i podążanie za nią niezależnie od ogromu informacji je otaczających.
Kontakt z Thraxami Teres – będącymi niejako wstępem do oferty bułgarskiego producenta, a zarazem końcem poszukiwań dla większości melomanów i audiofilów amplifikacji zdolnej napędzić praktycznie każde dostępne na rynku kolumny uznaję za wielce udany. Moc połączona z finezją znaną ze starszego rodzeństwa zaowocowała niezwykle dynamicznym a zarazem urzekającym brzmieniem niepozwalającym na pozostanie obojętnym. W odpowiednio skonfigurowanym, niejako pod Thraxy, torze można cieszyć się z potęgi krzemu i jedwabistej gładkości lampy biorąc z obu technologii tylko to, co najlepsze.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Dzisiejsze spotkanie będzie kontynuacją zapoznawania się z nowościami środkowo-europejskiej marki Thrax, która od początku celuje w półkę premium i jak dotąd nawet przez moment nie obniża lotów zarówno w dziedzinie jakości wykonania, jak i wysublimowania oferowanego dźwięku. Czy ten trend będzie kontynuowany przez dzisiejszą propozycję, dowiecie się w dalszej części testu, ale dla jasności zdradzę, iż wspomniana manufaktura pochodzi z jeszcze do niedawna niedocenianego w dziedzinie audio regionu, czyli znanej w Polsce z wakacyjnych kurortów Bułgarii. Dystrybucji tej stosunkowo nowej, ale mającej już na swym koncie wiele pochlebnych opinii firmy, podjął się katowicki RCM, który tym razem zaproponował test młodszych braci niedawno występujących u nas w systemie marzeń Herosów, czyli 200W -owych hybrydowych monobloków TERES.
Budowa Teresów bardzo przypomina nieco słabsze końcówki Heros, z tą tylko różnicą, że gdy tamte były prostopadłościanami o kwadratowym kształcie frontowego i tylnego panelu, to dzisiejsi goście nieco się rozpasali, tworząc ze wspomnianych płaszczyzn położony na dłuższym boku prostokąt, nadal jednak nie tracąc optycznej równowagi. Dostarczony do zaopiniowania komplet, to z wyglądu postawiony na czterech nóżkach w czystej postaci mocno nagrzewający się i grubo użebrowany radiator, skrywający wewnątrz układy elektryczne. Jedynymi dodatkami łamiącymi monolit wizualny obudów, są niezbędne do działania, usytuowane na tylnej ściance przyłącza i głęboko osadzone lampy elektronowe (naprawdę wystają minimalnie). W ramach wyposażenia konstruktorzy zaproponowali nam gniazdo sieciowe z włącznikiem głównym, pojedyncze terminale głośnikowe, wejścia w standardzie RCA i XLR z hebelkiem wyboru, a także poszerzające paletę możliwości zasilania zaślepione gniazda złącz akumulatorowych. Przedni panel podobnie do poprzedników jest zbiorem centralnie zapadających się ku środkowi czterech trójkątów, by w centrum stykających się wierzchołków dzierżyć włącznik inicjujący działanie urządzenia i diodę informacyjną o jego stanie. I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o wrażenia wizualne, ale nie sposób przemilczeć faktu, że przy jednak sporej liczbie ostrych krawędzi obudowy nadal są ostoją spokoju. Niby nowoczesne wzornictwo, ale zastosowana ponadczasowość, z pewnością ułatwia wpisanie się tych produktów w nawet najbardziej wymagające gusta naszych żon, a to bardzo pomaga w procesie zakupowym, z czego chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę.
Podczas przygotowań do oceny brzmienia nasuwało mi się kilka ogólnych myśli przed-odsłuchowych, pozycjonujących dzisiejsze końcówki, w mogącej zaistnieć estetyce dźwięku. Lampka w torze zawsze dodaje nieco ogłady, ale jedna w przedwzmacniaczu Reimyo już była, a to mogło w pewien sposób stłumić możliwości końcówek Thraxa. Z drugiej strony, swoim pre częstowałem już typowo lampowe piece i nie odnotowałem jakichś deprecjonujących tamte zestawienia artefaktów. Dlatego po kilku niezobowiązujących refleksjach i odczekaniu stosownego studenckiego kwadransa, w napędzie wylądowała łatwa i przyjemna muzyka dawna. Dobrze zrealizowana wokalistyka i fenomenalnie zebrane mikrofonami instrumentarium tamtych czasów, pokazały wszelkie zalety bohaterek z Bułgarii. Moje obawy natury przegładzenia dźwięku, na szczęście się nie potwierdziły. Oczywiście słychać było przyrost plastyki, ale postrzegałem to jako swoisty sznyt grania, którego notabene szukają miłośnicy szklanych baniek, a nie zarzut zgaszenia przekazu. Co prawda kontur nieco się zaokrąglił, ale wszystko co działo się na scenie, w fenomenalny sposób okraszone było gładkością, pozwalając zatracić się w muzyce. Ogólny spokój i brak natarczywości prawdopodobnie przyciągną do siebie zdecydowanie większą liczbę miłośników, niż znajdą przeciwników, czego z dużą dozą zaciętości jestem w stanie bronić – znam kilku lampiarzy i wiem, jakie są ich priorytety. Wspomniany repertuar dobrze oddawał umiejętności Teresów w sposobie odzwierciedlenia sceny muzycznej, pokazując ją jak na dłoni w pełnej skali szerokości i głębokości, bez najmniejszych oznak zacieśniania, czy zlewania poszczególnych źródeł pozornych. Jeśli chodzi zaś o energetykę dobiegających do słuchacza dźwięków, to do poznania tejże sprawy, posłużyłem się Kompilacją Nilsa Petera Molvaera zatytułowaną „Hamada”. Elektroniczne frazy mocnych basowych pomruków okraszone różnego rodzaju sztucznie generowanymi dźwiękami, na tle których artysta ciekawie nadbudowuje partie naturalnej trąbki, okazały się być kolejną pozytywną odsłoną słuchanego japońsko-bułgarskiego tandemu. Wspomniane lekkie pogrubienie rysu dźwięków nieco podkręcało masę niskich rejestrów, delikatnie opóźniając atak, ale bez większego uszczerbku na jakości było to przyjemne masowanie mojej wątroby, a nie rozlanie się dolnych składowych. Co ciekawe, ten myk zdawał się nie wpływać na wzbudzanie szkodliwych rezonansów mojego pomieszczenia, pokazując mi, że system w pełni panuje nad dość ciężkimi w wysterowaniu kolumnami Gauder Akustik Cassiano – kto z nimi obcował, zdaje sobie sprawę, że dla cherlaków są zabójstwem. Wiedząc, że końcówki Thraxa radzą sobie z tak wymagającymi kolumnami, zapragnąłem nieco mocniej sponiewierać swoje wnętrzności niskim basiszczem – na płycie jest tego sporo o różnym natężeniu i podkręciłem gałkę Volume. Na pograniczu wytrzymałości bębenków wytrwałem niestety tylko kilka minut, ale raczej nie powodu ich zmęczenia natarczywością muzyki, a raczej szacunku do narządu słuchu. Wolę pławić się w przyjemnie płynącej muzyce, niż sprawdzać ile decybeli jestem jeszcze w stanie znieść, gdyż taki okres testów organizmu mam już dawno za sobą. Po dawce adrenaliny spojrzałem na półkę z ECM-owskim jazzem. Dobra realizacja, instrumenty naturalne i dobrze uchwycony przez masteringowca feeling pomiędzy artystami pozwalały ocenić, na ile nalot lampy w tym nie do końca rasowym tranzystorowym wzmocnieniu (konstrukcja hybrydowa) wpłynie na otwartość i czytelność delikatnie wybrzmiewających blach, na co jestem bardzo wyczulony. Krążek Torda Gustavsena zatytułowany „Changing Places” pokazał, co tak naprawdę oferują nam Bułgarki. Niestety taki repertuar wymaga chirurgicznego cięcia przestrzeni międzykolumnowej, czego nie był w stanie oddać mi wspomniany set. Delikatnie przycięte wysokie tony nie pozwalały iskrzyć przeszkadzajkom bębniarza, nieco skracając czas ich wybrzmienia. Na szczęście ilość informacji nie ginęła za kolokwialnie mówiąc grubą kotarą, tylko stawała się mniej angażującym aspektem danego utworu. Może się czepiam, gdyż jeden z moich znajomych stwierdził kiedyś, że mój system gra zbyt technicznie, ale jeśli miałbym szukać dziury w całym, to w tym miejscu oczekiwałbym nieco innych priorytetów. Naturalnie zdaję sobie sprawę z faktu zbyt dużej ilości cukru w cukrze – patrz obawy dwóch lampowych komponentów w torze, dlatego tylko sygnalizuję swoje stanowisko, a ostateczną ocenę pozostawiam nabywcom i ich cierpiącym na różne niedostatki układankom. Wracając jednak do występującego Gustavsena, to przy mym odczuciu braków w blasku górnych rejestrów, reszta pasma radziła sobie już bardzo dobrze. Środek raczej dziękował za zwiększone pokłady homogeniczności, a bas nieco bardziej napompowany, nadal miał dobrą fakturę. Kontrabas stał się większy i cięższy, grając trochę więcej pudłem niż strunami, jednak ogólnie widziałem to raczej jako wpisanie się w spójną całość strojenia pasma akustycznego, niż przypadkowe zaokrąglenie. Jakiekolwiek odstępstwo któregoś z podzakresów odbieralibyśmy jako zaburzenie współbrzmienia wszystkich częstotliwości, co na tym pułapie cenowym jest nie dopuszczalne. Po prostu mamy pewien pomysł na dźwięk i realizujemy go konsekwentnie, a nie szukamy sztuczek na nieobeznanego potencjalnego kupca. A przypominam jeszcze, że każdy potencjalny tor audio jest raczej loterią niż w pełni przemyślanym zestawieniem, dlatego moja opinia powinna jedynie lekko ukierunkowywać, a nie nakazywać, o czym zawsze staram się mówić.
I gdy miałem kończyć to spotkanie, ma wewnętrzna dociekliwość cały czas nie dawała mi spokoju. Czułem, że nie mogę zostawić tak tego testu. Przecież na półce za sobą miałem w pełni tranzystorowy przedwzmacniacz polskiej manufaktury Abyssound, którego Marcin notabene używał, jako punkt odniesienia podczas swojego spotkania i niesprawiedliwe byłoby zaniechanie takiej próby w moim sparingu. I proszę, nagle świat stał się diametralnie inny, stawiający na zdecydowanie większą zwiewność i zebranie w sobie. Przecież zrobiłem tak niewiele, za to na tyle celnie, że ewidentnie pojawiła się iskierka i utwardził się bas. Cuda Panie, cuda. I to jest właśnie clou całej zabawy w audiofilizm, trafić w dziesiątkę i zapomnieć o temacie. Wnioski z dogrywki są chyba jasne. Zdecydowanie ostrzejsza kreska źródeł pozornych, kontur na basie i jakby bardziej żywiołowe granie spowodowały wejście w całkowicie inny wymiar generowania muzyki. To oczywiście nieco zmniejszyło aurę intymności, ale w ostatecznym rozliczeniu to klient zadecyduje, co bardziej go kręci. W obu konfiguracjach testowany dział wzmocnienia miał swoje plusy i minusy, które w mym odczuciu w pełni korelowały z pozycją cennikową użytego przedwzmacniacza. Mam nadzieję, że nikt nie odbiera wypunktowanych przytyków do prezentowanego sprzętu, jako jego degradacji z listy odsłuchowej, gdyż, mimo że często są drobnymi niuansami, dla dokładnego zobrazowania jakości dźwięku, ja nieco ostrzej je uwypuklam.
W poczuciu pełnej weryfikacji możliwości Bułgarów zamykam wątek pod tytułem Thrax Teres. Zalety? Bardzo mocne, nieco ugładzone lampą piece, które w zależności od drobnych korekt reszty toru pozwalają na brylowanie pośród różnych szkół grania. Jakich? Proszę bardzo. Nasze bohaterki proponując od okraszonej gładkością i nasyceniem, po dość konturową i zwięzłą nutę estetykę grania, stają się ratunkiem dla wielu oczekujących różnych korekt zestawów. Sądzę, że po osobistym spotkaniu we własnej mekce, marka Thrax ma duże szanse zdobyć Wasze serca co najmniej dźwiękiem, a przywołując akapit wizualizacyjny także designerskim wyglądem. To kameleon brzmieniowy w czystej postaci. Czy dla wszystkich? Kto wie? Trzeba zweryfikować samemu.
Jacek Pazio
Dystrybucja: RCM
Cena: 24 000 € (para)
Dane techniczne:
– stopień wyjściowy: Jfet/Mosfet
– Użyte lampy: C3g (pentoda pracująca w trybie triodowym)
– wejścia: RCA, XLR
– Moc wyjściowa: 250W/8 Ω 350W/4 Ω
Elektronika Reimyo:
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– drugi przedwzmacniacz liniowy ABYSSOUND ASP-1000
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: GAUDER AKUSTIK CASSIANO
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA